Translate

wtorek, 16 lipca 2013

Historia poza tematem numer sto czterdzieści cztery: Życiodajna krew - Część czwarta.

Nawet, jeśli nie można zmienić całego świata, można sprawić, by zmienił się choćby dla jednej osoby, można zmienić samego siebie.

Życiodajna krew
Część IV

                Jedna noc jest niczym jedno westchnienie. Nawet, jeśli z umarłego resztka powietrza ujdzie i usłyszysz jak wzdycha, nie znaczy to, że ożył. Tak było też z nimi. Pozostali martwi w swej samotności. Rozdzielili się gdy nadszedł zmrok. Powrócili do tego, co robili dawniej. Długie noce i puste dni. Mimo iż ich życie układało się w tak podobny sposób, nie potrafili zrozumieć, czego naprawdę potrzebują. Obaj szukali następnych ofiar, różnił ich tylko otrzymany zysk, pieniądze czy też krew. Lecz byli sobie tak podobni, niczym dwie krople wody. Czemuż więc nie byli w stanie tego zrozumieć? Chwila, która ich ze sobą złączyła nie znaczyła dla nich nic. To były jedynie obopólne korzyści, nic więcej. Przecież nikt nie żeni się z bankiem, by wziąć pożyczkę, czyż nie? Tak też oni myśleli. Jednak zawsze musi nadejść dzień, w którym należy ją spłacić. Rozmyślali nad tym, do czego się posunęli. Szarżowali życiem, honorem, jedynie dla chwilowej korzyści. To było ich zobowiązanie wobec otaczającego ich świata. W pewnym sensie zawiedli nawet samych siebie. Zrozumieli, że są jak ci, którymi wcześniej pogardzali.
                Zielonooki mijał ulicznice, zarabiające na życie w jakże hańbiący sposób. Jednak teraz potrafił je zrozumieć. Czy też nie zrobił czegoś wręcz identycznego? Może okoliczności się różniły, lecz to właśnie stawiało jego o wiele niżej. On miał wybór, mógł odmówić, spokojnie znaleźć inny sposób, który nie zawodził nigdy i który wręcz nie niósł za sobą ryzyka. A one nie miały wyboru, choćby nawet próbowały, wszystkie drzwi były przed nimi zamknięte, kradzież zbyt ryzykowna. Ich śmierć pozostałaby niezauważona. Więc czy on robiąc to samo, czym gardził, lecz mając o wiele lepszą sytuację, raczej więc się poddając niż poświęcając, nie był od nich gorszy? Jego noc otoczona była ciepłem, delikatnym materiałem pościeli i sprawiedliwym zyskiem, zakończyła się zaś spokojnym snem wśród akceptacji swego czynu. Ich noce były mokre i brudne, zapłaty nieadekwatne, a ludzi wielu, ani chwili spokoju. One poświęcały się, by przeżyć kolejny dzień, on zaś poszedł na łatwiznę, mimo iż wiedział jak tego uniknąć. Czuł się wręcz winny, patrząc w oczy kobiet, które zaczynały eksponować swe już nieco nadwątlone głodem wdzięki, gdy tylko obok nich przechodził, zupełnie jakby to on sam wyrzucił je na ulicę. Nie mógł na nie patrzeć, ani też odwrócić wzroku. Musiał coś w tym zmienić. Miał pieniądze i wpływy, zdobyte dawniej wraz z fałszywym nazwiskiem. Postanowił więc je wykorzystać. Gdy szedł wśród nocy wybierał jedną z kobiet i pytał ile zwykle jest w stanie zarobić właśnie w taką noc, po otrzymaniu odpowiedzi dawał jej kwotę dwa razy większą i koszyk jedzenia, nakazując jej wrócić do miejsca, w którym mogłaby przespać noc. Szedł za nimi, obserwując je. Następnego zaś ranka, mimo tego iż było to nieco niebezpieczne, pukał do ich drzwi, by następnie dać im choć nieco lepsze ubrania i iść z nimi, szukać dla nich godziwej pracy. Polecone przez niego mogły o wiele łatwiej znaleźć zatrudnienie, niż jako obdarte ladacznice. Wiedział, że nie zmieni tym świata, lecz świat zmieni się dla tych kobiet. Nie mogło to jednak trwać zbyt długo. Wybierał jedynie te kobiety, które wydawały się najbardziej nienawidzić swego losu i mieć największe szanse na zmianę trybu życia. Omijał te, z których rozmów wynikało, że same wybrały ten zawód, jak i te, które nie nadawały się już do niczego innego. Nie chciał walczyć z wiatrakami, czy pomagać na siłę. Jednak był szczęśliwy, widząc jak za kolejną z nich zamykały się drzwi posiadłości, jak widział je następnego dnia w stroju pokojówek, gdy sam prowadził kolejną w inne miejsce. Jednak nic nie może trwać wiecznie. Przez te dzienne wyprawy moc wypitej krwi kończyła się o wiele szybciej i nim minęły dwa tygodnie, nim uratował ze szponów nocy choćby tuzin kobiet, znów czuł, że sam potrzebuje pomocy. Czuł głód, który palił go od środka żywym ogniem i trawił jego trzewia. Miał wybór, zabić kolejnego pijaka wypijając do cna jego krew, lub też znów zapykać do znanych mu drzwi. Pierwsza opcja była znana i sprawdzona, jednak nawet wypicie krwi do ostatniej kropli, gdy była ona tak zniszczona, działało krótszy czas niż ta odrobina uzyskana tamtej nocy. Nie wiedział jednak, czy uda się osiągnąć to samo po raz drugi. Nie miał jednak nic do stracenia. Mógł zyskać jednak o wiele więcej.
                Błękitne oczy również patrzyły teraz na świat w sposób odmienny od dawnego. Czy nie był on taki sam jak damy pragnące jego objęć? Przecież sam zapłacił, choć nie pieniędzmi, za noc pozbawioną samotności. Czy i on był tak zdesperowany? Jednak potrzebował czegoś innego niż niezbyt rozumne i zawstydzone damy, a te mądrzejsze wierne były swym mężom i pochodzeniu, więc nie miał żadnej możliwości w swej, można to nazwać, pracy, spotkać kogoś jemu odpowiedniego. Zrozumiał jednak jedną rzecz. Niektóre z tych kobiet naprawdę potrzebowały miłości. Znał takie, które płaciły mu jedynie za to, że mogły z nim porozmawiać, a on ani razu nie położył dłoni na ich ciele. Nieco nawet je podziwiał. Pozostawały wierne swym mężom, którzy nie dawali im miłości, u niego szukały jedynie słów pocieszenia, które inaczej brzmią z ust mężczyzny, niż z ust przerażonych służek. Znał jednak też takie, które robiły z niego swoją zabawkę i unikały mężów, którzy byli w ich mniemaniu za starzy. Takimi kobietami pogardzał, brzydził się ich. Postanowił zmienić nieco to, co robił. Zrozumiał teraz jak wiele powodów mogą mieć osoby, które przestępują próg jego domu już po tym, jak zniknie z niego światło słońca. Choć nie mógł zmienić świata, postanowił nieco zmienić swe otoczenie. Chciał lepiej skupić się na osobach, które naprawdę go potrzebowały, a odrzucić te, które były jedynie pustymi śmieciami. Tak więc, gdy znów wyszedł na spotkanie jednej z tych dam, które potrzebowały jedynie słów miłości, które naprawdę cierpiały w samotności, mówił im prawdę, nie tylko puste komplementy. Powiedział każdej z tych dam, jak bardzo podziwia ich oddanie, nie potępia również tego, że pojawiają się przy nim. Niektóre z nich nawet nieco się wzruszyły, nawykłe do pustych komplementów, słysząc te, może nieco zaskakujące, lecz prawdziwe. Za żadne z tych spotkań nie wziął pieniędzy, powiedział, że ceny następnych będą jedynie w gestii  tych dam. On tak zarabiał na życie, a one potrzebowały czegoś cenniejszego niż pusta egzystencja. Zaś gdy w domu jego pojawiły się damy puste, które były niewierne i obłudne, nie pozwolił im nawet zbliżyć się ku sobie i im również prawdę powiedział. O ich niewierności i plugawości gorszej niż u ladacznic. Zastrzegł również, że jeśli znów chcą pojawić się w jego domu, to zostawią w nim pieniędzy trzykrotnie więcej niż zostawiały dawniej. Niektóre wyzywały go od najgorszych, niektóre wyraźnie błąd swój zrozumiały. Później zaś pojawiły się jedynie te, które naprawdę tego chciały, zarówno z tych dobrych, jak i nieco plugawych. Obie te grupy jednak czy z własnej czy z przymuszonej woli, płaciły mu więcej wiele niż dawniej. Dam dawniej już było niewiele, nikt nie ryzykował przecież tyle, a teraz zostało ich kilka jedynie. Pieniędzy może miał pod dostatkiem, lecz samotność powróciła ze zdwojoną siłą. Więc i on teraz potrzebował kogoś, kto dałby mu ciepło i nadzieję. Wiedział już, że nikt nic nie robi bezinteresownie, lecz chciał choćby chwilę być komuś potrzebny nie tylko jako ramię, na którym można się wypłakać, czy też w gorszym sensie. Czekał więc z niecierpliwością, aż ujrzy parę zielonych oczu.

                Teraz więc bicie serca i kroki na mokrym chodniku znów zaczynały rytm podobny wygrywać. Pragnienie miłości, głód palący. Obie te rzeczy palą ogniem żywym. I są sobie nawzajem ugaszeniem. Tak więc teraz oczy błękitne znów przez okno wyglądały wśród nocy pustej. Tydzień jeden zajęło mężczyźnie spraw swych poukładanie, w drugim ujrzał już ich rozwiązanie, a teraz nie był pewien przyszłości. Oczy zielone przyglądały się budynkom odnajdując drogę. Tydzień zajęty był bardzo planem i metodą prób i błędów, w drugim uspokojony nieco sprawnie sprawy swe zakańczał, lecz głów zaczynał przytępiać mu zmysły. Tak więc teraz nadszedł czas, by tak różne spojrzenia znów się spotkały. Kroki i bicie serca, deszczu krople i szybkie tętno, to wszystko złączy się nim świt nastanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz