Życiodajna krew
Część VII
Teraz
wiedzieli już dobrze, czego mogą się spodziewać po wspólnie spędzonym czasie.
Nie musieli przed sobą ukrywać swych myśli czy zamiarów. Oni nawzajem byli swym
celem. Więc znów, tak jak wtedy, usiedli spokojnie na przeciwległych sobie
fotelach. W ich dłoniach znalazły się kieliszki z winem. Błękitnooki miał
bardzo wiele butelek tego trunku. Dostawał je w podarunkach od dam, czy też sam
kupował swoje ulubione za zdobyte tak łatwo pieniądze. Właśnie teraz pili jedno
ze starszych i bardziej cenionych przez niego win, które od razu przypadło do
gustu jego towarzyszowi. Choć ten na pewno wolał wypić co innego o równie szkarłatnym kolorze. Spoglądał niepewnie na szyję, skrytą pod opadającymi na
ramiona falistymi włosami. Obserwowany mężczyzna dobrze wiedział, o czym on
myśli. Postanowił więc nieco go poddenerwować, odsunąć w czasie spełnienie jego
i być może swoich pragnień. Jak gdyby nigdy nic, spojrzał mu w oczy podpierając
brodę na swej dłoni i rozpoczął konwersację.
- Jak to jest... Żyć i nie martwić się o śmierć? –
błękitnooki nie bał się pytać o cokolwiek. – Chciałbym być wiecznie młodym, nie
bać się o przyszłość... Po prostu robić to, co bym chciał, a gdy mnie to znudzi
po prostu poczekać na słońcu i wszystko zakończyć... Czemu Ty jesteś
nieszczęśliwy, skoro masz wszystko, o czym można marzyć?
- Bo nie mam tego, co dla innych powinno być normalne –
zielonooki wydawał się być obojętny na wytykanie mu jego odmienności. – Jak mam
cieszyć się z życia, gdy nie mogę go docenić? Ty możesz zachorować, a później
pomyśleć „Mam nadzieję, że nie umrę, mam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia” po
czym zastanowić się, co naprawdę jest Twoim celem, czego nie zdążyłbyś zrobić,
gdybyś zamknął oczy po raz ostatni w tej właśnie chwili. A ja mam zawsze
otwarte oczy. Widzę czasy, które się zmieniają. Idąc kolejny raz tą samą drogą
nie mogę zobaczyć tego, co tak dobrze pamiętam. Ty przez całe życie będziesz
znajdował rzeczy, które przypomną Ci dawne dni radości, młodości. A ja zobaczę
gruzy tego, co kiedyś odważyłem się kochać. To wszystko zniknie, ludzie umrą, a
ja zostanę. Ty też odejdziesz, już niedługo. Choćbyś żył sto lat, ja i tak
zobaczę Twoją śmierć. A Ty nie zobaczysz choćby jednego siwego włosa na mojej
głowie. Nie dowiesz się nigdy prawdy o tym, co przeżyłem, nikt nie będzie w
stanie zrozumieć jak wiele razy musiałem się zmienić, by dostosować się do
otaczającego mnie świata, jak wiele przyzwyczajeń porzucić, by nauczyć się
nowych. Dalej chciałbyś żyć wiecznie? I patrzeć jak wszyscy odchodzą, dopóki
nie nauczysz się do nikogo nie przywiązywać?
- Każdy tak ma – powiedział nagle drugi mężczyzna. – Każdy,
choćby żył jeden dzień to zobaczy jak akuszerka opuszcza dom i nie ujrzy jej
drugi raz. Dziecko nazwie dozgonną przyjaźnią zabawę co dzień z tymi samymi
kolegami, których za dziesięć lat nawet nie będzie pamiętało. Syn położy kwiaty
na grobie matki, żona pochowa męża, który nie wrócił z wojny. Codziennie ludzie
widzą jak inni odchodzą. Każdy przeżywa to, co Ty, jednak ma o wiele mniej
czasu, by znaleźć szczęście. Więc czemu Ty go nawet nie szukasz? Czemu jedynie
uznajesz, że jesteś ofiarą, bo nie możesz umrzeć? Jak wielu ludzi nie może żyć?
Matki rodzą martwe dzieci, a Ty rozpaczasz, bo się nie zmieniasz? Powinieneś
znaleźć zalety tego, co dostałeś od życia.
- A jakie to są według Ciebie zalety? Zawsze chcemy mieć to,
czego nie mamy... Ja chcę chorób, by docenić życie, wy chcecie wiecznego życia
by znaleźć szczęście. Czemu nie umiesz dostrzec tego co masz, a co byś stracić,
gdybyś stał się taki jak ja? Dobrze, może teraz też zobaczysz czyjąś śmierć,
ale nie musisz zakładać jej z góry. Możesz zaprzyjaźnić się z kimś na całe
życie, może nawet Ty umrzesz pierwszy i do końca będziesz widział tą osobę
żywą. Może jednak to ona odejdzie pierwsza, ale przyjaciela stracisz ten jeden
raz. Możesz mieć nadzieję, że nie rozejdziecie się póki tylko żyjesz, że nie
opuścisz tej osoby do końca i ona nie odejdzie zbyt wcześnie. Choćby się to
stało, nigdy nie musisz się tego spodziewać. A ja, patrząc w oczy każdej
napotkanej osoby, choćby było to niemowlę w wózku, wiem, że odejdzie wcześniej
niż ja. Mogę spojrzeć na małą dziewczynkę, wiedząc, że zdążę dowiedzieć się o
jej ślubie. Od razu, poznając ledwie czyjeś imię, wiem, że odejdzie wcześniej
niż ja, że jeśli się zaprzyjaźnimy, na pewno będę musiał iść na jego pogrzeb.
Widziałem już jak z małego krzyża pod drzewem rośnie ogromna nekropolia. Znałem
wielu ludzi, których przykryły kamienie, a ja wciąż wyglądałem na młodszego niż
ich dzieci. Gdy szedłem na pogrzeb, ludzie szeptali „A skąd on mógł go znać?
Przecież to był stateczny starszy człowiek, na pewno nie zadawał się z takimi
młodymi, szalonymi ludźmi”, żaden z nich nawet nie mógł przypuścić, że byłem
przyjacielem jego rodziny i sam pomagałem mu stawiać pierwsze kroki. Ale
wszyscy będą mnie uważać za szalonego dzieciaka... Nie ma żadnych ludzi w moim
wieku. Młodzi, którzy myślą, że jestem jak oni, odsuwają się ode mnie
twierdząc, że mówię jak starzec, starsi zaś nie chcą ze mną rozmawiać myśląc,
że będę nieodpowiedzialny. Mógłbym jedynie czekać, aż dorosną dzieci. Zajmować
się dzieckiem, które od razu zrozumie, że jestem starszy i mówię inaczej, które
wyrośnie na starca wiedzącego, że przeżyłem już wiele.
- Więc zrób to. Co Ci szkodzi? Znajdź młodą żonę, znam
wiele, które chętnie by za Tobą poszło. Jeśli będzie odpowiednio młoda, w
dodatku pozna prawdę, zrozumie doskonale, że nie będziesz szalonym romantykiem.
I takiego poważnego powinna szukać. Znajdziemy Ci jakąś młódkę, która zbyt
długo kręci się w okół jakichś wdowców, to będzie wiadomo, że woli poważnego, a
nie dzieciaka.
- Albo liczy na spadek... – zielonooki odstawił pusty
kieliszek na stół. – I się poważnie przeliczy.
- Oj tam, niektóre moje, że tak ujmę, klientki mają młode
córki, które marzą o zamążpójściu. Popytam czy która by jedną dla Ciebie dała.
Mi już na siłę wcisnąć próbowały swoje córki, nawet jeszcze ledwie dzieci,
byleby tylko mieć mnie w rodzinie...
- To może zrobimy tak... Może pomyślę o opcji ze ślubem.
Wtedy też miałbym spokój ze znajdowaniem później ludzi do rozmowy, własne wnuki
i prawnuki byłyby idealne czyż nie? O ile w tym stanie coś się z tego
wykluje... Ale dopiero, jeśli Ty weźmiesz ślub.
- Co? Że niby z kim?
- Z jakąś starszą, stateczną panią, której nie będzie
przeszkadzało to, że się starzejesz, bo w końcu już to raz widziała. Starsza,
samotna wdowa, dobrze to brzmi, czyż nie? Nawet nie zdąży zauważyć żadnego
siwego włosa na Twojej głowie, a później zostanie Ci ogromny spadek... Weźmiesz
następną, która i tak już widziała starzejącego się mężczyznę... Znowu spadek.
I tak dalej...
- Czemu miałbym to niby zrobić?
- To Twoja logika. Skoro ja boję się, że starsza osoba weźmie
mnie za zbyt młodego, a młodej nie spodoba się starczy styl mówienia to mam
wziąć młódkę, która będzie się spodziewać, że będę zachowywać się jak starszy
od niej. Tak więc idąc tym tropem, skoro się boisz, że starzenie nie pozwoli Ci
do końca życia czerpać zysków z kobiet to bierz umierające wdowy, zyskuj spadki
i idź do następnej. Taka męska wersja czarnej wdowy.
- Odbijasz moją własną radę, pokazując jaka jest naprawdę
chora, sprytne... Ale wiesz, może kiedyś tak zrobię. Ale to dopiero jak już
będę za stary na to co robię. Będę bogaty, wezmę młodziutką żonę, która będzie
łasa na moje pieniądze i zobaczymy co dalej. To wtedy Ty możesz wziąć starszą,
która będzie szukała młodego ogiera, a Ty jej nigdy nie zawiedziesz.
- Wracamy do punktu wyjścia, ale pogmatwaliśmy wszystko
jeszcze bardziej... – zielonooki zaśmiał się szczerze. – Teraz nie tylko
wykluczyliśmy wszystkie opcje, ale jeszcze jesteśmy za wszystkimi opcjami. Cóż,
co ma być to będzie. Na razie Ciebie podręczę.
- To też jest całkiem miła myśl – błękitnooki podszedł do
swego gościa. – Miałbym kogoś wiecznie młodego, który jest łasy na to, co
posiadam – przejechał palcem po szyi. – A Ty miałbyś najpierw kogoś, kto jest
młodszy i zrozumie Twój starczy umysł, a potem kogoś, kto będzie stary i łasy
na młodsze ciało – zaśmiał się cicho i pocałował jego usta.
- Twierdzisz, że Ty miałbyś być dla mnie idealny? Jakie to narcystyczne.
– starszy złapał go delikatnie za szyję, jakby udjąc, że chce go udusić.
- A może Ty myślisz, że spośród wielu bogatych i pięknych
kobiet, które o mnie zabiegają, wybrałbym kogoś takiego jak Ty? Kto tu jest
narcyzem? – błękitnooki wbił delikatnie paznokcie w dłoń drugiego mężczyzny.
- Jesteś egoistą, który nie chce nosić po nikim żałoby,
prawda?
- To raczej Ty jesteś egoistą, który nie chce płacić za
czyiś pogrzeb, czyż nie? – rozumieli siebie idealnie, pokazując sobie prawdę w
tysiącach przytyków.[ Poprawione przez Milkę ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz