Raz, dwa, trzy,
braciszek patrzy
Część VII
Chłopiec
zasnął nagle w ramionach mężczyzny. Nie czuł, że jest przenoszony, nie czuł,
kiedy znalazł się w samochodzie. Nie budził się przez całą drogę do posiadłości
położonej za miastem, nawet gdy pojazd podskakiwał na wybojach w czasie drogi
przez las. Bezwładnie pozwolił przenieść się do pokoju. Dopiero tam, gdy słońce
schowało się już dawno za horyzontem otworzył oczy. Ujrzał piękne pomieszczenie
o pastelowych barwach, wypełnione mnóstwem pluszowych zabawek i wielu innych
rzeczy kojarzących się z małymi dziećmi. Maskotki były ogromne, trzymając
jakąkolwiek z nich wyglądałby jak trzyletnie dziecko. Zrozumiał, że taki miał
być efekt. Zauważył, że pokój ma wysoki sufit, a meble również nie należą do
standardowych. Zapewne na większość musiałby się wdrapywać, tak jakby był
maleńkim dzieckiem. Miały one również pastelowe kolory, zupełnie jak mebelki
dla dzieci... Czuł się jakby był w Krainie Czarów, brakowało mu tylko sukienki
Alicji. I wtedy właśnie otworzyły się drzwi. Do pokoju wszedł młody, jasnowłosy
mężczyzna w towarzystwie młodych dziewcząt, wręcz dziewczynek w strojach
pokojówek.
- Och, widzę, że się obudziłeś – głos mężczyzny brzmiał zbyt
znajomo dla chłopca. Poznawał też wygląd, pamiętał go, choć nigdy nie
zrozumiał, że przypadkiem poznana osoba i ten, który zmienił jego życie jedynie
swymi słowami, to ten sam człowiek. Człowiek, który stał właśnie przed nim. –
Braciszek bardzo się martwił o swojego maluszka... Miłe panie teraz Cię
przebiorą, dobrze? – mężczyzna się uśmiechnął, a młode kobiety podeszły do
chłopca i wręcz siłą zaczęły ciągnąć go do łazienki, by umyć go i przebrać. Ich
oczy były puste, zupełnie, jakby straciły zmysły, jakby podlegały hipnozie.
Zapewne były kontrolowane przez tego mężczyznę... Kontrola... To dlatego on tak
zachwycał się chłopcem. Bo był mu całkowicie oddany. Tego właśnie pragnął
mężczyzna. Posłuszeństwa bez najmniejszego rozkazu, jakby wszyscy byli jego
grzecznymi dziećmi, którym nie trzeba nic powtarzać, na które nie trzeba
krzyczeć. I taki był chłopiec. Czy jeśliby nie był... Nigdy nie spotkałby tego
mężczyzny? Czy może skończył w takim transie jak te dziewczęta? Poddał się więc
grzecznie wszelkim zabiegom, by tylko nie rozgniewać mężczyzny. Po chwili
wrócił do niego, ubrany w strój przypominający białego niedźwiadka, taki jaki
często zakłada się dzieciom, pachnąc owocowym szamponem. Wszystkie rzeczy
przeznaczone dla niego upodabniały go jeszcze bardziej do maleńkiego dziecka.
- Frere... Po co to wszystko...? Czemu mnie tu przywiozłeś?
Gdzie są moje rzeczy? Przecież miałem je przy sobie, gdy usłyszałem Twój głos –
chłopiec drżał, bojąc się choćby odezwać głośniej.
- Cichutko... Braciszek schował te rzeczy. Ubranka były
takie smutne, nie pasowały do Ciebie. Teraz wyglądasz dużo słodziej, wiesz? I
te mądre książki były takie straszne, teraz będziesz bawił się klockami z
braciszkiem jak przystało na małego chłopca, prawda? A te inne rzeczy będę Ci
dawał pod moją opieką, dobrze? Nie chcemy przecież byś zachlapał telefon
mleczkiem, prawda? – mężczyzna podszedł do niego z bardzo dużą butelką ze
smoczkiem.
- Nie jestem małym dzieckiem... – powiedział chłopiec
niepewnie.
- Jesteś! – starszy blondyn krzyknął ze złością i uderzył
ręką w krzesło, które upadło z hukiem. – Jesteś moim malutkim, grzecznym,
słodkim braciszkiem! Rozumiesz?! – mężczyzna szarpał dziecko za ramiona, jakby
wymagając od niego potwierdzenia tych słów.
- T-tak braciszku... – chłopiec spojrzał na niego zza za
dużych okularów. One też zostały podmienione na słodkie, w plastikowych
oprawkach. Na szczęście ich moc zgadzała się z tymi, które miał zawsze. Nie
wiedział, że teraz wszystko się zmieni. Najpierw przez nikogo nie zauważany,
teraz trafił w ręce nadopiekuńczego człowieka. Nie wiedział, która skrajność
jest lepsza. Jednak wydawało mu się, że tu będzie szczęśliwszy. Jeśli zaginął i
nikt nie będzie go szukał, nigdy nie wróci do dawnych zmartwień. I mimo, że
mężczyzna był czasem nieco przerażający, wolał z nim rozmawiać, niż słuchać
kłótni rodziców. Wdrapał się więc na zbyt duże łóżko, przypominające dziecięce
posłanie i grzecznie pił mleko, które dał mu mężczyzna. Patrzył na niego, kuląc
się w pozycji embrionalnej. Starszy blondyn zaś głaskał go po głowie z
uśmiechem. Im dłużej chłopiec pił, tym bardziej był senny. W końcu wypuścił
butelkę z rąk i zapadł w sen.
- Ach te maleństwa, tak szybko zasypiają, a potrafią być tak
pełne energii! – mężczyzna zabrał butelkę z uśmiechem. Środek usypiający
przepięknie sprawiał się w roli części jego iluzji.
M-Maskotki? Klocki? *leci po walizkę* Braciszku! Jadę do Ciebie! *o*
OdpowiedzUsuńTo słodkie, albo ja jestem dziwna i uwielbiam takie opowiadania. Jak na razie to moja ulubiona część. A jak Francja będzie chciał coś zrobić Kanadzie to niech ten rozsypie klocki Lego na podłodze. To jest najlepsza broń i prawie zawsze działa~<3
Łocia~<3
Słodka jesteś^^
UsuńZnając Francję to by po tym przeszedł i go złapał XD
Ja nie jestem słodka, to przez te maskotki. *wieczne dziecko*
UsuńAle to są klocki Lego, po nich nie da się przejść bez uszczerbku na zdrowiu. I zawsze można nastawiać różnych mebli, coby się Francja w mały palec u nogi uderzył. XD
Geniusz zła~<3
UsuńMały Kanadzia w stroju niedźwiadka, pijący mleko z butelki *-* Jak ja się dziś skupię nie wiem, cały czas go sobie wyobrażam. Chociaż bez okularów jest słodszy. Francji odbiło z samotności widzę. A środek nasenny w za dużych ilościach może mieć fatalne skutki.
OdpowiedzUsuńOn nie aż taki mały, tylko Francja tak uważa. Ma trochę zaburzenie pojmowania wieku. Te dziewczynki, które u niego pracują są według niego dorosłe, a młody Kanada, choć w wieku około wczesnego gimnazjum jest dla niego jak bobasek. No i jak się za mocno zaśnie to można się już nie obudzić...
Usuń