[Kącik radości autora: Narysowałam ReconditeVillain! Bardzo paskudnie, skaner mnie nie kocha, ołówek węglowy złamał się kilkanaście razy... Ale jest *_* Oto dowód:
Ciekawe jak bardzo tragiczną śmiercią zginę, gdy to zobaczy... Ona mnie chyba poćwiartuje... Te włosy O_O Straszne oczy, no... Już po mnie... I ja jej to obiecałam wysłać... Ma ktoś dobry sznur, coby się nie zerwał pod ciężarem jakichś 50 kilogramów? *szuka w Google Maps najbliższego lasu*]
Ten, którego kocham i
ten, który mnie nienawidzi
Część IV
Mijały
dni i wielkimi krokami zbliżało się nasze osobiste spotkanie. Byłem szczęśliwy,
ale i nieco zestresowany. Bałem się, że to wszystko nie wypali. I jak to
spotkanie ma się zakończyć? Mam go odprowadzić do domu, by chwilę potem znów
tam wrócić? Albo może nie wychodzić stamtąd? Ale wtedy mam tylko czekać aż
zaśnie czy może...? Było tak wiele pytań i sprzecznych emocji... Jak powinienem
się przy nim zachować? Jeśli będę zbyt natarczywy pomyśli, że chcę jedynie jego
ciała, ale jeśli będę zbyt chłodny pomyśli, że nie jestem nim zainteresowany...
Jak osiągnąć kolejny cel? I czy to wciąż jest jedynie cel, czy może marzenie? I
jak je spełnić, nie popadając w obsesję? Choć na to już chyba za późno. Ta
choroba rozprzestrzeniła się już mymi żyłami, opanowała mózg i serce. Od teraz
każda ma komórka nosi w sobie jego obraz, jego głos i zapach, jego ciepło i
chłodne spojrzenie. Skaził sobą całą mą duszę, czyż to nie czas, by oddać w
jego władanie również ciało? Zastanawiałem się nad tym długo, lecz wiem, że on
jest na to zbyt delikatny. Potrafił przygnieść mnie do ziemi, zmieszać z błotem
i zmienić w cień tego, czym byłem wcześniej. Ale nie potrafił nawet odwzajemnić
pocałunku. Czyżby się bał? Może był jedynie niedoświadczony? Może powinienem
nauczyć go wszystkiego? Postanowiłem dać mu czas i kontrolę. Nie chcę zrobić
zbyt wiele, ani żałować tego, czego nie zrobiłem.
Nadszedł
wreszcie długo wyczekiwany dzień. Mieliśmy spotkać się w zwykłej kawiarni, by
wyglądało to jak spotkanie przyjaciół. Spotkanie... Tym właśnie było, prawda? Lecz
czy okaże się to jedynie spotkaniem dwojga ludzi, czy może spotkaniem miłości?
Tego jeszcze nie wiedziałem. Czekałem na niego niecierpliwie stukając palcami w
filiżankę. Nie chciałem, by okazało się, że przyszedłem tu niepotrzebnie. I
tak, przyszedł, spóźniony. Poprawił krawat i nieudolnie próbował ukryć
zadyszkę. Usiadł przy stoliku natychmiast zamawiając herbatę.
- Ty płacisz, prawda, Francis? – nie wiem czy chciał się
upewnić, czy tego ode mnie wymagał.
- Mi też miło Cię widzieć. Tak, ja płacę, bo ja Cię
zaprosiłem....
- To dobrze, bo chyba wziąłem jedną z droższych, a wiesz, że
mi dość mało płacą.
- Z napiwków masz drugie tyle...
- Z napiwków to ja czynsz płacę, bo z pensji nie starcza...
- To gdzie Ty mieszkasz, że tyle płacisz?
- Wiesz, nasz wspólny przyjaciel lubi słodycze... Ale nie
byle jakie. Codziennie muszę mu zostawiać w lodówce belgijską czekoladę i
austriackie praliny... Wolę nie ryzykować, że spróbuje sam je kupić.
- Dziś coś dla was upiekę jak wrócę.
- Dziś nie wrócisz, nocujesz u mnie, gnojek ostatnio coś
wyrabia i wolę, by ktoś go miał na oku.
- Nie radzisz sobie z dziećmi? – zaśmiałem się cicho.
- To nie jest dziecko, tylko cholerne alterego o psychice
sześciolatka... Mała gnida...
- Ale też dziecko, chociaż takie inne. Potrzebuje po prostu
ojca, a Ty go tylko straszysz. Postaram się nim zająć. Będę jego ukochanym
starszym braciszkiem.
- Obyś się za szybko nie stał kochankiem...
- Twoim? Z chęcią – uśmiechnąłem się zalotnie, a jego twarz
spowiła czerwień. Uwielbiałem jak się zawstydzał. – A gdy już u Ciebie będę...
Mogę liczyć na coś miłego?
- Miły będę jak Cię nie wykopię...
- A ja, jeśli nie podsunę młodemu paru pomysłów...
- Nie waż się...
- Zmuś mnie – jego przerażona i jednocześnie wściekła twarz
była pięknym widokiem. Uwielbiałem na niego patrzeć.
Rozmawialiśmy dość długo, herbata
już dawno ostygła. Ale my nie mogliśmy przerwać nasztch rozmów, dopóki nie
powiedziano nam, że kawiarnia będzie zaraz zamykana. Poszliśmy, ociągając się,
ale wkrótce byliśmy u niego w domu. Był bardzo zmęczony, nie mogłem go jeszcze
bardziej męczyć. Przygotowałem mu posłanie w czasie, gdy się mył. Sam wciąż
siedziałem na podłodze.
- Też się wykąp i chodź spać – powiedział w piżamie,
wycierając włosy.
- Mam spać z Tobą? – zapytałem, być może z niejaką nadzieją.
- A co myślałeś, że będziesz tak siedział? Ale ręce przy
sobie, to jeszcze nie ten moment.
- Wiem, wiem. Poza tym zasnąłbyś w trakcie.
- Ach, zamknij się i idź... – poszedłem więc, otrzymawszy od
niego jakąś piżamę. Dziwne... Byliśmy różnego wzrostu, a ta wydawała się na
mnie pasować... Czyżby kupił ją specjalnie na tę okazję? Znalazłem też zapakowaną
szczoteczkę z napisem „F” na pudełku... Czyżby kupił ją dla mnie? To było
możliwe...
Wróciłem
po jakimś czasie, gotowy do snu. Zobaczyłem, że on siedzi na łóżku i patrzy w
moją stronę. Uśmiechał się... Ten uśmiech... To nie był on, tylko...
- Olivier! Przestań się nagle pojawiać, co Ci o tym mówiłem?
– powiedziałem gniewnie. – Dziś jest jeden z dni, gdy powinieneś być grzeczny.
- Ale ja dzisiaj nie chcę być grzeczny... Jesteś na to za
ładny... – uśmiechał się... lubieżnie? Niestety to było dobre słowo. Podszedł
do mnie, a ja jedynie mogłem oprzeć się o ścianę tuż za mną. Był blisko...
zdecydowanie za blisko...
- Zostaw mnie. Po prostu porysuj sobie czy coś innego, rano
obejrzę rysunki i później Ci powiem czy mi się podobały.
- Nie... Dzisiaj nie chcę rysować... Chcę się z Tobą
bawić... Proszę, nie uciekaj mi... – przycisnął mnie do ściany. Ach, jak mogłem
zapomnieć, że będzie równie silny, co ten, którego znam! Byłem zdecydowanie
zbyt nieuważny. To nie był dzieciak, który grzecznie szedł spać po wieczorynce.
To było alterego, które ukazywało wszystkie skrywane cechy swojego twórcy... A
nie wiadomo co kryje ktoś równie tajemniczy co on. Byłem zbyt beztroski,
myśląc, że dam sobie radę. Musiałem mu się wyrwać, na pewno musiałem po tym, co
zrobił ostatnio. Nie chcę zostać jego zabawką. Jednak on zamierzał się bardzo
dobrze bawić. Jego dłonie... Były zbyt silne i gorące. Teraz nie było to tym,
czego bym pragnął. Czułem się bezbronny i zdominowany, taki bezużyteczny.
- Przestań... To, co robisz jest złe. Nie wolno nikogo tak
dotykać... A na pewno nie, gdy Ci nie pozwala – coraz trudniej było opanować
reakcję na jego poczynania. Westchnienia uciekały z ust, a łzy wymykały się
spod powiek. – Zostaw. Odejdź – siliłem się na rozkazujący ton, lecz wyglądało
to bardziej jak błaganie. Zauważyłem, że zaczyna drżeć. Drżał, po chwili zaczął
się wić upadając na podłogę. Jego głos co chwile zmieniał barwę... Jakby był
opętany... Ale nie może być, jest tylko zwykłym alteregem... Właśnie! Teraz
rozumiem! – Arthur? – powiedziałem przyklękając przy tym tak nieznanym mi
ciele. – Spokojnie, uda Ci się i przejmiesz kontrolę. Będzie dobrze. Chodź tu
do mnie, chodź... – gdy ciało na chwilę przestało się ruszać, zacząłem głaskać
je po głowie. Otworzył oczy.
- Udało się... Powiedz, dalej chcesz, by on istniał? Po tym,
co Ci zrobił? – tak, to był on, udało mu się pokonać swój twór. Był sobą.
- Nie chcę, by ktokolwiek cierpiał... A on będzie cierpiał
znikając i Ty, gdy będziesz go tracił... Jest częścią Ciebie... Spokojnie, nic
mi się nie stało... Skąd wiedziałeś co się dzieje? Przecież nie wiecie co
robicie nawzajem...
- Twój głos... Dotarł do mnie... Był tak smutny, że musiałem
do Ciebie dotrzeć... Przepraszam, że tak późno.
- Już dobrze. Idźmy spać.
- Boję się... On... On się pojawi...
- Będę przy Tobie, spokojnie.
- Tego się właśnie boję... Zrobi Ci krzywdę.
- On potrzebuje jedynie miłości. W pewien dziwny i pokręcony
sposób, ale nie chce nikogo skrzywdzić. Zrozumie, że mu nie wolno. Śpij – w końcu
się położył, a ja tuż przy nim. Wtulił się we mnie. Miałem nadzieję, że już nic
złego się nie stanie. Czy się myliłem?