Translate

środa, 24 lipca 2013

Historia poza tematem numer sto czterdzieści sześć: Życiodajna krew - Część szósta.

Trzy dni zaczynałam, dopiero dziś skończyłam to pisać... Trochę lanie wody... Znaczy analiza świata otaczającego bohaterów, jego plugawości i potępienia ich samych... Czyli się znaczy lanie wody na potęgę... Ale rozdział jest! *dajcie herbaty, zabierzcie klawiaturę*

Życiodajna krew
Część VI

                Otworzenie drzwi było nieco podobne otworzeniu serca. Pozwalało drugiej osobie wejść, pokazywało zaufanie. W obu przypadkach wystawiamy się na niebezpieczeństwo. Ktoś, wchodząc do naszego domu, może zyskać możliwość kradzieży, zniszczenia. Ten sam człowiek, wchodząc do naszego serca, zyskuje możliwość zmienienia, złamania go. Więc oni teraz nawzajem stali się swoimi ofiarami i złodziejami. Wykradali wzajemną samotność i wyrzucali ją przez okno, by rozbiła się z hukiem o mokry bruk. Jednocześnie pozwalali na to, by zostali przejrzani na wylot i pozbawieni sekretów. Tajemnice nie były potrzebne między tymi, którzy i tak byli straceni dla świata. Teraz to oni musieli zrobić dla siebie własny świat,świat zatraconych i potępionych. Obaj w pewien sposób byli przeklęci, gdyby społeczeństwo poznało prawdę o nich, nigdy nie otrzymaliby akceptacji. Byli wsparciem dla siebie nawzajem, wspólnie krocząc drogą ku ciemności. Czy było w tym coś złego? Czy nie mieli prawa do życia, szczęścia i wolności? Ukrywali się w obłudzie za fałszywymi uśmiechami. Jednak, choć znali się krótko, byli jedyni osobami, które mogły poznać ich wzajemną prawdę. Tylko przed sobą nawzajem nie musieli ukrywać swych myśli i uczuć, tylko oni nie gardzili sobą wzajemnie.
Czemu inni tego nie potrafili? Czemu społeczeństwo uznawało, że jeśli ktoś wyłamuje się poza normy i schematy to nie ma uczuć, ani prawa do radości? Ile razy słyszy się, że ktoś „zasłużył” na tragedię, która go spotkała tylko dlatego, że nie był taki jak wszyscy i „dobrze mu tak”, bo sam „się prosił” o taki los nie podążając za szarą masą społeczeństwa. Chcąc być szczęśliwy i sięgnąć nieba, spłoniesz. Niekoniecznie dlatego, że w swej pysze poleciałeś zbyt wysoko. To ludzie na ziemi będą rzucać pochodniami w Twe skrzydła, bo nie mając własnych, będą Ci ich zazdrościli. Ludzie sami zakładają sobie kajdany zasad i norm. Nie potrafią prawdziwie żyć według nich, nie mają ich w sercu, lecz jedynie wmawiają sobie, że tak powinno być. Kajdany malują na złoto, choć wciąż są one ze stali. Jednak wtedy nadają im iluzję wspaniałości. Ludzie chwalą się swoimi kajdanami, sakralizują je. Potępiają każdego, kto ich nie ma. Niezależnie od tego, czy zasady ma w sercu i ich przestrzeganie jest dla niego wolnością, czy też uważa je za bezsensowne i ich unika. Nieważne co robisz, jeśli nie cierpisz, a tym bardziej, jeśli ośmielisz się być szczęśliwym, jesteś zły i potępiony. Społeczeństwo nakazuje płakać, zakazuje uśmiechu. Mówi przy tym, że to cierpienie ma dać szczęście, a radości należy się wstydzić.
Tylko oni akceptowali swój dziwny wymiar wolności i zniewolenia. Rozumieli, że szczęście nie wynika z sakralizacji cierpienia, ale z ludzkiego uśmiechu. Wiedzieli też, że tego prawdziwego nie zaznają nigdy. Widzieli dokładnie ile jest w okół nich obłudy i zniszczenia. Nie mogli też uciec od nienawiści tych, którzy poznaliby prawdę. Im ta prawda nie przeszkadzała. Nie obchodziło ich czym kto inny się zajmuje, dopóki był naprawdę dobry. Jednak ludzie woleli ujrzeć kogoś, kto w łachmanach krzyczy, że pozbył się majątku, by służyć wyższym celom, ale nie szukać prawdy o nim, ie dowiedzieć się, że majątek przepił, niż ujrzeć bogacza z tysiącem służby, który żyje w luksusie, ale nigdy nie zrozumieć, że dba dobrze o tych, którzy mu służą i pieniądze wydaje na nich, nie na siebie. Ludzie wolą oglądać cierpienie i słyszeć o poświęceniu, niż widzieć szczęście i słyszeć o sprawiedliwej pomocy. Oni, którzy łamiąc zasady znajdowali swoje szczęście i dawali innym choćby chwilową jego iluzję, byli potępieni. Lecz ci, którzy cierpieli fałszywie, ranili innych, byli dla społeczeństwa o wiele lepsi. Czemu tak było? Czemu ludzie zgadzali się na to, rozdzielając też ludzi na tych, którzy służą i na tych, którym się służy? Ludzie nazywali cierpienie wspaniałym, zakazywali szczęścia, a jednocześnie cierpiących nazywali odpowiedzialnymi za to, co ich spotkało, mówiąc że to na pewno kara za wyrządzone innym zło.
Oni w to nie wierzyli, oni pragnęli szczęścia. Nie chcieli cierpieć, by kiedyś los się odwrócił i obdarował ich szczęściem, nie chcieli zamykać się w szczelnych schematach, by być tacy jak inni. Nieco kombinowali, łamali zasady, ale jedynie pragnęli być szczęśliwi, robili jedynie to, co musieli, by móc żyć tak, jak chcą. Obaj żyli poza szarą masą społeczeństwa. Byli dwiema czarnymi owcami pośród szarych baranów. Mogli więc polegać jedynie na sobie nawzajem, gdy reszta społeczeństwa nie chciała ich zaakceptować. Mając wybór między diametralną zmianą samych siebie i całego swego życia, a istnieniem poza społeczeństwem wybrali samotność. Lecz nie chcieli się na nią skazać.
            Wspólnie mogli osiągnąć wszystko. Być wolnymi poza kajdanami bezsensownych zasad, pokonać samotność patrząc wzajemnie w swoje oczy. Muzyką ich wolności były kroki rozlegające się w tym ciemnym mieszkaniu. Ich kroki, wspólne, kierowane wedle ich woli, ku jednemu celowi, który znali bez mówienia sobie o tym. Czy to było ważne, że się nie znali? To społeczeństwo nakazuje przestrzeganie schematów, oni stworzyli własny. Mają czas, by się poznać, nie mają czasu, by pozwolić istnieć samotności. Nie znając siebie, znali swe myśli, rozumiejąc świat, nie rozumieli społeczeństwa. To właśnie dawało im szczęście, wspólna wolność, którą świat nazywał potępieniem. Potrafili uszczęśliwić kogoś, nie poświęcając własnej radości, potrafili wykorzystać dobrze to, co było złe. A społeczeństwo było szare, patrzyło jedynie w czerni i bieli. Oni znali kolory. Więc społeczeństwo nie chciało znać ich. Pozostali sami, wolni pośród niewoli, potępieni w nowym obrazie szczęścia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz