Translate

wtorek, 30 kwietnia 2013

Wiersz numer sto trzydzieści jeden: Odurzenie.

Gdyby Rosja zrozumiał jedną rzecz, jak wiele by się zmieniło? Jak wiele szczęścia by przyniosła ta jedna, mała zmiana?

Odurzenie

Odurza Cię ten zapach
Odurza Cię ten smak
Odurzają Cię emocje
Odurza cierpień brak

I gdy wciąż uczucie każde topisz
W litrach krwi, w litrach wódki
Nie wiesz jak wiele naprawdę tracisz
Jak wiele przesypiasz pijackim snem

Widzisz w okół siebie kobiety dwie piękne
Jednej pozwalasz odejść, drugiej nie pozwalasz podejść
Czy razem nie bylibyście szczęśliwsi
Gdybyś widział ich prawdziwe oblicza?

Ku sobie przyciągasz młode istnienia
Czemuż to krzywdzisz ich i ranisz?
Czy nie byliby szczęśliwsi
Będąc przy Tobie z własnej woli?

Gdybyś odczytać potrafił, co kryje się za słów tysiącem
Gdybyś alkoholem się nie mamił i świat oceniał trzeźwo
Widział być piękna więcej o wiele
Choć nie widziałbyś już niczego podwójnie

Spójrz prawdzie w oczy i ujrzyj miłość zza zasłony odurzenia
Gdybyś zrozumiał, gdybyś pomógł jej zrozumieć
Razem stworzylibyście piękno
Którego świat nie widział nigdy

Więc spójrz na te istnienia, tak piękne i kruche
Otocz je opieką, niech legną ku Tobie
Masz potęgę po to, by ich chronić
Nie po to, by zamęt siać i strach

Więc wyrwij się z odurzenia, pomóż też innym w tym
Zobacz prawdę i sens swego istnienia
Daj ludziom miłość, daj im opiekę
A imię Twe zakwitnie najpiękniejszym kwiatem

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer osiemdziesiąt jeden: Ten zapach.

Pewien mężczyzna pogrążony w bezbrzeżnej samotności postanawia utopić zmartwienia w alkoholu. Lecz ktoś pojawia się przy nim w nieodpowiednim czasie. Czy zgadniecie o kim jest ta opowieść?

Ten zapach

                Samotność. To słowo odbijało się echem od ścian wielkiego domu, choć był on pełen uśpionych w tym czasie ludzi. Jeden z mieszkańców jednak nie spał. Rozumiał, że bycie samemu nie musi oznaczać bycia samotny, ani też bycie wśród ludzi nie wykluczało samotności. I choć wielka posiadłość rozbrzmiewała dźwiękiem wielu spokojnych oddechów, jego serce wybijało rytm smutnego nokturnu. Czuł, że tak naprawdę to wszystko jest iluzją, że ci ludzie odejdą, bo go nienawidzą. Więc do symfonii oddechów i bicia serca dołączył kolejny dźwięk... Dźwięk towarzyszący piciu alkoholu. Wypełniał on ogromny salon ciężkim dźwiękiem samotności i otumanienia. Alkohol palił w gardło i rozgrzewał, mimo jakże niskiej temperatury na dworze. Mężczyzna nie miał już złudzeń. Wiedział, że wkrótce wszyscy odejdą, że jest to jedynie kwestią czasu. Starał się więc zapomnieć. Utopić smutki w butelce wódki. Niestety, te potwory strasznie dobrze pływały. Więc za jedną butelką przyszła następna, aż odpłynęła świadomość.
                Mężczyzna jednak nie był typem, który po prostu zasypia twardym, pijackim snem. On zawsze czuwa, wiedząc, że największe zło może czasem czaić się w Twym własnym łożu. A tym bardziej, jeśli śpi się na kanapie w otwartym salonie. Złapał mocno dłoń, która zbliżyła się do niego, a dopiero cichy jęk bólu obudził go całkowicie. Spojrzał w stronę tegoż dźwięku i zauważył, że to jeden z mieszkańców tego wielkiego domu, który właśnie starał się przykryć go kocem. Butelek już nigdzie nie było. Wydawało się więc, że mężczyzna spokojnie zasnął podczas odpoczynku w salonie. Czyżby ten młodzieniec aż tak o niego dbał? Chronił jego reputację, a teraz nakrywał go kocem, by się nie zaziębił. Na pewno musiał coś knuć... Mężczyzna mocno przyciągnął go do siebie i spojrzał w jego przerażone oczy. Czyżby się tego nie spodziewał? Czemu więc się mu nie wyrywał? Ach tak, myślał, że on zaraz znów zaśnie, a jego bezruch byłby tak nierealny, że mógłby zostać wzięty za część snu. Jednak nie tym razem. Mężczyzna ani myślał o ponownym zaśnięciu. Spojrzał na niego z fałszywym uśmiechem. Skoro przeszkadza mu w zasłużonym śnie, to przeżyje koszmar...
- Nie chcę już być samotny... – powiedział mężczyzna spokojnie, całkowicie naturalnie, jakby nie był nigdy tym, kogo pamiętał młodzieniec.
- Przecież nie jest pan. Ma pan nas wszystkich. Niech pan już pójdzie do łóżka, tutaj się pan zaziębi... – jasne oczy odwróciły wzrok, spoglądając na ścianę.
-Nie jestem sam, ale wciąż jestem samotny. Nie rozumiesz tego? Ale... Ale Ty możesz na to zaradzić... – mężczyzna przyciągnął do siebie młodzieńca tak, że zapach alkoholu z jego ust wręcz wżerał się w jego nozdrza trującym oparem.
- Proszę mnie puścić... Za dużo pan wypił, będzie pana jutro głowa bolała. Niech pan idzie spać... – chłopak zaczął się wyrywać, jednak jego wysiłki na nic się nie zdały.
- Nic mi nie jest... Ale czego Ty się boisz? Wciąż jesteś przy mnie... Więc tego chcesz, prawda? Chcesz pomóc mi w mojej samotności... Czemu więc nic nie robisz? I czemu teraz się opierasz? – zapach alkoholu stał się duszący, gdy mężczyzna nieco brutalnie, natarczywie pocałował młodzieńca. A ten wtedy stał się wręcz nieruchomy. Szok i nierealność sytuacji odebrały mu nawet zdolność myślenia. Przez chwilę poddawał się niczym kukła, prawie nawet zamknął oczy, gdy jednak zdał sobie sprawę z tego, co właśnie się dzieje. Zaczął się wyrywać, lecz udało mu się jedynie przerwać pocałunek, nadal pozostając w objęciach mężczyzny.
- Proszę mnie zostawić... Jest pan pijany, będzie pan tego żałował... Proszę iść spać...
- Śpij dziś ze mną... Ale... Ale nie tak jak dzieci... Tak jak dorośli...
- Niech pan przestanie! Znowu nasłuchał się pan tych dziwnych audycji w radiu i myśli pan, że wszystko można załatwić przez łóżko! Łóżko jest od tego, żeby pan się wyspał i nie gadał głupot!
- To nie głupoty... Ja chcę... Chcę zapomnieć o samotności...
- To niech pan śpi, przyśni się panu jakaś ładna pani...
- Chcę Ciebie... – mężczyzna znów naparł na usta młodzieńca, by po chwili sprawić, że ten znalazł się na kanapie pod nim. Patrzył z góry w przerażone, jasne oczy. Były tak piękne... Pragnął oglądać je przez wieczność.
- Proszę, niech pan sobie nie żartuje! To nie jest śmieszne! Proszę mnie puścić! – chłopak wyrywał się daremnie. Był przerażony, bezbronny. Wił się niczym ryba w sieci.
- To nie jest żart, ani tym bardziej nie miało być śmieszne. Masz kogoś za kim tęsknisz, a ja mam swoją samotność. Pomóżmy sobie... Wystarczy to, by choć na chwilę zapomnieć  o problemach.
- Ja nie chcę zapominać! A pan nie powinien, bo inaczej niczego się pan nie nauczy...
- To była zła odpowiedź... – tak więc ta noc stała się koszmarem. Zapomnienie, ból, poniżenie. Wszystko stało się jednością, by później rozpaść się na tysiące kawałków.
                Rozpadło się wszystko, dom opustoszał. A mężczyzna znów szukał zapomnienia. Teraz miał ze sobą jedynie alkohol. Jednak uważał, że tak powinno być. Żałował tej nocy, gdy jednak nie spał. Nie chciał nikogo krzywdzić, nie był kimś takim... Więc czemu to zrobił? Bo te oczy były zbyt piękne, a alkohol zbyt mocny.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Wiersz numer sto trzydzieści: Już za późno, by powiedzieć prawdę.

W zamyśle wiersz miał opowiadać o wspomnieniach ludzi po śmierci Prus (czemu ja lubię go uśmiercać?) ale powstały rozmyślania na temat ludzkiego przemijania, choć raczej w kontekście historii i krajów... Więc też pasuje do Hetalii i personifikacji... Choć nie wiem ile w tym Prus zostało^^"

Już za późno, by powiedzieć prawdę

Choć lat tyle było, by wszystko powiedzieć
Choć dni tyle było, by się zobaczyć
Choć wieczorów wiele było, by myśleć o sobie wzajem
Nikt nigdy słów tych wypowiedzieć się nie odważył

Nikt prawdy nie rzekł
Nikt kłamstwu nie zaprzeczył
Dawne legendy dzisiejszymi stały się grzechami
I fałsz stał się nowym świadectwem

Teraz, gdy za późno jest już o wiele
Wszyscy spoglądają na pamiątki po nim
I skrycie płaczą tak przyjaciele jak i wrogowie
Bo tak naprawdę trudno ich rozróżnić

I choćbyście dawniej stali na polu bitwy na przeciw siebie
Każda walka była nowym spotkaniem
I już nie można zapomnieć dawnej siły
Która tajemnicą była i wprowadzała zamęt

Czy wrogowie cieszyć się nie powinni,
Gdy zamknęły się te oczy na zawsze?
Czemu więc płaczą rzewnie
Na równi z przyjaciółmi?

Przez lat setki wrogowie i przyjaciele zmieniali swe miejsca
Teraz nie sposób ich już odróżnić
Więc czy dłonie swe ujmowali, czy trzymali w nich miecze sobie na przeciw
Teraz są jednym, są wspomnieniami

Więc jaka będzie prawda, gdy zamkną się oczy na wieki?
Co powiesz temu, który Cię już nie usłyszy?
Trzymać dłoń jego będziesz dopóki całkiem zimna się nie stanie
Pragnąc, by powrócił do niej gorąc dawny

Lecz za późno jest już, by wiele słów wypowiedzieć
Nieusłyszane mocy swej mieć już nie będą
Lecz wcześniej zagłuszała je ślepa duma
Dziś wykrzyczane ulatują ku niebu

sobota, 27 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer osiemdziesiąt: Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy - Część dziesiąta.

Czy to na taki koniec zasłużyli? Jaki początek nadejdzie po nim? Ostatni rozdział, chyba najdłuższy...

Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy
Część X

                Chłopiec długo niczego nie rozumiał. Lecz w ciągu kilku chwil, choć bez słów, dowiedział się, co to wszystko znaczyło. Zobaczył ludzi prowadzących mężczyznę do samochodu. Wiedział, że byli to policjanci, zapewne los mężczyzny był już teraz przesądzony. Chłopiec płakał i chyba pierwszy raz w życiu wydobył z siebie potężniejszy od szeptu głos. Krzyczał, by pozwolono mu znów z nim porozmawiać. Ludzie w mundurach bardzo się dziwili, myśląc, że dziecko po prostu oszalało z samotności w tym ogromnym domu. Jednak to właśnie ten dom był jedynym miejscem, gdzie chłopiec nie był samotny. Podszedł więc do opuszczonej szyby samochodu i mówił do mężczyzny. Mówił o wiele, wiele więcej niż zwykle.
- Nie jestem dzieckiem, tak jak pan myślał... Nie wystarczą mi zabawki, nie muszę tyle spać ani jeść takich dziwnych rzeczy, lubię dużo czytać i wychodzić na długie spacery... – z każdym jego słowem mężczyzna wydawał się smutnieć. Myślał, że teraz chłopiec robi mu wyrzuty. – Ale najbardziej uwielbiam rozmawiać z panem. Skoro już wie pan, czemu uznano to, co pan zrobił za złe, to nie popełni pan drugi raz tego samego błędu, prawda? Jeśli będę mógł, postaram się, by pańska kara była jak najmniejsza, dobrze? Tak naprawdę pańskie zamknięcie mnie też zasmuci, a w końcu oni tego na pewno nie chcą, prawda? – chłopiec złożył delikatny pocałunek na policzku tego, którego inni nazywali jego oprawcą, a tak naprawdę był jego wybawicielem ze świata pełnego samotności. – Może będę już dorosły, gdy znów się spotkamy, ale mam nadzieję, że znów będę mógł się z panem pobawić – uśmiechnął się i podał mu misia, którego wcześniej dostał. – Jest do mnie podobny, prawda? Jeśli pan go przytuli to będę o tym wiedział. Poczuję to tu, o – pokazał na serce. – w serduszku. I wtedy znów założę to dziwne ubranko, myśląc, że rano przyjdzie mnie pan obudzić. A jeśli pan nie przyjdzie to poczekam do następnego ranka i następnego, aż pewnego dnia wschód słońca odbije się w pańskich włosach, gdy będzie się pan nade mną nachylał. I wtedy znów obudzi mnie pan z samotności, choćbym dla innych wcale nie spał.
- To trochę jak z księciem i Śpiącą Królewną – mężczyzna schował twarz w otrzymanego misia, mając nadzieję, że to ukryje jego łzy. Tak bardzo żałował tego, co zrobił.
- Tak. I będę na pana czekać choćby sto lat – później zostali rozdzieleni i skierowani ku ich przeznaczeniu.
                Okazało się, że to rodzice chłopca zauważyli jego zniknięcie i nakazali poszukiwania. Obwiniali się za to, że pewnie powodem jego odejścia były ich kłótnie. Mieli rację, czyż nie? Postanowili więc się pogodzić i szukać go wspólnie. O pomoc poprosili policję i odzyskali dziecko. Jednak wszystko było jakby inne. Chłopiec zaczął więcej czytać, często się śmiał, a spał w takim dziwnym, niedźwiedzim ubranku. Przyniósł z piwnicy swoje stare pluszaki i rozstawił po całym pokoju, każdy zaś opierał się o stos książek o różnej tematyce. Rodzice wychodzili z nim na długie spacery, a on mówił głośniej niż zwykle. Zbyt długie już po pewnym czasie włosy zaczął związywać niebieską wstążką. Okulary stały się niepotrzebne, gdy dorósł. Przez te wszystkie lata, co tydzień odwiedzał mężczyznę i opowiadał mu o wszystkim, zawsze nazywając go tak samo. Ludzie myśleli, że naprawdę są braćmi, dlatego spoglądali na nich ze smutkiem, słysząc, że mają różne nazwiska.
                Pewnego dnia, gdy dorosły już młodzieniec wracał z pracy zadzwonił jego stary telefon. Miał teraz jeszcze drugi, do rozmów służbowych, jednak nigdy nie rozstawał się z tamtym, choć miał w nim bardzo mało numerów i tylko jedną melodię. Usłyszał dźwięk, który pamiętał z dzieciństwa, a gdy spojrzał na wyświetlacz ujrzał swoje ulubione słowo, choć tego języka nauczył się już perfekcyjnie, to jedno było nie tylko w jego pamięci, ale i sercu.
- Frere...? Oui... – zaczął niepewnie, a gdy usłyszał nieco zdziwiony ton głosu mężczyzny przeszedł na swój ojczysty język, żeby wydawać się znów niewinny niczym dziecko. – Już tam idę, spokojnie... – rozmawiał całą drogę, aż w parku ujrzał siedzącego na ławce mężczyznę. Wtedy szybko się rozłączył, obserwując jego reakcję. Uśmiechnął się widząc jak nieco panikuje, więc zaszedł go od tyłu i zasłonił mu oczy. – Zgadnij kto to.
- Mattieu – głos mężczyzny był nieco cichy, jakby od dawna nieużywany, a w rękach trzymał dość brudną maskotkę, otrzymaną wiele lat temu od chłopca, gdy się żegnali.
- Tęskniłem za Tobą... Och, chyba nie karmili Cię tam zbyt dobrze... – chłopak pociągnął go za nieco wątły policzek, po czym z dość dużej torby wyciągnął rogalika. – Jedz – powiedział, a mężczyzna zrobił to bez słowa. – Masz gdzie mieszkać? Zapewne zabrali Twój dom, gdy poszedłeś do więzienia... – mężczyzna przytaknął niemo. – Spokojnie. W moim nowym mieszkaniu jest nieużywany pokój. Zrobiłem go specjalnie dla Ciebie.
                Chłopak zaprowadził mężczyznę do swego domu. Najpierw kazał mu się umyć, potem uczesał go i związał mu włosy wstążką. Pozwolił mu zostawić odrobinę kłującego zarostu, by mógł „wyglądać jak starszy braciszek” i zaprowadził go do jego pokoju. Ściany miały kolor błękitu, a wszędzie byo bardzo, bardzo dużo pluszowych misiów. Mężczyzna nieco niepewnie przekroczył próg i zrozumiał, że teraz role się odwróciły.
- Spokojnie, niczego Ci nie zabronię. Nie będę robił z Ciebie kogoś, kim nie jesteś... Ale – chłopak założył mu dziwną obrożę. – W tym jest GPS, wszystko będę widział u siebie. Musisz więc być uważny, by nie zrobić sobie krzywdy. Jeśli będziesz czegoś chciał to mnie zawołaj, a jeśli mnie nie będzie to zadzwoń... Znasz ten scenariusz, prawda? Ale tym razem będzie inaczej – chłopak pocałował go w policzek, tak jak przy ich pożegnaniu. – Zrobię obiad, a Ty odpocznij – od tego dnia ich życia znów stały się jednością. Lecz dokąd to podąży? Ku wolności czy zniewoleniu?

piątek, 26 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer siedemdziesiąt dziewięć: Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy - Część dziewiąta.

Czy zbliża się koniec? Czy będzie on szczęśliwy? Zadecyduje o tym przeznaczenie.
(Pytanie do czytelników: co ma się stać z Francisem? Nie wiem co mu napisać dalej... Tak więc decydujecie o jego dalszym losie. Przemyślcie to dobrze.)

Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy
Część IX

                Jednak powoli wszystko wyrywało się spod kontroli. Właśnie... Kontrola stanowiła tu największy problem. Każdy ruch był zaplanowany, każdy oddech musiał być zapowiedziany. Jeśli coś było niemożliwe, stawało się możliwe czasem w nieco zły sposób. Ale wszystko musiało być tak, jak chciał mężczyzna. Chłopiec powoli tracił radość życia. Może dobrze było mieć kogoś, kto się Tobą opiekuje, ale o wiele lepsza była wolność. Teraz doceniał długie spacery, gdy nikt nie zwracał na niego uwagi. Teraz czuł się jak zwierzę w klatce. Pod stałą obserwacją, gdy ktoś inny udawał, że wie, co jest dla niego najlepsze. Pragnął wolności choćby za cenę powrotu do samotności. Pragnął znów być sobą, choćby przez nikogo nie zauważonym. Nie wiedział, że już niedługo wszystko się zmieni.
                Pewnego dnia obudził się dość późno. O wiele później niż zwykle... Nikt go nie obudził. Pomyślał, że to dziwne, lecz był nieco szczęśliwy, że może w spokoju słuchać śpiewu ptaków za oknem. Minęło już wiele dni, odkąd słyszał go po raz ostatni, a nigdy nie słyszał go z tego miejsca. Nie wolno mu było otwierać okna, które mogłoby wpuścić do pokoju dźwięki i zapachy lasu w okół domu. Jednak po jakimś czasie zaczął się martwić. A jeśli mężczyźnie się coś stało? Jeśli już go nie zobaczy? Nawet nie pomyślał o tym, że wciąż jest tu zamknięty. Mężczyzna wydawał się być dla niego ważniejszy niż on sam. Chłopiec zerkał na drzwi, które wciąż się nie otwierały. Ta cisza była przytłaczająca, a samotność sprawiała ból. Żałował, że choć przez chwilę myślał źle o tym, który dał mu drugie, weselsze dzieciństwo. Chłopiec próbował otworzyć drzwi, lecz wciąż były zamknięte z zewnątrz. Z błękitnych oczu popłynęły łzy.
                Po długim czasie usłyszał kroki. Zaczął energicznie naciskać na klamkę, by jej ruch zdradził jego miejsce pobytu. Nie bał się, że to może być ktoś, kto mógł skrzywdzić mężczyznę. Nie bał się tego, że ten ktoś mógłby go teraz zabić. Chciał jedynie dowiedzieć się, co stało się z jego dziwnym opiekunem. Usłyszał, że ma odsunąć się od drzwi. Gdy to zrobił zostały one wyważone, a jacyś ludzie weszli do pokoju. Wyprowadzili go stamtąd, wciąż powtarzając jakieś uspokajające formułki jakie mówi się dzieciom, które były świadkami tragedii. Nic z tego nie rozumiał, bał się coraz bardziej. Gdy pytał o mężczyznę otrzymywał jedynie odpowiedź, że on już nic mu nie zrobi. Ale przecież on go nigdy nie skrzywdził, prawda? On był dla niego dobry... Może nadopiekuńczy, ale chciał jego szczęścia... Chłopiec rozpłakał się, a któryś z mężczyzn w jednakowych ubraniach dał mu maskotkę. Biały miś, jak niedźwiadek polarny... W tym momencie chłopiec stał sobie sprawę, że sam też był taką zabawką. Mały, słodkim misiem, którego można było tulić, a który nigdy nie wyjdzie z pokoju, ani też nie sprzeciwi się niczemu, co będziesz chciał mu zrobić. Dzieci jednak zawsze mówią, że misie są smutne, bez swoich właścicieli... On teraz też płakał, wtulając twarz w pluszowe futerko. Czy dzieci nie rozpaczają po stracie swoich zabawek? Co więc teraz działo się z mężczyzną? Tego dopiero chłopiec musi się dowiedzieć.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer siedemdziesiąt osiem: Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy - Część ósma.

Kanarek zamknięty jest w złotej klatce. Jest mu ciepło, jedzenie jest bardzo dobre. Czemu więc nie śpiewa równie wesoło co słowik za oknem, choćby jego piórka były mokre, a brzuszek pusty?

Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy
Część VIII

                Chłopiec obudził się wiele godzin później. Podano mu jedzenie, a raczej papkę jaką karmiono zwykle małe dzieci. Zjadł to grzecznie, karmiony przez mężczyznę. To życie nie wydawało mu się być takie złe. Miał opiekę, dobre jedzenie. Nie miał zmartwień, był w centrum zainteresowań swego opiekuna. To było wszystko o czym marzył. Lecz z czasem wszystko mogło się zmienić.
                W tym miejscu jego dni wyglądały zawsze tak samo. Wstawał dość późno, budzony przez mężczyznę, który często był nieco ubrudzony farbami. Był artystą i malował, gdy tylko naszła go wena. I właśnie on przygotowywał rano chłopca, jakby był małym dzieckiem, ubierał go, czesał, karmił. Czasem dla zabawy robił mu małe kitki ozdabiając je słodkimi gumkami czy też spinkami. Chłopiec czuł się wtedy nieco nieswojo, ale uśmiech na twarzy mężczyzny zawsze go uszczęśliwiał. Później jakiś czas bawili się razem, jednak nigdy nie wychodzili na dwór. Po obiedzie chłopiec musiał spać. Dziwne było to, że mimo braku takiej konieczności, zasypiał od razu, gdy tylko wypił przyniesione mu mleko. Po popołudniowej drzemce przychodził czas na spacer w ogrodzie, w którym też jedli podwieczorek w formie pikniku. Gdy nadchodził zmierzch znów mężczyzna się nim zajmował, by później dać mu znów to dziwne mleko i poczytać bajki nim chłopiec nie zasnął.
                To życie wydawało się być bardzo sielskie, lecz niewystarczające dla mądrego chłopca, który pragnął wiedzy. Jednak każda prośba o odzyskanie książek kończyła się złością mężczyzny, komputera mógł użyć tylko pod jego nadzorem, co oznaczało zawsze jedynie godzinę grania w gry dla dzieci. Musiał być tu dzieckiem. Nie miał prawa dorosnąć. Gdy prośba o wyjście poza tereny posiadłości skończyła się zamknięciem go w pokoju bez kolacji, zrozumiał, że jest tu więźniem. Gdy był grzeczny i zachowywał się jak pięciolatek, wszystko było w idealnym porządku. Czasem nawet malował razem ze swoim opiekunem, rozmawiali i śmiali się jak rodzina. Jednak bał się jego wzroku, gdy tylko powiedział coś „zbyt mądrego”, jak to określał mężczyzna. Tak więc udawał dziecko. Pytał czemu kwitną kwiaty, choć naprawdę znał dokładnie proces fotosyntezy, słuchał z udawanym zainteresowaniem opowiadań o płaczących aniołkach, mimo iż znał prawdziwą genezę deszczu. Skoro taka była cena szczęścia, musiał porzucić to, kim był naprawdę. Co było lepsze? Bycie sobą w samotności, czy udawanie dziecka w ramionach tego mężczyzny? Czasem zadawał sobie to pytanie, lecz szybko je zapominał, gdy mężczyzna głaskał go po głowie. To było dzieciństwo, którego nigdy nie miał, miłość, której nigdy nie doświadczył. Szczęście, za które zapłacił wolnością.

środa, 24 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer siedemdziesiąt siedem: Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy - Część siódma.

Każdy z nas zapewne marzył, by choć przez chwilę znów być dzieckiem. Lecz co będzie, jeśli to marzenie nagle się spełni? Trzeba będzie wtedy być bardzo posłusznym starszemu bratu...

Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy
Część VII

                Chłopiec zasnął nagle w ramionach mężczyzny. Nie czuł, że jest przenoszony, nie czuł, kiedy znalazł się w samochodzie. Nie budził się przez całą drogę do posiadłości położonej za miastem, nawet gdy pojazd podskakiwał na wybojach w czasie drogi przez las. Bezwładnie pozwolił przenieść się do pokoju. Dopiero tam, gdy słońce schowało się już dawno za horyzontem otworzył oczy. Ujrzał piękne pomieszczenie o pastelowych barwach, wypełnione mnóstwem pluszowych zabawek i wielu innych rzeczy kojarzących się z małymi dziećmi. Maskotki były ogromne, trzymając jakąkolwiek z nich wyglądałby jak trzyletnie dziecko. Zrozumiał, że taki miał być efekt. Zauważył, że pokój ma wysoki sufit, a meble również nie należą do standardowych. Zapewne na większość musiałby się wdrapywać, tak jakby był maleńkim dzieckiem. Miały one również pastelowe kolory, zupełnie jak mebelki dla dzieci... Czuł się jakby był w Krainie Czarów, brakowało mu tylko sukienki Alicji. I wtedy właśnie otworzyły się drzwi. Do pokoju wszedł młody, jasnowłosy mężczyzna w towarzystwie młodych dziewcząt, wręcz dziewczynek w strojach pokojówek.
- Och, widzę, że się obudziłeś – głos mężczyzny brzmiał zbyt znajomo dla chłopca. Poznawał też wygląd, pamiętał go, choć nigdy nie zrozumiał, że przypadkiem poznana osoba i ten, który zmienił jego życie jedynie swymi słowami, to ten sam człowiek. Człowiek, który stał właśnie przed nim. – Braciszek bardzo się martwił o swojego maluszka... Miłe panie teraz Cię przebiorą, dobrze? – mężczyzna się uśmiechnął, a młode kobiety podeszły do chłopca i wręcz siłą zaczęły ciągnąć go do łazienki, by umyć go i przebrać. Ich oczy były puste, zupełnie, jakby straciły zmysły, jakby podlegały hipnozie. Zapewne były kontrolowane przez tego mężczyznę... Kontrola... To dlatego on tak zachwycał się chłopcem. Bo był mu całkowicie oddany. Tego właśnie pragnął mężczyzna. Posłuszeństwa bez najmniejszego rozkazu, jakby wszyscy byli jego grzecznymi dziećmi, którym nie trzeba nic powtarzać, na które nie trzeba krzyczeć. I taki był chłopiec. Czy jeśliby nie był... Nigdy nie spotkałby tego mężczyzny? Czy może skończył w takim transie jak te dziewczęta? Poddał się więc grzecznie wszelkim zabiegom, by tylko nie rozgniewać mężczyzny. Po chwili wrócił do niego, ubrany w strój przypominający białego niedźwiadka, taki jaki często zakłada się dzieciom, pachnąc owocowym szamponem. Wszystkie rzeczy przeznaczone dla niego upodabniały go jeszcze bardziej do maleńkiego dziecka.
- Frere... Po co to wszystko...? Czemu mnie tu przywiozłeś? Gdzie są moje rzeczy? Przecież miałem je przy sobie, gdy usłyszałem Twój głos – chłopiec drżał, bojąc się choćby odezwać głośniej.
- Cichutko... Braciszek schował te rzeczy. Ubranka były takie smutne, nie pasowały do Ciebie. Teraz wyglądasz dużo słodziej, wiesz? I te mądre książki były takie straszne, teraz będziesz bawił się klockami z braciszkiem jak przystało na małego chłopca, prawda? A te inne rzeczy będę Ci dawał pod moją opieką, dobrze? Nie chcemy przecież byś zachlapał telefon mleczkiem, prawda? – mężczyzna podszedł do niego z bardzo dużą butelką ze smoczkiem.
- Nie jestem małym dzieckiem... – powiedział chłopiec niepewnie.
- Jesteś! – starszy blondyn krzyknął ze złością i uderzył ręką w krzesło, które upadło z hukiem. – Jesteś moim malutkim, grzecznym, słodkim braciszkiem! Rozumiesz?! – mężczyzna szarpał dziecko za ramiona, jakby wymagając od niego potwierdzenia tych słów.
- T-tak braciszku... – chłopiec spojrzał na niego zza za dużych okularów. One też zostały podmienione na słodkie, w plastikowych oprawkach. Na szczęście ich moc zgadzała się z tymi, które miał zawsze. Nie wiedział, że teraz wszystko się zmieni. Najpierw przez nikogo nie zauważany, teraz trafił w ręce nadopiekuńczego człowieka. Nie wiedział, która skrajność jest lepsza. Jednak wydawało mu się, że tu będzie szczęśliwszy. Jeśli zaginął i nikt nie będzie go szukał, nigdy nie wróci do dawnych zmartwień. I mimo, że mężczyzna był czasem nieco przerażający, wolał z nim rozmawiać, niż słuchać kłótni rodziców. Wdrapał się więc na zbyt duże łóżko, przypominające dziecięce posłanie i grzecznie pił mleko, które dał mu mężczyzna. Patrzył na niego, kuląc się w pozycji embrionalnej. Starszy blondyn zaś głaskał go po głowie z uśmiechem. Im dłużej chłopiec pił, tym bardziej był senny. W końcu wypuścił butelkę z rąk i zapadł w sen.
- Ach te maleństwa, tak szybko zasypiają, a potrafią być tak pełne energii! – mężczyzna zabrał butelkę z uśmiechem. Środek usypiający przepięknie sprawiał się w roli części jego iluzji.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer siedemdziesiąt sześć: Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy - Część szósta.

Ucieczka od rzeczywistości i cisza przed burzą. Czym będzie sen o szczęściu?

Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy
Część VI

                Chłopiec powoli oddzielił się od reszty społeczeństwa, zamykając w pokoju z głosem tego mężczyzny. Gdy tylko rozpoczęły się wakacje, przestał wychodzić z domu. Z pokoju tylko przemykał się, gdy było to konieczne. Jednak taki stan rzeczy bardzo martwił mężczyznę, nie chciał zmieniać go w marionetkę, oddaną jedynie jemu. Tak więc nakazywał mu wychodzenie na spacery, mówiąc, że nie zadzwoni do niego, dopóki będzie on w domu. Jednak pilnował go dobrze. Był podłączony do sytemu GPS jego telefonu i mógł mówić mu, gdzie iść, by bezpiecznie zobaczyć coś ciekawego. Opowiadał o tym, że jeśli by byli rodzeństwem, to zabierałby go w tysiące wspaniałych miejsc. Jednak nie zgadzał się choćby na spotkanie, mimo próśb chłopca. Przez telefon również nakazywał mu powrót do domu na obiad, mówił mu każdą czynność dnia, a on ją wykonywał. Chłopca budził rano SMS, w którym spisana była lista rzeczy, jakie musi wykonać, nim zadzwoni mężczyzna. Chłopiec więc się ubierał, według instrukcji z wiadomości, śniadanie również było opisane szczegółowo. Każda poranna czynność była przez chłopca odczytywana i spełniana. A wtedy wychodził na dwór i szedł w konkretne miejsce. Gdy się tam znajdował, rozbrzmiewał dźwięk telefonu. Pewnego dnia zauważył, że dzwonek został zmieniony na jego ulubioną melodię. Każdy jego choćby najmniejszy gest był kontrolowany przez mężczyznę. Żaden z nich nie był tego świadomy i nie przeszkadzało to im. Mężczyzna jedynie prosił go o zrobienie pewnych rzeczy, martwiąc się, że o nich zapomni. Chłopiec zaś robił je zawsze, więc nie widział problemu w słuchaniu poleceń mężczyzny. Ale po pewnym czasie instrukcje stały się pełne szczegółów, a chłopiec przestał zmieniać choćby najdrobniejszy z nich. Na zewnątrz nie było to widoczne, nie różniło się to od jego codziennego zachowania, lecz naprawdę bezwiednie stawał się jego marionetką. Mężczyzna zaś myślał, że jedynie dobrze się nim opiekuje na tyle, na ile może, nie wiedząc, że zatracił on wolną wolę.
                Lecz pewnego dnia złamał jego nakazy. Rodzice chłopca strasznie się pokłócili, a on nie chciał już dłużej tego znosić. Nie miał zbyt wielu rzeczy, więc spakowanie się nie zajęło mu dłużej niż kilkanaście minut, nim pokój całkowicie opustoszał, a on dzierżył w ręku wielką walizkę, a na plecach miał swój szkolny plecak. To był cały jego majątek. Mimo bogatej rodziny, nikt nie zwracał na niego uwagi, a on nie dopominał się o nic, więc miał bardzo niewiele rzeczy. Teraz był z tego powodu nawet szczęśliwy. Zignorował telefon uparcie wibrujący w jego kieszeni i wybiegł z domu niezauważony. Nawet nie wiedział kiedy znalazł się w codziennym miejscu, gdzie rozbrzmiewał dźwięk jego telefonu. Jednak tym razem cisza wręcz bolała. Chłopiec zrozumiał, że zapewne rozgniewał swego odległego opiekuna. Usiadł na ławce, a łzy popłynęły mu cichutko po policzkach. Zadzwonił na najważniejszy dla niego numer. Usłyszał dzwonek czyjegoś telefonu bardzo blisko siebie. Później były szybkie kroki, ramiona obejmujące go mocno, zapach perfum, delikatne ukłucie i słowa „Nie pozwolę Ci być samotnym...” a potem już tylko ciemność.

[Poprawione przez: Megumi/Milka]

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer siedemdziesiąt pięć: Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy - Część piąta.

Dziwne relacje dwojga ludzi. Jedne się rozpadają w czasie, gdy tworzą się kolejne.

Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy
Część V

                Dni mijały wypełnione wieloma dźwiękami. Hałasami kłótni i melodią dzwoniącego telefonu. Chłopiec czuł się bezpiecznie, wiedząc, że ktoś cały czas go obserwuje. Nie czuł się tym skrępowany. Traktował to jako formę zauważenia go i dbania o niego. Więc też często uruchamiał komputer, tylko po to, by pracowała kamerka. A wtedy patrzył w nią długo, by później zadzwonić do swego „braciszka”. On zaś nigdy nie odbierał, jedynie odrzucał połączenie i sam dzwonił do niego. Rozmawiali ze sobą wiele godzin. Chłopiec czasem się martwił, że mężczyzna chce tylko napawać się nim, by później go opuścić, lecz zawsze w takich momentach robił on coś, co sprawiało, że zmartwienia chłopca ulatywały.
- Czy kiedyś się spotkamy...? – zapytał nagle, poprawiając spadające okulary.
- Chciałbym tego, ale zwykle ludzie opuszczają mnie po tym, jak znajdą się zbyt blisko mnie... Czasem nie potrafię zrozumieć co mi wolno zrobić, a co nie, gdy chcę jedynie kogoś uszczęśliwić. Przez to ludzie myślą, że jestem kimś, kogo nie chcieliby spotkać...
- Spokojnie... Ja tak nie pomyślę, na pewno...
- Każdy tak mówi. Często zdarzało się, że w przez telefon rozmawiałem z kimś o spotkaniu... Planowaliśmy, co zrobimy razem... Zdarzały się nawet kwestie pocałunku, wiesz? A gdy później próbowałem tę osobę choćby przytulić, uznawała, że chciałem tylko jej dotknąć i odchodziła obrażona...
- Boi się pan, że odejdę? Przecież... Przecież i tak nie mam nikogo, kto by pana zastąpił. I nie chciałbym pana stracić... Ale trochę się boję, gdy mówi pan o takich rzeczach... Nie wiem, czy nie zrobiłby pan czegoś złego...
- Spokojnie... Jeśli się boisz to znaczy, że jeszcze nie czas na to – rozmawiali jeszcze długo nim chłopiec poszedł spać.
                Często ich rozmowy trwały do późna, czasem chłopiec przebierał się w swoim pokoju, zerkając niepewnie w stronę kamerki. Zwykle wtedy nagle wyłączał się komputer, a telefon wibrował. Zwiastowało to zwykle wiadomość, której treść nakazywała mu przebieranie się z dala od kamerki, bo tylko z niej podglądu nie można ot tak wyłączyć. Jednak nie zawsze się to działo. Czasem widział jak komputer uruchamia opcję robienia zdjęć z kamerki. Wtedy nieco się rumienił, lecz czasem zatrzymywał się na chwilę w bezruchu, jakby pozwalając się sfotografować. Czuł się wtedy strasznie dziwnie, jednocześnie zawstydzony i doceniony. Czuł też pewne ryzyko, że to wszystko może trafić do sieci, ale wiedział też, że jeśli tak miałoby być, stałoby się to już dawno. Czas mijał, a ta dziwna relacja między nim, a „braciszkiem” wydawała się być silniejsza niż jego więź z rodziną. Chciał odejść i być przy nim. Chciał zaznać szczęścia. Lecz na razie wystarczyło mu tylko uśmiechnąć się do kamerki w komputerze i czekać, aż zadzwoni telefon.

[poprawione przez: Megumi/Milka]

niedziela, 21 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer siedemdziesiąt cztery: Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy - Część czwarta.

Rozmowa, która wszystko zmienia. Ulubiona melodia, którą wygrywa więcej niż jedno serce.

Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy
Część IV

                Chłopiec ze zdziwieniem spojrzał na telefon leżący na biurku. Patrzył jak mały prostokącik święcił i zataczał kółeczka, intensywnie wibrując w takt standardowego dzwonka. Nigdy nie ustawił innej melodii. Nie potrzebował, przecież nikt do niego nie dzwonił. Ale teraz chciał usłyszeć swoją ulubioną melodię, a nie dziwny pisk.  Podszedł do urządzenia i spojrzał na wyświetlacz. Wyświetlał się numer, nie było żadnej nazwy. Nic dziwnego, w końcu nie miał zapisanego żadnego numeru poza rodzicami, telefonem domowym i tymi wprowadzonymi wraz z ustawieniami sieci. Niepewnie odebrał telefon.
- H-halo...? – starał się opanować łkanie i drżący głos. Po drugiej stronie słuchawki usłyszał nucenie. Melodia, którą nucił zawsze, gdy był smutny. Teraz nucił ją delikatny, głęboki, nieznany mu męski głos. Skąd on znał tą melodię? I skąd wiedział, że właśnie teraz chłopiec jej potrzebuje? Blondyn rozpłakał się jeszcze głośniej i zaczął nucić wraz z nieznanym głosem. Wkrótce melodia się skończyła i usłyszał szept.
- Spokojnie... Braciszek jest przy Tobie – mężczyzna mówił cicho, lecz musiał mieć twarz blisko telefonu, gdyż było go słychać doskonale.
- „Braciszek”? Przecież ja nie mam brata... A na pewno nie w pańskim wieku... – powiedział chłopiec podejrzliwie.
- Przecież nie liczy się pokrewieństwo, tylko uczucie, prawda? Dla mnie jesteś kochanym, młodszym braciszkiem. Chcę się Tobą zaopiekować.
- Chociaż pan... Ale nie ma pan po co... I tak nie ma ze mnie pożytku... Mógłbym po prostu siedzieć na kanapie i robić za poduszkę... Usiadłby pan na mnie i nawet nie zauważył...
- Wolałbym, byś siedział na moich kolanach, maleńki. I Cię zauważyłem. Wiele, wiele razy na Ciebie patrzyłem. I nadal pamiętam Twój wzrok... Raz dotknąłeś mej dłoni, wiesz o tym? Pamiętam jaka Twoja była ciepła i miękka.
- Proszę tak nie mówić! Brzmi pan jak jakiś podglądacz... Albo zboczeniec... – chłopiec zarumienił się intensywnie.
- Może i nim jestem? Nie będę ukrywać. Interesujesz mnie. Wystarczy mi jak na Ciebie patrzę przez kamery monitoringu... Ale najlepiej patrzy się przez kamerkę w Twoim komputerze...
- Ej! Tak nie wolno... Czy pan... Czy pan... Czy pan widział też jak się... przebieram...?
- Tak. I nie tylko to. Spróbuj kiedyś zapytać rodziców, na którym boku śpisz. Myślisz, że Ci odpowiedzą? A ja wiem! Na prawym, kulisz się jak mały kotek.
- Pan jest obrzydliwy...
- Jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać to się rozłącz. A wtedy już nigdy nie zadzwonię. Nigdy, przenigdy. Nawet, jeśli zadzwonisz na ten numer. To mój drugi telefon, jedynie do kontaktu z Tobą. Mogę go wyłączyć i połamać kartę. Wystarczy, że się rozłączysz.
- Nie chcę...
- Co...?
- Nie chcę się rozłączać... Nie chcę znowu być sam w tej okropnej ciszy...
- Cicho, nie płacz... Nie jesteś już sam... Spokojnie. Opowiedz mi wszystko.
- I tak pan już wie... Pan na pewno wszystko wie... Chyba, że interesuje pana tylko to, jaki mam kolor bielizny...
- Białą, jak zawsze. Ale chcę, żebyś mi wszystko opowiedział. Chcę słuchać Twojego głosu...
- Nie wypłaci się pan za rachunki...
- Spokojnie... Możesz mówić. Przecież powiedziałem, że to specjalnie dla Ciebie zrobiony numer, prawda? Nie muszę płacić za rozmowy z Tobą.
- Ach... Tak, można tak zrobić... Ale czemu zmarnował pan to na mnie? Czemu pan płaci za drugi telefon specjalnie dla mnie? Czemu pan dzwoni?
- Bo jesteś samotny. Chcę pokazać Ci miłość.
- Zastanawiam się jaką...
- Jaką będziesz chciał. Ale tylko, jeśli będziesz chciał. Powiedz wszystko, co leży Ci na sercu – tak więc w końcu chłopiec zaczął mówić. Długo i dużo. Coraz głośniej, już nie tak cichutko jak zawsze. Mówił i słuchał odpowiedzi. Później znów mówił, o wszystkim i o niczym. Po prostu potrzebował mówienia. Potrzebował kogoś, kto go wysłucha.
- O nie... Już jest strasznie ciemno... – powiedział nagle.
- Ach, tak, powinieneś już iść spać. Rozłączę się, dobrze? A Ty idź się kąpać i do łóżka.
- Boję się... Pan będzie patrzył...
- Nie, jeśli tego nie chcesz.
- Ja... Ja już nie wiem... Może to chore, ale... Ale chyba chcę... Chcę, by ktoś mnie zauważał, przyglądał się mi... Przepraszam...
- Spokojnie. Będę patrzył, jeśli tego chcesz. A jeśli bardzo chcesz mi coś pokazać możesz włączyć komputer i patrzeć w kamerkę. Wtedy mogę też słyszeć Twój głos, dzięki mikrofonowi, którego używasz.
- Chyba jesteśmy równie nienormalni...
- Może masz rację. Idź już spać. Dobranoc.
- Proszę poczekać! Jak mam zapisać pański numer?
- „Frere”, to oznacza „brat” po francusku...
- „Frere...” Dobranoc, Frere.
- Dobranoc, Mattieu – mężczyzna się rozłączył, a chłopiec zapisał jego numer w telefonie. Od teraz jego samotność stała się przeszłością.

Historia poza tematem numer siedemdziesiąt trzy: Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy - Część trzecia.

Odpowiedź spowoduje wiele pytań. Czy czerwień jest kolorem miłości czy obsesji?

Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy
Część III

                Kartka wydawała się być bardzo dziwna. Nieznany nadawca, jedynie jedno zdanie. To było tak dziwnie, nienaturalne. Bał się nieco, uznał to za pewnego rodzaju żart, ale miał wrażenie, jakby był to wstęp to jakiejś formy prześladowania. Słyszał już o ludziach, którzy wybierają sobie jeden cel, a potem sukcesywnie niszczą jego życie. Nie wiedział, że istnieją też tacy, którzy chcą zmienić to życie na lepsze.
                I takim właśnie człowiekiem był ten młody mężczyzna. Pragnął świata wypełnionego przez miłość, nienawidził samotności. Gdy tylko widział kogoś samotnego, musiał pokazać mu piękno rzeczywistości widzianej jego oczyma. Kiedyś robił to bardziej bezpośrednio, lecz skończyło się to dla niego wręcz odwrotnie. Osoba uznała go za zagrożenie, zamknęła się więc w sobie jeszcze bardziej, by nie kusić losu. A samotność przyszła też do niego, gdy uznany za zboczeńca zaczął być unikany. Tak więc teraz postanowił działać po cichu, tak, by kogoś uszczęśliwić, ale nie zostać od niego odsuniętym.
                Powoli więc dowiadywał się o chłopcu coraz więcej. Znał jego adres, numer telefonu, wiele szczegółów z jego życia. Jeśli tylko chłopiec stałby się zbytnio samotny, wystarczyłoby, że napisałby to na kartce, a on już wiedziałby wszystko. Udało mu się włamać do systemu monitoringu chroniącego dom dziecka. Mógł go obserwować cały czas, gdy tylko chciał. Jednak oczywiście dbał o odpowiednie zasady, nie patrzył, gdy sytuacja nie powinna być przez niego widziana...
                Tak było na początku. Teraz co dzień zostawiał kolejną kartkę i długo zostawały bez odpowiedzi. Wiedział, że chłopiec układa je na półkę i uśmiecha się, patrząc na nie. Czuł więc, że chłopca uszczęśliwia to, iż ktoś zwraca na niego uwagę. I tyle mu wystarczyło. Chciał jedynie jego szczęścia i uśmiechu. Jednak powoli nie mógł przestać na niego patrzeć. Nie tylko zbierał o nim informacje, ale zaczął go śledzić, podziwiać. Pokój zapełnił portretami chłopca, które wciąż rysował. Nie wiedział, kiedy zaczął o nim śnić, nie zauważył, że przestał wyłączać widok z monitoringu, gdy chłopiec się przebierał. Patrzył, podziwiał... Zaczął bać się własnych myśli skupionych w okół osoby chłopca. Jednak nie przestawał patrzeć.
                Tym czasem w domu chłopca odbywała się kłótnia. Chłopiec słuchał jej trwożnie, jak zawsze niezauważony. Słyszał kolejne słowa, wyzwiska. Rodzice chcieli się rozejść, jednak pozostawał jeden problem – on. Ktoś musiał być przy nim, prawda? I wtedy rozpoczęła się też kłótnia o niego. Tak naprawdę nie kłócili się o to, by go zabrać... A o to, by się go pozbyć... Gdy zwykli rodzice wyrywają sobie dziecko, chcąc się nim opiekować, oni przerzucali między sobą odpowiedzialność za niego. Licytowali, które będzie w stanie zapłacić wyższe alimenty, by to drugie go zabrało. Słyszał słowa o swej bezużyteczności, nijakości. O tym jak bardzo był niepotrzebny, jakim był problemem. Wybiegł do swojego pokoju i drżącymi dłońmi złapał jeden z leżących długopisów, sięgnął po kartkę na szczycie czerwonego stosu i pod słowami „Czy jesteś samotny?” dopisał odpowiedź: „Tak, jestem bardzo samotny.” I gdy tylko odłożył papier, ukrywając zapłakaną twarz w dłoniach, zadzwonił jego telefon.

piątek, 19 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer siedemdziesiąt dwa: Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy - Część druga.

Samotność i notatka znaleziona pod drzwiami. Wspomnienia, które nigdy nie znikną. Czy naprawdę chciał być zauważony w ten właśnie sposób?

Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy
Część II

                Mimo iż tamten dzień nie był niczym ważnym, chłopiec wciąż go pamiętał. Jasne oczy patrzące na niego, jasne włosy poruszane przez delikatny wiatr. To wszystko było tak piękne. Nie chciał tego zapominać. Nie wiedział, że będzie to jedno z jego najważniejszych wspomnień.
                Wkrótce całe jego otoczenie zaczęło się sypać. Coraz częściej słyszał kłótnie rodziców. Kiedyś się to nie zdarzało, jednak teraz bywały dni, gdy zastawał matkę rano w domu z sińcem pod okiem. To był najokropniejszy widok, jaki mógł sobie chociażby wyobrazić. Nie chciał tego widzieć, ale nie miał dokąd odejść. Nie miał nikogo. Czuł, że straci też to, co posiadał dotychczas.
                Powoli też jego klasa w szkole podzieliła się na konkretne grupki. Widział po kilkoro dzieci siedzących w jednym miejscu i rozmawiających. Nikt nigdy nie poprosił go, by dosiadł się do któregoś  z nich. Był jeszcze bardziej odosobniony niż zazwyczaj, widząc innych w zwartych grupach. Czasem podzielał czyjeś zainteresowania, chciał o tym porozmawiać, lecz nim coś powiedział, głos niknął w jego gardle.
                Wciąż jednak starał się nie zmieniać. Wmawiał sobie, że wszystko jest dobrze, że tak powinno być. Powoli jednak sam tracił w to wiarę. Do znudzenia powtarzał sobie, że nie jest samotny, że nie ma na to czasu, bo ma wiele do zrobienia. Jednak to nie było prawdą. Uczył się dobrze, więc próby zabicia czasu ciągłym czytaniem podręczników spełzały na niczym. Wszystkie inne książki znał praktycznie na pamięć. Gdy go nudziły. Choć dawniej potrafił w tym wszystkim znaleźć rozrywkę, teraz czuł, że to nie wystarcza. Powoli zaczynał rozumieć, że to nie jest to, czego potrzebuje. Jednak nie dopuszczał do siebie faktu, że potrzebuje drugiego człowieka. Już dawno wmówił sobie, że nie jest częścią tego społeczeństwa, skoro jest ignorowany. Jak duch, którego nie powinno być. Tak więc nie liczył na przyjaźń, czy choćby wspólne spędzenie jednego popołudnia z kimkolwiek. Starał się odrzucić myśl o tym, że właśnie tego mógłby pragnąć. Nie chciał cierpieć przez marzenie, którego nie był w stanie spełnić.
                Później zaczął widywać nowy samochód zaparkowany w sąsiedztwie. Nieco go to dziwiło, jednak nie przykładał do tego zbytniej wagi. Zaczął się go nieco bać, gdy zauważał go zbyt często na swej drodze. Szyby były przyciemnione, jednak wiedział, że ktoś jest w środku. I ten ktoś nigdy nie wychodził. Czyli nie zatrzymywał się w żadnej konkretnej sprawie. Po prostu stał. Chłopiec jednak postanowił to zignorować. W końcu, na pewno nie dotyczyło to kogoś tak zwykłego i niepotrzebnego jak on, prawda? Nie wiedział jak bardzo się mylił i w jak wielu sprawach...
                Pewnego dnia znalazł coś dziwnego przed wejściem do swego domu. Była to spokojna okolica, więc rzecz położona choćby wiele dni wcześniej mogła zostać odnaleziona nietknięta. Jednak tej rzeczy nie było tu rano i musiała być przeznaczona dla niego. Była to koperta w kolorze czerwonym, zaadresowana do niego, lecz jedynie z imienia. Gdy ją otworzył ujrzał napis w języku francuskim. Pięknie wykaligrafowane słowa „Czy jesteś samotny?” na papeterii pachnącej perfumami. Znał ten zapach... Jednak nie mógł go sobie przypomnieć.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer siedemdziesiąt jeden: Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy - Część pierwsza.

Gdy raz zostaniesz zauważony, nie pozbędziesz się natrętnego spojrzenia. Czy ktoś wie, kto pojawia się w tym opowiadaniu? AU, nie wiem ile będzie części, nawet w mojej głowie jest to strasznie dziwne...

Raz, dwa, trzy, braciszek patrzy
Część I

                Niebieskie oczy zakryte okularami spoglądały w lustro, gdy delikatne dłonie dzierżące grzebień przeczesywały nim jasne włosy. Chłopiec poprawił koszulę i wszedł do kuchni. Jak zwykle była pusta. Nie znalazł tam nikogo z rodziny. Zawsze był sam. W teorii miał rodziców, lecz w praktyce miał tylko ich pieniądze i notatki zostawiane przez nich co rano, gdy szli do pracy. Gdy wracali, on już dawno spał. Nie widział ich czasem przez wiele dni. Zdarzało się, że nawet na weekend wyjeżdżali na szkolenia związane z pracą, więc i wtedy nie mógł z nimi rozmawiać. Choć i tak zwykle po pracy byli bardzo zmęczeni, więc wolał im nie przeszkadzać. Gdy już byli w domu, nie zwracali na niego uwagi, rozmawiali między sobą o pracy, a on jedynie jak zawsze odgrzewał sobie coś gotowego w czasie, gdy oni szli razem zjeść coś na mieście. Jakby go nie było, jakby nie był częścią rodziny.
                Tak więc i teraz przeczytał kartkę mówiącą o tym jakie danego dnia ma obowiązki i, że rodzice wrócą jak zwykle późno. Potem zaś zjadł śniadanie i przygotował się do szkoły. Wyszedł spokojnie i choć mijał wielu ludzi, nikt nie zwracał na niego uwagi. Był potrącany, czasem się przez to przewracał, ale nikt go nie przeprosił, nikt nie pomógł mu wstać. Przyzwyczaił się do tego. Nie miał ludziom za złe, że go nie zauważają. Był drobnym, niskim chłopcem, nie rzucał się w oczy. Jedyny problem stanowiło udowadnianie nauczycielom, że było się na danej lekcji, gdy wpisywali mu nieobecność, bo za cicho mówił i go nie zauważali. Cóż, chociaż nie musiał się martwić tym, że dostanie uwagę za rozmowy. W końcu z nikim nie rozmawiał. Siedział sam w rogu klasy, pominięty, jakby nieistniejący. Jednak nie przejmował się tym. Najwidoczniej takie było jego przeznaczenie. Wciąż miał nadzieję, że coś się zmieni i stanie się dla kogoś ważny. Jednak nic na to nie wskazywało.
                Znów upadł, trącony czyimś ramieniem. Nie przejmował się tym, to było zbyt normalne. Jednak, gdy wstał i odszedł kilka kroków, nagle ktoś zawołał jego imię. Nie znał tego głosu, lecz był on niesamowicie piękny. Odwrócił się i ujrzał mężczyznę o delikatnym uśmiechu. Podał mu on jego legitymację, mówiąc, że wypadła ona z jego plecaka. Gdy chłopiec podziękował, mężczyzna pogłaskał go po głowie i odszedł,uśmiechając się delikatnie. Nikt wtedy nie sądził, że ten dzień będzie początkiem wielu zmian. Mężczyzna spojrzał na swoją komórkę. Zdjęcia legitymacji z obu stron, wszystkie dane chłopca. Kilka ukradkowych zdjęć tego dziecka. Czuł, że będzie mu to bardzo potrzebne. A chłopiec, uszczęśliwiony zauważeniem przez nieznajomego resztę drogi do szkoły pokonał z uśmiechem na ustach.

środa, 17 kwietnia 2013

Wiersz numer sto dwadzieścia dziewięć: Gdy wiatr zwiewa liście z drzew.

Wszystko przemija, nie można tego powstrzymać. Pozostają jedynie wspomnienia i utracone nadzieje.

Gdy wiatr zwiewa liście z drzew

Kwiaty rozkwitły, przekwitły i spadły
Nic nie pozostanie takie samo
To co otacza nas dziś
Nie będzie tym samym co ujrzymy jutro

Słyszysz dziecka śmiech i śpiew kobiety
Słyszysz dźwięki muzyki
Zmieni się to w szczęk broni
Płacz niewiast i krzyki mężczyzn

W okół Ciebie pełno ludzi
Mężczyźni, kobiety i dzieci ramię w ramię
Lecz to wszystko było jedynie iluzją
Opuścili Cię, gdy tylko otworzyły się drzwi

Potęgę widzisz i dzieci szczęśliwe
Myślisz, że będzie tak już na zawsze
Lecz pojawia się błysk, wszystko płonie
A Ty pozostajesz sam w strugach deszczu

To, co było nie powróci już nigdy
To, co się zjawi nie będzie tym co pamiętamy
Pozostaje nam jedynie iść dalej
Nie zapominając o tym, co się wydarzyło

wtorek, 16 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer siedemdziesiąt: Notatki robione w biegu.

Pisarz poszukuje natchnienia i znajduje je w najmniej oczekiwanym momencie. Choć nie znają swych imion, nigdy o sobie nie zapomną. A czy wy zgadniecie kim są?

Notatki robione w biegu

                On był tylko częścią krajobrazu, nikim ani niczym ważnym. Człowiekiem jak każdy inny, który pojawiał się po prostu zbyt często w tym samym miejscu co ja. Tak sobie wmawiałem bardzo długo. Lecz teraz wiem jak bardzo żałuję tego, że w żadnej z tych sytuacji nie podszedłem po prostu do niego i nie zapytałem choćby o jego imię. Wtedy wydawało mi się to głupie, niepotrzebne, bezużyteczne. Lecz teraz myślę, że wolałbym oddać połowę pozostałego mi życia i cofnąć się do jednej z tych chwil i tak po prostu zaprosić go na herbatę.  Czy to miłość? Zauroczenie? Być może zwykły figiel pamięci, która sprawia, że nic nie znacząca postać nie chce zniknąć z naszych snów i wspomnień. W końcu... Kim on naprawdę był? Zwykłym przechodniem w zagranicznym mieście. Człowiekiem jakich wielu, nikim ważnym, nikim specjalnym. A mimo to znałem jego głos, znałem sposób w jaki wybiera jabłka na straganie, znałem jego uśmiech i sposób w jaki patrzył na młode dziewczęta. Zupełnie jakbym znał go od zawsze. Jednak naprawdę nigdy go nie poznałem. Nigdy nie zdobyłem się na odwagę, by do niego podejść.
                Zaczęło się niewinnie. Musiałem napisać książkę. Powieść, być może nieco tajemniczą, miała mieć miejsce we Francji. Nie wiem czemu akurat tam, po prostu ktoś tak chciał, o to mnie poprosił. Lecz co ja wiedziałem o tym kraju? Co mogłem opisać? Szukanie informacji w książkach, w czymkolwiek nie miało sensu. Choćbym przeczytał o nim wszystko, dalej nie wiedziałbym jaka jest prawda, znałbym tylko stereotypy. Tak więc spakowałem walizkę, kupiłem bilety i ruszyłem, by ujrzeć prawdziwy świat tego miejsca.
                Chciałem tylko poobserwować ludzi, zrobić odpowiednie notatki i wtedy przemyśleć co byłoby prawdopodobnym wydarzeniem w takim miejscu. Przecież to samo wydarzenie może wywołać inne reakcje w miejscu pełnym zabobonów i konserwatyzmu, a inne w miejscu nowoczesnym i pozbawionym zasad. Tak więc chciałem się dowiedzieć, którym z tych miejsc jest właśnie ten kraj.
                Pierwsze co ucieszyło mnie po dotarciu na miejsce był brak deszczu, tak częstego w mej ojczystej Anglii. Tu świeciło słońce. Był to widok dla mnie niezwykle rzadki, a jak piękny. Pomyślałem, że będzie to dobrze spędzony czas.
                Gdy tylko wynająłem pokój w hotelu zabrałem swój notes i rozpocząłem podróż po mieście, w którym się zatrzymałem. Najpierw nie widziałem w nim nic niezwykłego, może poza tym, że dziewczęta uśmiechały się nieco częściej, a mężczyźni wydawali się być zadowoleni z każdego kolejnego dnia. Być może to było tylko moje wrażenie, ale ludzie często bywali zbyt blisko siebie w publicznych miejscach. I wtedy ujrzałem jego. Wiatr zwiał błękitną wstążkę, którą związane były faliste, jasne niczym słońce włosy. Materiał zatrzymał się u mych stóp, więc go podniosłem, a wtedy on podszedł do mnie. Złapał wstążkę w dłonie i z uśmiechem powiedział „Merci”, po czym na szybko związał włosy i zniknął w tłumie.
                To wydarzenie utkwiło w mojej pamięci. Chociaż nie było w nim nic szczególnego, ot dzień jak co dzień, rzeczy, które mogą zdarzyć się zawsze i wszędzie. Jednak było w nim coś wyjątkowego, coś, co zawzięcie wbijało korzenie w moje wyschnięte serce. Być może były to oczy koloru nieba, które przeszywały mnie dziwnym dreszczem. Lub zapach perfum, które roztaczał w okół siebie blondyn. Nie wiem. Ale nie mogłem zapomnieć tej jasnej dłoni, zabierającej wstążkę z mych rąk.
                Od tego dnia wciąż wypatrywałem błękitu i miałem nadzieję na wiatr. Gdy notowałem zachowanie ludzi na targu znów ujrzałem te jasne dłonie. Tym razem delikatnie unosiły jabłko na wysokość tych błękitnych oczy, by te mogły mu się przyjrzeć. Zupełnie jakby zastanawiał się nad zjedzeniem zakazanego owocu. Zapłacił za swe zakupy i ruszył dalej, jakby nigdy nic. Bo w końcu nic się nie stało. Tylko znów na mnie spojrzał i uśmiechnął się ciepło. A ja zastygłem z ołówkiem w dłoni.
                Wkrótce oprócz opisów zdarzeń zacząłem kreślić jego portrety. Spotykałem go raz po raz, a on wciąż się uśmiechał. Jakby mnie śledził i ze mną igrał. Zdawało mi się, że czuję zapach jego perfum na mojej poduszce. To było tak dziwne, nienormalne.
                I tak mijały kolejne dni, wypełnione błękitem i notatkami. Ten pierwszy był coraz wyraźniejszy, te drugie coraz bardziej niedbałe. Notatki robione w biegu, gdy goniłem za błękitem. Wkrótce zapełniłem cały notes, opisałem fabułę historii, a pieniądze zaczęły się kończyć.
                Tego ostatniego dnia przed wyjazdem znów go spotkałem. Było późno, on chyba był nieco pijany. Na policzku widniał mu ślad kobiecych ust, ślad czerwonej szminki. A on uśmiechnął się jak zawsze, jakby widział dobrego znajomego. I ot tak, bez ceregieli, być może pod wpływem alkoholu, pocałował mnie. Po prostu podszedł i mnie pocałował, choć wciąż nie znaliśmy swych imion. Potem odszedł i zniknął w ciemności.
                Następnego dnia wróciłem do swego domu. Lecz czułem się w nim okropnie obco. Zacząłem pisać. Opisałem historię mężczyzny, który sięgnął po owoc zakazanej miłości, by zatonąć w jego truciźnie. Tylko... Czemu miał on oczy koloru nieba?

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer sześćdziesiąt dziewięć: Okaż wdzięczność.

Napisane na zamówienie Francji z Dark!Hetalii. W czasie, gdy nie było Polski na mapie zjawił się Francja, tworząc namiastkę dawnego Państwa Polskiego w postaci Księstwa Warszawskiego. Oczywiście Polska odwdzięczył się za to, pomagając mu w niezliczonej ilości bitew. Jednak to była wdzięczność okazana państwu przez państwo. A cóż z długiem wdzięczności między ludźmi? Cóż... Jego też należy spłacić...

Okaż wdzięczność

                Mały domek był jedynie namiastką dawnych włości. Lecz choćby to było lepsze niż ciągła tułaczka pomiędzy trzema wrogimi miejscami. Tu był u siebie, nie był niczyim podnóżkiem... Lub chociaż tak mu się zdawało. Czuł się wolny, choć wiedział, że tak nie jest. A na pewno nie całkowicie. Lecz kto w tym świecie jest naprawdę wolny, gdy więzimy samych siebie tysiącami zasad? Jedną z nich była wdzięczność. Musimy odwdzięczyć się za to, co otrzymaliśmy. Powiedzieć ładnie „dziękuję” i dać buzi babci, która dała nam cukierki. Jednak nie zawsze to wystarczy. Każdy odbiera w inny sposób to, co nazywa dowodem wdzięczności. I nie zawsze łatwo można spłacić ten dług. Tak właśnie było w tym przypadku. Chłopak wiele zawdzięczał pewnej osobie, praktycznie zawdzięczał jej wszystko, o czym mógł w danym czasie marzyć. Oczywiście, był wdzięczny, lecz wydawało mu się, że również mu wiele pomógł, więc dodatkowy dowód wdzięczności nie będzie aż tak bardzo potrzebny. Powoli nieco zaczynał się krępować w jego towarzystwie. Jego wzrok był tak świdrujący, wydawał się w niego wwiercać, jakby był małżem, w środku której znajduje się piękna perła, a on chciał ją dojrzeć. W tamtym czasie chłopak nie wiedział, że on chciał tę perłę zdobyć, choćby za cenę rozłupania skorupy małży.
                Mężczyzna wciąż powtarzał prośby o odwdzięczenie się mu. Chłopak więc raz po raz pomagał mu we wszystkim. Lecz on wciąż ponawiał swe słowa mówiąc, że pomoc jest zapłatą jedynie za utrzymacie istniejącego stanu rzeczy, zaś by go stworzyć napracował się tak bardzo, że takie „błahostki” nie są w stanie go zaspokoić. Chłopak wciąż niezbyt rozumiał co ten miał na myśli, więc starał się bardziej. Przynosił dla niego wspaniałe rzeczy, zdobywał wszystko, czego on zapragnął. Lecz on wtedy powiedział bardzo dziwne słowa:
- To wszystko mogłoby uszczęśliwić mojego szefa. I wierz mi, jest teraz w siódmym niebie. Ale ja potrzebuję czegoś więcej. Pamiętaj, że pragnę jedynie piękna i miłości. Jedno z nich mogę czerpać z podziwiania Cię, a drugie... Przyjdź do mnie, gdy księżyc będzie w zenicie – po czym pocałował chłopaka, ledwie muskając jego usta swymi. To było w pewien sposób straszne. Wtedy też chłopak zrozumiał, czego tak naprawdę pragnął jego „wybawiciel”. Być może tego samego co oprawcy. Wykorzystania go w każdym calu. Jednak on był inny... On był milszy... Nie gniewał się na niego, ale też go nie ignorował. Dbał o niego i nie robił mu krzywdy. Więc czy nie należy mu się ta odrobina szczęścia? Choćby wymuszona?
                Tak więc, gdy księżyc swą pełnią oświetlał korytarze, chłopak szedł niepewnie w stronę sypialni mężczyzny. Drżąca dłoń dzierżyła marne źródło światła, a bose stopy cicho stąpały po podłodze. Nie pukał, nie chciał go budzić, nie chciał też, by on się go zbytnio spodziewał. Gdy otworzył drzwi zobaczył, że mężczyzna na niego czekał, patrzył na niego tym wzrokiem, pełnym niespełnionych pragnień. Chłopak lekko zadrżał, zaczął wątpić w słuszność swych działań. Lecz nie wycofał się jednak. Niepewnie zamknął za sobą drzwi, przesądzając o swym przeznaczeniu. Powoli zbliżył się do mężczyzny, odkładając na bok źródło światła. Spojrzał na niego niepewnie, a ten zaprosił go gestem do siebie.
                Tak więc wkrótce byli razem pośród pościeli. I choć jeden się bał i długo bronił, drugi zbyt bardzo pragnął i zbyt dobrze przekonywał. Być może dług wdzięczności został spłacony, jednak żądze nie zostaną nigdy zaspokojone. Każdy drobny pocałunek, każdy dotyk, każdy dźwięk jedynie go jeszcze bardziej napędzały. Pragnął więcej i bardziej. I choć ciało pod nim stało się bezwładne, omdlałe z nadmiaru uczuć, odczuć, emocji i wrażeń, on wciąż nie przestawał, nim nie minął świt. I wtedy właśnie zrozumiał, że posunął się za daleko. Ujął więc chłopaka w swe ramiona i tulił długo, aż ten nie odzyskał sił. I potem mu pomógł. Pomagał mu się pozbierać, przysiągł pomagać mu zawsze, gdy tylko będzie konieczne. Dług wdzięczności został spłacony. Lecz jaka jest cena za wyrzuty sumienia?

niedziela, 14 kwietnia 2013

Wiersz numer sto dwadzieścia osiem: W cieniu.

Kanada był zbyt wiele razy nie dostrzegany, mylony z Ameryką. Cóż, jego cierpliwość się skończyła... Pokazuje swe prawdziwe oblicze. Dark!Canada, napisane po rozmyślaniach nad morderstwem w zamkniętym pokoju.

W cieniu

Piękno skryte w cieniu hałaśliwego bezsensu
Wspaniałość skryta w cieniu nielogicznej brzydoty
Niezauważone dzieło sztuki
Skryte pośród sterty śmieci
Czemu nikt nie jest w stanie dojrzeć piękna
Skrytego za szkłami okularów?
A co, jeśli mylisz wilka z owcą?
Jeśli zaślepiony fałszywą potęgą barana o zbyt wielkich rogach
Nie dostrzegasz największego wilka w skórze niewinnej owieczki?
W cieniu błysnęły zwężone źrenice
Już nigdy nie pomylisz go z nikim
Zbyt wiele razy umknął Twej uwadze
O jeden raz za wiele
I teraz, delikatne, piękne dłonie
Zaciskają się w okół Twej szyi
A malinowe usta powtarzają nieprzerwanie
„Nie jestem nim! Nie jestem nim!”
Zbyt wiele razy wypowiedziałeś nieodpowiednie imię
To był Twój ostatni błąd
Niezauważony cień odbiera Ci tchnienie
I znów w cieniu skrywa się przepiękne dzieło sztuki
Baran ryczy zagłuszając cichy szelest owczego futra
Tym razem fałszywa skóra nie spadnie
Jeszcze nie
Jednak kolejna osoba obwinia go za to, czego nie zrobił
Kolejna go pomija, kolejna go myli
W cieniu nigdy nie będziesz bezpieczny
Jeśli nie dostrzeżesz skrytego niebezpieczeństwa
Obawiasz się barana, który głośno beczy
Nie zauważając jak spada fałszywe owcze futro
Cóż, już za późno, wilk rozdarł Twą tętnicę
I znów brakuje jednej osoby
Brakuje kolejnej
Może w końcu zauważą to, co podziwiać powinni?
Zanim baran nie zostanie sam na arenie
By wilk mógł pożreć go w całości
Spójrz, jaka słodka owieczka!
Nie zauważyłeś? Pomyliłeś z barankiem?
Och jaka szkoda...
W cieniu błysnęły wilcze źrenice...

Historia poza tematem numer sześćdziesiąt osiem: Pokarm duszy - Część ósma.

I o to nadszedł koniec smutku.

Pokarm duszy
Część VIII

                Gdy słońce powoli przemierzało swą drogę otworzyły się również zielone oczy. Mężczyzna zauważył, że ktoś okrył go kołdrą, czuł też, że jest tulony. Spojrzał w górę i ujrzał jeden z najpiękniejszych uśmiechów jakie widział w życiu. Był szczęśliwy, widząc, że błękitnookiemu nic nie jest. Jednak po chwili uświadomił sobie w akiej byli sytuacji. Zarumienił się, lecz nie zmienił swego położenia.
- Przepraszam, że tak zasnąłem – wydukał jedynie, czując się nieco niezręcznie.
- To nic takiego. Dawno nie widziałem niczyjej śpiącej twarzy, więc to nawet miłe – błękitnooki przejechał dłonią po jego włosach. Pierwszy raz od długiego czasu czuł się naprawdę szczęśliwy.
- Przestań... To strasznie krępujące. Pójdę zrobić herbatę i kupić coś na śniadanie...
- Zostań jeszcze... Nigdzie nie idź. Boisz się mnie? Nie masz powodu. Gdybym chciał cokolwiek zrobić, nie czekałbym z tym aż się obudzisz, tym bardziej będąc osłabionym, prawda? Zrobiłbym to już dawno... Tak, delikatnie, by Cię nie obudzić, byś otworzył oczy dopiero wtedy, gdy nie mógł byś uciec. Ale ja jedynie patrzyłem... No, może nie tylko patrzyłem, ale nie zrobiłem Ci nic złego.
- Ale... Co zrobiłeś...? – zielonooki zarumienił się intensywnie i schował twarz w torsie starszego mężczyzny.
- Jedynie to co teraz... Lubię Twoje włosy, wiesz? Zawsze kojarzą mi się z wolnością, pewną anarchią...
- Są po prostu roztrzepane...
- Tak jak i Ty. Jesteś taki niewinny, odbiegający od norm. Chcę, byś tu był... Powiedz... Zostaniesz ze mną?
- Na jak długo...?
- Na zawsze. Nie będziesz musiał płacić rachunków za mieszkanie, w którym i tak nie przebywasz. Stąd masz na pewno bliżej na uczelnię. I nie spędzalibyśmy sami nocy...
- Zastanowię się... I... Chcę się sam zastanowić. Czas już, żebyś coś zjadł. Ty leż, przyniosę Ci.
- Prawie jak śniadanie do łóżka – błękitnooki zaśmiał się cicho w czasie, gdy młodszy z nich spąsowiał i ruszył do kuchni. On też po jakimś czasie wrócił z gotowym jedzeniem.
- Jedz, a ja pójdę po swoje rzeczy... Chyba... Chyba dziś zostanę na noc...
- Nakarm mnie... I zostań na zawsze.
- Nie przesadzaj... I najpierw muszę mieć pewność, że mi nic nie zrobisz. Zachowujesz się strasznie dziwnie.
- A ja zastanawiam się, czy nie chciałbyś, bym Ci coś zrobił... – po tych słowach starszego z mężczyzn, zielonooki wybiegł z pomieszczenia mocno zarumieniony. Jednak nim Francuz zdążył skończyć jeść w jego pokoju znalazł się zarówno chłopak jak i spora torba.
- Tyle jak na razie wystarczy. Jak przejdziesz test to przyniosę tu wszystko.
- A co jeśli to Ty go nie przejdziesz?
- Zamknij się, bo się zawrócę...
                Wiele dni mijało w coraz lepszej atmosferze. Obrazy stały się pełne kolorów. Powoli pojawiały się pejzaże, malowane w czasie wspólnych spacerów. Błękitnooki powrócił wręcz całkowicie do dawnego, utraconego szczęścia. Młodszy zaś wkrótce odnalazł to, o czym zawsze marzył. Sens swojego życia. Obaj stali się swoim wzajemnym przeznaczeniem... Wkrótce też wynajmowane mieszkanie stało się zbędne, a w starym domu pojawiło się wiele wspólnych rzeczy.

piątek, 12 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer sześćdziesiąt siedem: Pokarm duszy - Część siódma.

Czasem pełnia księżyca jest jaśniejsza niż słońce południa.


Pokarm duszy
Część VII

                Noc trwała nieprzerwanie, gdy zielone oczy otworzyły się nagle, spoglądając na pusty sufit w maleńkim pokoju. „Jego pokój jest ogromny, ale sufit tak samo pusty... Ciekawe czy zasnął spokojnie... Nie, nie powinienem o nim myśleć, ale... Coś jest chyba nie tak...” pomyślał i mimo dziwnej i późnej pory wstał, zaczął się ubierać, by chwilę później wybiec z domu w sobie tylko znanym kierunku.
                Nie mijał nikogo, ciemność rozświetlana była tylko przez nieliczne latarnie uliczne i gwiazdy. W oddali widział pełnię księżyca. Była piękna, ale on nie miał teraz czasu, by choćby chwilę się jej przyglądać. Nie myślał o niczym innym, jak tylko dostać się do swego celu, zająć się tą jedną, ważną osobą. Teraz żałował swej reakcji w tamtym czasie. A jeśli jemu się coś stało i ostatnim wspomnieniem o nim pozostanie ta kłótnia? Jeśli nie zdążą się pogodzić? Tak bardzo się martwił. Biegł ile tylko miał sił w nogach. Czasem uginały się pod nim, nieco już zmęczone kolana, czasem się potykał, jednak nie zaprzestał biegu. Musiał jak najszybciej znaleźć się przy nim. Tak więc biegł, jakby zależało od tego czyjeś życie. Nie wiedział, że tak jest naprawdę.
                Wbiegł do jego domu i przez chwilę pomyślał, że to naprawdę głupie i bezsensowne. Przecież nic mu się nie mogło stać, na pewno żył tak jak wcześniej i nie trzeba było się niczym przejmować. Przez chwilę chciał już wyjść, ale ostatecznie pomyślał, że skoro już tu jest, to sprawdzi czy nic się nie zmieniło od czasu jego poprzedniej wizyty. Widział, że wszędzie jest porządek. Jednak zauważył również, że nie przybyło śmieci w koszu, jakby przez ten czas nie wyrzucał żadnych opakowań po jedzeniu. To było nieco dziwne. Postanowił sprawdzić, czy mężczyzna śpi, w pewien dziwny, matczyny sposób chciał po prostu podejść i przykryć go kołdrą. Jednak nie zastał go w spodziewanym miejscu. Wtedy więc zaczął przeszukiwać cały dom w jego poszukiwaniu. Światło księżyca oświetliło bezwładne ciało leżące w pracowni. Zielonooki podbiegł do mężczyzny i sprawdził, czy ten oddycha. Wszystko było dobrze, a on nie wiedząc czy mężczyzna śpi, czy może stało się coś złego, postanowił najpierw nieco odczekać, aż się obudzi. Podniósł go i zauważył, że jest zastanawiająco lekki. Zaniósł go do jego łóżka.
                Postanowił zająć się nim jak należy. Przebrał go i umył za pomocą gąbki i miski z wodą. Nie myślał wtedy o tym, czy jest to dziwne, zawstydzające, ani o żadnych tego typu rzeczach. Chciał jedynie mu pomóc, zaopiekować się nim. Ułożył go w łóżku i przykrył kołdrą. Wiedział, że teraz najważniejszy jest dla niego sen, więc postanowił pozostać przy nim, aż się obudzi, zamiast samemu go budzić. Minął już świt i zbliżało się południe, a błękitnooki oddychał spokojnie. Młodszy z mężczyzn powoli odczuwał coraz większe zmęczenie. Pomyślał, że mógłby na chwilę położyć się obok niego, skoro musi być przy nim, a on w końcu śpi. Zrobił więc tak, jednak nie minęło wiele czasu nim zasnął.
                Jeszcze kilka godzin minęło nim błękitne oczy uwolniły się od zasłaniających je powiek i sennego otępienia. Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu i zauważył, że jest w swoim pokoju, co wydało mu się być bardzo dziwne. Zrozumiał, że ktoś musiał mu w tym pomóc, jak i w wielu innych rzeczach. Zrozumiał wszystko, gdy ujrzał słodką, uśpioną twarz tuż obok siebie. Uśmiechnął się, czując, że to najpiękniejsze, co mogło go spotkać. Wtedy przez chwilę pomyślał, że może przeżył nie po to, by cierpieć, ale po to, by był przy zielonookim. Może to ich przeznaczenie? We wspólnej jedności zmienić to, co wydawało się być niezmienne.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer sześćdziesiąt sześć: Pokarm duszy - Część szósta.

Decyzje na skraju obłąkania.

Pokarm duszy
Część VI

                To, co się stało musiało wiele zmienić. Myśl o spaniu u boku tej drugiej osoby zmienia wszystko, gdy jest tak blisko rzeczywistości. Raz powoduje euforię, a raz przerażenie. Co wywołała teraz? Jeden z nich z nadzieją myślał o czasie, gdy nie musiałby co rano czekać na drugiego, ani patrzeć w nocy na puste miejsce obok siebie. Drugi zaś myślał o tym nagłym, nieco przerażającym pocałunku i o wszystkim, co mogłoby się stać, gdyby byli jeszcze bliżej siebie. Bał się nieco tego, co może zrobić błękitnooki. Przecież bytł tak dziwny, mógłby być też nieobliczalny. Jakie było zapewnienie, że nie zrobi czegoś, czego może by nie chciał, tylko w ramach pewnej swojej filozofii? Wszystko było możliwe, a tak wiele rzeczy przerażało zielonookiego. Dlatego też długo nie zjawiał się w domu, nazwijmy go, przyjaciela. Rozmyślał nad tym, co powinien zrobić. Czy powinien wrócić? Wydawało się, że rozwiązanie było proste. Nie wracać, zapomnieć, żyć własnym życiem i nie przejmować się nim. Lecz to właśnie było trudne. Zbytnio zajmował myśli jego wspomnieniem. Serce podpowiadało mu, że powinien mu pomóc, ale rozsądek nakazywał trzymać się z dala od niego. Gdyby decyzja była prosta, nie siedziałby teraz w kuchni, robiąc niepotrzebny nadmiar jedzenia i rozmyślając o tym, co ten ekscentryk może robić. Przyłapał się na tym, że odruchowo robił zbyt wiele jedzenia i nadmiar pakował do pudełek. Jakby już jego ciało wykonywało to automatycznie, jakby wszystko nakazywało mu wrócić do tego mężczyzny. Jednak strach był większy od przyzwyczajeń.
                Błękitnooki siedział całą noc w ciemnej pracowni. Nie wracał stamtąd, pamiętając jak zawsze zielonooki do niej wchodził, wołając go na obiad. Wciąż miał nadzieję, że zaraz otworzy drzwi i nakrzyczy na niego, by zszedł na dół. Jednak to się wciąż nie działo. Mężczyzna siedział skulony w rogu pomieszczenia, bujając się w przód i w tył, niczym konik na biegunach. Otulał kolana ramionami i skupiał wzrok w podłodze. Od jakiegoś czasu nie spał, jedynie co jakiś czas przysypiał na chwilę, budząc się nagle. Nie wiedział ile czasu już tu był, bez jedzenia i prawidłowego snu, lecz postanowił czekać tak długo, jak tylko było trzeba. W końcu zielonooki na pewno wróci, nie wolno było mu w to wątpić. Tak więc co jakiś czas wstawał, by rozprostować kości i spoglądał przez okno na pełnię księżyca. Zastanawiał się jak mogła wyglądać uśpiona twarz młodzieńca, oświetlona tą jasną poświatą. Zapewne o wiele piękniej, niż wszystko, co znał do tej pory. Chciał ją ujrzeć. Chciał wpatrywać się w lekko rozchylone, senne usta. To było wszystko, czego teraz pragnął. Obwiniał się za to, że był przy nim szczęśliwy, ale nie mógł już się dłużej od tego bronić. Jednak może szczęście nie jest mu dane? A jedynie ciągłe życie wspomnieniami i powolna utrata wszystkiego, co mu drogie? Upadł na ziemię bezwładnie, niczym bez życia. Omdlałe ciało wydawało się być jeszcze bledsze i chudsze niż było, oświetlone srebrną poświatą martwego księżyca. Jedynie szmaragdowa nadzieja dzieliła go od przekroczenia granicy między życiem a śmiercią.

środa, 10 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer sześćdziesiąt pięć: Pokarm duszy - Część piąta.

Słowa mają wiele znaczeń.

Pokarm duszy
Część V

                Dziwnym trafem ich życia dostosowały się do siebie w znacznym stopniu. Błękitnooki już nie wychodził co rano przed swój dom, już nie musiał. Po prostu przygotowywał herbatę i wiedział, że za chwilę usłyszy dzwonek do drzwi. I tak zawsze się działo. Więc otwierał drzwi i wpuszczał chłopaka, który jak zwykle się tłumaczył, że akurat tego dnia wyszedł szybciej z domu i postanowił zrobić dla niego zakupy. Działo się tak codziennie, więc błękitnooki już wiedział, że mimo zaprzeczania, on robi to właśnie dla niego. Więc też co dzień jedli razem śniadanie, po czym zielonooki biegł na zajęcia. W tym czasie starszy z mężczyzn zajmował swe miejsce w pracowni i malował. Na każdym kolejnym obrazie powoli pojawiało się coraz więcej kolorów, choć wciąż były mroczne i psychodeliczne. Zielonooki wiele razy powtarzał, że nie będzie wchodził do jego pracowni, bo nie chce widzieć tych strasznych „bazgrołów”, jak zwykł je określać, jednak zawsze gdy wracał z wykładów już nawet bez pukania wchodził z zakupionymi po drodze rzeczami do jego kuchni, a po jakimś czasie szedł do pracowni i wołał go na obiad. A błękitnookiego nie dziwiło już to, skąd wziął się w jego domu, ani też nigdy nie pomyślał, że może to być jakieś zagrożenie. Po prostu posłusznie schodził na dół jakby wołała go jego żona czy matka, a nie niedawno poznany chłopak, wchodzący bez jego wiedzy do jego domu. Obiad też jedli razem, a później zielonooki powtarzał materiał z wykładów. Przy okazji uczył też starszego blondyna, opowiadając i tłumacząc zagadnienia z zajęć. Dzięki temu zawsze był najlepiej przygotowany do egzaminów, bo musiał całkowicie zrozumieć temat, by móc go wytłumaczyć. Zwykle zostawał aż do wieczora, pilnując czy mężczyzna poszedł spać o odpowiedniej porze, robiąc wcześniej wszystkie konieczne czynności. Oczywiście kolacja też była wspólna. Wychodził, gdy tylko dopilnował, by błękitnooki zasnął. W domu był więc tylko na noc. Gdyby zostawał u starszego mężczyzny również na sen, mógłby się do niego nawet przeprowadzić. Była to mała różnica między obecnym stanem rzeczy.
                Przez ten cały czas błękitnooki nieco odmłodniał, przybrał na wadze i wypiękniał. Przypominał siebie z czasów nim stał się nieszczęśliwy. Jednak nie stał się zupełnie taki jak dawniej. Mimo przyzwyczajenia się do obecności zielonookiego, wciąż czuł, że ten może go opuścić. Gdy rano budził się sam, miał wrażenie, że to wszystko było snem, że tego dnia on jednak nie przyjdzie i już nigdy nie wróci. Dlatego, gdy tylko się spóźniał, on wyglądał niecierpliwie przez okno, jakby stało się coś złego. Czuł ulgę, gdy go widział, lecz każde jego odejście, gdy myślał, że on śpi i każde jego spóźnienie przypominało błękitnookiemu o tym, jak łatwo go stracić. Gdyby on mógł zostać z nim na zawsze, gdyby mógł już go nie opuszczać... Błękitnooki z jego pomocą sprawił, że dom był jednym z najpiękniejszych w okolicy, dzięki temu czuł, że nieco odpokutował swoje winy. Pozwolił choćby temu budynkowi stać się wspaniałym, zrobił coś, co upiększyło świat zewnętrzny. Pomyślał nawet, że to właśnie bliskość zielonookiego będzie kluczem do odkupienia jego win. Więc postanowił być jak najbliżej niego. Lecz co noc patrzył na puste miejsce obok siebie i na czysty, biały sufit. Jakby miał na zawsze pozostać sam. Przestał się już dziwić, gdy budził się na mokrej poduszce, z zaschniętymi śladami łez na policzkach. Czy zasłużył na uśmiech?
                Pewnego dnia, gdy zielonooki chciał odejść od jego łóżka, myśląc że ten śpi, on mocno chwycił jego dłoń. Nieco niepewnie spojrzał mu w oczy i przygryzł wargę.
- Zostań, dobrze? Dziś nie wracaj do domu na noc... – to chyba nie do końca było to, co chciał powiedzieć. Pragnął błagać go, by został przy nim na zawsze, a zabrzmiał, jakby chciał go zaprosić do łóżka. I chyba właśnie o tym pomyślał zielonooki. Młodszy mężczyzna zadrżał, a potem odsunął się o krok.
- Proszę mnie puścić i sobie nie żartować. Mogę się panem opiekować, mogę panu pomagać w wielu rzeczach, ale nie będę spędzał z panem nocy... Poza tym nie mam tu żadnych rzeczy do przebrania...
- To jutro, dobrze? Weź je ze sobą i zostań tu na noc. Przysięgam, że nic Ci nie zrobię. Będziesz tu bezpieczny. Przepraszam za to, co sprawiło, że jesteś względem mnie podejrzliwy.
- Już raz mnie pan pocałował, a teraz mówi pan o wspólnej nocy. Jak mam myśleć o czymś innym? – zielonooki wyrwał rękę z jego uścisku. – Zastanowię się. Nad tym wszystkim. Także nad tym, czy w ogóle tu wrócę. Nie sądziłem, że pomagając panu zostanę potraktowany jak zabawka. Może chce mnie pan traktować jak żonę? Skoro już gotuję i sprzątam to jeszcze powinienem z panem sypiać? Ja się na taki układ nie piszę, dobranoc – młodszy mężczyzna szybko wyszedł z pomieszczenia, a chwilę później z domu. Błękitnooki czuł, jakby była to część jego kary. Więc jednak nie wolno mu być szczęśliwym... Na zawsze już będzie krzywdził innych każdym swym słowem i pozostanie sam wśród tak wielu ludzi. To było jego przeznaczenie, jego przekleństwo.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer sześćdziesiąt cztery: Pokarm duszy - Część czwarta.

Co możesz ujrzeć w pustych oczach?

Pokarm duszy
Część IV

                Obaj byli nieco zaskoczeni widząc swe twarze. Jeden z powodu niespodziewanej wizyty, drugi zaś nie spodziewał się, że drzwi zostaną otwarte. Przez jakiś czas wpatrywali się w swe odbicia w oczach siebie nawzajem, aż w końcu starszy z mężczyzn przerwał niezręczną ciszę.
- Wejdź... Nie wiem po co przyszedłeś, pewnie zaraz odejdziesz, ale możesz wejść – otworzył szerzej drzwi, wpuszczając młodszego do środka. Dopiero teraz zielonooki zrozumiał, że tak bardzo nie wierzył w to, że drzwi zostaną otwarte, iż nie przygotował się zupełnie na spotkanie z nim. W głowie było wiele sprzecznych myśli. Przypomniał mu się tamten niespodziewany pocałunek. Czyżby teraz miało stać się coś podobnego? Czy był tu bezpieczny? Postanowił jednak wejść, skoro już tu przyszedł. Rozglądał się po pomieszczeniu, dostrzegając, iż było ono dużo czystsze niż poprzednim razem. Poczuł niejaką satysfakcję, że mężczyzna zrobił choć tyle przez czas ich rozłąki. Coś się zmieniło i to na dobre. Pozostało zająć się resztą spraw.
- Przyniosłem panu śniadanie. Zawsze je pan takie smutne rzeczy, więc zrobiłem coś innego. To nie tak, że mi na panu zależy, po prostu chciałem, żeby pan sprawdził czy jest dobre... – zielonooki zarumienił się delikatnie.
- Spokojnie, nie musisz się tłumaczyć. I to słodkie jak mówisz „smutne rzeczy” o jedzeniu. Jakby nawet tak trywialna czynność mogła nieść za sobą emocje. Czasem tak jest, prawda? Bliskość drugiej osoby w czasie posiłku, czy puste miejsce przy stole... Czasem wszystko potrafi przywołać niechciane wspomnienia... Jak widzisz nie wygląda tu już jak w horrorze, możesz więc spokojnie pójść do kuchni. Lubisz tam być, prawda? Jesteś niczym kobieta... Tak delikatny, pachnący świeżymi bułkami... – błękitnooki zbliżył nos do włosów drugiego z mężczyzn, ale został natychmiast odepchnięty.
- Mogę panu pomagać, ale w żaden sposób nie chcę zastępować panu kobiety i nie życzę sobie takich porównań – w trybie natychmiastowym młodszy z mężczyzn znalazł się w kuchni. Stanął przy blacie i zaczął przygotowywać śniadanie z tego, co przyniósł. Szafirowe oczy były wciąż na nim skupione. Ich właściciel rozmyślał nad tym jak bardzo różny obraz może stać się podobny do wspomnień. Te męskie dłonie, nieco drżące w czasie krojenia bułek w niczym nie przypominały, jasnych i delikatnych dłoni, które pewnym ruchem potrafiły idealnie przedzielić bagietkę. Ale jednak było to pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mu na myśl. Czyżby doszukiwał się jej śladów w każdym otaczającym go obrazie? Nawet w tym młodym mężczyźnie? Gdy śniadanie było gotowe zielonooki znów z naburmuszoną miną kazał mu jeść i strasznie się gniewał, jeśli on zjadał za mało. Zupełnie jak ona, gdy nie schodził na obiad z powodu swojej pracy. To przecież było tak różne... A tak podobne. Wszystko było coraz dziwniejsze. Ale w końcu na tym świecie nie ma już normalności.
                Sobotni poranek miał się ku końcowi, zmieniając się w południe. Błękitnooki nawet nie zauważył kiedy jego nowy towarzysz zaczął krzątać się po domu, by uczynić go w jakiś sposób piękniejszym. Układał różne rzeczy tak, jak być powinny, by były jak najbardziej przydatne. Przeglądał szafki, notując, co należy jeszcze zakupić. Zupełnie jakby był jego opiekunem. Ignorował też kolejne zaczepki, lub odpowiadał na nie sarkastycznym tonem, jednak widać było jego zakłopotanie. Wkrótce dom wydawał się wciąż pusty, lecz o wiele piękniejszy i czystszy. Szmaragdowe oczy rozejrzały się z uznaniem po pomieszczeniach, aż ich właściciel nie westchnął cierpiętniczo, widząc świeże plamy farby zrobione przez ekscentrycznego artystę.
- Jeśli pan maluje, powinien pan rozkładać w pobliżu sztalugi gazety, by rozlana farba nie brudziła podłóg. Może kupię trochę papieru pakowego, też powinien się nadać... I jakiś fartuch dla pana, bo wygląda pan, jakby ktoś zjadł za dużo żelek, a pan był zbyt blisko niego... – zielonooki zauważył też coś innego. Różnicę między czarnymi wręcz obrazami w okół, a tym najnowszym, może nieznacznie, jednak już muśniętym ciemnymi kolorami. To wyglądało nieco jak przełom w terapii. Może krew na obrazie nie była zbyt dobrym sygnałem, ale pojawienie cię czerwieni jak najbardziej. Młodzieniec z westchnieniem zmierzwił włosy starszego z mężczyzn. – Jak pan skończy to niech pan się przebierze, umyje i wrzuci ubrania do kosza na pranie. Pójdę kupić rzeczy do obiadu...
- Weź pieniądze z szuflady – wskazał pędzlem na szafę przy ścianie. – Nie będę żerował na Twoich pieniądzach w czasie, gdy mam swoje. Aż takiej łaski nie potrzebuję – szafirowe oczy wciąż były zimne, jednak pojawiło się z nich światełko. – Zupełnie, jakby to było normalne... Sprzątasz tu, gotujesz... A przecież ledwie się znamy...
- Ktoś musi się panem zająć, prawda? Wypadło na mnie to muszę to zrobić. A pan niech nie narzeka, tylko już grzecznie maluje i nie macha tym pędzlem. Wiem, że pracownia jest od tego, by wyglądać jak sen rzeźnika, ale wolałbym jednak nieco mniejszy chaos...
                I to stało się normalne. Przynoszenie co dzień jedzenia, spędzanie wolnych chwil. Szmaragdowe oczy pozostały wciąż niezmienne, choć czasem lekko podkrążone z powodu wielu zmartwień. Lecz czy w szafirowych nie pojawił się cień nadziei?

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Historia poza tematem numer sześćdziesiąt trzy: Pokarm duszy - Część trzecia.

Nie wszystko odeszło wraz z dymem.


Pokarm duszy
Część III

                Czemu to zrobił? Czemu go skrzywdził? Po to, by odszedł, by zniknął z jego życia. Czemu? Bo życie miało być karą, a jego obecność dawała zbyt wiele szczęścia. Te chwile były zbyt miłe jak na część kary. On miał cierpieć, za to, czego był świadkiem, a nie powstrzymał. Miał cierpieć za swój błąd, za swą winę, swe niedopatrzenie, przewinienie. Za swe grzechy. Śmierć była błogosławieństwem, a życie przekleństwem. Więc gdy odeszła ona – błogosławiona, pozostał on – przeklęty. Więc musiał kontynuować swą pokutę. Zamknął się w domu, by nie zakochać się w kimś innym. Unikał ludzi, by nie doświadczyć łaski przyjaźni. Odmawiał sobie przyjemności, zatapiał w pracy, by nie móc czerpać korzyści nawet ze swego ciała, by kazać mu cierpieć. Miał cały pogrążyć się w bólu, duszą i ciałem, sercem i umysłem. Dlatego go skrzywdził, by on od niego uciekł. By nie dawał mu radości, by ten uśmiech nie oświetlał ciemności. Po to, by samotność i wyrzuty sumienia były częścią kary. By wspomnienia paliły na tle zimnej teraźniejszości. Więc powrócił do dawnych przyzwyczajeń, całkowicie ignorując to, że kiedykolwiek kogoś spotkał. Ale serce tak dziwnie bolało, gdy nie widział go idącego tą samą drogą, co zwykle.
                Zielonooki długo zastanawiał się nad tym, co miało znaczyć tamto wydarzenie. Było tak dziwne, straszne i nierealne. To wszystko sprawiało, że nie mógł się nad niczym skupić. Udał chorego, by otrzymać zwolnienie od lekarza i przez jakiś czas nie chodził na wykłady, byleby tylko nie przechodzić obok jego domu. Nie chciał go widzieć, ale chciał go zobaczyć... To było tak dziwne. Nie mógł przestać myśleć o tym pustym wzroku i zastygłym w samotności sercu. Czy to było dziwne? Czy było coś złego w tym, że mu współczuł? Czy w tym, że nie mógł odrzucić od siebie myśli o nim? Gdy zamykał oczy, widział jego twarz. Bezwiednie dotykał swych ust i przejeżdżał po nich opuszkami palców. To wspomnienie, na początku tak okropne, powoli stawało się milsze. Czyżby był aż tak samotny? Czyżby aż tak pragnął czyjegoś towarzystwa, że wymuszony, brutalny pocałunek stawał się dobrym wspomnieniem? Czy może aż tak bardzo współczuł temu młodemu, opuszczonemu nawet przez siebie samego mężczyźnie, że musiał zbliżyć się do niego? To było tak dziwne, że długo nie mógł uwierzyć we własne myśli. Ale w końcu przyznał to przed samym sobą, musiał tam wrócić. Nie mógł zostawić go tak jak teraz. Musiał mu pomóc. I to stało się celem jego, dotychczas bezsensownego życia. Kiedyś budził się po to, by iść na uczelnię i wykonywa inne rzeczy, które nakazuje system, społeczeństwo i natura. W nim samym nie było już jego, lecz jakby zaprogramowany robot. Tym razem obudził się, by przynieść jedzenie temu dziwnemu człowiekowi.
                Tego dnia nie miał zajęć, więc wstał nieco później niż zwykle. Wiedział, że poranny rytuał tego ekscentryka już się dokonał, więc powinien zaskoczyć go swoją obecnością. Przygotował nieco świeżych bułeczek, takich wyjątkowych, jakie jedzono w jego kraju. Kupił też nieco dżemu i innych słodkich rzeczy. Zabrał ze sobą też pudełko swojej lubionej herbaty. Wkrótce z takim pakunkiem ruszył ku domowi mężczyzny.
                Błękitnooki nie spodziewał się gości. Od dłuższego czasu leżał bezwładnie na łóżku. Myślał, że to jeden z tych momentów, w których ludzie palą papierosy. Może nad nim też powinien rozpościerać się dym? Dym i zapach spalenizny, takie powinno być jego przeznaczenie. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk dzwonka do drzwi. Nie spodziewał się nawet tego, że on jeszcze działał, a tym bardziej tego, że ktoś mógłby go użyć. W nieco podniszczonych, jeszcze od nocy nie zmienionych ubraniach, bezwiednie otworzył drzwi. Jego zdziwienie było równe ogromnemu rumieńcowi na twarzy gościa. Zielona trawa wyrosła pod błękitnym niebem.