Życiodajna krew
Część X
Gdy
przeszłość pełna jest cierpienia, a przyszłość pusta, pozbawiona znaczenia, nie
można zatrzymać się w teraźniejszości, należy iść drogą, na której nie płynie
czas. Ten świat uzależniony jest od czasu i przestrzeni... Lecz pozbawione
ciała wspomnienie nie musi trzymać się żadnego z tych czynników. Szmaragdowe
oczy spojrzały na tak zmienioną twarz, którą dawniej znały. Ujrzały kilka
zmarszczek w okół ust i oczu, biały włos, który delikatnie zawijał się przy
uchu. Włosy były krótsze, to pewnie jedna z tych nowych fryzur... Ach, nawet
wiek zdążył się zmienić! Nie wiedzieli oni jeszcze jak niewiele czasu pozostało do
dnia, gdy szczęście zostanie spłukane ze świata przez morze krwi. Byli jednak
pewni, że nie ujrzą oni tego dnia, choć niewiele czasu ku niemu zostało.
Chcieli sami rządzić swym losem. Krew pozwalała żyć, pozwoli również umrzeć.
Ten ostatni raz postanowili zrobić to, co pozwoliło im zmienić swe życie.
Postanowili, że to też je zakończy.
Błękitnooki
przeniósł się do domu przyjaciela, by nie patrzeć jak ta, która zwiodła jego
serce, wydaje jego pieniądze na uwodzenie młodszego od nich obojga mężczyzny.
Pomyślał jedynie, że kiedyś oboje zrozumieją ten błąd, a on będzie już daleko
od ich łez i rozpaczy. Zielonooki zaś zamknął jeden z pokoi... Miejsce, w
którym mieszkała i zmarła osoba, która na chwilę pozwoliła mu żyć względnie
normalnie, osoba, która czekała na niego do późna, gdy wracał z krwią na
ustach, ona zawsze potrafiła zmyć ją delikatnym pocałunkiem. Jej pokój pozostał
niezmieniony, on jedynie, gdy wracał z polowań, przychodził, by zetrzeć w nim
kurz, jakby chcąc przeprosić ją za późny powrót. Mijały dni, tygodnie, a oni żyli
w harmonii, nie mogąc znaleźć powodu, by wyjść z tego miejsca na choć chwilę
dłużej, niż tyle, by zdobyć to, co potrzebują. Słuch o nich dawno zaginął,
ludzie szeptali, że są martwi... Czemu więc oni mieliby pozwolić im mówić
kłamstwa? Niech kłamstwo stanie się prawdą.
Nadeszła
kolejna wiosna, pełna smutku i wspomnień, pozbawiona szczęścia i przyszłości.
Ostatni akt ich układu, który już od tak dawna nie istniał, miał wyglądać
odmiennie...
- Pozwól mi zasnąć, nigdy więcej nie widzieć ludzkiego
smutku... – błękitnooki rzekł nagle, przeczesując coraz jaśniejsze włosy. –
Nawet w lustrze nie umiem ujrzeć uśmiechu. Jestem bardziej żałosny niż ślepiec,
on może nie widzieć smutku, ja skupiam się właśnie na nim. Teraz powoli będzie
tylko gorzej... Pozwól mi nie widzieć jak się starzeję.
- Chcesz zostawić mnie samego?
- Nie zabraniam Ci iść za mną – delikatny uśmiech na nieco
pomarszczonych ustach był pierwszym od wielu lat.
- Zakończmy to, co świat zaczął... – zielonooki mężczyzna
wziął w dłonie szczątkę i zaczął rozczesywać włosy przyjaciela. Znów były tak
długie jak wtedy, gdy się spotkali. – Może to ja jestem ślepcem, ale widzę Twe
włosy wciąż w złocie, bez cienia srebra, a twarz wciąż wydaje się być wręcz
dziecięca – błękitnooki spojrzał w lustro, gdzie ujrzał swe nieco pomarszczone
oblicze i... wiecznie młode oblicze przyjaciela. Uśmiechnął się szczerze.
- Ach, a ja zaczynam widzieć! Zobacz, cały jesteś siwy,
pomarszczony! – zaśmiał się cicho. Tak łatwo było zamienić odbicia w lustrze
swymi słowami! – Jeszcze chwila i zaczniesz utykać!
- Oj, trzeba coś z tym zrobić, prawda? – odgarnął delikatnie
włosy przyjaciela, dotykając jego szyi.
- Rób cokolwiek chcesz.
- Jesteś pewien?
- Bardziej już być nie mogę – wtedy zielonooki odsunął się
nieco i wyciągnął ku niemu dłoń.
- Choć ze mną.
Weszli
do zamkniętego tak długo pokoju, a zielonooki kazał przyjacielowi usiąść na
łóżku. Zatrzymał jego słowa, gdy próbował mówić, że nie powinno go być w tym
właśnie pokoju. Powiedział jedynie, że to musi być właśnie ten pokój. Po chwili
spytał się jeszcze raz o pewność decyzji, gdy znów otrzymał potwierdzenie, wbił
się w szyję przyjaciela. Nie minęło wiele czasu, aż mężczyzna zaczął słabnąć i
osuwać na posłanie. Jednak cały czas się uśmiechał, aż ten uśmiech zastygł na
martwych ustach. Wtedy zielonooki zamknął znów ten pokój na klucz, tym razem od
wewnątrz, a klucz ukrył pod ciałem przyjaciela, by nie sięgać po niego. Nie
czuł w swym życiu głodu innego niż głód krwi, nie potrzebował niczego więcej
niż krwi, by żyć. A jej tu nie było, już ani kropla krwi nie pozostała w tym
miejscu. Po kilku dniach pokój wypełnił się zapachem rozkładu, jednak on wciąż
nie otworzył drzwi. Jego ciało zaczynało się zmieniać, zupełnie jakby się
starzał. To skutek braku świeżej krwi, wiedział jak i kiedy się to skończy.
Walczył z pragnieniem wybiegnięcia z pokoju i wypicia choćby kropli. Nie chciał
dłużej tak żyć. Nie miał po co żyć. Co jakiś czas spoglądał w lustro na
toaletce, by ujrzeć iż coraz bardziej przypomina starca. Wariował przeż żar
palący jego trzewia, lecz nie zmienił swej decyzji. W obłędzie kręcił się po
pokoju, pragnąc krwi, mając przy sobie jedynie coraz bardziej zniszczone ciało
przyjaciela. Aż poczuł się zbyt słaby i upadł tuż obok drzwi. Wiedział, że tak
będzie wyglądał jego koniec. Ciało na łożu wydawało się być pięknym obrazem,
gdy zamykał swe oczy po raz ostatni.
Minął
długi czas, nim ktokolwiek zainteresował się domem, w którym nigdy nie paliło
się światło. Gdy w okół rozbrzmiewał huk wystrzałów Wielkiej Wojny, grupka
młodych chłopców wbiegła do budynku, by skryć się przed szalejącym szałem
śmierci. Wkrótce znaleźli się przed zamkniętymi drzwiami, wydawało się, iż
widzieli światło pod progiem, a drzwi się otworzyły. Gdy weszli do środka,
zamiast obrazu rozpaczy, ujrzeli piękny pokój i kobietę w bieli, która zamknęła
za nimi drzwi. Czuli jedynie zapach kwiatów. Usłyszeli kroki, wiedzieli, że
ktoś się zbliża, pociąga za klamkę, jednak nie może otworzyć drzwi. Dzięki temu
przeżyli ten dzień. Przeżyli Wielką Wojnę. Lecz, gdy wiele lat później wrócili
w to miejsce, drzwi pokoju były wyważone, wewnątrz znaleźli jedynie dwa
szkielety i świeży kwiat na toaletce. Nie wiedząc do kogo one należą pochowali
je w ogrodzie tuż obok krzyża, który się tam znajdował i chronił ciała damy w
białej sukni. Nikt nie miał już poznać historii tego domu, który nigdy nie
został zniszczony, ani trzech grobów, pełnych kwiatów nawet w zimie. Ci, którzy
je stworzyli nie musieli już nigdy martwić się o swą przyszłość, nawet, gdy
znów ujrzęli krwawy chaos, przetrwali go bez choćby zadrapania.
Nawet,
gdy wszystko wydaje się być skończone, przyniesie jedynie nowy początek, być
może dla kogoś innego, być może inny, niż to, czego byśmy się spodziewali,
jednak jeśli jesteśmy ku temu przeznaczeni, zmienimy cały świat dla choćby
jednej osoby.
Mam dużo pytań co do końcówki jednak, zostawię je dla siebie....Pięknie. To jest chyba jeden z najpiękniejszych rozdziałów jakie napisałaś. Jedyne co mogę zrobić to wstać i bić Ci brawa.
OdpowiedzUsuńZapewne sama bym nie wiedziała jak na nie odpowiedzieć... Tul^^
UsuńSłodka ^^ *tuli*
Usuń*mruczy*
Usuń