Translate

niedziela, 25 listopada 2012

Historia dodatkowa numer trzy: Dawne rany.

Kolejne dzieło Miłościwie Nam Czytającej Meroko^^ Kim była Elizabeta nim została żoną Rodericha? W moim opowiadaniu nigdy nie zostało to wyjaśnione, bo mój mózg kieruje się zasadą, że Elka jest zawsze żoną Rodka, ona się już urodziła z obrączką na palcu i już^^" A tutaj zaistniał piękny PruHun i jakże nieoczekiwana twarz najpiękniejszej damy Hetalii^^ Meroko, opisz mi to NorIce, które chcesz^^ Wiersz czy opowiadanie? One-shot czy kilka rozdziałów? Miłego czytania^^


~
Nota od autora: akcja  toczy się oczami Gilberta ^^ 

Wziąłem klucze, broń i jakieś bzdurne dokumenty, po czym skierowałem się w stronę wyjścia. Po otworzeniu drzwi dobiła do mnie wielka fala słońca, rażąc mnie po oczach. Mimo iż był wieczór, słońce postanowiło jeszcze pohasać po nieboskłonie. Siedzenie w domu za długo raczej mi nie sprzyja… o ile tę wypożyczoną przez szefa budę można było nazwać domem. Nie była zbyt ładna – trzy pokoje i to zgrzybiałe, walące się ściany i porąbani sąsiedzi… Ale czego się spodziewać po jednej z najgorszych dzielnic w mieście? Lepsze już to, niż bycie lizodupem jakiegoś wielkiego gangstera i życie sobie w majestatycznych warunkach. Mógłbym nim być, ale postanowiłem dojść do sławy po swojemu, bez siedzenia na kolankach wielkim bossom…
Szedłem dalej przez chodnik, przyglądając się bawiącym dzieciom. Każde z nich wyglądało jak siedem nieszczęść. Nikogo przecież nie interesują ludzie ze „złej strony” miasta. Skręciłem w ciemny zaułek, nadal mając dzieciaki na oku i obserwując, czy żadnemu debilowi nie wpadło do głowy śledzenie mnie. Zapewne nie skończyłoby się to dla niego dobrze. Mimo wszystko, kilka lat na ulicy i człowiek od razu bardziej poradny. Idąc dalej, nie zwróciłem nawet uwagi, kiedy zaszło słońce, a ulice oświetlały już tylko słabo palące się lampy. Spojrzałem na ledwo widoczny księżyc, zastanawiając się, czy do końca życia zastanę miejskim gangsterem, czy może kiedyś znajdę sobie inne zajęcie. W sumie, to nawet nie umiałem wyobrazić sobie siebie robiącego coś innego… I w tym momencie stanął mi przed oczami obraz mnie, siedzącego na bujanym fotelu i narzekającego na obolałe stawy. O zgrozo! Szybko odepchnąłem te myśli. Nie mam czasu na bawienie się w przeszłość, cholera! – skarciłem sam siebie. No dobra, przejdźmy do tej całej misji… ponoć miała się różnić od tych "tradycyjnych" – wpaść, okraść, zabić. Tutaj miałem wpaść, wręczyć jakiejś panience dokumenty i ewentualnie zabić. Nic wielkiego, ale przynajmniej odmiana. Podążałem właśnie omówioną wcześniej z pracodawcą drogą. Skręcając w jedną z wąskich dróg, trafiłem na oświetloną neonami ulicę. Niemal każdy budynek, jaki mijałem był klubem striptizerskim, burdelem albo tanią knajpą. Miałem wrażenie, że w powietrzu zamiast tlenu unosi się sam alkohol i narkotyki. Westchnąłem… Taki burdel, niezły interes… Może i mnie kiedyś dane będzie być właścicielem jednego z nich. Mając taką wizję przed oczami, zaśmiałem się pod nosem. Moje rozmyślenia przerwał widok klubu striptizerskiego, w którym miałem spotkać tę dziewczynę. Już zbliżałem się do wejścia, gdy nagle drzwi od klubu gwałtownie się otwarły i wylecieli z nich dwaj "goryle", trzymający za ręce skąpo odzianą, długowłosą kobietę.
– I co, nadal taka mądra?! – krzyknął jeden z nich w jej stronę, zwiększając swój uścisk na jej ramieniu. Drugi także nie okazywał litość, powodując, że na ciele złapanej zaczęła pojawiać się krew. Przyglądałem się temu z boku, nie wiedząc, czy jej pomóc, czy może czmychnąć w bok i nie mieszać się w zaistniałą sytuację. Podjąłem decyzję, gdy spostrzegłem, że mięśniacy zaczęli obkładać ją pięściami. Niby dżentelmenem nie jestem, ale takie atakowanie bezbronnej kobiety, to była przesada. Już wyjmowałem nóż, gdy nagle dwaj "goryle" padli na ziemie, rzuceni przez ową bezbronną dziewczynę. Stałem jak wryty, spoglądając na wątle ciało, obijające do nieprzytomności dwóch, niemal o połowę od większych od niej facetów. Kobieta-zapaśnik i to jeszcze striptizerka to nieczęsty widok. Przełknął ślinę, gdy skończyła rozprawiać się z mięśniakami i spojrzała w moją stronę z zabójczym jadem w oczach. Nie zdążyłem mrugnąć, a już miałem przed twarzą lufę od pistoletu. Nie specjalnie wiedziałem, co zrobić. Mogłem przecież też wyciągnąć pistolet, ale po zobaczeniu tego, co zrobiła z poprzednikami, zacząłem mieć wątpliwości. Poczułem, że nigdy nie zostałem tak zrzucony z tropu. Mimo wszystko, to nadal była kobieta… Nie, dziewczynka! Nie wyglądała na więcej niż 19 lat. Nie, żebym sam był wiele starszy, ale…
– Na co się gapisz?! – warknęła do mnie, gdy mój wzrok skierował się na niższe partie jej ciała. Sama była niemal naga, a jeszcze pretensje miała, nie no, szczyt wszystkiego.
– A co, ja tu tylko misję wypełnić przyszedłem, więc złaź z drogi! – oszczekałem jej, starając się ukryć, jak miękną mi nogi. – Znasz może jakąś Elkę, czy jak jej tam było? Mam z nią do pogadania.
Jej oczy przejął dziwny blask, który zaraz przemienił się złość.
– Po pierwsze nie Elka, tylko Erzsébet, a po drugie, to masz wielką przyjemność z nią rozmawiać. O co chodzi?! – rzuciła, ja zastanawiałem się, czy mam się cieszyć, że misja dobiegła końca, czy przeklinać los, że musiałem trafić na kogoś takiego jak ona. Ostatecznie zakończyłem przemyślenia uznając, że najlepiej będzie dać jej to co miałem i zakończyć przedstawienie. Powolnie wyciągnąłem pogniecione dokumenty z tylnej kieszeni spodni, starając się nie nadziać na ciągle wycelowany we mnie pistolet. Podałem jej plik papierów, a ona zaczęła go energicznie przeglądać. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że jej broń zniknęła, a w każdej chwili mogłem nawiać, zapominając o całym zajściu. Mogłem… Ale jakaś niewiadoma siła kazała mi zostać, poczekać aż skończy i posłuchać co ma do powiedzenia. Kazała mi dalej wpatrywać się w jej niesamowicie puszyste włosy, zielone oczy i skórę przypominającą jedwab… Boże jedyny! Momentalnie się ocknąłem, mając ochotę uderzyć się w twarz za te myśli. Znałem ją od kilku minut, a już… Rozprawianie się z samym sobą zostało przerwane, gdy poczułem na sobie czyiś dotyk.
– Żyjesz? – spytała dziewczyna, szturchając mnie w ramię. – Kto kazał ci dać mi te dokumenty? – dodała ponownie, wskazując trzymaną przez siebie stertę papierów. Opowiedziałem jej ogólnie, samemu nie będąc pewien zapamiętanych nazwisk.
– Więc on nadal…. Cholera! – zaklęła i ze złością podarła plik. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie tak jak to, co usłyszałem po chwili.
– Pomóż mi! – krzyknęła i ponownie przyłożyła pistolet do mojej głowy. Jedyne, na co było mnie stać, to pytające westchnięcie. Musiałem poukładać myśli nagromadzone w głowie.
– Ehh… A co ja, pomoc jakaś?! – odwarknąłem jej, nie mając pomysłu na coś głębszego.
– U la la~ Więc jednak masz język! – zaśmiała się. Odpowiedziałem jej niemiłym spojrzeniem. – Bo wiesz, taki cichy i nieporadny byłeś i zaczynałam mieć wrażenie, że jesteś jakimś malutkim chłopczykiem, co się zgubił i szuka mamusi. Jeśli tak, to raczej się na nic nie przydasz…
To już była lekka przesada. Od samego początku byłem spokojny, ale teraz, to ostro przegięła. Szybko wyciągnąłem pistolet i skierowałem go w jej stronę. Teraz nasze dwie lufy niemal się stykały.
– Czyli mogę na ciebie liczyć…? – zapytała z uśmiechem na ustach.
– Na czym konkretnie ma polegać ta pomoc? – tymi słowami zgodziłem się na współpracę. Jeszcze wtedy nie wiedziałem jak wiele zmieni w moim życiu.
*********

– Przepraszam, ale czy ty nie nazwałeś tego domem? Jakoś ta rudera mi domu nie przypomina. – odpowiedziała długowłosa dziewczyna, przykrywając swoje prawie nagie ciało moją kurtką. 
– Lepsze coś takiego, niż być bezdomnym i sypiać w kradzionych samochodach, nie? – zaśmiałem się, przypominając sobie usłyszaną od dziewczyny historię. Wywołało to u niej niekontrolowane zagryzienie warg. No cóż… jej wina, że mi o sobie wszystko powiedziała.
– Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele… Przecież nadal jestem "Niebezpieczną Kocicą" – po usłyszeniu ostatnich wyrazów spiąłem się nieoczekiwanie. Wywoływały one gorsze emocje niż nazwiska najgroźniejszych zabójców. Niebezpieczna Kocica… królowa nocnego świata, kobieta potrafiąca rozpalić do czerwoności i jednocześnie stłuc największych twardzieli. Złodziejka, striptizerka i przede wszystkim osoba o tysiącu twarzach…a ja miałem wielką przyjemność poznać jej prawdziwe oblicze. Ba! Nawet poprosiła mnie o pomoc!
Starając się by nie zostać zdominowany, odwarknąłem jej:
– To nie ja jestem ścigany przez największe gangi, więc siedź cicho i ciesz się, że cię przyjąłem! 
– Cóż za zaszczytny przywilej, phi! – prychnęła i usiadła na moim łóżku, które najwidoczniej od tego momentu stało się jej własnością. Nie odzywaliśmy się do siebie. Najwidoczniej się obraziła… Westchnąłem i po raz setny zacząłem głowić się, po jaką cholerę ja się zgodziłem by ją przyjąć i po raz setny odpowiedziało mi to jej głębokie spojrzenie i niesamowita uroda. Kurde… Położyłem się na prowizorycznym posłaniu, jakim stał się koc rozłożony na podłodze. Jutro się o wszystkim pomyśli… – powiedziałem cicho i zasnąłem.



Obudziło mnie znienawidzone przeze mnie słońce, przechodzące przez otwarte okno i niezidentyfikowane hałasy. Podniosłem się niechętnie, odczuwając skutki spania na podłodze.
– Księżniczka wstała, no proszę! – usłyszałem nad sobą głos. Przetarłem zaspane oczy i spojrzałem na postać, która je wypowiadała. Gdy w pełni byłem świadom, kogo widzę zerwałem się na równe nogi i wyciągnąłem pistolet spod poduszki.
– Kim do cholery ciężkiej jesteś, draniu?! – warknąłem „mu” w twarz i wycelowałem broń. Ten odpowiedział tylko głupim spojrzeniem.
– Naćpałeś się czegoś przed snem, czy jak?! – usłyszałem i momentalnie oświeciło mnie kto jest j właścicielem tego głosu…
– Erzsébet…?
– Nie, kurde, królewna śnieżka! – warknęła.
– Ale ty… – próbowałem jakoś wybrnąć z sytuacji, nie denerwując jednocześnie dziewczyny. – Ty… wyglądasz jak facet…
W rzeczy samej. Miałem przed sobą niemal męską postać w czapce i ciemnej kurtce, będącej niegdyś moją własnością.
– Och, co za trafne spostrzeżenie – rzuciła sarkastycznie, chowając twarz w dłoni. – Myślisz, że za dnia nie pracuję, tylko latam po klubach?
– A więc to przebranie robocze… W nocy zabawiasz bogaczy, a w dzień ich okradasz! – zaśmiałem się z trafionego faktu. 
– Jakoś żyć trzeba… Poza tym, chyba wiesz co masz robić? – zapytała, a ja poczułem się jak u szefa. Nie dość, że mnie wykorzystuje, bo mam więcej ludzi i kontaktów, to jeszcze się rządzi. Co za baba…
– Jasne, jasne! – odpowiedziałem i ruszyłem wraz z nią na miasto…


Stało się to moją codziennością – kłótnie z nią, wypady na ulice, rozprawianie się z draniami i znów kłótnie i pogodzenie… Cały mój świat zaczął się toczyć wokół niej i gangsterskiego półświatka. Nie zwróciliśmy nawet, kiedy nasz układ dobiegł końca. Nadal łączył nas wspólny dom, praca, pieniądze, aż w końcu zaczęło łączyć nas jeszcze więcej…

– Gilbert, zobacz ile oni tego szmalu mieli. – usłyszałem głos Erzsébet, siedzącej i machającej na wszystkie strony plikami banknotów. – Nie zapominaj, kto w większości je zdobył! – zaśmiała się w moją stronę, a ja lekko zirytowany, chodź w nadal dobrym humorze odpowiedziałem:
– Twój tyłek się jednak na coś przydaje! – w odpowiedzi otrzymałem tylko naburmuszoną minę. Uśmiechnąłem się na jej widok.
– Jesteśmy coraz bardziej znani, nie sądzisz? – rzuciłem w jej stronę, a ta pokiwała głową potwierdzająco. Usiadłem obok niej na łóżku i zacząłem: – Jak to oni krzyczeli na nasz widok…? "Zabójczy duet"? – po tym oboje wpadliśmy w śmiech. Śmialiśmy się długo, wspominając reakcję zaatakowanych gangsterów. W końcu oboje zmęczeni nagłym napadem radości dosłownie padliśmy na łóżko. Po chwili się uspokoiliśmy i nastała cisza. Można było usłyszeć tylko nasze oddechy. Właśnie wtedy uświadomiłem sobie jak blisko znajdują się nasze twarze. Moje ciało przeszedł nieopanowany rumieniec, a w głowie zaczęły się kłębić dziwne myśli. Spojrzałem na jej twarz, także zaczerwienioną. Jej oczy wpatrywały się we mnie z niesamowitym blaskiem. Miałem wrażenie, że się w nich utopię. I jej usta... Normalnie skracałem się za takie idiotyzmy, ale tym razem tego nie zrobiłem. Nie udałem, że to wszystko to tylko wymysł mojej chorej wyobraźni... Po prostu nie do końca trzeźwy w działaniach pocałowałem ją. Poczułem słodki smak jej ust.  Gdy się rozdzieliliśmy nie warknęła na mnie, nie nakrzyczała, tylko oddała pocałunek. Ponownie połączyliśmy wargi, by później w niesamowitej euforii złączyć nasze ciała. Początkowo w w dotyku. Później w głębszych pieszczotach, by zakończyć na przepełnieniu pokoju jękami przyjemności.
To była kolejna rzecz, przez którą się nie rozstaliśmy... jednak mimo to, z każdym kolejnym dniem słodkie pocałunki zaczęła przepełniać gorycz. Ignorowaliśmy ją, posypując ją sztucznym lukrem, jednak z czasem i on przestał pomagać.
– Jak długo masz zamiar wracać tak późno?! – usłyszałem donośny głos po wejściu do domu.
– Kobieto, ja pracuję! Poza tym, ty też szwendasz się nie wiadomo gdzie i jest dobrze. – odwarknąłem. Nie specjalnie chciałem się z nią kłócić. Ona też pewnie tego nie chciała. W sumie… to miała rację, wychodziłem wcześnie, wracałem bardzo późno… ale cóż, to się nazywa życie w czarnym świecie. Wiedziałem, że musi jej być ciężko siedzieć tutaj samej, ale sama zrezygnowała ze swojego poprzedniego trybu życia.
Usłyszałem westchnięcie. Podszedłem do niej.
– Zachowujemy się jak jakieś stare małżeństwo… – rzuciłem jej, po czym złączyłem swoje usta z jej w pocałunku. To był najbardziej gorzki z możliwych pocałunków.
– Ja… – usłyszałem po chwili. – Ja chcę innego życia… Mam już dosyć bycia albo laleczką w obcisłym wdzianku, albo udawania chłopaka i kradzieży. Tak nie można, tak do niczego nie dojdę… – zauważyłem na jej policzku łzę. Spłynęła powoli, a ja poczułem się jak ostatni śmieć. Chwyciłem ją za ramię, gdyż próbowała uciec. W tym właśnie momencie spostrzegłem, że dom jest nadzwyczaj czysty. Było to spowodowane zniknięciem wszystkich jej rzeczy. Na łóżku natomiast stały staranie ułożone walizki.
– Erzsébet… – jęknąłem żałośnie, zdając sobie sprawę z faktów. Ta tylko spojrzała na mnie smutnymi oczami, z których nadal lały się łzy. – Ja, ja zdobędę pieniądze! Tyle, byś mogła żyć szczęśliwie! – krzyczałem, ratując sytuacje.
– Ale… tu nie chodzi o pieniądze. – usłyszałem w odpowiedzi. – To właśnie one sprawiły, że chcę odejść… Początkowo mnie cieszyły, wszystko mnie cieszyło… ale z czasem tylko dla nich zacząłeś żyć. Nie było cię całe dnie… Ja nie chciałam pieniędzy. Chciałam ciebie! – po tych słowach całkowicie zalała się płaczem i wybiegła z domu. Już na zawsze.
Stałem osłupiały. Nie pobiegłem za nią, nie miałoby to nawet sensu. Po prostu stałem. Z jednej, niedostrzegalnej strony czułem wolność, z większości jednak dobijał do mnie niewyobrażalny ból.
Tak skończyła się nasza historia.
Wiedziałem, że ze mną nie była do końca szczęśliwa.Wiedziałem to, chodź cały czas dusiłem to kłamstwem. To może nawet dobrze, że się ta skończyło… Znajdzie sobie kogoś innego, bardziej wartego jej wnętrza i pięknego ciała. A to co nas łączyło… to kim była wcześniej, to…. To będzie nasza mała, słodka tajemnica.
Mimo iż się śmiałem wypowiadając te słowa, to nawet uśmiech nie był wstanie ukryć gorzkiej łzy spływającej po moim policzku.  

7 komentarzy:

  1. Z racji iż jestem chora i nie myślę powiem tyle :
    NYAAAAAAAA! Piękne! *tula*

    Milka
    (jak wyzdrowieje i wróci mi mózg to postaram się lepiej skomentować ^-^")

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Meroko przytul^^ Ja już zaraz dla niej NorIce napiszę^^

      Usuń
    2. *tula oby dwie miłe i kochane panie*


      Milka

      Usuń
    3. *ta brzydsza pani tuli dzieciątko i czeka aż ładniejsza pani też przytuli*

      Usuń
    4. Za nazwaniej siebie "brzystszą" masz bana na buziaki!

      Milka

      Usuń
    5. Ojejku <3
      *tula wszystkich*
      Meroko-chan : 3

      Usuń
    6. Wy się logujcie w google, bo mi jako anonimowe piszecie XD

      Usuń