Translate

piątek, 30 listopada 2012

Wiersz numer trzydzieści dziewięć: Rycerz i dama.

Dwa oblicza Węgier w oczach Prus i Austrii. Czy to tak wielka różnica, czy kocha się damę, czy rycerza?


Rycerz i dama

Czyż nie każda dama pragnie rycerza na białym koniu?
Czyż nie każdy rycerz pragnie nadobnej białogłowy?
Lecz cóż, gdy role się odwrócą?
Lub zjednoczą?

Silny chłopiec skrywa w sobie sekret
Czy nie dziwi Cię jego piękno?
Różni się od Ciebie, biały rycerzu
Różni się ogromnie
Gdy w końcu poznajesz sekret świat Twój staje do góry nogami
Lecz czy go odrzucisz?
Zaopiekuj się więc damą
Gdy już nie walczysz z rycerzem

Piękna dama skrywa w sobie sekret
Nie tak wielki, jaki skrywał chłopiec
Czemuż to nie znasz jej historii, szlachetny arystokrato?
Cóż zrobisz, gdy poznasz prawdę?
A może już się jej domyśliłeś?
To ona chroniła Ciebie
To ona mogła Cię pokonać
Skoro kochasz damę
Zaufaj również rycerzowi

czwartek, 29 listopada 2012

Wiersz numer trzydzieści osiem: Prawda piękniejsza niż kłamstwo.

Wspomnienie o dawnej miłości, o której nie znało się prawdy. Poznanie prawdziwego oblicza nowego przyjaciela. Czyli Chibitalia x HRE oraz Italy x Germany z perspektywy tego brzydszego... znaczy tego drugiego.


Prawda piękniejsza niż kłamstwo

Pamiętasz wspomnienie miłości
Te delikatne, małe dłonie
Mniejsze dużo od Twoich
Chociaż Twe też nie były wtedy duże
Dwie malutkie rączki połączone na spacerze
Spojrzałeś pod tą piękną sukienkę
Wtedy nie odkryłeś jeszcze prawdy
Mimo miłości odszedłeś
Zniknąłeś z jej życia
Mimo iż chciałeś żyć z nią wiecznie
I chciałeś umrzeć u jej boku

Po latach widzisz przeciwka o znajomych oczach
Już niedługo staje się przyjacielem
Czemu tak szybko mu zaufałeś?
Czemu tak szybko się do siebie zbliżyliście?
Powoli poznajesz prawdę
Te oczy, te dłonie
Są takie znajome
Pamiętasz, że je kochałeś
Choć myślałeś, że należą do kobiety
Teraz wiesz, że należy zawsze do niego
Pamiętasz jeszcze jeden szczegół
Słodycz ust
Musisz teraz tylko sprawdzić czy to te same usta
Smakujesz ich powoli
Są jeszcze słodsze niż wtedy
Teraz łatwiej się wam rozmawia, czyż nie?
Nie musisz wstydzić się dziewczynki
Możesz zaufać mężczyźnie
Prawda okazała się piękniejsza niż kłamstwo

środa, 28 listopada 2012

Wiersz numer trzydzieści siedem: Co raz złączone wróci do siebie zawsze.

Spotkanie Polski i Litwy po zaborach. Są szczęśliwi i przypominają sobie, co dawniej było ich codziennością, a tak długo byli tego pozbawieni. Ciekawe czy ktoś znajdzie charakterystyczne wyrażenia dla wierszy w temacie zaborów i niepodległości^^


Co raz złączone, wróci do siebie zawsze

Szmaragd spogląda w swe odbicie
Jednak nie widzi okalającego go złota
Lecz kolor nieco ciemniejszy
I odbicie nieco wyżej jest jakby
I gdy dotknie się dłoni jest większa i taka ciepła
Więc naprawdę tu jesteś, drogi przyjacielu?
Od dawna wyczekiwany
Mimo iż rubiny, fiołki i zimny fiolet
Odebrały mi Ciebie na lata tak długie
Nigdy nie zapomniałem o naszej przysiędze
„Siła narodu w jedności”
Ty jednak powiedziałbyś:
„Tautos jega vienybeje”
Mimo, że już nie jesteśmy jednym
Wciąż jesteśmy blisko
I nigdy nie zapomnimy o tym, co naprawdę ważne
Znów chwycę Twą dłoń
I pobiegniemy na pole maków
Uplotę Ci wianek z bratków i ruty
Stworzymy zielnik polnych kwiatów
Nakarm mnie znów swym sękaczem
A w zamian dostaniesz makowca
A nagrodę za miód zrobię Ci sam
Tylko jeszcze nie wiem co z tego wyjdzie
Napełnimy się swą obecnością
I upijemy szczęściem
I tak będziemy leżeć w ciszy
Podziwiając granicę między dniem a nocą
Gdy znika ciemność niewoli
I pojawia się nie tyle iskra
Co ogromne światło nowych nadziei

wtorek, 27 listopada 2012

Wiersz numer trzydzieści sześć: Lustrzane odbicie.

O tym jak Ameryka traktuje Kanadę i o niespodziewanym gościu, który przynosi szczęście.


Lustrzane odbicie

Patrząc na Ciebie czuję, jakbym patrzył w lustro
Te same włosy niczym zboże
Te same oczy niczym niebo o poranku
Jednak Ty wciąż się śmiejesz
Tak głośno i donośnie
Że nikt nie słyszy mego płaczu
Jesteś bohaterem, wszystko musi należeć do Ciebie
Jestem Twym bratem
Jestem Twój, prawda?
Pośród Twych okrzyków radości
Nikt nie słyszy mego błagania o pomoc
Jesteśmy niczym odbicia w krzywym zwierciadle
Idealnie odwrócone, a jednak niby jednakowe
Wygląd tak podobny, mylny
Lecz dusz kompletnie różne
Ty tu jesteś panem, ja jedynie sługą
Muszę paść na klęczki
Całować stopy bohatera
I nikt nawet nie wie kim jestem
Gdy złamiesz zasady i czeka Cię kara
Wysyłasz mnie,  bym przyjął Twe baty
Lecz, gdy w końcu uda mi się coś osiągnąć
Przypisujesz mój sukces sobie
Jestem jedynie Twym cieniem
To o Ciebie wszyscy się bili
Ja byłem jedynie substytutem dla tych, którzy Ciebie nie zdobyli
Chciałbym wierzyć, że mój los się odmieni
Że kiedyś zajdzie Twe słońce
Zgasną światła
A oczy wszystkich zwrócą się ku mnie
Jednak to jedynie nikłe marzenie
To nigdy się nie spełni
Nawet nie chcesz jeść tego, co dla Ciebie ugotuję
Każesz mi biec i kupić to, co już gotowe
Tak jest szybciej według Ciebie
Nawet, jeśli naleśniki już leżały gotowe na stole
Nie spojrzałeś na nie
„Mały, kup mi burgera”
Powiedziałeś rzucając we mnie pieniędzmi
Cóż miałem zrobić?
Przyniosłem Ci Twe upragnione jedzenie
A teraz karmię resztkami naleśników ptaki
Cóż to? Żółte pisklę pośród czarnych wron?
Niczym blask nadziei pośród smutku
Widzę twarz osoby, której nie powinno tu być
Osoby, której nie powinno w ogóle być
„Co za marnotrawstwo!”
Powiedział i zabrał kawałek naleśnika z mej dłoni
Widziałem jak otwiera usta i zjada tej kęs
„Ugotujesz je kiedyś specjalnie dla mnie?”
Czemu zadał mi to pytanie?
Szkarłat zawładnął mym sercem
Skinąłem głową i poszliśmy do mego domu
Od dziś już nie będę Ci służył
Od dziś będę żył wraz z nim
Wszyscy mówią jakby mnie nie było, choć jestem
On jest, choć być go nie powinno
Skoro i tak nie przebiję się przez Twój blask, bohaterze
To zapalę światło, którego koloru nigdy nie ujrzysz
Płomień miłości i światło nadziei
Płonącę karmazynowym i błękitnym ogniem

poniedziałek, 26 listopada 2012

Wiersz numer trzydzieści pięć: Czyż miłość nie jest silniejsza niż wszelkie bariery?

NorIce dla Meroko^^ Odpowiedź na pytanie czemu Islandia nie nazywa Norwegii braciszkiem. I ukazanie miłości silniejszej niż konwenanse.


Czyż miłość nie jest silniejsza niż wszelkie bariery?

Nie chciałeś mnie nazwać swym bratem
Czym więc byłem dla Ciebie?
Obcym? Zabawką?
Powiedz mi prawdę, powiedz co czujesz!
Widzę jak zbliżasz się do mnie
Iskry w Twych oczach
„Pokażę Ci co naprawdę czuję
Kocham Cię, lecz nie jak brata
Dlatego nie nazwę Cię tym imieniem”
Powiedziałeś i poczułem słodycz Twych ust na swych wargach
Ale... Tak nie wolno...
Chciałem Cię odepchnąć, uciec
Jednak nie mogłem, gdy patrzyłem w Twe oczy
To przecież zakazane
Nie wolno nam robić tego
Ale... To piękniejsze niż cały ten świat
Już nie boję się popełnić grzechu
Już nie boję się kary za niego
Gdy patrzę w Twe oczy i dotykam Twych ust
Nawet piekło wydaje się być rajem
Jeśli będę tam z Tobą
Kolejny niepewny dotyk
Granice powoli topnieją
Pocałunek to dopiero szczyt tej góry lodowej
Za nim podąża jeszcze wiele czynów
Nawet, jeśli rozbijemy się o tę górę i zginiemy
Ja chcę płynąć pod prąd
Nawet, jeśli wpadniemy do arktycznej wody
Nasze serca nigdy nie zamarzną
Rozgrzewane żarem miłości

niedziela, 25 listopada 2012

Historia dodatkowa numer trzy: Dawne rany.

Kolejne dzieło Miłościwie Nam Czytającej Meroko^^ Kim była Elizabeta nim została żoną Rodericha? W moim opowiadaniu nigdy nie zostało to wyjaśnione, bo mój mózg kieruje się zasadą, że Elka jest zawsze żoną Rodka, ona się już urodziła z obrączką na palcu i już^^" A tutaj zaistniał piękny PruHun i jakże nieoczekiwana twarz najpiękniejszej damy Hetalii^^ Meroko, opisz mi to NorIce, które chcesz^^ Wiersz czy opowiadanie? One-shot czy kilka rozdziałów? Miłego czytania^^


~
Nota od autora: akcja  toczy się oczami Gilberta ^^ 

Wziąłem klucze, broń i jakieś bzdurne dokumenty, po czym skierowałem się w stronę wyjścia. Po otworzeniu drzwi dobiła do mnie wielka fala słońca, rażąc mnie po oczach. Mimo iż był wieczór, słońce postanowiło jeszcze pohasać po nieboskłonie. Siedzenie w domu za długo raczej mi nie sprzyja… o ile tę wypożyczoną przez szefa budę można było nazwać domem. Nie była zbyt ładna – trzy pokoje i to zgrzybiałe, walące się ściany i porąbani sąsiedzi… Ale czego się spodziewać po jednej z najgorszych dzielnic w mieście? Lepsze już to, niż bycie lizodupem jakiegoś wielkiego gangstera i życie sobie w majestatycznych warunkach. Mógłbym nim być, ale postanowiłem dojść do sławy po swojemu, bez siedzenia na kolankach wielkim bossom…
Szedłem dalej przez chodnik, przyglądając się bawiącym dzieciom. Każde z nich wyglądało jak siedem nieszczęść. Nikogo przecież nie interesują ludzie ze „złej strony” miasta. Skręciłem w ciemny zaułek, nadal mając dzieciaki na oku i obserwując, czy żadnemu debilowi nie wpadło do głowy śledzenie mnie. Zapewne nie skończyłoby się to dla niego dobrze. Mimo wszystko, kilka lat na ulicy i człowiek od razu bardziej poradny. Idąc dalej, nie zwróciłem nawet uwagi, kiedy zaszło słońce, a ulice oświetlały już tylko słabo palące się lampy. Spojrzałem na ledwo widoczny księżyc, zastanawiając się, czy do końca życia zastanę miejskim gangsterem, czy może kiedyś znajdę sobie inne zajęcie. W sumie, to nawet nie umiałem wyobrazić sobie siebie robiącego coś innego… I w tym momencie stanął mi przed oczami obraz mnie, siedzącego na bujanym fotelu i narzekającego na obolałe stawy. O zgrozo! Szybko odepchnąłem te myśli. Nie mam czasu na bawienie się w przeszłość, cholera! – skarciłem sam siebie. No dobra, przejdźmy do tej całej misji… ponoć miała się różnić od tych "tradycyjnych" – wpaść, okraść, zabić. Tutaj miałem wpaść, wręczyć jakiejś panience dokumenty i ewentualnie zabić. Nic wielkiego, ale przynajmniej odmiana. Podążałem właśnie omówioną wcześniej z pracodawcą drogą. Skręcając w jedną z wąskich dróg, trafiłem na oświetloną neonami ulicę. Niemal każdy budynek, jaki mijałem był klubem striptizerskim, burdelem albo tanią knajpą. Miałem wrażenie, że w powietrzu zamiast tlenu unosi się sam alkohol i narkotyki. Westchnąłem… Taki burdel, niezły interes… Może i mnie kiedyś dane będzie być właścicielem jednego z nich. Mając taką wizję przed oczami, zaśmiałem się pod nosem. Moje rozmyślenia przerwał widok klubu striptizerskiego, w którym miałem spotkać tę dziewczynę. Już zbliżałem się do wejścia, gdy nagle drzwi od klubu gwałtownie się otwarły i wylecieli z nich dwaj "goryle", trzymający za ręce skąpo odzianą, długowłosą kobietę.
– I co, nadal taka mądra?! – krzyknął jeden z nich w jej stronę, zwiększając swój uścisk na jej ramieniu. Drugi także nie okazywał litość, powodując, że na ciele złapanej zaczęła pojawiać się krew. Przyglądałem się temu z boku, nie wiedząc, czy jej pomóc, czy może czmychnąć w bok i nie mieszać się w zaistniałą sytuację. Podjąłem decyzję, gdy spostrzegłem, że mięśniacy zaczęli obkładać ją pięściami. Niby dżentelmenem nie jestem, ale takie atakowanie bezbronnej kobiety, to była przesada. Już wyjmowałem nóż, gdy nagle dwaj "goryle" padli na ziemie, rzuceni przez ową bezbronną dziewczynę. Stałem jak wryty, spoglądając na wątle ciało, obijające do nieprzytomności dwóch, niemal o połowę od większych od niej facetów. Kobieta-zapaśnik i to jeszcze striptizerka to nieczęsty widok. Przełknął ślinę, gdy skończyła rozprawiać się z mięśniakami i spojrzała w moją stronę z zabójczym jadem w oczach. Nie zdążyłem mrugnąć, a już miałem przed twarzą lufę od pistoletu. Nie specjalnie wiedziałem, co zrobić. Mogłem przecież też wyciągnąć pistolet, ale po zobaczeniu tego, co zrobiła z poprzednikami, zacząłem mieć wątpliwości. Poczułem, że nigdy nie zostałem tak zrzucony z tropu. Mimo wszystko, to nadal była kobieta… Nie, dziewczynka! Nie wyglądała na więcej niż 19 lat. Nie, żebym sam był wiele starszy, ale…
– Na co się gapisz?! – warknęła do mnie, gdy mój wzrok skierował się na niższe partie jej ciała. Sama była niemal naga, a jeszcze pretensje miała, nie no, szczyt wszystkiego.
– A co, ja tu tylko misję wypełnić przyszedłem, więc złaź z drogi! – oszczekałem jej, starając się ukryć, jak miękną mi nogi. – Znasz może jakąś Elkę, czy jak jej tam było? Mam z nią do pogadania.
Jej oczy przejął dziwny blask, który zaraz przemienił się złość.
– Po pierwsze nie Elka, tylko Erzsébet, a po drugie, to masz wielką przyjemność z nią rozmawiać. O co chodzi?! – rzuciła, ja zastanawiałem się, czy mam się cieszyć, że misja dobiegła końca, czy przeklinać los, że musiałem trafić na kogoś takiego jak ona. Ostatecznie zakończyłem przemyślenia uznając, że najlepiej będzie dać jej to co miałem i zakończyć przedstawienie. Powolnie wyciągnąłem pogniecione dokumenty z tylnej kieszeni spodni, starając się nie nadziać na ciągle wycelowany we mnie pistolet. Podałem jej plik papierów, a ona zaczęła go energicznie przeglądać. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że jej broń zniknęła, a w każdej chwili mogłem nawiać, zapominając o całym zajściu. Mogłem… Ale jakaś niewiadoma siła kazała mi zostać, poczekać aż skończy i posłuchać co ma do powiedzenia. Kazała mi dalej wpatrywać się w jej niesamowicie puszyste włosy, zielone oczy i skórę przypominającą jedwab… Boże jedyny! Momentalnie się ocknąłem, mając ochotę uderzyć się w twarz za te myśli. Znałem ją od kilku minut, a już… Rozprawianie się z samym sobą zostało przerwane, gdy poczułem na sobie czyiś dotyk.
– Żyjesz? – spytała dziewczyna, szturchając mnie w ramię. – Kto kazał ci dać mi te dokumenty? – dodała ponownie, wskazując trzymaną przez siebie stertę papierów. Opowiedziałem jej ogólnie, samemu nie będąc pewien zapamiętanych nazwisk.
– Więc on nadal…. Cholera! – zaklęła i ze złością podarła plik. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie tak jak to, co usłyszałem po chwili.
– Pomóż mi! – krzyknęła i ponownie przyłożyła pistolet do mojej głowy. Jedyne, na co było mnie stać, to pytające westchnięcie. Musiałem poukładać myśli nagromadzone w głowie.
– Ehh… A co ja, pomoc jakaś?! – odwarknąłem jej, nie mając pomysłu na coś głębszego.
– U la la~ Więc jednak masz język! – zaśmiała się. Odpowiedziałem jej niemiłym spojrzeniem. – Bo wiesz, taki cichy i nieporadny byłeś i zaczynałam mieć wrażenie, że jesteś jakimś malutkim chłopczykiem, co się zgubił i szuka mamusi. Jeśli tak, to raczej się na nic nie przydasz…
To już była lekka przesada. Od samego początku byłem spokojny, ale teraz, to ostro przegięła. Szybko wyciągnąłem pistolet i skierowałem go w jej stronę. Teraz nasze dwie lufy niemal się stykały.
– Czyli mogę na ciebie liczyć…? – zapytała z uśmiechem na ustach.
– Na czym konkretnie ma polegać ta pomoc? – tymi słowami zgodziłem się na współpracę. Jeszcze wtedy nie wiedziałem jak wiele zmieni w moim życiu.
*********

– Przepraszam, ale czy ty nie nazwałeś tego domem? Jakoś ta rudera mi domu nie przypomina. – odpowiedziała długowłosa dziewczyna, przykrywając swoje prawie nagie ciało moją kurtką. 
– Lepsze coś takiego, niż być bezdomnym i sypiać w kradzionych samochodach, nie? – zaśmiałem się, przypominając sobie usłyszaną od dziewczyny historię. Wywołało to u niej niekontrolowane zagryzienie warg. No cóż… jej wina, że mi o sobie wszystko powiedziała.
– Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele… Przecież nadal jestem "Niebezpieczną Kocicą" – po usłyszeniu ostatnich wyrazów spiąłem się nieoczekiwanie. Wywoływały one gorsze emocje niż nazwiska najgroźniejszych zabójców. Niebezpieczna Kocica… królowa nocnego świata, kobieta potrafiąca rozpalić do czerwoności i jednocześnie stłuc największych twardzieli. Złodziejka, striptizerka i przede wszystkim osoba o tysiącu twarzach…a ja miałem wielką przyjemność poznać jej prawdziwe oblicze. Ba! Nawet poprosiła mnie o pomoc!
Starając się by nie zostać zdominowany, odwarknąłem jej:
– To nie ja jestem ścigany przez największe gangi, więc siedź cicho i ciesz się, że cię przyjąłem! 
– Cóż za zaszczytny przywilej, phi! – prychnęła i usiadła na moim łóżku, które najwidoczniej od tego momentu stało się jej własnością. Nie odzywaliśmy się do siebie. Najwidoczniej się obraziła… Westchnąłem i po raz setny zacząłem głowić się, po jaką cholerę ja się zgodziłem by ją przyjąć i po raz setny odpowiedziało mi to jej głębokie spojrzenie i niesamowita uroda. Kurde… Położyłem się na prowizorycznym posłaniu, jakim stał się koc rozłożony na podłodze. Jutro się o wszystkim pomyśli… – powiedziałem cicho i zasnąłem.



Obudziło mnie znienawidzone przeze mnie słońce, przechodzące przez otwarte okno i niezidentyfikowane hałasy. Podniosłem się niechętnie, odczuwając skutki spania na podłodze.
– Księżniczka wstała, no proszę! – usłyszałem nad sobą głos. Przetarłem zaspane oczy i spojrzałem na postać, która je wypowiadała. Gdy w pełni byłem świadom, kogo widzę zerwałem się na równe nogi i wyciągnąłem pistolet spod poduszki.
– Kim do cholery ciężkiej jesteś, draniu?! – warknąłem „mu” w twarz i wycelowałem broń. Ten odpowiedział tylko głupim spojrzeniem.
– Naćpałeś się czegoś przed snem, czy jak?! – usłyszałem i momentalnie oświeciło mnie kto jest j właścicielem tego głosu…
– Erzsébet…?
– Nie, kurde, królewna śnieżka! – warknęła.
– Ale ty… – próbowałem jakoś wybrnąć z sytuacji, nie denerwując jednocześnie dziewczyny. – Ty… wyglądasz jak facet…
W rzeczy samej. Miałem przed sobą niemal męską postać w czapce i ciemnej kurtce, będącej niegdyś moją własnością.
– Och, co za trafne spostrzeżenie – rzuciła sarkastycznie, chowając twarz w dłoni. – Myślisz, że za dnia nie pracuję, tylko latam po klubach?
– A więc to przebranie robocze… W nocy zabawiasz bogaczy, a w dzień ich okradasz! – zaśmiałem się z trafionego faktu. 
– Jakoś żyć trzeba… Poza tym, chyba wiesz co masz robić? – zapytała, a ja poczułem się jak u szefa. Nie dość, że mnie wykorzystuje, bo mam więcej ludzi i kontaktów, to jeszcze się rządzi. Co za baba…
– Jasne, jasne! – odpowiedziałem i ruszyłem wraz z nią na miasto…


Stało się to moją codziennością – kłótnie z nią, wypady na ulice, rozprawianie się z draniami i znów kłótnie i pogodzenie… Cały mój świat zaczął się toczyć wokół niej i gangsterskiego półświatka. Nie zwróciliśmy nawet, kiedy nasz układ dobiegł końca. Nadal łączył nas wspólny dom, praca, pieniądze, aż w końcu zaczęło łączyć nas jeszcze więcej…

– Gilbert, zobacz ile oni tego szmalu mieli. – usłyszałem głos Erzsébet, siedzącej i machającej na wszystkie strony plikami banknotów. – Nie zapominaj, kto w większości je zdobył! – zaśmiała się w moją stronę, a ja lekko zirytowany, chodź w nadal dobrym humorze odpowiedziałem:
– Twój tyłek się jednak na coś przydaje! – w odpowiedzi otrzymałem tylko naburmuszoną minę. Uśmiechnąłem się na jej widok.
– Jesteśmy coraz bardziej znani, nie sądzisz? – rzuciłem w jej stronę, a ta pokiwała głową potwierdzająco. Usiadłem obok niej na łóżku i zacząłem: – Jak to oni krzyczeli na nasz widok…? "Zabójczy duet"? – po tym oboje wpadliśmy w śmiech. Śmialiśmy się długo, wspominając reakcję zaatakowanych gangsterów. W końcu oboje zmęczeni nagłym napadem radości dosłownie padliśmy na łóżko. Po chwili się uspokoiliśmy i nastała cisza. Można było usłyszeć tylko nasze oddechy. Właśnie wtedy uświadomiłem sobie jak blisko znajdują się nasze twarze. Moje ciało przeszedł nieopanowany rumieniec, a w głowie zaczęły się kłębić dziwne myśli. Spojrzałem na jej twarz, także zaczerwienioną. Jej oczy wpatrywały się we mnie z niesamowitym blaskiem. Miałem wrażenie, że się w nich utopię. I jej usta... Normalnie skracałem się za takie idiotyzmy, ale tym razem tego nie zrobiłem. Nie udałem, że to wszystko to tylko wymysł mojej chorej wyobraźni... Po prostu nie do końca trzeźwy w działaniach pocałowałem ją. Poczułem słodki smak jej ust.  Gdy się rozdzieliliśmy nie warknęła na mnie, nie nakrzyczała, tylko oddała pocałunek. Ponownie połączyliśmy wargi, by później w niesamowitej euforii złączyć nasze ciała. Początkowo w w dotyku. Później w głębszych pieszczotach, by zakończyć na przepełnieniu pokoju jękami przyjemności.
To była kolejna rzecz, przez którą się nie rozstaliśmy... jednak mimo to, z każdym kolejnym dniem słodkie pocałunki zaczęła przepełniać gorycz. Ignorowaliśmy ją, posypując ją sztucznym lukrem, jednak z czasem i on przestał pomagać.
– Jak długo masz zamiar wracać tak późno?! – usłyszałem donośny głos po wejściu do domu.
– Kobieto, ja pracuję! Poza tym, ty też szwendasz się nie wiadomo gdzie i jest dobrze. – odwarknąłem. Nie specjalnie chciałem się z nią kłócić. Ona też pewnie tego nie chciała. W sumie… to miała rację, wychodziłem wcześnie, wracałem bardzo późno… ale cóż, to się nazywa życie w czarnym świecie. Wiedziałem, że musi jej być ciężko siedzieć tutaj samej, ale sama zrezygnowała ze swojego poprzedniego trybu życia.
Usłyszałem westchnięcie. Podszedłem do niej.
– Zachowujemy się jak jakieś stare małżeństwo… – rzuciłem jej, po czym złączyłem swoje usta z jej w pocałunku. To był najbardziej gorzki z możliwych pocałunków.
– Ja… – usłyszałem po chwili. – Ja chcę innego życia… Mam już dosyć bycia albo laleczką w obcisłym wdzianku, albo udawania chłopaka i kradzieży. Tak nie można, tak do niczego nie dojdę… – zauważyłem na jej policzku łzę. Spłynęła powoli, a ja poczułem się jak ostatni śmieć. Chwyciłem ją za ramię, gdyż próbowała uciec. W tym właśnie momencie spostrzegłem, że dom jest nadzwyczaj czysty. Było to spowodowane zniknięciem wszystkich jej rzeczy. Na łóżku natomiast stały staranie ułożone walizki.
– Erzsébet… – jęknąłem żałośnie, zdając sobie sprawę z faktów. Ta tylko spojrzała na mnie smutnymi oczami, z których nadal lały się łzy. – Ja, ja zdobędę pieniądze! Tyle, byś mogła żyć szczęśliwie! – krzyczałem, ratując sytuacje.
– Ale… tu nie chodzi o pieniądze. – usłyszałem w odpowiedzi. – To właśnie one sprawiły, że chcę odejść… Początkowo mnie cieszyły, wszystko mnie cieszyło… ale z czasem tylko dla nich zacząłeś żyć. Nie było cię całe dnie… Ja nie chciałam pieniędzy. Chciałam ciebie! – po tych słowach całkowicie zalała się płaczem i wybiegła z domu. Już na zawsze.
Stałem osłupiały. Nie pobiegłem za nią, nie miałoby to nawet sensu. Po prostu stałem. Z jednej, niedostrzegalnej strony czułem wolność, z większości jednak dobijał do mnie niewyobrażalny ból.
Tak skończyła się nasza historia.
Wiedziałem, że ze mną nie była do końca szczęśliwa.Wiedziałem to, chodź cały czas dusiłem to kłamstwem. To może nawet dobrze, że się ta skończyło… Znajdzie sobie kogoś innego, bardziej wartego jej wnętrza i pięknego ciała. A to co nas łączyło… to kim była wcześniej, to…. To będzie nasza mała, słodka tajemnica.
Mimo iż się śmiałem wypowiadając te słowa, to nawet uśmiech nie był wstanie ukryć gorzkiej łzy spływającej po moim policzku.  

sobota, 24 listopada 2012

Wiersz numer trzydzieści cztery: Braciszek zawsze kocha najmocniej.

Tak więc pairing dziwny... Szwajcaria x Liechtenstein. Czyż nie najłatwiej upodobnić się do kogoś widząc to co on widzi? Więc trzeba przeżywać jak najwięcej razem. Czy więc nie można wspólnie przeżyć miłości? Niedługo piękny PruHun od Meroko^^ Jeszcze nie dostałam ani nie czytałam, ale ona tworzy tylko piękno^^


Braciszek zawsze kocha najmocniej

Wiele różnic i podobieństw
Kobieta i mężczyzna niczym odbicia w lustrze
Szmaragdy odbijają się w szmaragdach
Złote nitki plączą się ze złotymi nićmi
„Chcę być taka jak Ty, braciszku”
Więc czy nie musi przeżyć wszystkiego co on?
Wtedy najlepiej nauczy się bycia nim
Więc czy uczucia też powinni dzielić?
Miłość odbija się i wraca niczym echo
Jej miłość skierowana ku niemu
I jego skierowana ku niej
Dzielą się wspólnymi wspomnieniami
Jednak noce są dla nich wciąż odmienne
Przeżywane w innych pokojach
Czy nie czas to zmienić?
Kładą się do wspólnego łoża
Dzisiejszej nocy stworzą kolejne wspólne wspomnienie
Które połączy ich dusze w jedną całość
Odmieni ich na zawsze
Wąskie wargi dotykają pełnych ust
Wymieniają się cząstkami siebie
Upodabniają bardziej do siebie nawzajem
Tak podobne dłonie przeczesują wręcz identyczne włosy
Już niedługo będziesz taka jak on, maleńka
Gdy dusze i ciała się połączą
Nie będzie już różnic
Oto spełnia się marzenie o miłości
Czy jeśli on uratował Twe życie
Nie powinnaś stworzyć z nim nowego?
Wspomnienia i uczucia wirują i łączą się w jedno
Coraz bliżej, coraz bardziej podobni
Noc spełnia ich prośby

czwartek, 22 listopada 2012

Wiersz numer trzydzieści cztery: Do czego prowadzi przyjaźń?

Edelweiss, obaj, mimo że mają dla kogo żyć potrzebują czegoś innego. Czas przerwać obojętność. Dawna przyjaźń odradza się na powrót. Lecz czy tylko ona?


Do czego prowadzi przyjaźń?

Oglądasz się w lustrze wspomnień
Widzisz obok uśmiechniętą twarz
Kiedy ostatnio ujrzałeś jego uśmiech?
Czemu to było tak dawno temu?
Obojętność na świat w waszych oczach
Obaj żyjecie dla kobiet, które wciąż są przy was
Lecz kogo naprawdę kochacie?
Spoglądacie sobie w oczy szukając zrozumienia
Odnajdujecie je
Tak wiele wspólnego
Różnice nikną
Dłonie odnajdują się w ciemności
Miłość nie jest taka, jak ją sobie wyobrażaliście
Osoby przy was kiedyś odejdą
Nie pozwólcie zamarznąć waszym sercom
Wspólne fragmenty życia
Szczęście i smutek
Teraz to wszystko wróci
Spełijcie swe marzenia

Wiersz numer trzydzieści trzy: Druga opcja.

Obiecany PruAus. Cóż, jeśli miłość do jednej kobiety rodzi nienawiść, a kobieta ta pozostaje obojętna, pragnie jedynie przyjaźni rodzą się dwie samotności. Czy nie można dwóch samotności połączyć w jedną miłość, a jej dać to, czego pragnie - przyjaźń?


Druga opcja

Czemu wciąż brniecie tą samą ścieżką?
Czemu wciąż ścigacie odległego motyla?
Sami nie wiecie czy wasz skarb nie zostanie ukradziony
Sami widzicie, że ten skarb nie zostanie poskromiony
Tuż obok siebie
Lecz jesteście wrogami
 Jedna miłość stworzyła dwie nienawiści
Lecz czemuż by nie połączyć dwóch samotności
W jedną radość
Róże na przeciw fiołków
Czyż nie mogą rosnąć w jednym ogrodzie?
Nie porzucajcie tego, co macie tak blisko
Gdy ona jest daleko
Gdy nie należy do żadnego z was
Czy nie możecie należeć do siebie na wzajem?
Zakwitnijcie razem w ogrodzie pełnym wspomnień
Wspólnie podziwiajcie świat
W końcu ona tego właśnie chce
Móc być przy was obu
Nie pragnie nienawiści
O ile szczęśliwsza będzie
Gdy we trójkę przejdziecie się po łące
I stworzycie wspólny bukiet
Lecz co zrobić, gdy ona nie pragnie miłości
Której jesteście tak spragnieni?
Noc, jeden fałszywy ruch, usta dotykają ust
To zbyt wiele
Myśląc o niej patrzycie sobie w oczy
Czego się boicie?
Przecież ona nie usłyszy
Spokojnie
Dwie samotności zmienią się w jedną miłość
Połączyła was miłość do niej, nienawiść do siebie
Teraz już wszystko się ułoży
W zielonym ogrodzie kwitną róże i fiołki

środa, 21 listopada 2012

Wiersz numer trzydzieści dwa: Blask pośród nocy.

Można powiedzieć, że kontynuacja serii, tym razem AusHun. Jak się można domyślić następny będzie PruAus. (Napisz ktoś o tym w komentarzu, odpowiem na nie zanim zacznę pisać to mi się przypomni co mam pisać^^") Austria rozmyśla nad tym do kogo tak naprawdę należy serce Węgier. Jak myślicie, czy zieleń jest trawą, na której rosną fiołki, czy krzewem pełnym czerwonych róż?


Blask pośród nocy

Grasz kolejną melodię
Obok Ciebie błyszczy szmaragd
To jest właśnie definicja szczęścia
Tworzysz piękno u boku swej muzy
Czegoż więcej chcieć?
Może tego, by w jej oczach nie odbijało się karmazynowe wspomnienie?
Fałszywa nuta, masz dość
Znasz przeszłość
Widzisz jej zmartwione oczy
Przepraszasz i grasz dalej
Pamiętasz jak kiedyś była zupełnie inna
Lecz czy i Ty się nie zmieniłeś?
Z rozrabiającej chłopczycy stała się piękną damą
A Ty z niewinnego dziecka stałeś się obojętnym arystokratą
Tylko jedno się nie zmieniło
Prześladujący was szkarłat
Czasem boisz się otworzyć rano oczy
Myślisz, że jej już nie ma, a on śmieje się szyderczo
Ufasz jej, kochasz ją
Masz nadzieję, że ona czuje to samo
Nie wątpisz w jej wierność
Lecz zdaje Ci się, że rubiny bardziej pasują do szmaragdów niż fiołki
Jej pocałunek przypomina Ci, że fiołki rosną na zielonej trawie
Fiołki, nie zaś róże
Może kiedyś na krzewie cierniowym rosły te kwiaty
Lecz teraz krzew spłonął, pamiętaj o tym
Tworzysz melodię miłości
Na zielonej trawie kwitną fiołki
Fałszywa nuta, sam pogrążasz się w rozpaczy
Dowiedziałeś się, że róże już uschły
A rubiny obróciły się w pył
Czy nie powinieneś być szczęśliwy?
Nic już nie stoi między wami
Odwracasz się w jej stronę, lecz napotykasz pustkę
Dom nie jest już wspólny
Fiołki usychają w wazonie
A teraz są już w zielniku
Zasuszone, zgorzkniałe, lecz wieczne
Róże miały szczęście, że spłonęły
Ogród jest jedynie pustą zielenią

wtorek, 20 listopada 2012

Wiersz numer trzydzieści jeden: Niedoścignione marzenie.

Tak więc, małe PruHun'iątką dla Yaarie. Masz piękny nick^^ Meroko, napiszesz dla nas coś typu "Co robiła Elcia, zanim poznała Rodusia"? Dobry PruHun nie jest zły^^ Mi się zawsze wydaje, że Węgry jest szczęśliwsza przy Austrii, a on potrzebuje kobiecej dłoni, miłości. Prusy sobie jakoś radzi, dodatkowo raczej  chyba trudno z nim wytrzymać psychicznie... Chociaż jedna strona Elki, ta nowa, kobieca jest idealną żoną Austrii, która mogłaby się nim opiekować i dawać mu szczęście, za to dawniejsza wersja byłaby idealną partnerką dla Prus, o którą nie musiałby się martwić na wojnie, a jednocześnie wiedziałby, że są sobie równi i żadne z nich nie byłoby zdominowane. Czyli Pairing zależy od czasów.
Wiersz zaś opowiada o tym jak czuł się Prusy widząc Węgry z Austrią. Wybrał potęgę i samotność, lecz czy większej radości nie przyniosłaby mu walka o miłość? Chociaż... Nie wiadomo o co, a raczej o kogo z Austrią walczył...


Niedoścignione marzenie

Szkarłat odbija się w szmaragdzie
Jednak nigdy się nie połączą
Wśród zielonej trawy kwitną fiołki
Miłość na melodię walca wiedeńskiego
Lecz jedna osoba wciąż przygląda się z nadzieją
Każdej iskrze w zielonych oczach
Jednak gdy szmaragd ujrzy swe odbicie w szkarłacie
Szybko powoduje, że z rubinowych oczu pragnął wyrwać się łzy
Nie słowami, nie czynami, lecz sercem
Sercem zarośniętym przez fiołki
Duszą poddaną muzyce
Granej przez palce, które jednak nigdy jej nie dotknęły
Karmazynowe spojrzenie utkwione w pistacjowej sukience
Czemu nie zrobisz kroku na przód?
Czemu nie wyznasz jej swych uczuć?
Czemu nie zawalczysz o nią?
Ronisz łzy, gdy ona odchodzi
W tak walca wiedeńskiego
Tak łatwo było Ci walczyć
Tak łatwo było Ci zabijać
Czy więc to miłość miałaby Cię pokonać
Skoro śmierć była na to za słaba?
Spijasz każde słowo z jej ust
Ach, jakże pragniesz je pocałować!
Jednak nagle rozbrzmiewa melodia
Niczym zaklęty flet wyprowadzający dzieci z wioski
Tak dźwięk fortepianu zabiera Twe marzenia
Na zielonej trawie rosną fiołki
A ona kocha jego
Czy wystarczy Ci obserwować jej szczęście?
Widzisz jak zakłada jej obrączkę na palec
Wszystko stracone
Nagle jednak, szansa odzyskana
Widzisz jak odchodzi, dźwięk fortepianu wypełnia się smutkiem
To Twoja szansa
Szkarłat odbija się w szmaragdzie
Płyną łzy, lecz z czyich to oczu?
Jesteś jedynie pocieszeniem
Zabawką lichą daną sierocie
Lecz Tobie to wystarczy
Na zielonym krzewie zakwitły czerwone róże
Wicher jednak je zerwał i rozrzucił
Zielona trawa usycha tęskniąc za fiołkami
Krzewy nie rodzą już róż
Rozbrzmiewa melodia nokturnu
Szkarłat traci blask
Karmazyn zamiera
Rubiny rozpadły się w pył
Ach, śpij, maleńki, o potędze dawnej śnij
A ujrzysz koszmar o niespełnionej miłości

poniedziałek, 19 listopada 2012

Historia dodatkowa numer dwa: Bajka na dobranoc.

Tak więc, dzisiejszy rozdział napisany przez Meroko^^ Tak jak obiecała napisała i wysłała mi bajkę, którą czytał Antonio Kyle'owi. Zbyt dużo nie będę mówić, jednak jest to dzieło wyjątkowo piękne^^ Dużo lepsze niż te moje dziwadła^^" Miłego czytania^^


(…), Gdy tylko schował telefon do pokoju wszedł Antonio.
– Przeczytam Ci bajkę na dobranoc, dobrze? – powiedział mając w ręku książkę.
– Dobrze, będę bardzo szczęśliwy – chłopiec uśmiechnął się słodko i przykrył mocniej kołdrą. Antonio usiadł obok niego i zaczął podniesionym głosem:
– Możesz mi nie wierzyć, ale napisałem to wspólnie z Francisem i Gilbertem .– uśmiechnął się, a z oczu Kyle’a wydobyła się nuta zaciekawienia. – kiedyś chciałem to czytać mojemu Lovi, ale wiesz, jaki on jest… No dobra, zaczynamy… – odchrząknął. – „Księżniczka z Pomidorowego Królestwa”
         „Dawno, dawno temu, w pięknym, tajemniczym miasteczku żyła pewna królewna. Jej całe życie owiane było tajemnicą – nikt nie wiedział, kim jest, jak wygląda, nawet jej imię było nieznane. Ludzie widzieli tylko, że po upadku króla i przejęciu zamku przez zbrodniarzy, księżniczka została uwięziona. Bywali śmiałkowie pragnący ją uwolnić, jednak każdy kończył w lochach brutalnego władcy, który minował się „nowym królem”. Wydawało się, że życie owej księżniczki skończy się w tych właśnie lochach, ale jak to w życiu bywa, zjawił się ktoś, kto postanowił zmienić to przekonanie…
Był chłodny poranek. Do malutkiego portu w okolicy dobił pierwszy statek. Wszyscy oczekiwali kolejnej dostawy handlowej, jednak zamiast niej ujrzeli pirackie żagle. W sercach mieszkańców rozbrzmiała nuta przerażenia – każdy bał się morskich rozbójników.
– Hej, wypakowałeś już wszystko, czy nadal ślesz pocałunki tej panience? – krzyknął jeden z piratów w stronę swojego towarzysza. Ten tylko prychnął pod nosem i zignorował pytanie. Był zbyt zajęty miejscową kobietą, by zwracać na kogoś uwagę.
– Przeklęty kobieciarz! – rzucił w jego stronę, po czym zdenerwowany sam zajął się wszystkim. – Może, chociaż ty okażesz lojalność, czy będziesz obżerać się pomidorami przez cały dzień?! –  Wskazał drugiego pirata. On również niezbyt przejęty, odpowiedział z uśmiechem na twarzy:
– Gilbo, w swojego brata się zamieniłeś? Normalnie jakbym go słyszał. – po czym uśmiechnięty, zaczął podrzucać pomidorem. Jego rozweselona mina jaśniała w promieniach słońca. Włosy przykryte wielkim, czarnym kapeluszem były lekko czochrane przez wiatr. On sam nie prezentował się niczym waleczny korsarz. Raczej, jako najzwyklejszy dzieciak „z okolicy”.
– Phi… I co wy niby robicie na tym statku, co?! Kurde! – białowłosy zaczął tracić cierpliwość. – Nie zapominajcie, po co tu przyszliśmy!
– Jasne, jasne – odpowiedział rozweselony korsarz, machając żartobliwie ręką.
I to był moment kulminacyjny. Białowłosy wyciągnął szablę i skierował ją w stronę wesołka, jednocześnie ciągnąc podrywacza z faliste, blond włosy.
– Koniec zabawy! Idziemy do miasta! – po czym pociągnął obu w stronę portu. Złapanym ta propozycja nie specjalnie podchodziła w gusta. Przecież tyle kobiet było do uszczęśliwienia i tyle niewyleżanej trawy na łąkach pozostało. Gdyby nie fakt, iż nie mają żadnych szans w starciu z Gilbertem, każdy z nich zająłby się już innymi sprawami… no ale, skoro trzeba…


Huk miasta znacznie różnił się od spokoju i ciszy morza. Gwar ludzi także był inny niż mowa wiatru i mew. Po tak długim pobycie z dala od lądu człowiekowi aż się zachciewa wrócić na statek. Chodź oczywiście bywają wyjątki…
– Widzę to w twoich oczach… Tę namiętność, tą samotność… Może chcesz bym ją jakoś wypełnił? – kobieta trzymana w objęciach przez zalotnego blondyna, ugięła się w dźwięk tych słów. – Więc, może… spotkajmy się wieczorem… tam gdzie nasze ciał… – nie dokończył, gdyż po niespodziewanym spotkaniu z buciorem, jego twarz wygięła się w coś na podobiznę naleśnika, uniemożliwiając mu wypowiedzenie jakiegoś słowa.
– Wieczorem to my idziemy po nasz skarb! Zapomniałeś?! – warknął albinos trzymając w ręku drugiego, równie nieprzyjemnego buciora i szykując go do ubicia kolejnego „naleśnika”. Francis nawet nie spostrzegł, kiedy jego kobieta zniknęła, a on sam został z poobijaną twarzą. Łkał w duszy, gniewnie patrząc na Gilberta.
– Oj, nie byłeś za ostry? Aż się chłopak załamał, no… – rzucił słodko Antonio, spoglądając na albinosa.
– Huh… – ten tylko prychnął, nie zwracając uwagi. – Chodźcie tu wreszcie, musimy omówić plan!
Oboje, więc zbliżyli się w jego stronę, w pewien sposób odgradzając się od zgiełku miasta i ludzi. Usiedli naprzeciw siebie. Francis zaczął:
– Najpierw to chyba musimy się w ogóle dowiedzieć gdzie szukać, nie? – powiedział jeszcze naburmuszony, po spotkaniu z podeszwą.
– A to nie logiczne? Chyba w tym zamku! – energicznie rzucił Antonio, wskazując na wielką budowlę, stojącą u szczytu miasta. Był to pałac królewski – majestatyczny, bogaty i nadzwyczaj tajemniczy.
– No raczej tak, bucu – dodał Gilbert. – To pewne, że skarb się tam kryje… Większym problemem będzie, jak się tam dostaniemy i co tam spotkamy…
– Eeee, ponoć mają tam jakąś zajebistą królewnę – odpowiedział zalotnie blondyn, widząc zdenerwowanie rosnące na twarzy albinosa.
Antonio westchnął głośno, spodziewając się, co z moment usłyszy.
– A myślisz, idioto, że obchodzi mnie jakiś babsztyl?! Ja chce skarbu, złota, a nie jakiejś niedorobionej panienki, co się królewną nazywa! – nie pomylił się. Stało się dokładnie to, co miał w głowie – Francis po raz kolejny oberwał z podeszwy, tym razem nawet mocniej.
– Ej, ej, masz się zamiar wyżywać się na mnie i tych wszystkich niewinnych niewiastach, tylko dlatego, że ta całaErzsébet, czy jak jej tam, cię olała i wolała tego paniczka z fortepianem?! – w tym monecie Oczy Gilberta zaczęły, wręcz mówić „Jeszcze jedno słowo, a nie będziesz wiedział, czy oberwałeś z podeszwy, czy może jednak z czegoś innego”. Gorącą atmosferę starał się rozładować Hiszpan, słowami „Ludzie się patrzą”, „Chcecie wyglądać jak idioci?!”  I próbując ich uspokoić.
– No widzisz, Gilbert, upadliśmy tak nisko, że Antonio musi nas rozdzielać… – rzucił Francuz, gdy napięcie zmalało.
„Uznam to za komplement” – zamruczał w myślach Hiszpan, mając ochotę walnąć Francisa drugą podeszwą. Chwilę ciszy przerwał Gilbert:
– Powinniśmy zrobić rozpoznanie, poszukać wskazówek, a później ruszyć do działania…i poszukać skarbu – powiedział Albinos. – Zgadzacie się? – w odpowiedzi jego towarzysze pokiwali zgodnie głowami. – Tak, więc, ruszamy!
Każdy z nich się rozdzielił i poszedł w swoją stronę…

*****

Wysoki blondyn zrezygnowany przeszedł przez pełne ludzi targowisko. Z każdej strony dochodziły dźwięki przekrzykujących się sprzedawców i jeszcze bardziej rozwrzeszczanych klientów. „I niby po co my to robimy?” – przeszło mu przez głowę. Mimo iż znał odpowiedź, wolał zostać przy swoim przekonaniu – w życiu liczą się tylko kobiety! O tak! Nie, żadna kasa, czy skarby, miłość jest najważniejsza. Pomimo tego…
– Gilbert mnie zabije, jak nie przeniosę żadnej wskazówki… Nie, on mnie nie zabije! On mnie żywcem będzie katował, na pewno. – wybełkotał załamany pod nosem. Nie umiał zrozumieć, po co mu ten cały skarb… Mało miał kasy? Nie, rządził całymi morzami i portami, więc po co..?  Dumając tak, nagle coś go oświeciło. „Może robi to dla niej!” – przyszło mu nagle do głowy. W tej tezie mogło być wiele prawdy – przecież kiedyś ją kochał, chodź teraz się tego wypiera. Blondyn nie mógł jednak wykombinować, dlaczego ona w ogóle go nie chciała… „Czyli jednak leciała na kasę” – pomyślał. Gilbert mimo, iż ochrzczony był władcą mórz, to i tak ogólnie nie zachwycał wdziękiem. No, bo jaka hrabianka poleciałaby na ciągle nieobecnego pirata w poodzieranych spodniach i czupryną na głowię… Było jasne, że wybierze tego całego pianistę w okularkach…
– Ehhh – westchnął, zmęczony rozmyślaniami, zdając sobie sprawę, że miał znaleźć skarb, a nie krążyć po mieście i rozczulać się przeszłością Gilberta. – Dobra, znajdę ten skarb samemu! Gilbert przestanie się panoszyć, a ja będę mógł wrócić do codzienności! – mówiąc to, pewnym krokiem ruszył w stronę zamku. W głowie miał już cały plan – pójście tam, zabicie króla i zdobycie księżniczki. Oczywiście plan nie miał żadnych racji bytu, ale geniusz-Francis nie brał tego pod uwagę. Zdobędzie księżniczkę!

***********

Czerwonooki szedł poważnie przez ciemne zaułki miasta. Nie miał zbyt rozradowanej miny. Rozmyślanie o skarbie i o tym, co teraz mogą poczynać jego towarzysze nie było na jego nerwy.
– Zapewne nie mogę na nich liczyć… – westchnął i ruszył w stroną zamku. Jednak w przeciwieństwie do Francisa, Gilbert wybrał jakąś boczną ścieżkę…

****
W tym samym czasie, gdy tamta dwójka kierowała się na miejsce boju, trzeci z towarzyszy nie szedł w stronę zamku – on już tam był! Tak, był i walczył z rycerzami. Każdy z nich był niemal o połowę od niego większy, ale co to dla Antoniego?! Pokonał ich z zamkniętymi oczami, skacząc na jednej nodze i popijając do tego herbatkę. Skończywszy z wszystkimi ruszył ku komnacie królewny, ale zatrzymał go kolejny rycerz. Antonio westchnął, śmiejąc się.
– Ty też chcesz zginąć, widzę… – i ruszył ku niemu. Wyciągnął szablę i…”


– Ummm… – nagle cały zamek, jak i walczący rycerz zniknęli, zniszczeni westchnięciem. – Em, panie Antonio…
Ciemnowłosy drgnął, usłyszawszy głos Kyle’a. Książka niemal spadła mu na podłogę.
– No bo tutaj tak nie piszę… – rzucił chłopiec, wskazując kartkę. W rzeczy samej – opowiadana przed momentem historia nie miała wiele wspólnego z zawartością książki; była tylko wymysłem opowiadającego.
Antonio odchrząknął:
– No widzisz, bo akurat Francis i Gilbert tak się wtedy rozpisali, że nawet słowa dopisać nie mogłem, no… – zrobił słodkie oczka. – Moja wersja na pewno bardziej ci się spodoba.
Już chciał dokończyć, kiedy usłyszał smutne westchnięcie chłopca…
– Ale ja jestem ciekawy, co pan Gilbert i Francis pisali…
Antonio poszedł na łaskę… Mimo, iż było to dla niego trudne, wziął książkę i zaczął czytać wersję oficjalną


„… Blondyn dostał się przed wrota zamku. Zrobił nieugiętą minę i przeczesując faliste włosy, silnie otworzył masywne wrota, Głośne skrzypnięcie towarzyszyło temu zabiegowi. Drzwi się otwarły. Francis kilka minut zaniepokojony wpatrywał się w roztaczającą się przed nim, ciemną przestrzeń. Po chwili wziął głęboki wdech i przeszedł przez nieprzyjemne wejście. Pierwsze, co zobaczył i poczuł, to chłodna pustka, rozrywana tylko drobnymi promieniami, przepadającymi przez niewielkie otwory w ścianach. Zrobił kilka kroków przez siebie. Właściwie to nie widział gdzie idzie. Światło dawane przez otworzone wrota już przestało dawać efekty. W zdezorientowaniu usłyszał za sobą głośne uderzenie – należało ono do gwałtownie zamkniętych wrót.
– Co się do jasnej, ciasnej dzieję?! – wrzasnął przestraszony. Nie planował niespodzianek z zamykającymi się drzwiami, a tym bardziej nie z idącymi ku niemu rycerzami, których ujrzał kilka sekund po tym zdarzeniu. Wrogo nastawieni strażnicy ruszyli gniewnie w jego stronę.
– Oj, moi kochani, nie musimy się tak denerwować, prawda? Możemy to dokończyć, przecież przy kieliszku wi…– nie dokończył, gdyż poczuł, że ktoś mocno szarpną go w jakiś zaułek, uwalniając go od namolnych rycerzy. Gdy tajemniczy oprawca go puścił, rzucił z uśmiechem:
– Merci! A tak właściwie, to komu zawdzięczam życie?
– CO TY, DO CHOLERY, TUTAJ ROBISZ, ŻABOJADZIE? – usłyszał donośny głos, po czym podniósł głowę, by ujrzeć, do kogo on należy.
– Arthur...? Co ty tu…?
– Nie, kurde, primabalerina! To ja się ciebie pytam, po jakiego grzyba włamujesz się do zamku?!
W pierwszym momencie Francis nie wiedział, co powiedzieć. Już bardziej normalne byłoby dla niego ujrzenie Gilberta obściskującego się z Antoniem, niż Arthura. Nie wierzył, wręcz w to. Gdy zdał sobie sprawę, że to jednak on, miał ochotę rzucić się na niego i przeprosić go za całą ich przeszłość.
– Arthur… – zaczął, ale ten przerwał mu.
– Nie drzyj się tak, bo jeszcze się Alfred dowie, że tu jesteś, kurde!
Alfred… Oczy Francisa przeszła nuta goryczy. „Więc nadal z nim jest…” – pomyślał.
– Ciągle zadajesz się z tym bachorem? – zapytał szyderczo, chcąc ukryć smutek, jaki odczuł, po usłyszeniu tego imienia.
– Nie żebym miał jakiś większy wybór… – odpowiedział, spuszczając głowę. – Królowi się przecież nie odmawia…
– Królowi? Co ma Alfred do tego nowego króla? – Francis zrobił zdziwioną minę.
– Widzę, że nadaj jesteś skończonym idiotą… – westchną. – To, że to on jest tym królem, durniu.
Po ostatnich słowach, zdziwienie Francuza zamieniło się w złość. Im więcej kojarzył, tym bardziej miał ochotę wpakować temu szczeniakowi szablę w gardło. Już w myślach widział jego koniec. Na samą myśl o tym, co musiał przechodzić Arthur pękało mu serce. W mgnieniu oka zniknęła chęć poszukiwania księżniczki – teraz najważniejszy był tylko on.
– Nie rób takie chorej miny, bo mi się na wymioty zbiera… I nie myśl, że sobie przyjdziesz, zrobisz słodkie oczka, a ja do ciebie wrócę z uśmiechem na twa…– usta Francisa przewały jego monolog. Chwilę trwali w pocałunku. Przerwał go długowłosy. Uśmiechnął się i krzyknął:
– Alfred, szykuj się, bo nadchodzę!

****

Dokładnie w tym samym czasie Gilbert wędrował ciemną ścieżką. Nie skupiał się na drodze – siedział całym sobą w myślach, dyskutując sam ze sobą. „Co mi da ten skarb…?” – przeszło mu namyśl. Od razu miał przed oczami kobiecą postać. Uśmiechnął się mimowolnie. Nagle jego pozytywne odczucia przerwała gorzka prawda. „Przecież ona wybrała jego…” – z ledwością docierało to do niego. Nie chciał wierzyć, że to, co do niej czuł, to była tylko jednostronne zauroczenie. Odpychał te myśli, nie wspominając jak bardzo uciekał od wieści, że ponoć mają mieć dziecko. To była tylko iluzja utworzona w jego głowie. Nawet w to nie chciał wierzyć, ale te myśli nie odchodziły. Im bliżej był skarbu, który rzekomo miał pomóc mu ją zdobyć, tym bardziej te myśli stawały się prawdziwe. W pewnym momencie poczuł, że jego nierealistyczny świat rozpadł się na setki malutkich kawałeczków. Momentalnie dotarło do niego, że to i ta nie ma sensu… Więc, po co mu skarb? Zamyślił się i z zrezygnowaną miną stwierdził, że nigdy się już nie zakocha, a kasę weźmie na zabawy i luźne życie. O tak! Żadnych kobiet, zmartwień, ani niczego podobnego! Uświadomiwszy to sobie, poszedł dalej, nadal zamyślony, tym razem nad tym, co zrobi z taką ilością skarbu, gdy nagle poczuł, że z kimś się zderzył. Upadł na ziemię i już chciał wrzasnąć na tę osobę, gdy nagle uświadomił sobie z kim się zderzył – była to kobieta o jasnych, długich włosach i wielkiej kokardzie na głowie. Poczuł jak skręca go w żołądku na jej widok. Znał ją, aż za dobrze. Natalia – siostra jego byłego szefa, „króla” północnych mórz. Miał ochotę uciec jak najdalej od kobiety – usłyszał za dużo opowieści o tym, jak atakowała każdego, próbującego oszukać jej brata. A akurat pięknie się składało, że Gilbert miał okazję podpaść północnemu korsarzowi. Miał zamiar wstać, ale poczuł rękę dziewczyny na swoim ramieniu. Zamarł.
– Egmh – zaczęła. – Ivan kazał mi cię znaleźć…
Tak, Gilbert już widział swoją śmierć, bolesną, z rąk tego przeklętego Ruska…
– Dokładnie, siostro! – jak na zawołanie pojawił się Ivan.
„No to się udupiłem…” – przeszło „złapanemu” przez głowę.
– Chciałbym z tobą porozmawiać, towarzyszu. Oczywiście odmowy nie ma. Siostro, zostań tutaj. – rozkazał, po czym w szybkim tempie znalazł się z Gilbertem z dala od Natalii.
– No więc… – zaczął, a albinos przyjął waleczną pozę. – Ależ, towarzyszu, mi nie o to chodzi. Ja mam do towarzysza prośbę… – skończył z desperackim uśmiechem.
– Jaką niby prośbę?
– No, wiec… towarzysz widzi, że siostra bardzo mnie kocha… zaczynam mieć wrażenie, że aż za bardzo… ehhh. Kiedy towarzysz z nami pracował, to problemu nie było… – w tym momencie położył swoją ogromną rękę na ramieniu Gilberta. – Towarzyszu, co byś powiedział na mały układzik. Towarzysz weźmie ode mnie Nataszę, a ja zapomnę o wszystkich nieciekawych sprawach. Umowa stoi?
– Ej, zaraz! Weźmie?!
– No bo siostra kocha towarzysza. A towarzysz co o mej siostrze sądzi? – na twarzy albinosa zawitał cień rumieńca. – A wiec, stoi! – krzyknął rozradowany Rosjanin, popychając Gilberta w ramiona Nataszy. Jego twarz aż mówiła „Nareszcie wolny!”. Sam Ivan zniknął chwilę później, pozostawiając zdezorientowaną dwójkę w swoich ramionach. Wpatrywali się w siebie z rumieńcami na twarzach.
– C-Chyba powinniśmy wrócić do portu… – rzuciła Natalia. Gilbert pokiwał głową. Nie myślał już o skarbie, majątku, czy przeszłości… tylko o niej.

******

Czas przejść do najbardziej zapomnianego bohatera – korsarza Antonia! W czasie, gdy jego towarzysze przeżywali swe rozterki, on załamany nudą, postanowił jednak znaleźć tę całą królewnę. „Może będzie ładna… i będzie lubić pomidory…” – rozmarzył się, idąc korytarzami zamku. Od początku był dziwnie pusty… Przed wejściem usłyszał, że ktoś pokonał króla, a cała straż skapitulowała razem z nim.
– Czyli będzie łatwo! – rzekł do siebie, śmiejąc się radośnie. Dość szybko dostał się do wierzy królewny. Niepewnie otworzył drzwi i rzekł:
– Przybyłem cię uwolnić, Oto ja, Antonio Fernandez Carriedo, twój wybawca. – po czym ruszył w stronę białej płachty, za którą widniała niewyraźna postać. Uklękną przed nią i szybkim ruchem chwycił materiał, by go ściągnąć. Jego oczom ukazała się niewielka postać w sukience, ukrywająca swą twarz w poduszce.
Antonio przez chwilę był zdziwiony, ale po momencie pewniej ruszył w stronę królewny, sprawiając, że ona niemal leżała pod nim nadal skrywając twarz.
– Pozwól mi cię ujrzeć – wyszeptał zalotnie Antonio, zabierając jej poduszkę. Gdy miał przed sobą całą „jej” twarz – zamarł.
– Coś się nie podoba, kurna?! – rzuciła „królewna” w odpowiedzi na minę Antonia. – Jestem Romano… a tak w ogóle, to złaź ze mnie! – wrzasnął, jakby nagle zdając sobie sprawę, że pirat nadal jest nad nim.
– A więc to tak... – powiedział sam do siebie Antonio, śmiejąc się i całując jego „królewnę" prosto w usta.
Od teraz to była jego królewna… nawet jeśli była królewiczem…


Antonio zamknął książkę. Właściwie, to już dawno jej nie potrzebował. Podobnie jak wcześniej, zakończenie było jego wizją. Kyle nawet nie zwrócił na to uwagi. Antonio tak wczuł się w opowieść jak nigdy. Gestykulacje, krzyki i odgrywanie scen bardziej przypominało teatr, niż opowiastkę na dobranoc… ale właśnie to sprawiło, że ta opowieść na zawsze pozostanie w pamięci chłopca. Opowieść będąca marzeniem każdego z piszących ją mężczyzn. Po skończeniu Mężczyzna pocałował go w czoło, zrobił mu zdjęcie i wyszedł. 

niedziela, 18 listopada 2012

Historia poza tematem numer dwadzieścia dwa: Bal kłamstw i przeznaczenia.

Request dla Aurelle. Ona to wymyśliła. Francja jest księciem, poznaje Anglię na balu... Wiem, że to dziwne, to nie mi się śniło... Więc powodzenia w czytaniu^^ Jutro dostaniecie opowiadanie nie ode mnie, ale od bardzo pięknej i genialnej osoby. Obiecana przez nią bajka^^ Jeśli ktoś ma jakieś dzieła pisarskie, plastyczne czy muzyczne powiązane z opowiadaniem może je wysłać na meanness_scar@onet.eu ^^


Bal kłamstw i przeznaczenia

                Było sobie państwo, wielkie i wspaniałe. Jednak król miał jedynie jednego, lecz jakże urodziwego syna. Jednak syn ten nie był zainteresowany poszukiwaniem żony. Król postanowił mu to ułatwić. Zaprosił na bal kobiety z każdej rodziny w kraju. Każda też była zobligowana do pojawienia się na nim.
- Nigdzie nie idę – powiedziała piękna kobieta w domu rodziny Kirkland.
- Ale musi ktoś pójść, a Ty jesteś jedyną kobietą – powiedział jej brat bliźniak.
- To kogoś poprosimy, żeby poszedł za mnie i tyle. Pójdę sobie na bal, a potem co? A jeśli mnie jednak wybierze, w co wątpię to co zrobię? Zostawię was i mi z głodu pozdychacie?
- Niech się Arthur przebierze – zaśmiał się rudzielec. – Nikt różnicy nie zauważy!
- To jest myśl... – kobieta podeszła do młodego blondyna. – Jest piękny, z tymi brwiami szans nie ma, więc nie musimy się obawiać. Ale wystarczy trochę makijażu, sukienka, peruka i dama jak znalazł...
- Nie zrobicie mi tego... – zielonooki chciał uciec.
- No pomóż siostrzyczce...
- Dobra, ale robię to tylko dla Ciebie.
                Tak więc jakiś czas później został przebrany za piękną kobietę i odstawiony na bal. Nieco się bał, że zostanie odkryty i ośmieszony. Jedynie potwierdził przybycie osoby z rodziny Kirkland i schował się na balkonie, gdzie wolno było gościom wychodzić. Ale wszystkie kobiety były zajęte poszukiwaniem księcia, chciały być przez niego zauważone, więc żadna nie wychodziła w głównej sali, jeśli nie musiała.
                Nie tylko on był niezbyt pozytywnie nastawiony do tego balu. Sam książę też nie był nim zainteresowany. Chodził z kąta w kąt starając się nie rzucać się w oczy kobietom, które mógłby go wręcz rozszarpać. W końcu udał się na balkon.
- Wśród tych diabłów znalazłem anioła – zachichotał na widok blond włosów ułożonych w misterną fryzurę, których część spływała na błękitną suknię. Zielonooki natychmiast się odwrócił i spojrzał na niego. Był nieco przerażony. A jeśli się wyda? I jeszcze... Został uznany za wyjątkowego... To źle...
- To zaszczyt Cię poznać, o książę – ukłonił się grzecznie. Wyglądał olśniewająco, choć sam by tego nie przyznał.
- Mogę dotrzymać Ci towarzystwa? Tamte kobiety mnie chyba zjedzą, a Ty wydajesz się być w porządku.
- Oczywiście, to zaszczyt – błękitnooki stanął tuż obok zielonookiego. Młodszy najpierw był nieco onieśmielony, jednak wkrótce nawiązała się między nimi rozmowa. Z czasem zaczęli rozmawiać jakby od zawsze się znali. Zielonooki co jakiś czas robił słodkie minki, gdy mówił o czymś co go kiedyś zdenerwowało. Błękitnooki przyglądał się mu z zainteresowaniem. Spijał każde słowo z jego ust. Aż w końcu dotknął jego warg swoimi. Zielonooki zastygł bez ruchu. Był przerażony. To był jego pierwszy pocałunek. Miał ochotę płakać.
- Co Ci jest...? – starszy był wyraźnie zmartwiony. – Pierwszy pocałunek?
- T-tak... – jego oczy były zeszklone.
- Powinnaś być szczęśliwa, w końcu to zaszczyt. Czemu więc płaczesz?
- Nie wiem... Przepraszam... – starszy podszedł do zielonookiego i dotknął jego klatki piersiowej.
- Wiesz, że mnie nie wolno oszukiwać?
- Jak...? – chłopak wcisnął się w poręcz balkonu. Nie miał jak uciec.
- Bardzo proste... Po Twoich ruchach. Kobiety są dużo delikatniejsze. Jesteś zbyt silny. Czemu?
- Siostra nie chciała tu przyjść, a ktoś musiał...
- Więc od teraz będziemy się spotykać codziennie. Pamiętaj. Co dzień wieczorem masz być w parku przy stawie.
- D-dobrze... – drżał nieco.
- Więc... Skoro już tu jesteś... Wiesz, chyba wolę chłopców – błękitnooki zachichotał i pocałował młodszego namiętnie. Chłopak chciał uciec, ale nie mógł. Nie wolno mu było tego zrobić. Najpierw jedynie drżał. Jednak po chwili łzy wydostały się spod powiek. – Nie płacz. Jesteś wyjątkowy. Przecież tak dobrze Ci się ze mną rozmawiało. Czemu teraz nagle się boisz?
- Rozmowa a kontakt fizyczny to kompletnie co innego...
- Będzie dobrze. Wiesz przecież, że nie jestem zły.
- Wiem... Ale...
- Spokojnie... – starszy całował go po twarzy, szyi, dłoń położył na jego pośladek.
- Nie... Przestań...
- Spokojnie... – dłoń błękitnookiego skierowała się do zapięcia sukni. Zielonooki go odepchnął i uciekł.
                Po jakimś czasie wbiegł do domu zapłakany. Wszyscy dawno już spali. Wbiegł do pokoju i rzucił się na łóżko. Płakał w poduszkę. Gdy się uspokoił pomyślał jeszcze o jednej rzeczy. O tym, że usta błękitnookiego są wspaniale słodkie, ciepłe i miękkie.
                Później było tak jak być musiało. Wytłumaczył rodzinie co się stało. A oni nie mogli nic zrobić, żeby nie pogorszyć sytuacji. Chłopak udał się na spotkanie. Bardzo się bał. Jednak było inaczej niż myślał. Błękitnooki był dużo spokojniejszy i weselszy niż na balu. Siedzieli na ławce i rozmawiali, czasem chwycił jego dłoń i spojrzał mu w oczy z uśmiechem. Wyglądało to jak zwykła randka młodych ludzi. W tym miejscu nikt ich nie widział, a mimo tego błękitnooki nie wykorzystał sytuacji. Jedynie upewnił się, że spotkania będą się powtarzać. I powtarzały się. Codziennie robili coś więcej. Jakiś inny dotyk, inny pocałunek. Zielonooki bardzo się bał. Wiedział do czego to dąży.
                Wiele dni później jego obawy się spełniły. Mieli spotkać się pod osłoną nocy. Wiedział do czego to prowadzi. Błękitnooki zaprowadził go do domku w głębi parku. Znajdował się na dość wysokim drzewie.
- To moje ukochane miejsce. Zawsze marzyłem o tym, by właśnie w tym miejscu przeżyć swój pierwszy raz... – błękitnooki złapał młodszego za rękę. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko bycia wybranym na mojego kochanka.
- Proszę... Ja nie...
- Nie jesteś gotowy? Wiesz... To powinna być kobieta... Skoro Ty mi się podobasz to powinienem wybrać kobietę podobną do Ciebie, czyż nie? Twoją siostrę?
- Nie... Ja to zrobię... Proszę ją zostawić...
- Wiesz o czym się wczoraj przypadkiem dowiedziałem? Podobno powinienem mieć brata. Urodziło się dwoje dzieci, jednak jedno zniknęło... Wczoraj widziałem osobę wyglądającą zupełnie jak ja... Zaprowadziłem go do zamku. Zgadnij co się okazało...
- To Twój brat...?
- Tak. W dodatku już zdążył zawrócić w głowie księżniczce sojuszniczego państwa, więc ja spytałem czy mogę w takim razie być z kim chcę. Otrzymałem zgodę. Jutro pójdziesz ze mną do pałacu.
- Ale...
- Nie bój się. Tylko mój ojciec i matka się dowiedzą.
- Nie będą źli?
- I tak im już nie jestem potrzebny. A teraz... Chodźmy – zaczął wdrapywać się do domku na drzewie.
                W środku znajdowało się wiele rzeczy. Domek ten był zbudowany profesjonalnie, tak że można byłoby w nim mieszkać na co dzień. Była również sypialnia. Tam się udali. Łóżko z łatwością mogło pomieścić ich obu. Skorzystali z tego. Zielonooki się bał, jednak po jakimś czasie pozwolił mu na dotyk. Błękitnooki również się nie spieszył, nie popędzał go czy nie nalegał. Noc była idealna, by połączyć dwoje ludzi. Mimo początkowego bólu zielonooki wkrótce zatopił się w przyjemności, którą dawał mu starszy chłopak. Ciemności wypełniły dźwięki miłości.
                Tak jak też błękitnooki powiedział, nikt nie przejął się tym z kim jest. Mogli więc spotykać się nawet w pałacu. Młodszy również poinformował o wszystkim swą rodzinę. Kraj, dzięki nowej osobie zawarł intratną Unię. Czegóż to więcej pragnąć?

sobota, 17 listopada 2012

Wiersz numer trzydzieści: Podpis.

Wiersz opowiada o rozwiązaniu Prus. Inne kraje po utracie terenów umierały, a on mimo wszystko był przy swoim bracie. To musiało mieć jakiś sens, czyż nie? Inne kraje odchodziły z godnością, bohatersko ginąc w walce. A on biernie, przez jeden podpis. Czyż to nie kara?


Podpis

Widziałeś wiele śmierci
Wiele razy sam ją zadałeś
Lecz jak często przed nią chroniłeś?
Chciałeś być panem życia i śmierci
Byłeś potężny
Inni mogli jedynie błagać o Twą łaskę
Gdy ktoś się nie poddał
Walczyłeś do skutku, nawet kłamstwem
Po trupach do celu
Potęga zbudowana na ciałach zabitych
Lecz oni wszyscy mieli jedno, czego Ciebie pozbawiono
Godną śmierć
Śmierć bohaterską, śmierć w walce
A Ty?
A co Ty dostałeś?
Świstek papieru, słowa, które były ostatnie w Twym życiu
Skazano Cię na śmierć
W końcu w ten sposób inni umierali
Lecz Ty, jakiś szalonym uśmiechem losu
Wciąż denerwujesz cały świat
Lecz już nie umrzesz jak inni
Straciłeś wszystko
Potęgę, godność
A teraz, po wsze czasy
Siedź w swym pokoju
I wspominaj to co straciłeś
I pamiętaj jedno, mój szkarłatnooki
Nic już nie zyskasz
Podpisano wyrok śmierci
Co poszło nie tak?
To wiesz tylko Ty
Na zawsze tu pozostaniesz
Zawieszony między bytem a niebytem
Pasożyt na piersi brata, który zajął Twe miejsce
Och, poznajesz? Rozpoczął atak
Po trupach do celu
Czyż znasz koniec?
Twój nadszedł wraz z jego porażką
Obaj uparci, on znów spróbował
A Ty wiesz co się stanie, jeśli spróbuje raz kolejny
To po to tu jesteś, prawda?
Masz strzec go przed błędami, które popełniłeś
Gdy nie możesz już uratować siebie
Uratuj innych