Życiodajna krew
Część III
Kto
teraz był łowcą, a kto ofiarą? Czy ten, który siłę posiadał, mógł jej ot tak użyć?
Kogo naprawdę skazałby na cierpienie? Czy jego, zabijając go powoli, krew jego
sącząc, czy siebie, skazując się znów na samotność? Nawet czas krótki szczęścia
lepszy był od całkowitego jego braku. Spoglądał więc niepewnie w błękitne oczy,
nieco zamroczone alkoholem. Czy miał stać się jego, cóż nazwijmy to po imieniu,
kurtyzaną? W końcu taka właśnie miała być to relacja. On miał dostać to, czego
chciał, krew, której potrzebował, a w zamian oddawać mu swe ciało. Nie był na
pewno w żaden sposób czysty czy nietknięty, przez tak długi czas jego
potępionego życia zdążył zrobić bardzo wiele mniej lub bardziej moralnych
rzeczy. Oczywiście zdarzało mu się korzystać z wdzięków dam, nie mógł temu
zaprzeczyć. Ale nigdy sam nie znalazł się na miejscu damy. Nie chciał pozwolić
się poniżyć do poziomu ladacznicy, ale nie chciał też być samotnym. Z drugiej
strony układ wydawał mu się uczciwy. Od długiego czasu marzył o tym, by
przestać po prostu polować, zabierać krew jak złodziej klejnoty, chciał
zdobywać ją w jakikolwiek sposób uczciwy. Jednak nie mógł po prostu podejść do
kogoś i zapytać, czy pozwoli wypić sobie krew za drobną opłatą. Na pewno ta
osoba uciekłaby i wzięła go za wariata. Zaś tutaj układ był jasny, może dostać
uczciwie krew, zapłacić za nią, choć bez użycia pieniędzy. Dodatkowo to też
jakaś interakcja z drugim człowiekiem, może chociażby na chwilę zabiłoby to
jego samotność. Teraz należało się zastanowić, czy taki rodzaj zapłaty był
sprawiedliwością czy poniżeniem. Od zawsze gardził ladacznicami, które za parę
monet oddawały swe ciała. Lecz, gdyby nad tym pomyśleć, robiły to by przeżyć. Za
te kilka srebrnych monet kupowały chleb, kupowały sobie kolejny dzień życia.
Więc czy należy je pogardzać? Zawsze myślał, że tak właśnie powinno być.
Przecież zawsze mogły zostać służkami w jakimkolwiek domu i zarabiać uczciwie,
żyć godnie. Lecz, jeśli nie miały innego wyboru? Przypomniał sobie jak widział
kiedyś jedną z nich chodzącą po domach i pytającą czy nie potrzeba tam pomocy.
Obserwował ją długo, widział jak jedynie dostała trochę jedzenia i zostala
wygnana. Widział również jak starała się sprzedawać kwiaty, które zerwała na
łące. Ciągle miał nadzieję, że ktoś przyjmie ją do swego domu. Sam tego zrobić
nie mógł, z przyczyn swej tajemnicy. Nadzieję tę stracił, gdy polując pewnej
nocy, ujrzał ją w objęciach obskurnego pijaka, który chwilę później rzucił w
nią garścią drobniaków, a ona padła na kolana, by je zebrać, jakby były
największym skarbem. Czy on nie był teraz taki sam? Nie, on był złodziejem.
Jedynie zamiast pieniędzy podkradał krew. Robił to, by żyć, zabijał tych,
którzy mogli przecież dać tę garść drobniaków takim zdesperowanym dziewczynom
jak tamta, której imienia nie znał. Czy więc teraz miał powód, by się cofnąć?
Czy to, co robił zawsze nie było bardziej niemoralne, niż to, co miał zrobić
teraz? Co było lepsze? Czy wciąż zabijać pijąc krew przypadkowych ludzi, czy
zapłacić za nią uczciwie, choćby w ten sposób? I co miał myśleć o tym
mężczyźnie? Sam przyznał się do tego czym się zajmuje, nie czuł wstydu, wyglądał
bardziej na dumnego z siebie. Czy takimi ludźmi nie należało pogardzać? Czemu
nie znalazł żadnej godziwej pracy? Choć, patrząc na niego, mógł zrozumieć, że
właśnie w ten sposób mógł zarobić najwięcej. Jednak on był w stanie wybrać, co
będzie robił. Nie był taki jak te zdesperowane dziewczyny, które miały do
wyboru jedynie śmierć. On był wolny, mógł wszystko, a wybrał żerowanie na
słabości samotnych kobiet. Lecz... Czy on ich w ten sposób nie uszczęśliwiał? Choćby
kłamiąc i mamiąc, jednak wywoływał uśmiech na ich twarzach. Mężczyzna
zrozumiał, że nie można oceniać cudzej moralności, każdy widzi ją inaczej, a
jego osąd nie ma tu nic do znaczenia. Jedynie jedna kwestia powinna go teraz
interesować. Czy on sam zgodzi się na to, co zostało mu zaproponowane. Spojrzał
w błękitne oczy niepewnie, a ich właściciel, jakby chcąc go ośmielić i
przekonać, złożył delikatny pocałunek na jego szyi. Drgnął niepewnie pod
wpływem jego dotyku. Tak bardzo by chciał po prostu złapać go, przewrócić i
wypić jego krew do cna, pozostawiając go bez życia. Jednak miał już dość
takiego życia. Może różnił się od innych, ale czy to oznaczało, że nie wolno mu
być szczęśliwym? Poruszył się niepewnie, gdy błękitnooki usiadł okrakiem na
jego kolanach, unieruchamiając go na fotelu. Mógł teraz tak łatwo złapać go i
zbić kły w jego odsłoniętą szyję. Równie łatwo jak on właśnie złożył kolejny
pocałunek na szyi zielonookiego. Czy to był rodzaj gry? Czy chciał go kusić,
pokazując mu coś tak podobnego do tego, o zrobieniu czego właśnie marzył?
Mężczyzna był delikatny, każdy ruch wykonywał z wielkim namaszczeniem. O, jakże
bardzo różnił się od tych, którzy brutalnie korzystali z wdzięków ulicznych
kobiet! Więc i on, pozwalając mu na to, różnił się od tychże kobiet. Choćby
miał teraz stać się jego kurtyzaną, lecz porzucic dawne życie pełne śmierci, zaczynał
czuć się na to gotowy. Choć wciąż nie rozumiał powodu, dla którego ta
propozycja padła z ust nieznajomego.
- Powiedz mi jedno – zapytał go w końcu. – Czemu? Czemu
wymyśliłeś coś takiego, czemu mnie tak kusisz, wiedząc w jakim
niebezpieczeństwie się znajdujesz? I skoro możesz mieć każdą kobietę, to czemu
próbujesz zdobyć mnie?
- Sam odpowiedziałeś na te pytania – powiedział pusto
błękitnooki. – Mogę mieć każdą kobietę i jeszcze mi za to zapłaci. Ale to ja
będę na jej zawołanie, bo ona ma pieniądze, których potrzebuję. Chcę, by było
choć raz odwrotnie. To Ty będziesz na moje zawołanie, bo mogę Ci dać krew, a
bez niej długo nie pożyjesz.
- Mogę zawsze po prostu zapolować, nie jestem na Twojej
łasce.
- Tak jak i te kobiety mogły po prostu wdać się w romans z
lokajem. W końcu jemu nie musiałyby płacić, a on musiałby być posłuszny jako
sługa. Lecz czyż to nie nudne? I takie puste, bezsensowne. Czy nie myślisz tak
samo o swoich polowaniach? A co do niebezpieczeństwa... Znudziło mnie to proste
życie, gdy wstaję zwykle w południe, zajmuję się kilkoma swoimi sprawami, idę
na spotkanie z damą, czasem kończy się to w mym łożu, jak zapewne już dawno
zrozumiałeś. A potem odprowadzam ją i idę do domu spać. To zawsze jest to samo.
Nieważne jaka jest to dama, wszystkie wychowane są według tych samych zasad.
Delikatne uśmiechy, rumieńce. Nieważne ile razy gościłaby w tym miejscu zawsze
wygląda na zastydzoną, a wszystko jest takie powtarzalne i nudne. Jakże
ciekawsze byłoby, gdyby pozbyć się tych zasad? Przy Tobie na pewno będę mógł
mówić o rzeczach, o których przy damie nie wypada. I na pewno poznam wiele
ciekawszych rzeczy niż przy nich.
- Więc chcesz jedynie uczynić ze mnie swoją zabawkę, swoją
rozrywkę? Chyba się na to nie piszę – powiedział zielonooki nieco gniewnie i
łapiąc mężczyznę za włosy wbił kły w jego szyję. Usłyszał stłumiony jęk,
zapewne z bólu i może przerażenia. Nie mógł już dłużej się kontrolować, ani tym
bardziej wysłuchiwać opowiadan o tym, jak mężczyzna bawi się innymi ludźmi. Nie
chciał też być kolejną jego marionetką. Pił krew, zlizując spływające z
rozcięcia krople. Nie był ani trochę delikatny, mocno trzymał włosy ofiary,
wykrzywiając jego szyję pod nieco nienaturalnym kątem, by łatwiej dostać się do
odpowiedniej tętnicy. Krew w tetnic była dużo smaczniejsza, bardziej pożywna.
Nie przejmował się tym, jak czuje się ofiara, która tak długo grała na
uczuciach innych.
- Jest jeszcze jeden powód – powiedział błękitnooki, nieco
chrapliwym, przez jego położenie, głosem. – Wydałeś się być samotny. Wiesz...
Mimo, że spędzam noce z tak wieloma kobietami, nie mam żadnej, z którą mógłbym
spędzić choćby jeden dzień. Nie mam nikogo, z kim mógłbym spędzić swe życie.
Więc... Dziękuję, że mi je odbierasz, tak będzie łatwiej. Po prostu zasnąć i
nie przejmować się niczym – mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, jakby naprawdę
był z tego powodu szczęśliwy. – Ale teraz, jeśli odejdę... Jak wiele czasu
minie zanim znajdziesz kogoś, komu znów wyjawisz swój sekret? – miał rację.
Zielonooki już zbyt długo był samotny. Miał tego dość. Oderwał się więc
niepewnie od jego szyi i spojrzał mu w oczy.
- Ale to ma być zwykły układ. Pożywiam się jedynie tyle, ile
naprawdę potrzebuję, pozostawiając Cię przy życiu. Postaram się zostawiać Cię
przy świadomości, ale tego nie gwarantuję... A w zamian...
- W zamian spędzasz ze mną noc. Spokojnie, bez żadnych
udziwnień, na które się nie zgodzisz. To oczywiście nie zamyka Ci możliwości
przyjścia tu w dzień, rozmowy ze mną, czy, jeśli zechcesz, wielu ciekawszych
rzeczy. Żaden z nas jednak nie ma prawa wyjawić tej, ani żadnej innej
tajemnicy.
- Co stanie się w tym miejscu, w tym też miejscu pozostaje,
mam rację?
- Całkowitą, zawsze tak jest. Gotowy?
- Ale nie zrobisz ze mnie swojej marionetki, jak z tych
kobiet, prawda?
- A Ty nie wypijesz mnie do cna jak tych pijaków?
- Chyba się rozumiemy – zielonooki wziął na ręce swego
towarzysza i po chwili położył go na łóżku.
Układ
był prosty, wymiana tego, czego obaj potrzebowali. Jednak to był dopiero początek.
Pocałunki mieszały się z kąsaniem, krew mieszała się z potem. Czy towarzyszył
temu ból czy przyjemność? Trudno było zgadnąć. Lecz na pewno było to milsze
uczucie niż samotność, milsze również niż nudne noce z damami, które potrafią
rumienić się zawstydzone, mimo bycia takimi obłudnymi. Oni nie mieli już przed
sobą tajemnic, już porzucili samotność. Po wszystkim mogliby po prostu się
rozdzielić, lecz czy dotrwanie razem do rana nie było piękniejsze? Choć to
nieco przeszkadzało zielonookiemu w powrocie do domu. Mógł spokojnie wrócić za
dnia. Zwłaszcza teraz, gdy był najedzony. Jednak patrzył na nieco bladego
towarzysza i postanowił się nim zająć, dopóki nie nadejdzie zmrok, a on nie
wyruszy do swej, można powiedzieć, pracy. To nieco urozmawicało układ, nie
tylko puste korzyści, ale i nieco troski. W końcu, samotność była od zawsze ich
wrogiem. Czy to nie czas, by z nią wygrać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz