Translate

niedziela, 14 lipca 2013

Historia poza tematem numer sto czterdzieści jeden: Życiodajna krew - Część pierwsza.

Znacie pewnie wiele opowieści o wampirach... W niektórych są to okrutne bestie, w innych wymoczkowate bawidamki... Cóż, a jakby spojrzeć na nich z innej strony? Gdyby znaleźć harmonię? Młody mężczyzna, którego śmierć już nie dosięgnie co kilka nocy wyrusza na łowy. Czasem uwiedzie damę, by zostawić ją zemdlona, czasem wypije do cna krew pijanego jegomościa. Ma zasady, jednak nie ma skrupułów. Zabija, by żyć, ale odbiera jedynie niegodne życia. Nie powstrzymuje się tylko dlatego, że jego ofiara patrzy mu w oczy. Nie jest bestią, ale też nie ofiarą. Na przeciw niemu staje ktoś mu podobny. Uwodzi damy dla pieniędzy, szepcze im czułe słówka. Mówi o miłości, której jednak nie zna. Porzuca je, gdy mają zbyt mało pieniędzy na opłacenie spotkań z nim, szantażuje je wydaniem ich tajemnic. Któż więc jest łowcą, a kto ofiarą? Arthur, który pragnie krwi, zmorzony głodem, czy Francis mówiący o miłości, zamknięty w samotności?

Życiodajna krew
Część I

                Noc spowijała ulice miasta zwanego miłości stolicą. Choć żyć nie chciał tu nigdy, tu przyszło mu spędzić wieczność. Ciche kroki na mokrej od deszczu drodze. Ostatnie powozy znikały w zaułkach, dowożąc swych pasażerów do domu. Ale on nie miał domu. Wyglądał, jakby jedynie wiosen temu kila w dorosłość pierwszy kro k postawił, lecz pamiętał czasy, gdy jeszcze nawet pradziadów ludzi w okół nie było na świecie. Pamiętał czasy, gdy dziewczęta młode za starców wydawano w imię rodzinnych korzyści, pamiętał czasy, gdy setki stosów płonęły o świcie. A teraz otaczały go damy ukazujące ludziom swe wdzięki w gorsetach i dekoltach, słyszał szum sukien i stukot obcasów. Jeszcze niedawno takie panny nazwane byłyby nieczystymi, dziś pięknymi się zowią. Wiedział, że doczeka czasów, gdy suknie te będą jedynie wspomnieniem, a plugawe ladacznice, które właśnie minął, będą kiedyś codziennością, pozbawioną hańby. Nie chciał już o tym rozmyślać, teraz były to inne czasy. Teraz w ojczyźnie jego grasował morderca Rozpruwaczem zwany, on zaś również polować musiał tej nocy.
                Nie był jak te mroczne postaci w opowieściach, które mają mrozić krew w żyłach. Nie rozróżniłbyś go od innych, których mijasz na co dzień. Słońce? Cóż, nieco przeszkadza, otumania, jednak nie zabije go. Nie od razu. Po prostu będzie się szybciej starzał. On też się starzał, jak każdy, ale bardzo szybko. Myślicie, że to absurd? Starzejące się dziecię nocy? Młodość i życie czerpał z ludzkiej krwi. Teraz rozumiecie prawda? To jak uzależnienie. Mógł pozwolić sobie starzeć się i umrzeć, mógł zasnąć na słońcu i czekać, aż stanie się starcem i odejdzie w spokoju. Ale nie chciał tego. A raczej nie potrafił sobie na to pozwolić. Gdy czuł, że czas jego ciała rusza do przodu, że w ciągu dni kilku znów starzeć się zacznie, czuł ból ogromny i pragnienie. Zupełnie jakby pijakowi wódkę od ust odjąć. Choćby to było dla niego najlepsze, on nie może przestać o niej myśleć i jej pragnąć. Wiedział, że przeżył już zbyt wiele, że wspomnienia mieszać się zaczynają, a samotność zabija boleśniej niż noży tysiące, jednak nie był w stanie porzucić tej marnej egzystencji. Zabić go nie było można. Gdy krwi się napił, jego ciało zatrzymywało się w czasie. Może nie całkowicie, lecz oddalał się od śmierci. Mógł jeść, spać, żyć jak zwykły człowiek. Jednak nie musiał. Nie czuł głodu przez dni kilka, sennym nie był również, gdyby nóż w pierś mu wbić, rana zagoiłaby się szybciej, niż umrzeć by zdołał. Lecz działanie krwi krótkie, tygodni jedynie parę. A wtedy należy pożywić się znowu, znaleźć ofiarę. Ból głodu ogromnym się jawił. Mógłby nie jeść tygodni wiele, głód nie byłby tak okropny. Lecz krwi brak palił trzewia jego ogniem żywym, jakby przypominając mu, że przeklętym na zawsze będzie. Żywym i martwym jednocześnie będąc, potępionym był i obiektem zazdrości. Samotnym jednak być musiał. Nikt nie mógł znać go na tyle długo, by głód krwi ujrzeć, ani tym bardziej, by zrozumieć, że żył zbyt długo. Do domu wrócić nie mógł, dzień mu nie sprzyjał, noc zaś nie sprzyjała wyprawom. Sam z dala od domu, rodzina jego dawno w grobach spoczywała, on jedynie grabarzowi spod łopaty czmychnął. Nieodpowiednią poznał osobę, która zatruła go życiem, odbierając mu śmierć. Odejść więc musiał, gdy wszyscy przekonani byli, iż martwym jest już dawno. Płacz swej rodziny widział, lecz prawdy wyznać im nie mógł. Uciekł więc, gdy człowiekiem był jeszcze, lecz być nim przestawał. Wiedział dobrze o tym, co stanie się wkrótce. Zestarzeje się szybko i umrze nagle. Nie chciał tego, lecz ludzi swoich krzywdzić nie chciał. Wkradł się pod statku pokład i wśród ciemności przepłynął do wrogiego kraju. Jeśli zabijać, by żyć to wrogom jedynie życie wolno odbierać.  Tak więc żyjąc od teraz w mroku, w każdej swego przeznaczenia godzinie, we wrogim państwie istniał. Języka czy zwyczajów nie znał, nie potrzebował długo. Ofiary znajdował nocą, szukał pijanych, bezdomnych, którymi nikt się nie przejmuje. Wypijał ich krew do cna, by starczyło mu na długo, by skończyć ich marne istnienie. Jednak jego własne stało się równie podłe i nic nie znaczące.
                Jednak wkrótce samotność dała się we znaki i niczym wędrowiec do wioski trafił. Udawał, że chory, że z daleka pochodzi i długa droga przed nim. Chciał poznać ten język, który zawsze był dla niego tajemnicą i łączył się jedynie ze złem we wspomnieniach jego.  Długi czas udawał chorego, udawał, że na słońce wyjść nie może przez słabość. Nauczył się szybko słów tego języka. Potępienie błogosławieństwem się stało, gdy zrozumiał, że uczyć może się szybko, pamiętać długo, rozumieć wiele. On ponad ludzi geniuszem się stał i wieczność miał trwać. Pobył w wiosce miesiąc może nim głód znów go nie zmorzył. Uciekł wtedy ku miastu bliskiemu, by znów wśród nocy się błąkać i pijanych krew wypijać, by śmierć ich przypadkiem się zdała, by zakończyć ich nędzny żywot.
                Jednak powoli teraz rozumieć zaczynał. Starał się więc fałszywe imię sobie nadać. Prawdziwego już nie miał, ten kim był nie żył już dawno. Więc, gdy czasy nastały arystokracji, dom znalazł piękny, acz opuszczony. Powoli i z mozołem, niezauważony przez nikogo, wykorzystał potępienie swoje. Mógł kraść wiele, nawet imię, a nikt by nie zauważył... Tak więc skradł życie, skradł też skarby, hrabiego, którego opuścili wszyscy. Udawał iż nim jest lecz zubożał, dlatego też nie ukazuje się nikomu. I tak też dom piękny, który latami odbudował należał od teraz do Arthura Kirklanda, lecz twarzy tejże osoby nikt nie znał i nie pamiętał. Nikt nie przejął się też tym, że żył on zbyt długo.
                Podkradał więc nocą krew i kosztowności czasem, tak też przez nikogo nie zauważony, długo mieszkał pod lasem. Pracy szukać nie musiał, na słońce wychodzić również. Zaczął więc życie takie, jak w legendach pisane. Wśród nocy istniał, przed dniem się chował. Tak było łatwiej, tak dłużej nie głodował. Żył sam nieznany nikomu, pośród głuchego lasu, czasem jedynie miasto odwiedzając. Miasto się rozrosło i dom jego stał się przedmieściem, ludzie mijali go często, więc on, dla pozoru, czasem pojawiał się za dnia i ogrodem zajmował, pozdrawiając damy napotkane. Jednak to sprawiło, że krwi moc zużywał szybciej. Noc więc coraz częściej jego kochanką się stawała.
                Tak też tej nocy, wciąż samotny, unikając ludzi lat już setki, przedzierał się przez uliczki miasta, które nazwano miłości stolicą. W oknie kamienicy światło ujrzał i włosy jasne. Wiedział, że bliskość człowieka to odległe dla niego marzenie. Nie mógł przecież powiedzieć prawdy, nawet, gdyby pokochać zdołał. Musiał być sam, to jego potępienie. Kto by uwierzył w to kim jest, kto wytrwałby przy nim, wiedząc co robi, kto też wytrzymałby, gdy głód by mu doskwierał? Nie był w stanie nawet pomyśleć, że ktokolwiek chciałby być przy nim. Deszcz padał nieprzerwanie, a on niczym szczur z kanału wyciągnięty, w tej ślepej uliczce wpatrywał się w jasne włosy i wstążkę na nich błękitną. Osoba odwróciła się ku niemu, okno otworzyła i uśmiechnęła delikatnie. Mężczyzna... Cóż, tym łatwiej odejść będzie. Już krok zrobił ku wyjściu z uliczki, gdy usłyszał wołanie.
- Czemu tu pan stoi w deszczu? – zapytała osoba o oczach w kolorze nieba południa. – Deszcz pada ciągle, pan już przemoczony. Daleko ma pan do domu? Niechże pan wejdzie i się wysuszy! – osoba zbiegła po schodach szybko, kamienicy wejście otwierając i siłą wręcz ciągnąc mężczyznę ku swemu mieszkaniu. Lecz on nie wiedział kto teraz będzie ofiarą.

                Mężczyzna ten o oczach jasnych przeszłość, choć krótką, miał mroczną nieco. Urodził się arystokratce z romansu jej z lokajem i od zawsze w okół siebie widział kłamstwo i plugawość. Widział jak miłości iluzją można zdobyć wiele, jak pragną wszyscy kochani być, a opuszczeni zostają. Widział matki swej samotność, gdy mąż jej zapracowany ciągle, a romans wydać się nie może. Na szczęście chłopiec wtedy podobny był do matki męża, ojciec jego prawdziwy oczy miał podobne to i uznali, że ojciec jest właściwy. Nikt prawdy długo nie znał, hrabia był szczęśliwy, syn w końcu się narodził, dziecię jego pierwsze. Lat wiele później na jaw wyszło, iż on dzieci mieć nigdy nie mógł, a dziecię to syn lokaja. Matkę więc jego i ojca, jego też samego z domu wyrzucono. Żyli czas jakiś pośród miastowych biedaków, w hańbie i głodzie. Aż on zrozumiał jaka prawda tego świata była. Piękny był, to przyznać mu trzeba, wykorzystać to zamierzał, znając dobrze zwyczaje sfer wyższych. Damy samotne były, on zaś zalotnikiem być potrafił. Uwodził więc je, gdy na samotne spacery wychodziły. Jednak wszystko ma swą cenę, nawet miłości iluzja. Za romanse, za tajemnice, damy płaciły mu należycie. A on z rodziną w kamienicy zamieszkał w mieszkaniu pięknym, choć nieco starym. I wciąż tak zarabiał na życie, udając że pracuje godnie, noce spędza należycie, spaceruje czasem jedynie dla zdrowia poprawy. I tak dorósł, rodziców potracił. Lecz życia swego nie zmienił, kłamstwem się plugawił i zatracał w swej obłudzie. Sam zaczął pragnąć więcej dam i pieniędzy. Samotność mu doskwierała, gdy każda miłość kłamstwem była jedynie. Szukał więc następnej, szukał dam, które chciałyby być przy nim. Jednak wiedział, że oszukałby je jedynie, dzień spędzając z nimi, a noc z damami innymi. Tak więc pośród ludzi samotnym się być zdawał, choć co noc inną kochankę w objęciach trzymał. Kochać nie mógł, oszukiwać nie chciał, a prawda zbyt plugawa była. Młody wciąż był, lecz długo wśród tej nocy i trudno mu było to porzucić, nie miał nawet jak znaleźć pracę godną. Pieniądze oszczędzał, wiedział, że tak nie będzie mógł żyć wiecznie. Chciał później to porzucić, pracę znaleźć godziwą, mieć żonę i dzieci. Jednak teraz było to zbyt trudne, zbyt łatwo przychodziło to, co zdobył pośród nocy. Gdy wtedy więc ujrzał mężczyznę pod swym oknem ucieszył się niezmiernie. Osoba ta na biedną nieco wyglądała. Czy więc może skusi się na pomoc w niecnym nocy procederze? Samotny, miłości i bogactwa pragnący. Jeśli taki on był mógłby jak on zdobywać pieniądze od dam wielu, mógłby być przyjacielem jego. A cóż, może i kimś więcej, gdy znudzeni kobiet wdziękami mogliby popaść w objęcia miłości greckiej. Zaśmiał się sam do siebie czując, że znalazł ofiarę. Samotność swą zabić musi, a on bronią odpowiednią ku temu będzie. Tak więc ku sobie go zawołał, do mieszkania wprowadził, drzwi zamknął szczelnie. Teraz już mu nie ucieknie...

2 komentarze:

  1. Mrr, wąpierze. FrUKi ;^;

    Strasznie przeszkadzają powtórzenia. Przez to szyk przestawiony nabiera tyle patosu, że to aż parodyczne ;s Zwłaszcza rzuca mi się w oczy "jednak". Staraj się to jakoś zastąpić, bo nieraz się zdarza, że zdania obok siebie zaczynają się od tego słowa.

    Pomysł spoko, historia postaci też. Francek-żigolak, huhu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ładnie pani pisze, dawno nie widziałam tu konstruktywnej krytyki, zwykle ludzie ślepo chwalą, albo obrażają bez przyczyny, ale pani bardzo ładnie napisała komentarz.

      Pisałam to po nieprzespanej nocy, a mam wiele ulubionych słów, więc mogło się zdarzyć praktycznie kopiowanie zdań. Postaram się zamieniać "Jednak" z "jednakowoż", które bardziej mi się podoba. Dziękuję, że zwrócenie uwagi.

      Jest pani bardzo miłą i inteligentną osobą.

      Usuń