Życiodajna krew
Część II
Nieznajomy
wydawał się być miły, tak myślał ten wieczny mężczyzna, gdy szedł za nim do
jego mieszkania. Pierwszy raz ktoś się nim zainteresował, ktoś zapytał jak się
czuje. To było dla niego nowe i miłe uczucie. Był szczęśliwy, patrząc w te
błękitne oczy. Nie wiedział, że ten człowiek idealnie zaplanował każde
spojrzenie, by on się tak czuł. Niepewnie usiadł na fotelu, patrząc mężczyźnie
w oczy. Wciąż czuł ogromny głód, kły wręcz pragnęły się wysunąć, gdy spoglądał
na żyły pod tą delikatną skórą. Siedział tak niepewnie, wpatrując się w niego.
- A pan czemu taki sztywny? Chyba jesteśmy tego samego
wzrostu, pożyczę panu moje ubrania i się pan zaraz przebierze, żeby pan w
mokrych nie siedział – błękitnooki wyglądałby na nieco starszego od swego
gościa, gdyby ten był człowiekiem. Mężczyzna zazdrościł mu tego, że może się
spokojnie starzeć, kochać i kiedyś umrzeć, nawet jeśli choroby przynoszą mu
cierpienie, a każdy dzień niesie nieco niebezpieczeństwa takiego jak chociażby
wypadki. Naprawdę tak bardzo wolałby teraz umierać z powodu zapalenia płuc,
kaszleć dnie i noce, ciągle słabnąc, niż czuć ten głód krwi i wciąż plamić nią
swe ręce. Zapach tego człowieka był kuszący, o wiele bardziej kuszący niż widok
tych zapijaczonych mord w zaułkach, które wciąż pozbawiał krwi i życia. Pragnął
jego krwi, ale nie chciał zabrać jego życia. Chciał by on żył długo, chciał
czuć jego zapach. Może brzmiało to jak z tandetnego romansidła, ale po setkach
lat w samotności można było przytulić się nawet do jeża. Wkrótce nieznajomy
podał mu ubrania, w które powinien się przebrać i zaprowadził do miejsca, gdzie
mógłby to zrobić. Tak więc grzecznie zdjął z siebie przemokłe odzienie, nie
wiedząc iż jest obserwowany. Kto był łowcą a kto ofiarą? Czy to on polował,
pragnąc krwi? Czy może był zwierzyną tego, który pragnął miłości? Nie wiedział,
że każdy jego ruch rejestrowany był przez parę błękitnych oczu. Mokre ubrania
położył na podłodze, złożone w kostkę, założył świeże i suche. Wziął głęboki
oddech, przyciskając materiał do nosa. Nie wiedział nawet jak wielki i
tajemniczy uśmiech spowodował tym na twarzy nieznajomego. Nieświadomy niczego
spokojnie wrócił do pokoju, czując się nieco niezręcznie w cudzych ubraniach.
- Bardzo dziękuję za gościnę – powiedział poważnie, nieco
odzyskując pewność siebie. Postanowił mimo wszystko na niego zapolować. Raz
zaproszony do domu może wejść tam zawsze. Cóż, mógł naprawdę to ciągle robić,
to był tylko głupi przesąd, że jest to niemożliwe. Jednak miał swoje zasady,
nie chciał więc być jak włamywacz czy morderca. Ale teraz miał ku temu prawo.
Wystarczyło kilka słów, wystarczyło odczekać aż zaśnie, by zdobyć jego krew.
Czasem tak robił. Musiał się do tego przyznać przed samym sobą. Nie zawsze pił
krew jedynie wtedy, gdy musiał. Ona była jak narkotyk, chciał jej wciąż więcej
i więcej. Ale ta pełna alkoholu była obrzydliwa. Tak więc często uwodził
kobiety, by zaprowadzić je do swego pięknego domu i tam wypić nieco ich krwi.
Nie zabijał ich, jeśli jego głód nie był aż tak silny, by nie mógł się
powstrzymać. Gdy mógł, zatrzymywał się, gdy tylko straciła przytomność, a
potem, pośród nocy, odnosił ją na miejsce ich spotkania. Cóż, wszyscy pomyślą,
że jedynie zemdlała. Jednak nie pozostawiał nigdy swej ofiary na pastwę losu. Z
ukrycia pilnował, czy nikt inny nie próbuje jej skrzywdzić. Tu byłoby łatwiej,
we własnym domu ofiara czuła się bezpieczna i tak też było w istocie. Tu mógł
łatwo zapolować i spokojnie pozostawić ofiarę, której mogło się wydać, że to
wszystko było jedynie snem. Wystarczyło odpowiednio to rozegrać.
- To jeszcze nie czas na podziękowania. Noc jest długa, a
deszcz nieprzerwany... Może raczy pan tu zostać? Dawno nie miałem gości –
błękitnooki skłamał gładko, jeszcze poprzedniej nocy miał kobietę w swym łożu.
- Nie wiem czy to wypada... – powiedział, udając iż się
zastanawia. – Ale jednak wracać w tę ulewną noc nie byłoby miło... Zwłaszcza,
że zamoczyłbym pożyczone od pana ubrania.
- Tak więc proszę zostać dopóki deszcz nie przejdzie, a
pańskie nie wyschną. Zaraz naszykuję kolację.. Może woli się pan najperw napić
nieco wina na dobry apetyt? – tak jest najłatwiej, upić i zdobyć. A potem
zostawić, by myślano, że pijak i przybłęda. Nikt nie uwierzy w jego słowa...
- Dobrze, nie chcę jednak nadużywać pańskiej gościnności –
kilka miłych słów, a zdobędzie zaufanie. Na pewno to człowiek szybciej niż on
odpłynie, więc spokojnie krew jego wypije gdy tylko nieco zawiruje mu w głowie.
- Nie nadużyje pan, tak miły gość jedynie uszczęśliwia –
mężczyzna przyniósł butelkę wina. „Na dobry apetyt” czyli upije się szybciej,
jeśli żołądek będzie miał pusty. Nalał do dwóch kieliszków, jeden podając
gościowi.
Pili i
rozmawiali długo. Opowiadali o swych fałszywych życiach, obaj kłamali równie
dobrze, obaj myśleli, że drugi naiwny jest mówiąc prawdę, a sami w kłamstwo
wierzyli.Tak też płynął czas i wino. Minuty mijały, krople spływały. Mimo, że
błękitnooki starał się jak najwięcej alkoholu wlać w gościa, uprzejmie mu
nalewając, a samemu pijąc powoli, czuł, że nieco już uderza mu do głowy, a gość
jego wciąż patrzy trzeźwo. Poczuł się zagrożony, jakby wpadał we własną
pułapkę. Lecz było już za późno. Nalał znów wina do obu kieliszków i umoczył
usta w swoim. Gdy kropla po jego szyi spłynęła ujrzał, jak mężczyzna wargi
oblizuje. Ach, miał go już, zdobył!
- Czyż nie jest już późno? – błękitnooki ruszył ku niemu
krokiem już nieco chwiejnym. Nie przegra jednak, nie zostanie ofiarą! – Może należy
się już położyć?
- Ale tutaj posłanie jest tylko jedno... – zielonooki wzdrygnął
się nieco. Co tu się działo? Jednak... To wspaniała okazja, by wypić jego krew,
odczekać aż zaśnie... Nie chciał go zabijać... Ale tyle wystarczyło, by rano
nie wiedział, co się z nim stało.
- Czy to wielki problem? Przecież nie jesteśmy dziećmi, nie
będziemy się chyba w nim bawić, czyż nie? Takie wystarczy...
- Chyba wypił pan za dużo... – poczuł delikatny pocałunek i
zaczął się zastanawiać, czy to wciąż on jest tu łowczym. Czuł, że staje się
ofiarą. Nie chciał tego, ale samotność była już zbyt wielka. I głód zbyt
ogromny.
- Nie wydaje mi się. Widziałem, jak oblizywał pan wargi na
mój widok. Więc, kto tak naprawdę wymyka się spod własnej kontroli?
- Nie zna pan powodu, panie Bonnefoy...
- Ale domyślam się go, panie Kirkland... I wystarczy mówić „Francis”,
zwłaszcza, gdy noc jest tak piękna.
- Lecz, czy nie będzie to ostatnia noc? – postanowił nie
bawić już się w te szopki i mocno złapał jego koszulę, ukazując kły. – Więc,
jaki był powód oblizania warg, gdy patrzyłem na Twą szyję?
- To niemożliwe... Wy nie istniejecie! – błękitnooki natychmiast
wytrzeźwiał i próbował się wyrwać z uścisku.
- A jednak... Więc jak? Dalej jesteś tak chętny, by mnie
uwodzić? Co to ma w ogóle znaczyć? Masz mnie za kobietę, którą możesz
wykorzystać i porzucić? Chyba widzisz dobrze jak bardzo się mylisz.
- Nie zrezygnuję. Chciałbyś pewnie mieć łatwiej, co? Nie
musieć polować i szukać ofiary... Mieć ją pod rękę. Ja tak samo... Pozwolę Ci
wypić nieco mej krwi, ale pod pewnym warunkiem.
- Nie Ty tu jesteś od stawiania warunków. Mogę w każdej
chwili wbić w Ciebie kły, nawet Cię rozszarpać na strzępy. Więc raczej waż swe
słowa.
- Ale tego nie zrobiłeś, więc coś Cię powstrzymuje, prawda?
Jesteś samotny, czyż nie? – na te słowa zielonooki skrzywił się nieco. –
Zgadłem, prawda? Skoro jesteś wieczny, to co Cię obchodzą zasady? Skoro i tak
już wszystko wiem, to co miałbyś przede mną ukrywać?
- Już nie mam nic do ukrycia, czyż nie? Ale Ty masz wiele do
stracenia. Krew, życie... A ja nie będę Twoją zabawką. Po prostu wypiję Twą
krew i Cię zostawię.
- I znów będziesz samotny przez kilkaset lat? Ja tylko
proponuję pewną umowę... Będziesz mógł przychodzić tu nawet dość często, nie
będziesz musiał czekać, aż głód Cię zmorzy i polować. Będziesz mógł się
spokojnie pożywiać po troszeczku, czekając jedynie aż się nieco zregeneruję.
Ale w zamian masz mi dać coś, czego w tym świecie lepiej nie żądać. Swoje
ciało...
- Wychodzisz z założenia, że skoro ssę krew to co innego też
mogę?
- Można tak to nazwać.
- Więc się mylisz. Nie będę jak ladacznica czekać na
zapłatę, gdy będziesz wylegiwał się w łóżku, w którym wcześniej mnie posiadłeś.
- Nie oczekuję tego. Da się to zrobić jednocześnie... Jeśli
rozumiesz co mam na myśli... Zastanawiałem się, jakie to uczucie, gdy ktoś
wypija Twą krew... – błękitnooki objął swego tajemniczego gościa i delikatnie
przejechał językiem po jego szyi. – Zapewne oficjalnie nie żyjesz, albo masz
cudze imię, nie istniejesz dla tych ludzi. Nikt inny nie zaproponuje Ci w żaden
sposób bliskości. Więc dla mnie nie będziesz żadną ladacznicą. Raczej w pewien
sposób kochankiem.
- Utrzymankiem, chciałeś powiedzieć...
- To nie jest wcale takie złe, gdy ludzie płacą Ci za kilka
czułych słów...
- Więc Ty...
- Każdy ma jakieś swoje sekrety... Więc jak? Chcesz wyjść na
ten deszcz i znów polować, znów być samotny, czy może jednak przystaniesz na mą
propozycję? – zielonooki spojrzał mu w oczy z gniewem, jednak jeszcze nic nie
powiedział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz