Życiodajna krew
Część VI
Otworzenie
drzwi było nieco podobne otworzeniu serca. Pozwalało drugiej osobie wejść,
pokazywało zaufanie. W obu przypadkach wystawiamy się na niebezpieczeństwo.
Ktoś, wchodząc do naszego domu, może zyskać możliwość kradzieży, zniszczenia.
Ten sam człowiek, wchodząc do naszego serca, zyskuje możliwość zmienienia,
złamania go. Więc oni teraz nawzajem stali się swoimi ofiarami i złodziejami.
Wykradali wzajemną samotność i wyrzucali ją przez okno, by rozbiła się z hukiem
o mokry bruk. Jednocześnie pozwalali na to, by zostali przejrzani na wylot i
pozbawieni sekretów. Tajemnice nie były potrzebne między tymi, którzy i tak
byli straceni dla świata. Teraz to oni musieli zrobić dla siebie własny
świat,świat zatraconych i potępionych. Obaj w pewien sposób byli przeklęci,
gdyby społeczeństwo poznało prawdę o nich, nigdy nie otrzymaliby akceptacji.
Byli wsparciem dla siebie nawzajem, wspólnie krocząc drogą ku ciemności. Czy
było w tym coś złego? Czy nie mieli prawa do życia, szczęścia i wolności?
Ukrywali się w obłudzie za fałszywymi uśmiechami. Jednak, choć znali się
krótko, byli jedyni osobami, które mogły poznać ich wzajemną prawdę. Tylko
przed sobą nawzajem nie musieli ukrywać swych myśli i uczuć, tylko oni nie
gardzili sobą wzajemnie.
Czemu inni tego nie potrafili?
Czemu społeczeństwo uznawało, że jeśli ktoś wyłamuje się poza normy i schematy
to nie ma uczuć, ani prawa do radości? Ile razy słyszy się, że ktoś „zasłużył”
na tragedię, która go spotkała tylko dlatego, że nie był taki jak wszyscy i „dobrze
mu tak”, bo sam „się prosił” o taki los nie podążając za szarą masą
społeczeństwa. Chcąc być szczęśliwy i sięgnąć nieba, spłoniesz. Niekoniecznie
dlatego, że w swej pysze poleciałeś zbyt wysoko. To ludzie na ziemi będą rzucać
pochodniami w Twe skrzydła, bo nie mając własnych, będą Ci ich zazdrościli.
Ludzie sami zakładają sobie kajdany zasad i norm. Nie potrafią prawdziwie żyć
według nich, nie mają ich w sercu, lecz jedynie wmawiają sobie, że tak powinno
być. Kajdany malują na złoto, choć wciąż są one ze stali. Jednak wtedy nadają
im iluzję wspaniałości. Ludzie chwalą się swoimi kajdanami, sakralizują je.
Potępiają każdego, kto ich nie ma. Niezależnie od tego, czy zasady ma w sercu i
ich przestrzeganie jest dla niego wolnością, czy też uważa je za bezsensowne i
ich unika. Nieważne co robisz, jeśli nie cierpisz, a tym bardziej, jeśli
ośmielisz się być szczęśliwym, jesteś zły i potępiony. Społeczeństwo nakazuje
płakać, zakazuje uśmiechu. Mówi przy tym, że to cierpienie ma dać szczęście, a
radości należy się wstydzić.
Tylko oni akceptowali swój dziwny
wymiar wolności i zniewolenia. Rozumieli, że szczęście nie wynika z
sakralizacji cierpienia, ale z ludzkiego uśmiechu. Wiedzieli też, że tego
prawdziwego nie zaznają nigdy. Widzieli dokładnie ile jest w okół nich obłudy i
zniszczenia. Nie mogli też uciec od nienawiści tych, którzy poznaliby prawdę.
Im ta prawda nie przeszkadzała. Nie obchodziło ich czym kto inny się zajmuje,
dopóki był naprawdę dobry. Jednak ludzie woleli ujrzeć kogoś, kto w łachmanach
krzyczy, że pozbył się majątku, by służyć wyższym celom, ale nie szukać prawdy
o nim, ie dowiedzieć się, że majątek przepił, niż ujrzeć bogacza z tysiącem
służby, który żyje w luksusie, ale nigdy nie zrozumieć, że dba dobrze o tych,
którzy mu służą i pieniądze wydaje na nich, nie na siebie. Ludzie wolą oglądać
cierpienie i słyszeć o poświęceniu, niż widzieć szczęście i słyszeć o
sprawiedliwej pomocy. Oni, którzy łamiąc zasady znajdowali swoje szczęście i
dawali innym choćby chwilową jego iluzję, byli potępieni. Lecz ci, którzy
cierpieli fałszywie, ranili innych, byli dla społeczeństwa o wiele lepsi. Czemu
tak było? Czemu ludzie zgadzali się na to, rozdzielając też ludzi na tych,
którzy służą i na tych, którym się służy? Ludzie nazywali cierpienie
wspaniałym, zakazywali szczęścia, a jednocześnie cierpiących nazywali
odpowiedzialnymi za to, co ich spotkało, mówiąc że to na pewno kara za
wyrządzone innym zło.
Oni w to nie wierzyli, oni pragnęli
szczęścia. Nie chcieli cierpieć, by kiedyś los się odwrócił i obdarował ich
szczęściem, nie chcieli zamykać się w szczelnych schematach, by być tacy jak
inni. Nieco kombinowali, łamali zasady, ale jedynie pragnęli być szczęśliwi, robili
jedynie to, co musieli, by móc żyć tak, jak chcą. Obaj żyli poza szarą masą
społeczeństwa. Byli dwiema czarnymi owcami pośród szarych baranów. Mogli więc
polegać jedynie na sobie nawzajem, gdy reszta społeczeństwa nie chciała ich
zaakceptować. Mając wybór między diametralną zmianą samych siebie i całego
swego życia, a istnieniem poza społeczeństwem wybrali samotność. Lecz nie
chcieli się na nią skazać.
Wspólnie mogli osiągnąć wszystko.
Być wolnymi poza kajdanami bezsensownych zasad, pokonać samotność patrząc
wzajemnie w swoje oczy. Muzyką ich wolności były kroki rozlegające się w tym
ciemnym mieszkaniu. Ich kroki, wspólne, kierowane wedle ich woli, ku jednemu
celowi, który znali bez mówienia sobie o tym. Czy to było ważne, że się nie
znali? To społeczeństwo nakazuje przestrzeganie schematów, oni stworzyli
własny. Mają czas, by się poznać, nie mają czasu, by pozwolić istnieć
samotności. Nie znając siebie, znali swe myśli, rozumiejąc świat, nie rozumieli
społeczeństwa. To właśnie dawało im szczęście, wspólna wolność, którą świat
nazywał potępieniem. Potrafili uszczęśliwić kogoś, nie poświęcając własnej
radości, potrafili wykorzystać dobrze to, co było złe. A społeczeństwo było
szare, patrzyło jedynie w czerni i bieli. Oni znali kolory. Więc społeczeństwo
nie chciało znać ich. Pozostali sami, wolni pośród niewoli, potępieni w nowym
obrazie szczęścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz