Tak więc, dzisiejszy rozdział napisany przez Meroko^^ Tak jak obiecała napisała i wysłała mi bajkę, którą czytał Antonio Kyle'owi. Zbyt dużo nie będę mówić, jednak jest to dzieło wyjątkowo piękne^^ Dużo lepsze niż te moje dziwadła^^" Miłego czytania^^
(…), Gdy tylko schował telefon do pokoju wszedł Antonio.
– Przeczytam Ci bajkę na dobranoc, dobrze? – powiedział mając w ręku książkę.
– Dobrze, będę bardzo szczęśliwy – chłopiec uśmiechnął się słodko i przykrył mocniej kołdrą. Antonio usiadł obok niego i zaczął podniesionym głosem:
– Możesz mi nie wierzyć, ale napisałem to wspólnie z Francisem i Gilbertem .– uśmiechnął się, a z oczu Kyle’a wydobyła się nuta zaciekawienia. – kiedyś chciałem to czytać mojemu Lovi, ale wiesz, jaki on jest… No dobra, zaczynamy… – odchrząknął. – „Księżniczka z Pomidorowego Królestwa”
„Dawno, dawno temu, w pięknym, tajemniczym miasteczku żyła pewna królewna. Jej całe życie owiane było tajemnicą – nikt nie wiedział, kim jest, jak wygląda, nawet jej imię było nieznane. Ludzie widzieli tylko, że po upadku króla i przejęciu zamku przez zbrodniarzy, księżniczka została uwięziona. Bywali śmiałkowie pragnący ją uwolnić, jednak każdy kończył w lochach brutalnego władcy, który minował się „nowym królem”. Wydawało się, że życie owej księżniczki skończy się w tych właśnie lochach, ale jak to w życiu bywa, zjawił się ktoś, kto postanowił zmienić to przekonanie…
Był chłodny poranek. Do malutkiego portu w okolicy dobił pierwszy statek. Wszyscy oczekiwali kolejnej dostawy handlowej, jednak zamiast niej ujrzeli pirackie żagle. W sercach mieszkańców rozbrzmiała nuta przerażenia – każdy bał się morskich rozbójników.
– Hej, wypakowałeś już wszystko, czy nadal ślesz pocałunki tej panience? – krzyknął jeden z piratów w stronę swojego towarzysza. Ten tylko prychnął pod nosem i zignorował pytanie. Był zbyt zajęty miejscową kobietą, by zwracać na kogoś uwagę.
– Przeklęty kobieciarz! – rzucił w jego stronę, po czym zdenerwowany sam zajął się wszystkim. – Może, chociaż ty okażesz lojalność, czy będziesz obżerać się pomidorami przez cały dzień?! – Wskazał drugiego pirata. On również niezbyt przejęty, odpowiedział z uśmiechem na twarzy:
– Gilbo, w swojego brata się zamieniłeś? Normalnie jakbym go słyszał. – po czym uśmiechnięty, zaczął podrzucać pomidorem. Jego rozweselona mina jaśniała w promieniach słońca. Włosy przykryte wielkim, czarnym kapeluszem były lekko czochrane przez wiatr. On sam nie prezentował się niczym waleczny korsarz. Raczej, jako najzwyklejszy dzieciak „z okolicy”.
– Phi… I co wy niby robicie na tym statku, co?! Kurde! – białowłosy zaczął tracić cierpliwość. – Nie zapominajcie, po co tu przyszliśmy!
– Jasne, jasne – odpowiedział rozweselony korsarz, machając żartobliwie ręką.
I to był moment kulminacyjny. Białowłosy wyciągnął szablę i skierował ją w stronę wesołka, jednocześnie ciągnąc podrywacza z faliste, blond włosy.
– Koniec zabawy! Idziemy do miasta! – po czym pociągnął obu w stronę portu. Złapanym ta propozycja nie specjalnie podchodziła w gusta. Przecież tyle kobiet było do uszczęśliwienia i tyle niewyleżanej trawy na łąkach pozostało. Gdyby nie fakt, iż nie mają żadnych szans w starciu z Gilbertem, każdy z nich zająłby się już innymi sprawami… no ale, skoro trzeba…
Huk miasta znacznie różnił się od spokoju i ciszy morza. Gwar ludzi także był inny niż mowa wiatru i mew. Po tak długim pobycie z dala od lądu człowiekowi aż się zachciewa wrócić na statek. Chodź oczywiście bywają wyjątki…
– Widzę to w twoich oczach… Tę namiętność, tą samotność… Może chcesz bym ją jakoś wypełnił? – kobieta trzymana w objęciach przez zalotnego blondyna, ugięła się w dźwięk tych słów. – Więc, może… spotkajmy się wieczorem… tam gdzie nasze ciał… – nie dokończył, gdyż po niespodziewanym spotkaniu z buciorem, jego twarz wygięła się w coś na podobiznę naleśnika, uniemożliwiając mu wypowiedzenie jakiegoś słowa.
– Wieczorem to my idziemy po nasz skarb! Zapomniałeś?! – warknął albinos trzymając w ręku drugiego, równie nieprzyjemnego buciora i szykując go do ubicia kolejnego „naleśnika”. Francis nawet nie spostrzegł, kiedy jego kobieta zniknęła, a on sam został z poobijaną twarzą. Łkał w duszy, gniewnie patrząc na Gilberta.
– Oj, nie byłeś za ostry? Aż się chłopak załamał, no… – rzucił słodko Antonio, spoglądając na albinosa.
– Huh… – ten tylko prychnął, nie zwracając uwagi. – Chodźcie tu wreszcie, musimy omówić plan!
Oboje, więc zbliżyli się w jego stronę, w pewien sposób odgradzając się od zgiełku miasta i ludzi. Usiedli naprzeciw siebie. Francis zaczął:
– Najpierw to chyba musimy się w ogóle dowiedzieć gdzie szukać, nie? – powiedział jeszcze naburmuszony, po spotkaniu z podeszwą.
– A to nie logiczne? Chyba w tym zamku! – energicznie rzucił Antonio, wskazując na wielką budowlę, stojącą u szczytu miasta. Był to pałac królewski – majestatyczny, bogaty i nadzwyczaj tajemniczy.
– No raczej tak, bucu – dodał Gilbert. – To pewne, że skarb się tam kryje… Większym problemem będzie, jak się tam dostaniemy i co tam spotkamy…
– Eeee, ponoć mają tam jakąś zajebistą królewnę – odpowiedział zalotnie blondyn, widząc zdenerwowanie rosnące na twarzy albinosa.
Antonio westchnął głośno, spodziewając się, co z moment usłyszy.
– A myślisz, idioto, że obchodzi mnie jakiś babsztyl?! Ja chce skarbu, złota, a nie jakiejś niedorobionej panienki, co się królewną nazywa! – nie pomylił się. Stało się dokładnie to, co miał w głowie – Francis po raz kolejny oberwał z podeszwy, tym razem nawet mocniej.
– Ej, ej, masz się zamiar wyżywać się na mnie i tych wszystkich niewinnych niewiastach, tylko dlatego, że ta całaErzsébet, czy jak jej tam, cię olała i wolała tego paniczka z fortepianem?! – w tym monecie Oczy Gilberta zaczęły, wręcz mówić „Jeszcze jedno słowo, a nie będziesz wiedział, czy oberwałeś z podeszwy, czy może jednak z czegoś innego”. Gorącą atmosferę starał się rozładować Hiszpan, słowami „Ludzie się patrzą”, „Chcecie wyglądać jak idioci?!” I próbując ich uspokoić.
– No widzisz, Gilbert, upadliśmy tak nisko, że Antonio musi nas rozdzielać… – rzucił Francuz, gdy napięcie zmalało.
„Uznam to za komplement” – zamruczał w myślach Hiszpan, mając ochotę walnąć Francisa drugą podeszwą. Chwilę ciszy przerwał Gilbert:
– Powinniśmy zrobić rozpoznanie, poszukać wskazówek, a później ruszyć do działania…i poszukać skarbu – powiedział Albinos. – Zgadzacie się? – w odpowiedzi jego towarzysze pokiwali zgodnie głowami. – Tak, więc, ruszamy!
Każdy z nich się rozdzielił i poszedł w swoją stronę…
*****
Wysoki blondyn zrezygnowany przeszedł przez pełne ludzi targowisko. Z każdej strony dochodziły dźwięki przekrzykujących się sprzedawców i jeszcze bardziej rozwrzeszczanych klientów. „I niby po co my to robimy?” – przeszło mu przez głowę. Mimo iż znał odpowiedź, wolał zostać przy swoim przekonaniu – w życiu liczą się tylko kobiety! O tak! Nie, żadna kasa, czy skarby, miłość jest najważniejsza. Pomimo tego…
– Gilbert mnie zabije, jak nie przeniosę żadnej wskazówki… Nie, on mnie nie zabije! On mnie żywcem będzie katował, na pewno. – wybełkotał załamany pod nosem. Nie umiał zrozumieć, po co mu ten cały skarb… Mało miał kasy? Nie, rządził całymi morzami i portami, więc po co..? Dumając tak, nagle coś go oświeciło. „Może robi to dla niej!” – przyszło mu nagle do głowy. W tej tezie mogło być wiele prawdy – przecież kiedyś ją kochał, chodź teraz się tego wypiera. Blondyn nie mógł jednak wykombinować, dlaczego ona w ogóle go nie chciała… „Czyli jednak leciała na kasę” – pomyślał. Gilbert mimo, iż ochrzczony był władcą mórz, to i tak ogólnie nie zachwycał wdziękiem. No, bo jaka hrabianka poleciałaby na ciągle nieobecnego pirata w poodzieranych spodniach i czupryną na głowię… Było jasne, że wybierze tego całego pianistę w okularkach…
– Ehhh – westchnął, zmęczony rozmyślaniami, zdając sobie sprawę, że miał znaleźć skarb, a nie krążyć po mieście i rozczulać się przeszłością Gilberta. – Dobra, znajdę ten skarb samemu! Gilbert przestanie się panoszyć, a ja będę mógł wrócić do codzienności! – mówiąc to, pewnym krokiem ruszył w stronę zamku. W głowie miał już cały plan – pójście tam, zabicie króla i zdobycie księżniczki. Oczywiście plan nie miał żadnych racji bytu, ale geniusz-Francis nie brał tego pod uwagę. Zdobędzie księżniczkę!
***********
Czerwonooki szedł poważnie przez ciemne zaułki miasta. Nie miał zbyt rozradowanej miny. Rozmyślanie o skarbie i o tym, co teraz mogą poczynać jego towarzysze nie było na jego nerwy.
– Zapewne nie mogę na nich liczyć… – westchnął i ruszył w stroną zamku. Jednak w przeciwieństwie do Francisa, Gilbert wybrał jakąś boczną ścieżkę…
****
W tym samym czasie, gdy tamta dwójka kierowała się na miejsce boju, trzeci z towarzyszy nie szedł w stronę zamku – on już tam był! Tak, był i walczył z rycerzami. Każdy z nich był niemal o połowę od niego większy, ale co to dla Antoniego?! Pokonał ich z zamkniętymi oczami, skacząc na jednej nodze i popijając do tego herbatkę. Skończywszy z wszystkimi ruszył ku komnacie królewny, ale zatrzymał go kolejny rycerz. Antonio westchnął, śmiejąc się.
– Ty też chcesz zginąć, widzę… – i ruszył ku niemu. Wyciągnął szablę i…”
– Ummm… – nagle cały zamek, jak i walczący rycerz zniknęli, zniszczeni westchnięciem. – Em, panie Antonio…
Ciemnowłosy drgnął, usłyszawszy głos Kyle’a. Książka niemal spadła mu na podłogę.
– No bo tutaj tak nie piszę… – rzucił chłopiec, wskazując kartkę. W rzeczy samej – opowiadana przed momentem historia nie miała wiele wspólnego z zawartością książki; była tylko wymysłem opowiadającego.
Antonio odchrząknął:
– No widzisz, bo akurat Francis i Gilbert tak się wtedy rozpisali, że nawet słowa dopisać nie mogłem, no… – zrobił słodkie oczka. – Moja wersja na pewno bardziej ci się spodoba.
Już chciał dokończyć, kiedy usłyszał smutne westchnięcie chłopca…
– Ale ja jestem ciekawy, co pan Gilbert i Francis pisali…
Antonio poszedł na łaskę… Mimo, iż było to dla niego trudne, wziął książkę i zaczął czytać wersję oficjalną
„… Blondyn dostał się przed wrota zamku. Zrobił nieugiętą minę i przeczesując faliste włosy, silnie otworzył masywne wrota, Głośne skrzypnięcie towarzyszyło temu zabiegowi. Drzwi się otwarły. Francis kilka minut zaniepokojony wpatrywał się w roztaczającą się przed nim, ciemną przestrzeń. Po chwili wziął głęboki wdech i przeszedł przez nieprzyjemne wejście. Pierwsze, co zobaczył i poczuł, to chłodna pustka, rozrywana tylko drobnymi promieniami, przepadającymi przez niewielkie otwory w ścianach. Zrobił kilka kroków przez siebie. Właściwie to nie widział gdzie idzie. Światło dawane przez otworzone wrota już przestało dawać efekty. W zdezorientowaniu usłyszał za sobą głośne uderzenie – należało ono do gwałtownie zamkniętych wrót.
– Co się do jasnej, ciasnej dzieję?! – wrzasnął przestraszony. Nie planował niespodzianek z zamykającymi się drzwiami, a tym bardziej nie z idącymi ku niemu rycerzami, których ujrzał kilka sekund po tym zdarzeniu. Wrogo nastawieni strażnicy ruszyli gniewnie w jego stronę.
– Oj, moi kochani, nie musimy się tak denerwować, prawda? Możemy to dokończyć, przecież przy kieliszku wi…– nie dokończył, gdyż poczuł, że ktoś mocno szarpną go w jakiś zaułek, uwalniając go od namolnych rycerzy. Gdy tajemniczy oprawca go puścił, rzucił z uśmiechem:
– Merci! A tak właściwie, to komu zawdzięczam życie?
– CO TY, DO CHOLERY, TUTAJ ROBISZ, ŻABOJADZIE? – usłyszał donośny głos, po czym podniósł głowę, by ujrzeć, do kogo on należy.
– Arthur...? Co ty tu…?
– Nie, kurde, primabalerina! To ja się ciebie pytam, po jakiego grzyba włamujesz się do zamku?!
W pierwszym momencie Francis nie wiedział, co powiedzieć. Już bardziej normalne byłoby dla niego ujrzenie Gilberta obściskującego się z Antoniem, niż Arthura. Nie wierzył, wręcz w to. Gdy zdał sobie sprawę, że to jednak on, miał ochotę rzucić się na niego i przeprosić go za całą ich przeszłość.
– Arthur… – zaczął, ale ten przerwał mu.
– Nie drzyj się tak, bo jeszcze się Alfred dowie, że tu jesteś, kurde!
Alfred… Oczy Francisa przeszła nuta goryczy. „Więc nadal z nim jest…” – pomyślał.
– Ciągle zadajesz się z tym bachorem? – zapytał szyderczo, chcąc ukryć smutek, jaki odczuł, po usłyszeniu tego imienia.
– Nie żebym miał jakiś większy wybór… – odpowiedział, spuszczając głowę. – Królowi się przecież nie odmawia…
– Królowi? Co ma Alfred do tego nowego króla? – Francis zrobił zdziwioną minę.
– Widzę, że nadaj jesteś skończonym idiotą… – westchną. – To, że to on jest tym królem, durniu.
Po ostatnich słowach, zdziwienie Francuza zamieniło się w złość. Im więcej kojarzył, tym bardziej miał ochotę wpakować temu szczeniakowi szablę w gardło. Już w myślach widział jego koniec. Na samą myśl o tym, co musiał przechodzić Arthur pękało mu serce. W mgnieniu oka zniknęła chęć poszukiwania księżniczki – teraz najważniejszy był tylko on.
– Nie rób takie chorej miny, bo mi się na wymioty zbiera… I nie myśl, że sobie przyjdziesz, zrobisz słodkie oczka, a ja do ciebie wrócę z uśmiechem na twa…– usta Francisa przewały jego monolog. Chwilę trwali w pocałunku. Przerwał go długowłosy. Uśmiechnął się i krzyknął:
– Alfred, szykuj się, bo nadchodzę!
****
Dokładnie w tym samym czasie Gilbert wędrował ciemną ścieżką. Nie skupiał się na drodze – siedział całym sobą w myślach, dyskutując sam ze sobą. „Co mi da ten skarb…?” – przeszło mu namyśl. Od razu miał przed oczami kobiecą postać. Uśmiechnął się mimowolnie. Nagle jego pozytywne odczucia przerwała gorzka prawda. „Przecież ona wybrała jego…” – z ledwością docierało to do niego. Nie chciał wierzyć, że to, co do niej czuł, to była tylko jednostronne zauroczenie. Odpychał te myśli, nie wspominając jak bardzo uciekał od wieści, że ponoć mają mieć dziecko. To była tylko iluzja utworzona w jego głowie. Nawet w to nie chciał wierzyć, ale te myśli nie odchodziły. Im bliżej był skarbu, który rzekomo miał pomóc mu ją zdobyć, tym bardziej te myśli stawały się prawdziwe. W pewnym momencie poczuł, że jego nierealistyczny świat rozpadł się na setki malutkich kawałeczków. Momentalnie dotarło do niego, że to i ta nie ma sensu… Więc, po co mu skarb? Zamyślił się i z zrezygnowaną miną stwierdził, że nigdy się już nie zakocha, a kasę weźmie na zabawy i luźne życie. O tak! Żadnych kobiet, zmartwień, ani niczego podobnego! Uświadomiwszy to sobie, poszedł dalej, nadal zamyślony, tym razem nad tym, co zrobi z taką ilością skarbu, gdy nagle poczuł, że z kimś się zderzył. Upadł na ziemię i już chciał wrzasnąć na tę osobę, gdy nagle uświadomił sobie z kim się zderzył – była to kobieta o jasnych, długich włosach i wielkiej kokardzie na głowie. Poczuł jak skręca go w żołądku na jej widok. Znał ją, aż za dobrze. Natalia – siostra jego byłego szefa, „króla” północnych mórz. Miał ochotę uciec jak najdalej od kobiety – usłyszał za dużo opowieści o tym, jak atakowała każdego, próbującego oszukać jej brata. A akurat pięknie się składało, że Gilbert miał okazję podpaść północnemu korsarzowi. Miał zamiar wstać, ale poczuł rękę dziewczyny na swoim ramieniu. Zamarł.
– Egmh – zaczęła. – Ivan kazał mi cię znaleźć…
Tak, Gilbert już widział swoją śmierć, bolesną, z rąk tego przeklętego Ruska…
– Dokładnie, siostro! – jak na zawołanie pojawił się Ivan.
„No to się udupiłem…” – przeszło „złapanemu” przez głowę.
– Chciałbym z tobą porozmawiać, towarzyszu. Oczywiście odmowy nie ma. Siostro, zostań tutaj. – rozkazał, po czym w szybkim tempie znalazł się z Gilbertem z dala od Natalii.
– No więc… – zaczął, a albinos przyjął waleczną pozę. – Ależ, towarzyszu, mi nie o to chodzi. Ja mam do towarzysza prośbę… – skończył z desperackim uśmiechem.
– Jaką niby prośbę?
– No, wiec… towarzysz widzi, że siostra bardzo mnie kocha… zaczynam mieć wrażenie, że aż za bardzo… ehhh. Kiedy towarzysz z nami pracował, to problemu nie było… – w tym momencie położył swoją ogromną rękę na ramieniu Gilberta. – Towarzyszu, co byś powiedział na mały układzik. Towarzysz weźmie ode mnie Nataszę, a ja zapomnę o wszystkich nieciekawych sprawach. Umowa stoi?
– Ej, zaraz! Weźmie?!
– No bo siostra kocha towarzysza. A towarzysz co o mej siostrze sądzi? – na twarzy albinosa zawitał cień rumieńca. – A wiec, stoi! – krzyknął rozradowany Rosjanin, popychając Gilberta w ramiona Nataszy. Jego twarz aż mówiła „Nareszcie wolny!”. Sam Ivan zniknął chwilę później, pozostawiając zdezorientowaną dwójkę w swoich ramionach. Wpatrywali się w siebie z rumieńcami na twarzach.
– C-Chyba powinniśmy wrócić do portu… – rzuciła Natalia. Gilbert pokiwał głową. Nie myślał już o skarbie, majątku, czy przeszłości… tylko o niej.
******
Czas przejść do najbardziej zapomnianego bohatera – korsarza Antonia! W czasie, gdy jego towarzysze przeżywali swe rozterki, on załamany nudą, postanowił jednak znaleźć tę całą królewnę. „Może będzie ładna… i będzie lubić pomidory…” – rozmarzył się, idąc korytarzami zamku. Od początku był dziwnie pusty… Przed wejściem usłyszał, że ktoś pokonał króla, a cała straż skapitulowała razem z nim.
– Czyli będzie łatwo! – rzekł do siebie, śmiejąc się radośnie. Dość szybko dostał się do wierzy królewny. Niepewnie otworzył drzwi i rzekł:
– Przybyłem cię uwolnić, Oto ja, Antonio Fernandez Carriedo, twój wybawca. – po czym ruszył w stronę białej płachty, za którą widniała niewyraźna postać. Uklękną przed nią i szybkim ruchem chwycił materiał, by go ściągnąć. Jego oczom ukazała się niewielka postać w sukience, ukrywająca swą twarz w poduszce.
Antonio przez chwilę był zdziwiony, ale po momencie pewniej ruszył w stronę królewny, sprawiając, że ona niemal leżała pod nim nadal skrywając twarz.
– Pozwól mi cię ujrzeć – wyszeptał zalotnie Antonio, zabierając jej poduszkę. Gdy miał przed sobą całą „jej” twarz – zamarł.
– Coś się nie podoba, kurna?! – rzuciła „królewna” w odpowiedzi na minę Antonia. – Jestem Romano… a tak w ogóle, to złaź ze mnie! – wrzasnął, jakby nagle zdając sobie sprawę, że pirat nadal jest nad nim.
– A więc to tak... – powiedział sam do siebie Antonio, śmiejąc się i całując jego „królewnę" prosto w usta.
Od teraz to była jego królewna… nawet jeśli była królewiczem…
Antonio zamknął książkę. Właściwie, to już dawno jej nie potrzebował. Podobnie jak wcześniej, zakończenie było jego wizją. Kyle nawet nie zwrócił na to uwagi. Antonio tak wczuł się w opowieść jak nigdy. Gestykulacje, krzyki i odgrywanie scen bardziej przypominało teatr, niż opowiastkę na dobranoc… ale właśnie to sprawiło, że ta opowieść na zawsze pozostanie w pamięci chłopca. Opowieść będąca marzeniem każdego z piszących ją mężczyzn. Po skończeniu Mężczyzna pocałował go w czoło, zrobił mu zdjęcie i wyszedł.