Życiodajna krew
Część V
Tak
samo jak tamtego dnia, kroki rozbrzmiewały na mokrym chodniku, a głód palił
żywym ogniem. Czy wracał do punktu wyjścia? Raczej przechodził przez kolejne
drzwi. Z ludźmi jest taka zabawna sprawa, im częściej coś powtarzasz, tym
bardziej niepowtarzalne się staje. Jedno spotkanie jest niczym, jedynie chwilą,
epizodem. Jednak tysiące spotkań sprawia, że każde następne wywołuje silniejsze
emocje. Więc teraz on, wracając znów w to samo miejsce, tak naprawdę robił krok
naprzód. Szedł powoli, spokojnie, jakby nie miał żadnego celu, a jeśli już to
jakiś mało znaczący i niepotrzebny. Może sam przed sobą zaprzeczał, jak bardo
chciał się znaleźć w tym miejscu i jak mocno palił go głód. Nie tylko głód
krwi... Ale też tęsknota... Trzewia paliły żywym ogniem, a serce zaciskało się
do granic możliwości, jakby miało zamknąć się w samym sobie i zniknąć
bezpowrotnie, zamieniając się w mały kamyk. Nieświadomie przyspieszał kroku,
jakby nie mogąc się powstrzymać, zupełnie jak wycieńczony tułacz na pustyni,
który widząc studnię, mimo tego, że pełzł wyczerpany, nagle zaczyna biegnąć,
nie zważając na to, że może to być fatamorgana. A czy jego przeznaczenie było
złudzeniem? Być może tak. Mógł dostać się na miejsce i ujrzeć zasłonięte okno,
lub jego obejmującego obcą osobę. Jednak to się już nie liczyło. Teraz czuł, że
musi się tam jak najszybciej dostać, że tam czeka na niego coś, czego pragnął,
niezależnie od tego, czym to będzie. Jego kroki odbijały się echem po pustych
ulicach, a bicie serca rozsadzało klatkę piersiową. Im bliżej był celu, tym
szybciej do niego zmierzał. Chciał już ujrzeć to, co dawało mu złudzenie
szczęścia. Parę oczu w kolorze oceanu.
Ta noc
nie różniła się niczym dla tego, który pragnął miłości, lecz nie znał tej
prawdziwej. Znów, jak wtedy, gdy poczuł smak wolności, deszcz padał na ulicę i
pukał w szyby jego okien. Deszcz wydawał się zmywać wspomnienia rozniesione
przez wiatr dnia. Odpływały niczym zaległy kurz, znikały, rozpływały się. Czuł
się nieco lepiej, gdy mógł pomyśleć o wszystkim, co się wydarzyło i co mogło
się wydarzyć. Jednak powodowało to też pogłębienie jego bezsilności. Myślał o
tym, co i jak mógłby zmienić i zaczynał rozumieć, że choć łatwo przyszło
wymyślić te rozwiązania, to nigdy nie będzie mógł ich wprowadzić w życie bez
straty czegoś, czego oddać nie chciał. Spoglądał przez okno, ku ciemności,
samotności. Patrzył na ludzi szybko przemierzających ulicę i na pustą uliczkę
tuż pod oknem jego sypialni. Miał nadzieję znów ujrzeć ten sam widok, co tamtej
nocy. Zagubione kocię, które miało pazurki ostrzejsze niż niejeden tygrys.
Chciał znów poczuć to, czego nikomu nie jest dane doświadczyć, a tym bardziej
nikt nie może drugi raz tego przeżyć... Właśnie... Czy on był jedynym, któremu
ten mężczyzna okazał łaskę? Co by było, gdyby wtedy nie zachował się tak, jak
to zrobił? Czy już by nie żył? Lub może stałoby się coś o wiele gorszego? A tak
to on tryumfował. Mimo to, czuł się niczym mucha w pajęczej sieci. Przywiązał
się do niego. Zbytnio się przywiązał jak na jedno, przypadkowe spotkanie.
Nerwowo spoglądał przez okno, jakby oczekując, że zaraz go ujrzy, jakby byli
umówieni na spotkanie dzisiejszej nocy, a mężczyzna się spóźniał. Gdy już
zdążyć wyśmiać własne myśli i chciał po prostu udać się na spoczynek, ujrzał za
oknem znajomą postać, a jego serce przyspieszyło bieg. Czy to był sen? A może
jawa? Jeśli to jedynie marzenie, to chciał nigdy się nie budzić, jedynie
przyglądać się temu pięknemu widokowi. Chciał szczęścia... Lecz czy leżało ono
w śmierci?
Dwie
pary tak różnych od siebie oczu, niebo i trawa, patrzyły na siebie z daleka.
Niebo patrzyło z góry, z okna kamienicy, trawa zaś z dołu, z przemoczonego
chodnika. Jak bardzo różni od siebie byli, a jak podobni? Czy swymi oczami
widzieli inne światy? Możliwe. Jeden widział świat pełen kłamstw i obłudnej
miłości, drugi pełen nienawiści i samotności. Lecz to naprawdę zawsze był
jeden, ten sam świat, choć perspektywy tak różne. Więc czy razem nie byli w
stanie dopełnić jego obrazu, wymieniając się opowieściami o nim? Czy razem nie
byli w stanie go zmienić, znając wszystkie jego wady i mogąc je zmienić?
Zmienili siebie nawzajem, może jedynie odrobinę, w ciągu jednego spotkania,
jednak machina zmian ruszyła. Zmienili swoje spojrzenie na świat, swoje
otoczenie. Jak wiele jeszcze uda się im zmienić? Jak na razie pragnęli ujrzeć
razem jak noc zamienia się w dzień.
Kroki
rozeszły się we wnętrzu uśpionej kamienicy, drzwi zaskrzypiały. Nie trzeba było
słów, jedynie uśmiech. Błękitnooki zszedł na dół, zaś jego towarzysz już stał
pod drzwiami, czekając aż ten je otworzy. Zupełnie, jakby było to coś
codziennego, rutynowego na co czekali i byli pewni, że to się stanie. Czy to
też było w ich niepisanym układzie? Weszli razem na górę, cicho, na palcach, by
nie obudzić innych mieszkańców budynku. Jednak wewnątrz mieszkania nie miała
nigdy panować cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz