Historia opowiada o przemyśleniach Polski i Litwy oraz Prus i Austrii o rozbiorach i odzyskaniu niepodległości. Jest tam też wątek łączący Polskę i Prusy. Akcja ich wspólnej sceny dzieje się na
trzynastego grudnia tego roku, czyli za dokładnie jedenaście miesięcy. Napisane pod wpływem zaśnięcia podczas czytania książki o Fritzu, akurat tematu o tym co się z nami działo, gdy miał kawałek nas pod swoją pieczą i po zrozumieniu, że jestem jedyną osobą dorosłą, która nie schyla się w podziemiach Cytadeli w moim mieście (tej wspomnianej w opowiadaniu), bo zwyczajnie się mieści i jeszcze ma miejsce nad głową. Zalety bycia kurduplem... A wiecie, że słowo "kurdupel" pochodzi z litewskiego? To słodkie <3 Lubię to słowo... Pasuje do mnie^^" A zgadnijcie kto kazał zrobić Cytadelę, którą tak ciągle odwiedzam, ale boję się dotknąć jej murów, w których zapisane są wspomnienia? Tylko w jednym budynku pozostawionym przez Prusy nie ma wspomnień. To rywalizujące z nami liceum o niższym numerze, którego uczniowie są straszni... Znałam kilka osób, które były takie kochane, a potem tam poszły i zachowują się jak komputery... Dlatego tam nie ma wspomnień w murach... Bo tam nie ma emocji i uczuć w ludziach...
Chrońmy to, co
najważniejsze
Deszcz
powoli rozbrzmiewał uderzając w parapet. Słońce skryte za chmurami niepewnie
spozierało na ludzi pod sobą. Zapewne zawstydzone widokiem włosów jeszcze
bardziej złotych niż ono i szmaragdowych oczu przyćmiewających je urodą. I
właśnie ta piękna, drobna, choć wypełniona potęgo istota sama była częścią
deszczu, tworzyła go przez krople swych łez spadających na brukowane uliczki.
Jedno, choć odległe wydarzenie sprawiało, że osoba ta, zwykle promieniująca szczęściem,
szukała pocieszenia. Wiedziała, że znajdzie je u osoby, której oczy są tak
podobne do jej własnych. Osoby, która przeżyła to samo.
Niepewnie
zapukał do drzwi. To było nie w jego stylu. Zwykle do tego domu wchodził jak do
własnego. A teraz, teraz był tak niepewny... Czemu? Czy to dlatego, że
przypomniało mu się jak długo byli osobno? I jak bardzo różnią się teraz? Bał
się... Tak bardzo się bał odrzucenia. Choć już wiele lat byli przyjaciółmi i
spotykali się prawie codziennie, teraz, gdy przypomniał sobie, że kiedyś
mieszkali w jednym domu i wydarzenie, które ich rozdzieliło, był bardzo smutny.
Usłyszał ciche kroki. Kroki, które rozpoznałby wszędzie. Dźwięk jego
ukochanych kroków tłumiony był przez dywan w przedpokoju, były tak cichutkie,
niczym jego głos, choć wciąż słyszalne i zauważalne. Ale mało kto zwraca uwagę
na takie szczegóły. Tylko on, choć się do tego nie przyznawał. Jakże mało ważni
byli teraz! Choć kiedyś byli na szczycie. Życie bywa okrutne. Im wyżej
wzejdziesz tym większa jest zazdrość ludzi, którzy pragną, byś opadł na dno i
tym bardziej boli upadek. On wciąż czuł ten ból, choć od dna odbili się już
dawno. Jednak szczyt był wciąż tak daleko. Tęsknił za ambrozją pitą na Olimpie.
Ambrozją, którą było znaczenie na świecie. Teraz musiał zadowolić się jej
ochłapem, choć jeszcze wielu patrzyło na niego ukradkiem, niczym na boga. Lecz
czy uśmiech przyjaciela nie jest słodszy od ambrozji? Drzwi się otworzyły, a on
ujrzał zielone oczy, delikatnie zaokrągloną twarz ubrudzoną mąką i nieco
ciemniejsze niż jego własne włosy spięte w kucyk.
- Och, Feliks? – gospodarz spojrzał na niego ze
zmartwieniem. – Nic Ci nie jest?
Wejdź... – otworzył mu drzwi szeroko. – Właśnie chciałem zrobić sękacz, jeśli
zostaniesz dłużej to go dostaniesz, ale jeszcze nie teraz.
- Chciałbym zostać tu długo... Totalnie chciałbym nawet na
noc... Na zawsze... Generalnie nie przyszedłem tu dla jakiegoś sękacza,
tylko... Tak jakby to przyszedłem dla Ciebie – blondyn przytulił mocno swojego
przyjaciela.
- Feliks... Co Ci jest...? – wyższy chłopak był nieco
zdziwiony.
- Spójrz... Spójrz na kalendarz... – powiedział pociągając
nosem. Więc drugi zielonooki spojrzał i zrozumiał...
- Ten sam dzień... Jak wtedy... Wtedy, gdy nas rozdzielili,
prawda? Wtedy też padało... – przycisnął chłopca mocniej do siebie. – Ale teraz
jestem tu przy Tobie, nie martw się, już dobrze.
- Wiem, ale... Ale bałem się, że gdy przyjdę to Twój dom
będzie pusty... Taurys... Boję się...
- Cichutko... Cichutko... Pierwszy raz się tak zachowujesz...
Spokojnie... – głaskał chłopca po głowie, by już nie drżał w szlochu. – Już nigdy
Cię nie opuszczę...
- Naprawdę? Cały czas się boję, zwłaszcza w dni takie jak
ten... Że... Że totalnie okaże się, że jesteś u Ivana... A do mnie przyjdzie
Gilbert i... I... – rozpłakał się jeszcze bardziej.
- Już dobrze... Nikt Cię już nie skrzywdzi. Ani Ciebie, ani
mnie... Ten świat się zmienił.
- Ale wtedy... Wtedy... Nawet Roderich... A przecież mu
pomogłem... I jeszcze się kłócił z Gilbertem... A wtedy... Wtedy stanął po jego
stronie... Jakbym to ja był wrogiem... Ten, który mu pomógł jeszcze tak
niedawno... A nie on, który go praktycznie chwilę wcześniej pobił...
- Ach, wiesz jaki on jest... Na pewno nie zrobił tego, by
Cię skrzywdzić... Po prostu on wszędzie szuka korzyści... A Gilbert... On... On
jest po prostu dziwny. Ale teraz nie
stanowi już zagrożenia, ani nie będzie żadnych korzyści, więc nas zostawią w
spokoju.
- A Ivan...? A Ivan Cię nie zabierze?
- Oczywiście, że nie! Ma teraz ważniejsze sprawy na głowie,
nieco zmądrzał zapewne...
- To takie wieczne dziecko, totalnie... A nas traktuje jak
zabawki...
- Cóż... Każdy jest marionetką w rękach silniejszego... Ale
on teraz rozumie, że jeśli zbije porcelanową lalkę to się skaleczy.
- Mówisz takie trudne słowa! Ale wiesz... Wszystko
rozumiem... My jesteśmy silniejsi, cenniejsi niż zwykłe, szmaciane kukły.
Wyjątkowi jak te lalki porcelanowe... I potrafimy się obronić, nie leżymy
bezczynnie...
- Wiedziałem, że zrozumiesz, dlatego to powiedziałem. Ja Cię
doceniam, wiem, że nie ma nic co jest dla Ciebie za trudne...
- A inni to mnie totalnie jak głupka traktują! Szkoda tylko,
że mi nie dają instrukcji obsługi odsuwania krzesła...
- Cichutko... Jesteś lepszy niż myślą i mądrzejszy... Bo
inaczej bym Cię nie pokochał...
- C-co...? Co powiedziałeś? – blondyn spojrzał na
przyjaciela zdziwiony.
- Nic... Ja tylko...
- Generalnie to słyszałem, tylko nie wierzę...
- Uwierz...
- Jesteś kochany – blondyn delikatnie pocałował wyższego w
policzek.
- Wiesz... To chyba powinno wyglądać tak... – drugi chłopak
ujął podbródek niższego i pocałował go czule. Później obaj patrzyli sobie w
oczy z uśmiechem. Nie potrzebowali słów, by wiedzieć, że nic ich już nie
rozdzieli.
Jednak
Ci, którzy kiedyś sprowadzili smutek, teraz go nie odczuwali, jedynie poczucie
winy, które próbowali stłumić. Młody mężczyzna, o palcach tak jasnych i
delikatnych, oraz twarzy niczym ulana z porcelany, grał na fortepianie kolejną
melodię. Czemuż była smutna w dzień, w którym kiedyś wygrał? Dlatego, że wtedy
walczył z kimś, wobec kogo miał tak wiele zobowiązań. Czuł się zdrajcą,
wyrzuty sumienia zawładnęły jego sercem i wtedy nagle jego grę przerwało mocne
uderzenie otwieranych drzwi o ścianę.
- I co, paniczyku?! – niczym piorun kulisty do pokoju wpadł
jasnowłosy mężczyzna. – Co taki smutny, co?! Ach, jak my w dzień taki jak ten
zwyciężyliśmy! Ha! Jesteśmy najlepsi!
- Tak, oczywiście. Najlepsi w niszczeniu ludzkich marzeń i
nadziei – z hukiem zamknął klawiaturę fortepianu. – Gilbert, czy Ty naprawdę
nie rozumiesz do czego wtedy doprowadziliśmy? Nie rozumiesz jak bardzo ich
skrzywdziliśmy?
- No, ale... Ja... Ja wcale nie chciałem Ci tego
przypominać... Sam ten dzień nasunął mi się na myśl... Nie to co było
później...
- Ty nigdy nie myślisz o konsekwencjach! Wiesz jak wiele krwi
i łez polało się razem z deszczem?! Myślisz, że możesz o tym wszystkim ot tak
zapomnieć?!
- Ale przecież wygraliśmy...
- Ale moralnie przegraliśmy. Na tym polu oni wygrali. Wojna
to nie tylko walka ludzi między sobą. To też ich walka z własnym sumieniem.
Nawet, jeśli wygraliśmy wojnę, przegraliśmy własne dusze.
- To co miałem niby zrobić? Przecież on tego chciał... Nie
mogłem mu odmówić, chciałem... Chciałem, by był szczęśliwy...
- Och, więc szczęście dało mu zniszczenie tego, o co tak
dbał jeden z tych nielicznych, których podziwiał? Powiedz... On to zrobił z
zazdrości, prawda? Bo nie wierzył, że wśród pogardzanych przez niego osób jest
ktoś, kogo podziwia! Nie mógł przełknąć tego, jak bardzo się mylił w swym
negatywnym osądzie. Chciał wygrać, bo wiedział, że przegrał już dawno. A Ty
byłeś tylko pionkiem. Wiesz, że pomagając mu tak naprawdę jeszcze bardziej
sprawiłeś, że się zatracił?
- Ja... Ja nie wiedziałem... Ale Ty zrobiłeś to samo! Ona
przecież powinna była zajmować się dziećmi czy coś, a nie włóczyć po wojnach...
- Wiem o tym... Ale... Ona miała cel do spełnienia...
Chciała udowodnić swą wartość... Wiesz, teraz nikt o niej nie zapomni... Ale
ciągle myślę czy, gdyby do tego nie doszło to... Czy byłaby szczęśliwa? Tak
samo wcześniej byli przeciw sobie, a nagle po jednej stronie... Jak się wtedy
czuli? Patrząc sobie w oczy, w nawzajem znienawidzone twarze, by zmieść uśmiech
zaklęty w tych przepełnionych miłością szmaragdowych oczach... Wiesz, myślę, że
tego właśnie tym chłopcom zazdrościliśmy, ich szczęścia i przyjaźni. Prawdy ich
sercach. Bo nasze były już dawno zgniłe i przekłamane...
- Może masz rację... Przepraszam...
- Już dobrze, choć tu... Znasz nieco nuty, prawda? Ten,
którego tak kochałeś... Zapewne Cię ich nauczył, czyż nie?
- Tak...
- Więc ja postąpię krok dalej. Zagrajmy razem.
- Ale ja... Ja jeszcze nie umiem... Oczywiście, wspaniały ja
umie wszystko! Ale to jeszcze tak w wersji demonstracyjnej...
- Ech... Więc czas stworzyć nowe piękno i nowe
umiejętności... Siądź obok mnie – jasnooki mężczyzna przesunął się nieco na
siedzisku obok fortepianu i otworzył klawiaturę. Drugi zaś usiadł obok. Ich
ciała się stykały.
- Przytyło się? – zapytał ze śmiechem mężczyzna o krwawych
oczach.
- Tobie? Oczywiście – zaś ten o oczach niczym fiołki posłał
mu uśmiech nieco weselszy, acz jakże skryty. Zaczęła się nieco dziwna wymiana
zdań. Lecz wkrótce skupili się na swym celu. Jeden chciał przekazać swe jakże
wielkie umiejętności, a drugi nie chciał być od niego gorszy. Lecz tym razem
ich rywalizacja nie miała doprowadzić do niszczenia, lecz do tworzenia.
Tym
razem deszcz nie musiał ukrywać żadnych łez, więc mimo iż padał dnia
poprzedniego, jak to często się działo o tej porze roku, tym razem pozwolił słońcu
oświetlać uśmiechy ludzi i piękne flagi trzepoczące na delikatnym, jesiennym
wietrze. Dwie pary szmaragdowych oczu patrzyły na siebie z uśmiechem.
- Wiesz Taurys... Ja myślę, że... Że jak już skończymy
świętować... No i totalnie się wyśpimy i przestanie nas głowa boleć... To pojedźmy
pozwiedzać to, co tak się męczyli, żeby u nas zrobić, a teraz jest nasze, co? Wyobrażasz
to sobie, totalnie? Nasze spojrzenie pełne dumy i te ich wymęczone budyneczki,
które tak kochali, a utracili, bo wcześniej nas skrzywdzili. Jak jakaś Karma
czy jak to się zwie.
- Och, tyle czasu mieć nie będę... Może... Może każdy
pozwiedza swoją część, a potem sobie opowiemy? Zobaczymy jak każdy z nas na to
patrzy, a w przyszłym roku odwrotnie, dobrze? I porównamy nasze wspomnienia.
- Ale jak będzie okrągła rocznica to objeździmy wszystko
razem, jasne? – powiedział blondyn z uśmiechem.
- Ależ oczywiście. Będziemy
razem, więc i pojedziemy razem. Zawsze, nieważne jak bardzo świat by tego nie
chciał, będziemy nierozłączni.
Jednak
słońce potrafi też tworzyć tęczę. Niestety czasem w łzach. Lecz te łzy powinny
się pojawić. Były to łzy poczucia winy.
- Wiesz co... Ty jednak miałeś rację... Teraz o tym myślę...
Oni przez nas cierpieli. Teraz świętują, to dobrze... Ale... Gdy pomyślę jak
wiele musieli przecierpieć, że teraz aż tak bardzo się cieszą, że się nas
pozbyli... To tak myślę... Bydlęta byliśmy, co nie?
- Masz rację... Bydlęta nad bydlętami, Gilbercie. Ale... To
dobrze, że teraz już są szczęśliwi. Nie nienawidzą nas, to też świadczy o tym,
że nie byliśmy najgorszymi potworami.
- Tak, ale... Potem znowu ta cała kołomyja, ale w wersji
krótkiej, a jeszcze bardziej niszczącej... Może, gdybyśmy wtedy im nic nie
zrobili, to potem mój brat by się bał spróbować... Nawet trochę po tym jak
wtedy wygraliśmy... On... Wiesz o kim mówię... On umarł... Myślisz, że jakby
wtedy się powstrzymał to koniec jego życia byłby szczęśliwszy?
- Wątpię czy Cię to pocieszy, ale... Tak. Myślę, że miałby
mniej obowiązków i zająłby się żoną. Może nawet mógłby mieć dzieci. Mógłby
poznać smak szczęścia i miłości, której nie dane było mu zaznać... Widziałem
cierpienie w jej oczach, gdy musiała opuszczać dziecko i też zajmować się tym
wszystkim... Cierpienie zadane tym chłopcom powróciło do nas, nawet, jeśli nie
zdawaliśmy sobie z tego sprawy...
- Ale chyba też zrobiliśmy coś dobrego... Prawda?
- Trochę na pewno... Można pomyśleć chociaż o budynkach,
które u nich zostawiłeś...
- Właśnie! Pozwiedzajmy je!
- Ja zbytnio nie mam czasu... I wiesz jak to się u mnie
kończy... Pobiegniesz gdzieś, zostawisz mnie z tyłu i tyle mnie będą widzieli
jak już do domu nie wrócę...
- Wiem, gubisz się gdzie tylko dasz radę!
- A Ty zostawiasz mnie za sobą, gdy tylko masz ku temu
okazję.
- Więc ja pojadę i wszystko Ci opowiem, dobrze?
Tak
więc szmaragd i szkarłat, wkrótce przemierzały jeden teren. Wiadomym było, że
wkrótce mogą się spotkać. Tak nieprzewidywalni, a jednocześnie powtarzalni za
razem. Ich kroki, choć najpierw kierowane w różne miejsca, wkrótce rozbrzmiały
w tym samym mieście. Grudziądz.Latem, pod koniec tygodnia Cytadela, bo to ten
obiekt budził teraz ich zainteresowanie, miała być otwarta dla zwiedzających.
Teraz, w piątek, gdy była zima jeszcze nie było na niej ruchu, pojawili się tam
osobno, by rozejrzeć się w niej, w miejscach, do których nie wpuszczono by
nikogo innego, zwłaszcza samemu. Jednak oni mieli specjalne prawa. Śnieg
zaciekle padał, mimo że i tak było go już dużo. Może utrzyma się jeszcze
tydzień, dwa i zostanie na święta? Może wbrew pozorom trzynastka będzie
szczęśliwa? Tak, trzynastka... W roku... W dniu. Ta liczba się powtarzała.
Grudzień witał ich trzynastego w piątek. Czy w nieszczęściu znajdą szczęście?
- Totalnie wiedziałem, że będę miał dzisiaj pecha! Rano mi
się mleko wylało i sól strąciłem, no! A teraz jeszcze ta Pruska Zaraza! – młody chłopak o
szmaragdowych oczach w podziemiach tej wielkiej budowli świecił latarką w oczy
koloru krwi.
- To ja mam pecha, pchło! Miałem sobie pozwiedzać zajebiste
rzeczy jakie wam zostawiłem, a tu widzę, że Ty sobie tu łazisz i brudzisz
błotem!
- Też brudzisz, karaluchu, prusaku jeden! Śnieg jest to
logiczne, że się brudzi, mendo przebrzydła!
- O, znasz się na mendach?
- Wiem jak je unikać, choć dziś chyba miałem pecha.
- Ja dziś chyba jedną złapałem.
- To nie wpieprzaj się, gdzie Cię nie proszą!
- Aż tak mi zazdrościsz bycia zajebistym?
- Spójrz na mapę to zobaczymy kto jest zajebisty!
- Wolę sobie popatrzeć na taką z początku dziewiętnastego
wieku, maluszku – i w tym momencie blondyn rzucił w jego głowę latarką. – Ej,
to bolało! Ale teraz nie masz światła, a ja mam. Wystarczy, że sobie pójdę i
zostaniesz sam w ciemnych podziemiach...
- Ej! Totalnie mi tego nie rób! – chłopak rzucił się po
latarkę, jednak została mu zabrana. Światło zaczęło się oddalać.
- Boisz się?
- Oddaj! Oddaj, mówię! To generalnie nie fair! – jego latarka
została zgaszona, tak samo ta należąca do wyższego młodzieńca. – Włącz je!
Włączaj natychmiast!
- Boisz się? Odpowiedz – szkarłatne oczy widziały w
ciemności lepiej niż zielone, nawet jeśli w dzień szybko się męczyły. Teraz
spozierały na nieco drżącego chłopca. – Mów.
- Nie... Nie boję się...
- Tak...? To sobie idziemy bez światła dalej.
- Ale tu jest dużo... dużo wszystkiego! To niebezpieczne!
- Ten korytarz jest dobrze zachowany. Wystarczy iść przy
ścianie, żeby wiedzieć gdzie skręcić. Ja przy jednej, Ty przy drugiej i
znajdziemy zakręty. Poradzimy sobie bez światła... Chyba, że się boisz.
- Nie... Tylko... Tylko nie lubię ciemności... Nie chcę...
- Chodź tu – białowłosy wyciągnął dłoń ku blondynowi. –
Podejdź do mnie.
- Przecież już jestem przy Tobie! Oddaj mi latarkę!
- Złap moją rękę. Zrób to.
- Nie! Włącz latarkę, oddaj latarkę! No zaświeć się, mendo! –
wyciągnął rękę ku włącznikowi światła, które Gilbert miał założone na głowie.
Wtedy wyższy złapał jego nadgarstek i przyciągnął go do siebie. – Puszczaj!
Zostaw! Oddaj latarkę!
- Nie... Uspokój się... Boisz się, co? Czego się boisz?
Nigdy nie widziałem, żebyś panikował... Zawsze byłeś najodważniejszy. I jeśli
ja to mówię to musi być prawda. Co Ci jest...?
- Nie chcę być z Tobą sam, kiedy jest ciemno...
- Czemu?
-Dobrze wiesz czemu!
Oddawaj latarkę... I... I nie dotykaj mnie...
- Powiedz czy... Czy nie pamiętam czegoś, co kiedyś
zrobiłem...? Skrzywdziłem Cię? – brzmiał kompletnie inaczej niż zawsze. Nie był
wredny... Był... Smutny... Zmartwiony...
- Kiedyś... W
sylwestra... Wypiłeś za dużo i... – w szmaragdowych oczach zalśniła łza.
- Przepraszam – wyższy mężczyzna przycisnął go mocno do
siebie. – Ale wiesz... Nie pamiętam tego... Nie chciałem...
- Chciałeś... Słyszałem kiedyś takie powiedzenie „Słowa
pijanego to myśli trzeźwego”. Więc może też czyny pijanego to pragnienia
trzeźwego? Chciałeś, ale z jakiegoś powodu tego nie robiłeś... A wtedy już się
nie powstrzymałeś...
- Może... Może nadal chcę...
- Natychmiast mnie puszczaj! – chłopak w panice zaczął go
bić i się wyrywać.
- Uspokój się! Nic Ci nie zrobię, jeśli mi nie pozwolisz...
- Na pewno nie pozwolę... Nie kocham Cię, to nie pozwolę.
Zwłaszcza nie po tym co mi zrobiłeś!
- A zastanawiałeś się kiedyś czemu? Jak myślisz, jak się
czułem, gdy Ty byłeś z nim, a ja mogłem jedynie patrzeć na wasze szczęście?
Patrzeć na Ciebie... Zawsze chciałem, byś był ze mną...
- Nie wierzę...
- Uwierz mi... Przecież nie męczyłbym się tak długo, by
utrzymać Cie przy sobie, gdy miałem przez to tyle problemów! Chciałem mieć Cię
przy sobie...
- Czemu...? – blondyn przestał się wyrywać, słysząc smutek w
jego głosie. Odpowiedzią na pytanie nie były słowa lecz... pocałunek. – Co Ty
odwalasz?! Puszczaj! Znowu... Znowu chcesz to zrobić!
- Uspokój się... Zrozum ja... Ja Cię...
- Chyba nie powiesz, że kochasz?!
- Nie wiem... Jest osoba, która jest dla mnie cenniejsza...
Ale nie mogę powiedzieć, że do Ciebie nic nie czuję. Ty też kochasz kogoś innego... Ale mnie nigdy
nie traktujesz obojętnie... Po to jest ciemność, by ukryć tajemnice. Stwórzmy
więc jakąś. A Cytadela będzie jej chronić. Po to została stworzona, do ochrony.
Nie myślisz, że to dla niej obraza, bycie jedynie obiektem do zwiedzania? Nikt
nas tu nie przyłapie... To jeszcze nie czas, gdy ktoś może tu wejść... Poza
tym... Otwierają ją tylko latem, nie teraz...
- Wiem, ale... Proszę, zostaw...
- Uspokój się. Nikt się nie dowie... Nie pozwolę Ci
cierpieć... Uznaj to za zadość uczynienie. Skoro zrobiłem Ci tyle złego, to
teraz zrobię coś miłego.
- Wystarczyłby wierszyk, a nie...
- Uczę się grać dla Ciebie... Znaczy, Roderich mnie uczy...
Zagram dla Ciebie coś pięknego... Ale teraz... Teraz chcę dać Ci chociaż to...
- Idź lepiej do niego. Nie widzisz, że się stara, byś był
szczęśliwy? Myślisz, że jakby się poczuł, gdyby się dowiedział? I ja... Ja nie
chcę zasmucić Taurysa...
- Gdyby ich nie było... miałbyś jakiś opór?
- N-nie wiem...
- Ich tu nie ma. I nigdy nie dowiedzą się co tu się stało...
Nie opieraj się – albinos złożył pocałunek na szyi o tak pięknym, zwyczajnym
kolorze.
- Zostaw... – blondyn próbował go od siebie odepchnąć.
- Spokojnie... Tu nikt się o niczym nie dowie... – zaczął odpinać
jego płaszcz.
- Bedzie zimno... Zostaw... Odsuń się...
- Czemu nie jesteś taki jak zawsze? Czemu mnie po prostu nie
zwyzywasz? Nie uderzysz? Ja przecież, jak zawsze, zdobywam to, czego pragnę...
Rozumiesz? Pragnę Cię.
- Zostaw. Natychmiast... – chłopak drżał. – Jeśli chciałeś
być miły to już przestałeś. Nie chcę...
- Chcesz... Tylko się uspokój... Martwisz sie o to, co on by
o tym myślał. Przestań. Myślisz, że jak wiele was teraz łączy, gdy dłużej
byliście osobno niż razem? Czemu miałby się dowiedzieć?
- Ja... Nie wiem...
- To już nie czas, gdy byś mu to odruchowo powiedział. Nie
jesteś już taki ufny i naiwny. A on też już nie interesuje się Tobą na tyle, by
zauważyć, że coś się stało. Nie masz powodu, by mi odmówić. Powiedz... Czy on
Ci kiedyś zrobił tak...? – zacisnął dłoń tuż pod linią jego pleców. – To miłe
prawda? – odpowiedzią był cichy jęk. – Nie, prawda? Powiedz, on nie pożąda
Twego ciała. Traktuje Cię jak przyjaciela...
- Szanuje mnie, nie to co Ty...
- Jak często Cię całuje? Musisz o to prosić, prawda? Tyle
przecież mógłby zrobić. Czy na spacerze trzymacie się za ręce? To Ty bierzesz
jego dłoń w swoją, prawda?
- Przestań... To nie tak... On mnie szanuje... On...
- Wstydzi się Ciebie, brzydzi? Przecież dba o Ciebie, wiem o
tym... Ale jesteś dla niego tylko przyjacielem... Umiem to zauważyć. Nie da Ci
tego...
- A Ty? Czemu chcesz to dać akurat mi? Sam mówiłeś, że
Roderich...
- On? On jest zbyt... „Czysty”? Po prostu ma zbyt wiele
zasad. Nie pozwoli sobie, nawet jeśli by tego chciał, na chociażby myśl o
tym... O tym, by mnie chociaż przytulić... Wiesz jak wygląda, gdy dotknę jego
dłoni? Ucieka... Po prostu zabiera dłoń... A potem widzę jak myje ręce.
Myślisz, że zgodziłby się na coś takiego?
- Nie... Ale to jeszcze nie powód...
- To jest powód. Po prostu mi pozwól. Nikt się nie dowie.
Nikt się tym nie przejmie. Nie opieraj się...
- Bo inaczej zrobisz to siłą?
- Nigdy bym Ci tego nie zrobił... Ale... Nie myślisz, że to
dobry moment? Minęło już tyle lat, a ja wciąż pragnąłem, byś spojrzał na mnie i
przypomniał sobie coś miłego... Nie chcę być tylko złym wspomnieniem... A tego
nie zapomnisz nigdy... Więc sprawię, by była to jedna z najlepszych rzeczy w
Twoim życiu.
- Powiedziałeś, że... Że nikt się nie dowie, prawda? –
chłopak powoli się przekonywał. W końcu... Czy on był naprawdę zły? Czy teraz
miałby po co kłamać? I czy... Czy mógłby liczyć na coś podobnego w
jakiejkolwiek innej sytuacji? To była szansa, by przeżyć coś nowego... A on
lubił robić dziwne, nowe rzeczy.
- Nikt, nigdy... – pocałował go w szyję i delikatnie ścisnął
jego pośladek. Usłyszał cichy jęk i westchnienie.
- Dobrze... Ale... Ale nikomu nie wolno się dowiedzieć...
- Nikt... – wyższy mężczyzna powoli zdjął płaszcz niższego. –
Czy Ty musisz być taki słodki...?
- W końcu muszę być Twoim przeciwieństwem.
- A jeśli jesteśmy podobni? – zdjął jego bluzkę.
- Zimno... To nie fair... – niższy zdjął kurtkę temu o
jaśniejszej skórze.
- Zaraz będzie fair – pozbył się więc koszuli. – Teraz jest
dobrze?
- Może być – zamknął oczy zawstydzony.
- Spokojnie... – albinos powoli
wodził dłońmi po ciele blondyna. – Jesteś taki delikatny... I ciepły... –
pocałował jego obojczyk. Po chwili złożył na jego torsie jeszcze wiele
pocałunków. Odpowiadały mu westchnienia. – Mogę posunąć się o krok dalej? – w odpowiedzi
otrzymał niepewne przytaknięcie. Tak więc pozbyli się reszty dzielących ich
ubrań. Wkrótce stało się to, czego należało się spodziewać. W pustych
podziemiach rozległy się niezwykłe tu dźwięki, a dwa ciała stały się jednym.
Mimo niepewności byli szczęśliwi. Resztę dnia spędzili razem, lecz nie zrobili
żadnego zdjęcia, na którym pojawiłby się ten drugi, nie miało być dowodów.
Jednak później, gdy autokar wiózł ich na pociąg, przy którym mieli się rozstać
zrobili zdjęcia krajobrazu. Nie wiedzieli, że ich odbicie w szybie ukazało się
na zdjęciu.
Złotowłosy,
gdy wrócił do domu od razu podłączył kartę aparatu do czytnika w DVD i
uruchomił pokazując zdjęcia swemu, jak miał nadzieję, partnerowi. Opowiadał
żywiołowo, szczegółowo. Dopóki nie ujrzał zdjęcia w autobusie, gdzie w szybie
odbijała się jego twarz z aparatem i Gilbert, również robiący zdjęcie, siedzący
tuż obok niego. Nie usłyszał jednak żadnego komentarza, jedynie wyższy chłopak
wyłączył odtwarzacz, gdyż to zdjęcie było ostatnie.
- Idźmy spać – powiedział Taurys. – Na pewno jesteś
zmęczony...
- J-ja... To zdjęcie...
- To nic, wiem o tym. To jedno z „jego” miejsc. Dosiadł się
do Ciebie i tyle, jego wina. Chodź – jednak z czego wynikała ta obojętność? Z
zaufania? Taką blondyn miał nadzieję. Jednak, gdy poszli spać jego przyjaciel
tulił go mocno do siebie, jakby ktoś miał go zabrać. Czyli... jednak się tego
obawiał? W odpowiedzi na czuły pocałunek otrzymał zaborczy.
- Co... Co robisz? – zapytał blondyn, gdy jego piżama była
odpinana.
- Nic... Tylko... Tylko pomyślałem, że... Że będziemy jak
wszystkie inne dojrzałe pary, nie jak dzieci z podstawówki...
- Ty taki nie jesteś... Czemu nagle...?
- Chcę tego... A Ty? W końcu to ja mam Ci to dać, nie ktoś
inny...
- Ty myślisz, że ja...?
- Nie chcę, byś odszedł od niego, bo on może dać Ci
więcej... Nie chcę Cię ograniczać... Dam Ci wszystko...
- Spokojnie... Drżysz... – blondyn ujął twarz przyjaciela. –
Jeśli nie chcesz... Proszę... Nie musisz...
- Chcę, tylko zawsze się bałem... Już wiem, że nie mam
czego...
- Nie opuszczę Cię...
- Wiem... Dlatego mogę to zrobić
bez obaw... – zrobili to... Jednak to właśnie obawy były powodem.
Tak
samo też mężczyzna o srebrnych włosach zaprosił przyjaciela do siebie i zaprezentował mu zdjęcia.
Opowiadał z ożywieniem i niejaką radością. I wtedy pojawiło się ostatnie
zdjęcie.
- Widzę, że byłeś tam szczęśliwy... – powiedział mężczyzna i
poprawił okulary.
- Ja... To nie tak... Nie smuć się.
- Nie smucę. Cieszę się, że nie byłeś samotny... I... Mam
jedno pytanie...
- Tak?
- Jest już późno... Wiesz, że sam nie trafię do domu... Nie
chcę Cię kłopotać i...
- Tak, możesz spać u mnie – jasnowłosy zaprowadził
przyjaciela do łazienki, by mógł się przebrać i nie musiał przy nim. – Wiesz ja...
Ja chyba nie mam żadnej piżamy, która by z Ciebie nie spadła...
- Chyba... Chyba nie ma takiej konieczności... Wiem, czemu
byłeś tak smutny, gdy mimo próśb nie zostawałem z Tobą... I ile razy patrzyłeś
w okna mojego domu... Dziś... Dziś dam Ci to, czego zawsze chciałeś... Tylko
nie bierz tego od nikogo innego.
- Nie musisz... Wiem, dam Ci koszulę brata! Będziesz miał
koszulę nocną, taka długa będzie!
- Nie szukaj jej... – pocałował go.
– Myślałeś, że się Ciebie brzydzę, prawda...? Ja tylko... Tylko się bałem, że
pomyślisz o mnie źle... Ale... Już mnie to nie obchodzi... Chodźmy do łóżka,
dobrze? – jasnowłosy przytaknął. Tej nocy zdobył wszystko, czego tak długo
pragnął.
Gdy
czerwień i zieleń znów się spotkały nie potrafiły patrzeć na siebie tak samo.
Rozmowa trwała dość długo, wytłumaczyli sobie wszystko.
- Więc generalnie będziemy się przyjaźnić, jasne? No bo...
Bo już nie ma powodu do niczego innego... – szmaragd podsumował sytuację
- Tak... Zdobyliśmy wszystko, czego pragniemy... Taka
współpraca nie musi mieć miejsca... Ale jakaś wspólna popijawa może? – szkarłat
jak zwykle się nie poddawał.
- Ale dla bezpieczeństwa co najmniej w czwórkę. I nigdy nie
gaś światła.
- Oczywiście. Parami jak w przedszkolu i w świetle,
najlepiej dnia.
- I tak będzie dobrze.
- Właśnie tak.