Translate

czwartek, 31 stycznia 2013

Wiersz numer dziewięćdziesiąt dwa: Tak bardzo Cię kocham.

Białoruś kieruje swe uczucie ku swemu bratu. Pyta, obiecuje. Lecz... Czemu Rosja tego nie docenia? Nie wiem czemu to napisałam... Napisane po bawieniu się nożyczkami i wydłubywaniu dziwnych rzeczy z podkładki pod klawiaturę podczas patrzenia na rysunek Polski i Litwy.

Tak bardzo Cię kocham

Czy miłość jest obłędem, braciszku?
Jeśli tak, to chcę być obłąkana
Ważne, by być przy Tobie
Chcę jedynie Twego szczęścia

Czy miłość jest cierpieniem, braciszku?
Jeśli tak, to chcę umierać w męczarniach
Ważne, by patrzeć na Ciebie
Chcę jedynie Twego szczęścia

Czy miłość jest nieskończona, braciszku?
Jeśli tak, to chcę zatracić się w wieczności
Ważne, by trzymać Cię za rękę
Chcę jedynie Twego szczęścia

Czy miłość jest iluzją, braciszku?
Jeśli tak, to chcę trwać w tym śnie
Ważne, byś był blisko
Chce jedynie Twego szczęścia

Czy miłość jest kłamstwem, braciszku?
Jeśli tak, to nie chcę nigdy poznać prawdy
Ważne, byś patrzył mi w oczy
Chcę jedynie Twego szczęścia

Czemu nazywają mnie szaloną?
Przez miłość do Ciebie?
Ależ, braciszku! Zawsze byliśmy razem
Teraz będziemy tylko trochę bliżej...
Zamiast być obok siebie, złączymy nasze ciała
Czy dwoje może stać się jednym?
Lub z dwojga narodzić Cię może wiele?
Kiedyś to wszystko będzie nasze
Będziesz królem Twego własnego świata
A ja Twoją królową
Więc nie odchodź ode mnie, nie uciekaj
Spójrz, pozbyłam się barier, które nas dzielą
Pozbądźmy się wszystkiego, co leży między nami
I stańmy się jednym, tak jak tego chciałeś
Czemu pragniesz posiąść wszystkich
A mnie pozostawić niespełnioną?
Ziszczę wszystkie Twe najskrytsze marzenia
Mam jedynie jedną prośbę
Pobierzmy się, braciszku...

Wiersz numer dziewięćdziesiąt jeden: Przymus serca.

Nie wiem czy to może opisać personifikacje, czy władców. Zapewne obie te gruby to odczuwają. Sojusz i nakaz zjednoczenia z kimś całkiem obcym, może nienawidzonym. Utracenie możliwości bycia z ukochaną osobą. Obserwowanie śmierci w okół. A nikt nie pomyśli, że symbol państwa może coś czuć

Przymus serca

Jesteś tylko symbolem, marionetką, pionkiem
Nikt nie zastanawia się nad tym czy potrafisz kochać
A czy Ty kiedykolwiek pomyślałeś o tym?
Czy zadziwiło Cię kiedyś Twe własne serce?

Jesteś tylko symbolem, marionetką, pionkiem
Możesz robić jedynie to, co Ci nakazane
Lecz czy nigdy nie pragnąłeś się wyrwać, uwolnić?
Czy nigdy nie musiałeś postąpić wbrew swemu sercu?

Jesteś tylko symbolem, marionetką, pionkiem
Jak wiele razy kazano Ci żyć w bliskości
Z tym, kogo nienawidziłeś, nie znałeś?
Fałszywa miłość daje jedynie cierpienie

Jesteś tylko symbolem, marionetką, pionkiem
Jak wiele razy ukochanej osoby śmierć widziałeś?
Nie pozwolono Ci nigdy być blisko tych najcenniejszych
Prawdziwa miłość jest niepotrzebna na tym świecie

Czym więc jest symbol?
Jedynie znakiem, czymś co kochają ludzie
I przywołują w chwili trwogi
Nigdy nie przypisuje się mu emocji

Czym więc jest marionetka?
Lalką na sznureczkach, którą kontroluje lalkarz
Ma być jedynie piękna i posłuszna
Nigdy nie przypisuje się jej emocji

Czym więc jest pionek?
Cząstką gry, którą kontrolują ludzie, by wygrać
Ma jedynie wykonać swe zadanie lub zginąć
Nigdy nie przypisuje się mu emocji

Jesteś tylko symbolem, marionetką, pionkiem
Musisz przynieść ludziom szczęście
A sam otrzymujesz jedynie cierpienie
Oto Twoje przeznaczenie

środa, 30 stycznia 2013

Wiersz numer dziewięćdziesiąt: Czym naprawdę jesteś?

Kolejna część rozważań o personifikacjach/ Czy mogą kochać? Czy muszą nienawidzić? Nieskończoność przynosi wiele zmian.

Czym naprawdę jesteś?

Jakie oblicze widzisz, gdy spojrzysz w lustro?
Czy to Ty, czy jedynie iluzja?
Co możesz ujrzeć? Co możesz poczuć?
Jak wiele jest prawdy, a jak wiele kłamstwa?

Prawdę można dostrzec w oczach ukochanej osoby
Lecz kogo możesz nią nazwać?
Tak wielu ludzi narodziło się i umarło w Twym życiu
Czy masz prawo kochać kogoś, kto znika szybciej niż mgnienie oka?

I tak wciąż dzień po dniu widzisz obce twarze
Te kilka niezmiennych jednak pozostaje
Czy możesz je kochać czy nienawidzić?
Możesz jedynie czuć, co jest Ci przykazane

Rozglądasz się w okół siebie
Otoczenie znów się zmieniło
Jak wiele razy jeszcze przyjdzie Ci obudzić się w obcym domu?
Czy Ty masz naprawdę swój dom?

Żyjesz wciąż i widzisz śmierć na swej drodze
Łzy nie zmyją krwi z Twych rąk
A pragniesz jedynie szczęścia i miłości
To jednak pozostaje wyłącznie dla śmiertelnych

Wszystko zmienia się tak nagle
Młoda dama którą widziałeś wczoraj z matką jej
Dziś po parku woła za wnukami
A Ty wciąż się nie zmieniłeś

Czy masz prawo myśleć o miłości
Jeśli nie możesz się przy kimś zestarzeć?
Czy możesz przysięgać wierność po grób
Wiedząc, że nie umrzesz nigdy?

I tak widzisz krótkotrwałe szczęście śmiertelnych
Czy i Ty o nim nie marzysz?
Przestać być symbolem, stać się człowiekiem
I zamiast myśleć za naród, myśleć za siebie

Jednak co składa się na Twe myśli i uczucia?
Czy one kiedykolwiek były Twoje?
Czy to nie jest tylko iluzja tego
Co czują Ci, którzy nadali Ci imię?

Jesteś tylko symbolem, pionkiem, marionetką
Musisz kochać i nienawidzić to, co każe Ci lud
Król kiedyś umrze i uśmiechnie się po raz ostatni
Ty nie umrzesz, będziesz płakał przez wieki

wtorek, 29 stycznia 2013

Wiersz numer osiemdziesiąt dziewięć: Wszystko i nic.

Prawie zasypiam, więc mogą być dziwne błędy. Taka mała analiza tego, czym jest personifikacja.

Wszystko i nic

Jesteś wszystkim i jesteś niczym
Jeśli jesteś narodem
To czy możesz być człowiekiem?
Masz wszystko i nie masz nic

Jesteś wszystkim i jesteś niczym
Jeśli każą Ci być wrogiem
To jak możesz zostać przyjacielem?
Masz wszystko i nie masz nic

Czujesz wszystko i nie czujesz nic
Jeśli musisz nienawidzić
To jak możesz kochać?
Masz wszystko i nie masz nic

Czujesz wszystko i nie czujesz nic
Zmuszony to bycia razem
Czy możesz nazwać to uczucie miłością?
Masz wszystko i nie masz nic

Widziałeś wszystko i nie widziałeś nic
Czym są rozterki wielkich królów codzienne
Gdy nie jesteś w stanie patrzeć przez nie na głód ludu?
Masz wszystko i nie masz nic

Widziałeś wszystko i nie widziałeś nic
Obserwujesz śmierć wielkiego bohatera
Lecz czy nie umknęły Ci jego narodziny?
Masz wszystko i nie masz nic

I tak teraz istniejesz
Pośród wszystkiego i niczego
Razem ze światłem i ciemnością
Każą Ci kochać, każą Ci nienawidzić
Jak wiele Twych uczuć jest prawdą
A jak wiele kłamstwem?
Czy czujesz Ty, czy Ci, których imię nosisz?
Czy jesteś sobą, czy zbiorem cudzych myśli?
Masz wszystko i nie masz nic

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Historia poza tematem numer trzydzieści dwa: Patrz jak najdłużej.

Odpowiedź ze strony Kanady dotycząca poprzedniej historii.

Patrz jak najdłużej

                Tak długo czułem na sobie czyiś wzrok. Wkrótce dowiedziałem się, że to Twe oczy patrzyły na mnie. Pamiętam je jeszcze z dzieciństwa. To Ty obserwowałeś jak zaczynałem chodzić, jak zaczynałem mówić. To Ty brałeś mnie na ręce, to Ty pocieszałeś i całowałeś rany, żeby nie bolało. Lecz teraz sam muszę opatrzyć każde zranienie i czuć jego ból do końca.
                Wiem, że powinienem mówić głośniej, wiem, że powinienem walczyć o swoje zdanie. Jednak wolę patrzeć jak Ty mówisz. Jak kłócisz się z tym słodkim panem o śmiesznych brwiach. Dlatego czekam na swoją kolej. Żeby nie zabrać ani sekundy, którą mógłby wypełnić Twój głos. Jednak najgorsze jest to, że to inny krzyk zagłusza me myśli. Czemu on w ogóle musi tu być? Jest taki głupiutki i niewinny, ale jakże denerwujący.
                Przepraszam, że byłeś smutny, gdy płakałem. To nie Twoja wina... Po prostu... To wszystko mnie już przerasta. Pamiętam jak kiedyś mnie pocieszałeś biorąc na ręce. Teraz ja mam kogoś, kogo mogę tak nosić. I tak jest dobrze. Nie chcę już Ci zawracać głowy. Mam to, czego chciałem.
                Nie musisz nic dla mnie robić. Zrobiłeś już wystarczająco wiele. Nauczyłeś mnie wszystkiego. Teraz ja muszę wykorzystać tę wiedzę. Wiem ile wciąż starasz się zrobić. Jak mówisz rzeczy, które mogą mi pomóc. Jak rozmawiasz z tym panem, którego podopieczny jest taki szczęśliwy. Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej. Mi jednak wystarczy jedynie Twój uśmiech.
                Dobrze wiem, kto daje mi prezenty. Jest na nich zapach Twych perfum, zapomniałeś o tym? Są tak charakterystyczne, że rozpoznam je wszędzie. Zapach, który ciągnie się za Tobą i zostaje na każdej rzeczy jaką dotkniesz. Kiedyś pachniały nim również moje ubrania, tak często mnie tuliłeś. Ostatnio chciałem kupić ten sam perfum, by znów mój pokój wypełnił się Twoim zapachem, ale... Czułem się jakbym w ten sposób odbierał Ci to, kim jesteś i oszukiwał sam siebie.
                I tak jak Ty wciąż kłócisz się z tym panem, ja nie mogę dojść do porozumienia z jego podopiecznym. Jednak w oczach ich obu widzę chęć pojednania. Może kiedyś połączymy cztery serca w jedno? Czy nie marzyłeś o rodzinie?
                Więc patrz jak powoli wybijam się w tym świecie. Obserwuj mój każdy uśmiech, który pojawia się, gdy Cię widzę. Zobaczysz kiedyś jak staję na szczycie. I będziesz ze mnie dumny.

niedziela, 27 stycznia 2013

Historia poza tematem numer trzydzieści jeden: Mogę tylko patrzeć.

Rodzicielskie rozterki Francji, który widzi zmagania Kanady wśród okrucieństwa świata, lecz nie może mu w żaden sposób pomóc nie odbierając mu tym samym poczucia samodzielności.

Mogę tylko patrzeć

                Mogę tylko patrzeć i obserwować każdy Twój ruch. Nie mogę pomóc Ci w żaden sposób, to już o wiele za późno. Pamiętam czas, gdy prowadziłem Cię za rękę. Pamiętam Twój uśmiech, gdy schodziłeś powoli ze schodów przyciągany zapachem śniadania. Byłeś tak szczęśliwy wiedząc, że to ja je zrobiłem. Byłeś taki słodki. Jednak teraz to maleńkie dziecko, którym byłeś, tak kiedyś słodkie w swej nieśmiałości, teraz stało się młodzieńcem, którego pozbawiono własnego zdania.
                Wciąż za Tobą patrzyłem. Widziałem jak na spotkaniu unosisz niepewnie swą delikatną dłoń, lecz natychmiast ją cofasz, gdy rozlega się krzyk tego, którego chyba żartem, nazywają podobnym do Ciebie. Czemu was mylą? Przecież... Przecież nie jesteście w ogóle podobni! Może jesteście w podobnym wieku, macie ten sam kolor oczu i włosów... Ale jesteście niczym czerń i biel. Może oba są kolorami, może oba są nicością, ale przecież nie są podobne! Ty jesteś dla mnie wszystkim. Jesteś podobny do mnie, nie do niego.
                Jednak Ty z uśmiechem stwierdzasz, że poczekasz na swoją kolej. Zauważyłeś, że ona nigdy nie nadchodzi? Gdybym chociaż wiedział co czujesz, co myślisz, co chcesz powiedzieć... Uwierz mi, mówiłbym w Twoim imieniu. Jednak teraz jesteś samodzielny. Nie mogę Cię wiecznie prowadzić za rękę.
                I czemu ja nie potrafię, tak jak on, po prostu Ci wszystkiego powiedzieć? On po prostu krzyknie, spojrzy tymi zielonymi oczyma i powie wszystko, co leży na jego sercu w związku z jego podopiecznym. A ja? Ja jedynie patrzę i obserwuję. Wiesz... Nie potrafiłbym Cię skrytykować... Jesteś dla mnie idealny, bezsprzecznie słodki. Jednak to kiedyś doprowadzi Cię do cierpienia.
                Znów widzę jak skryty przed całym światem płaczesz bezsilnie. Powtarzasz, że wcale nie jesteś podobny do tego, z którym tak często Cię mylą. Chcę podejść, położyć rękę na Twoim ramieniu i powiedzieć, że przecież jesteś od niego dużo milszy i piękniejszy. Jednak wtedy zrozumiałbyś, że widziałem Twe łzy, tak pośpiesznie teraz wycierane w futerko polarnego niedźwiadka. Wyglądasz jak dziecko z pluszowym misiem, które zgubiło się w sklepie. Jednak jesteś już dorosły, niedźwiadek jest żywy, a Ty zagubiłeś się w życiu i okrucieństwie tego świata.
                Czasem myślałem, by zasięgnąć u niego rady, by spytać, jak on radzi sobie z tym, który wyrósł pod jego skrzydłami. I wtedy przypominam sobie, że ten ktoś od niego uciekł. A potem widzę jak znów się kłócą. My byliśmy razem szczęśliwi, prawda? Nigdy nie wypowiemy przeciwko sobie gorzkich słów.
                Mogę więc jedynie biernie przyglądać się Tobie. Widzieć, jak potykasz się na wyboistej drodze życia. I jak krzyk o pomoc więźnie w Twym gardle. Ja słyszę nawet Twój najcichszy szept... Więc szepcz do mnie, tym swym delikatnym głosem, niech ciepło Twego oddechu owiewa mi twarz. Bo ja potrafię wyczuć wiatr o zapachu miłości.
                Tak wiele razy starałem się Ciebie pocieszyć. Lecz zawsze kończyło się na tym, że musiałeś iść z misiem do weterynarza, bo zjadał czekoladki, które Ci podrzucałem. Ile razy zdeptał róże? A Ty później, zamiast czuć się lepiej, byłeś jeszcze bardziej smutny i zatroskany. Nie mogłem tak po prostu podejść, wtedy myślałbyś, że w Ciebie wątpię. Wiem, że sobie poradzisz. Jednak chciałbym jeszcze chwilę potrzymać Twą dłoń. Nie chcę prowadzić Cię za rękę. Chcę tylko iść z Tobą ramię w ramię.
                Co mam zrobić, żeby widzieć Twój uśmiech? Często widzę, że jesteś szczęśliwy gotując. Więc Ciebie też to uszczęśliwia? Jednak o ile szczęśliwszy byś był, gdybyś usłyszał słowa pochwały! Zastanawiałeś się kiedyś, gdzie znikają niezjedzone resztki, gdy nagotujesz za dużo? Kiedyś Ci powiem. Świetnie gotujesz, mój mały. Masz to po mnie, na pewno.
                Podobno czasem bawicie się razem. Ty i ten chłopak, którego uważają za podobnego Tobie. Więc może i ja powinienem zaprzyjaźnić się z jego opiekunem? Stanowilibyśmy jedną rodzinę. Wy jako rodzeństwo, my jako rodzice. Czyż to nie piękne? Jednak zieleń rozkwita nienawiścią. Błękit nie ma prawa wstępu ku temu sercu. Postaram się jednak je zdobyć. Może wtedy i on mi pomoże... Jest bardziej bezpośredni w osądach, może nauczy Cię walki o własne zdanie?
                I tak mogę jedynie patrzeć jak samodzielnie znikasz w cieniu. Nie mogę już za rękę prowadzić Cię ku słońcu. Pamiętaj, ja Cię widzę, zauważam każdy Twój ruch. Więc nie znikaj. W mym sercu będziesz błyszczał wiecznie.

sobota, 26 stycznia 2013

Historia poza tematem numer trzydzieści: Miłość odchodzi wraz ze snem.

Napisane po zainstalowaniu w osu! "Spice!" Kagamine Len. I tak sobie godzinkę trzy poziomy pomęczyłam, a potem nagle mnie wzięło na napisanie tego... Tylko nie powiem kto tu jest. Zgadnijcie co autor miał na myśli^^ *wkleiła z Worda nie podkreślającego i szuka błędów... podkreśliło tylko dwa słowa, nie będące w słowniku, bo obce... Czyli napisane bezbłędnie...* *czuje się zajebista* Jak nie jedno to drugie, napisane bez literówek to się okaże, że inne słowo albo składnia...

Miłość odchodzi wraz ze snem

                Jak co dzień budzę się sam, choć od tak dawna sam nie zasypiałem. Pewnie myślicie, że to dobrze, prawda? Zazdrościcie? Ach, no tak! Co noc inna kobieta, zero zobowiązań, prawda? Też byście tak chcieli, czyż nie? A chcielibyście żyć ze świadomością, że ta jedna wyjątkowa osoba was nienawidzi? Chcielibyście tulić obce, odrażające, choć tak piękne ciało, tylko po to, by jej jęki zagłuszyły wasz smutek? Powiecie „Bardzo prosto, przestań się pieprzyć i idź powiedzieć swojej ukochanej osobie co czujesz”. Takie to proste? A jeśli łączyłoby was z tą osobą jedynie cierpienie? Gdyby patrząc w wasze oczy widziała ból, jaki jej zadaliście? Myślicie „Trzeba było jej nie krzywdzić”, ale nie rozumiecie jak to jest być marionetką w czyiś rękach, jak to jest jedynie cierpieć i patrzeć jak ta osoba płacze, mogąc tylko wykonywać polecenia. I co dzień zadawać jej ból, by co noc płakać wspominając jej krew i łzy. Mogłem jedynie być posłusznym...
                Znów obudziłem się sam, a na poduszce wciąż pozostawał zapach kobiecych perfum. Kolejna noc przepełniona zabijaniem sumienia. By zapomnieć o jednym grzechu, popełniam tysiące innych. Zadzwonił telefon. Nie poznaję imienia... Jednak wiem, że jest kobiece... Skąd mam ten numer? Kim ona jest? Nie wiem, jednak odbieram, tak wypada. Słyszę jakże denerwujący, piskliwy głosik. Ach, pamiętam. To ona ciągle mnie męczyła, żebym do niej mówił... Aż tak ją fascynuje mój głos? Raczej język... Zaśmiałem się w duchu z tego jak cieszyła się z obelg, tylko dlatego, że były po francusku. Nie rozumiała ich, jakże była głupiutka. Tak łatwo było jej wmówić, że chwalę jej piękne włosy, gdy nazywałem je sianem, albo jej oczy, gdy mówiłem jak chętnie  bym je wyłupił. Wystarczyło, że mówiłem po francusku, nie znała tych słów, jednak dla niej każde oznaczało miłość, tylko dlatego, że to ja je wypowiadałem. Czyż to nie dziwne? Czemu nawet wyznanie miłości w innym języku jest przez kobiety pogardzane, gdy choćby największa obraza w niektórych mowach staje się synonimem wspaniałości? Jaki ten świat jest pusty i przewidywalny. Z resztą tak samo ona... Wiedziałem co zaraz powie. Umówiliśmy się na kolację. Jak zwykle wmawiała mi, że nie jest taka łatwa i dziś skończy się tylko na tejże kolacji, że rozejdziemy się, gdy tylko wyjdziemy z restauracji. Ja jednak wiedziałem, że wieczór przeciągnie się do świtu, a ja znów rano znajdę jakieś jej wlosy na poduszce. Co ona z nimi robi? Twarz ma jakby kąpała się w czekoladzie, a same włosy chyba tysiąc razy rozjaśniane... Brzydzę się jej... Ale pozwala mi zapomnieć o tym, co naprawdę kocham.
                Dzień minął jak zawsze. Nieco pracy do południa... Choć, nie myślałem o pracy. Patrzyłem na jedyną osobę, którą mogłem kiedykolwiek bardziej kochać i nienawidzić zarazem. Tyle razy raniliśmy siebie nawzajem. On odebrał mi jedyną kobietę jaką pokochałem... Lecz później... Później przeszliśmy przez to samo piekło, widzieliśmy te same krople krwi, a po naszych twarzach łzy płynęły równocześnie. Takich rzeczy się nie zapomina. Nie zapomina się ogromnej rany na piersi, którą opatrywało się nocami, bo ten, który miał pomóc był na to zbyt samolubny. Nie zapomina się też przyjaciół. Ani wyrzutów sumienia, gdy uświadamiasz sobie, że przeżyłeś jedynie dzięki pomocy tego, któremu najpierw sam jej odmówiłeś. I właśnie ta pomoc nauczyła mnie jednego. Prawdy o tym świecie. Zawsze wydawało mi się, że ludźmi rządzi nienawiść lub naiwność. I gdy słyszałem jak on znowu komuś pomógł, miałem ochotę jedynie się roześmiać. Lecz gdy widziałem jego poranioną, lecz wciąż uśmiechniętą twarz, gdy podawał mi rękę, lub jego radość, gdy ujrzeliśmy jak powoli ta jedna, tak ważna dla mnie osoba, dzięki niemu właśnie powoli wracała do sił... Nie mogłem odeprzeć wrażenia, że on został mi zesłany z nieba. Te wesołe oczy, w tym samym kolorze, co te, które kochałem. To on uświadomił mi to, co jest najważniejsze. Prawda. On nie przejmował się tym kto mu pomógł, on szedł za głosem serca i pomagał każdemu. Nawet, gdy potem był zdradzany. Czemu ja tak nie potrafiłem? Czemu byłem jak marionetka, nie mogąca wyrazić własnych uczuć?
                Tyle słów wypowiadałem o miłości. Jednak zawsze były one kłamstwem. Prawdziwe nie mogły nigdy przejść przez moje gardło. Gdy patrzyłem na tych, których najbardziej kochałem, mogłem jedynie widzieć ich cierpienie. Mogłem jedynie szeptać słowa pocieszenia, lub dalej brnąć w fałszywą grę półsłówek. Jak mogłem być tak głupi? Jak mogłem kłamać z taką łatwością? Okłamywać nawet samego siebie?
                I tak wciąż, dzień po dniu wszystko się powtarzało. Najpierw patrzyłem na tę osobę, spijając z jej ust sarkazm, odpowiadając ironicznie. Jakże musiał mnie nienawidzić! Jednak kochałem dźwięk każdego jego słowa, każdy ton oddechu. Jednak mogłem jedynie go podziwiać, mogłem jedynie napawać się jego widokiem i głosem.
                Chciałbym powiedzieć mu te jedną jedyną rzecz. Może udawałem, że nienawidzę jego języka, ale powiem to tak, jak chciałby to słyszeć, tak jak powiedzieliby ludzie mieszkający w jego kraju. „I love you”, mon petit lapin.

piątek, 25 stycznia 2013

Wiersz numer osiemdziesiąt osiem: Wieczna gra.

Napisane po słuchaniu "Kuusou Mesorogiwi", trochę pod wpływem słów "Survival game". Miało być takie mroczne jak to personifikacje muszą się nawzajem zabijać, żeby przeżyć, ale wyszło bardziej o smutnym przeznaczeniu królów...


Wieczna gra

Odkąd tylko się narodziliście
Odkąd tylko otworzyliście oczy
Musicie wciąż walczyć, by żyć
Nie możecie marzyć ni śnić

Tak wielu liczy na was
Tak wiele od was oczekują
A wy musicie spełnić ich żądania
Nie dane jest wam posiadanie własnych pragnień

Symbolem jesteście wszystkiego w co wierzą
Symbolem jesteście wszystkiego co liczy się dla nich
Lecz czy wy macie prawo w coś wierzyć?
Czy macie prawo zmienić swe przeznaczenie?

Gdy krok na przód postąpicie wszyscy za wami pójdą
Gdy krok na przód postąpicie możecie spaść w przepaść
Lecz taka jest wasza powinność, takie wasze brzemię
Nie macie prawa odpowiedzieć „nie”

Zazdroszczą wam malutcy tego, kim jesteście
Zazdroszczą wam wszystkiego, co macie
Lecz nie wiedzą jak bardzo pragniecie to porzucić
Nie wiedzą jak bardzo chciecie stać się nimi

I tak wśród płaczu i łez życie trwa wasze
I tak wśród niespełnionych marzeń przelewacie krew
A wszyscy w okół was jedynie oceniają
Ich kryterium nie jest sprawiedliwe, to ich własna pycha

I tak rządząc i będąc rządzonym staracie się żyć
I tak sądząc i będąc sądzonym staracie się istnieć
Jednak nikt szczęścia wam nie da ni nawet radości
Waszym przeznaczeniem jest śmierć i łzy 

czwartek, 24 stycznia 2013

Wiersz numer osiemdziesiąt siedem: Stworzone i utracone.

Dziwnie się z tym czuję, ale dzisiaj coś rymuję... Więc tak... Napisane po dziwnych rozmowach, praktycznie jednoczesnych o: brwiach Anglii, Zwyrodnieniu móżdźkowo-rdzeniowym i... policzkach Fritza... To ostatnie doprowadziło do rozmowy o tym, że w młodości to i charakter i wygląd miał względnie sympatyczny, a potem się wszystko popsuło... I stąd wziął się ten wiersz... Zrymowałam przypadkiem pierwszą zwrotkę i tak już resztę tak robiłam. Trochę przez rymowaną rozmowę. Rymy są słodkie~

Stworzone i utracone

Zamknięte w tym świecie
Pozbawione miłości dziecię
Czegóż to pragniesz?
Czegóż to łakniesz?

Chcesz, by ktoś rzucił czar
Odpędził tak wiele sennych mar
Jednak nie ma szczęścia na tym świecie
Smutny, samotny kwiecie

Więc chcesz stworzyć porządek nowy
Godny koronowanej głowy
Jak wiele jednak osiągniesz?
Czy w dążeniach swych spoczniesz?

Myślisz, że w tej bitwie nie polegniesz
Ku swej chwale dumnie pobiegniesz
Jednak licz się z tym, że to mity
Wazon z nektarem został rozbity

Zapomniałeś jednak o miłości
Nie masz w sobie krzy radości
Wybrałeś więc swoją samotnię
Nie potrafiąc żyć z ludźmi zgodnie

I tak pośród świata tego
Nadszedł kres władcy wielkiego
Lecz nikt po nim nie zapłacze
Gdy serce już nie zakołacze

Czy spodziewałeś się, że tamte dzieci
Ucieszą się, gdy dusza Twa uleci?
Czy spodziewałeś się, że płomień nienawiści spali
To, co Tyś krwią ludzką splamił?

I teraz, gdy świat choć pstryknie
Wspomnienie o Tobie zniknie
Śnij dziś więc choć raz szczęśliwie
Na zaświatów złotej niwie

środa, 23 stycznia 2013

Historia poza tematem numer dwadzieścia dziewięć: Gdy przekwitną róże.

Taki mały FrUK (Frangleterre). Odczucia Francji względem Anglii i dość niecodzienna sytuacja, w której obaj się znajdują. Pisane z perspektywy Francji.

Gdy przekwitną róże

                Co się stanie, gdy ostatnie róże przekwitną? Czy znikniemy razem z nimi? Chociaż... Jak wiele mają ze mną wspólnego? Jedynie wciąż w mych dłoniach spoczywają. A wiesz czemu? Bo Ty jesteś różą. Tak piękny, jednak Twe słowa ranią do krwi. Rozrywają me serce na tysiące fragmentów. Czemu mi to robisz? I czemu ja robię to Tobie...? Nie jestem bez winy... Obaj szydzimy nawzajem ze swoich wartości, niszcząc wszystko, co kochamy. Ląd i woda nie powinny być razem... Lecz... Trawa najlepiej rośnie po deszczu. Czyż nie istnieje on właśnie dla niej?
- Ej, na co się lampisz, żabojadzie?! – krzyknąłeś wyrywając mnie z odrętwienia. – Jesteśmy w środku konferencji światowej! W dodatku na temat globalnego ocieplenia! Już mi te cholerne lodowce, które się raczyły perfidnie rozpuścić zalały kilka hektarów!
- Ty ogólnie często jesteś zalany, mon ami – powiedziałem odruchowo. Ach, jakże tego nienawidziłem! Naszej maniery dogryzania sobie.
- Twoją głowę zaraz utopię w najbliższym kiblu, jak się nie skupisz!
- Do kibla, jak to prymitywnie określiłeś, bym musiał biec jakbym zjadł to co, chyba z litości, nazywasz jedzeniem.
- Zaraz ja Tobie nie okażę litości! – złapałeś mnie za koszulę. Wiesz ile razy pragnąłem, byś to zrobił, mając jednak inne intencje? Jak myślisz, czemu wciąż z Ciebie drwiłem? Po to, by być blisko Ciebie... Choćbyś przyciągał mnie do siebie jedynie w gniewie. Po to, by czuć Twój dotyk... Choćby miało być to uderzenie, czy dłonie zaciśnięte na gardle. Co teraz zrobisz, mój drogi? I wtedy nadciągnęła rzeczywistość, niszcząc wszelkie iluzje.
- Macie natychmiast się uspokoić! – krzyk tuż obok nas i uderzenie w stół. Czy on potrafi myśleć o czymś więcej niż zasadach? Czy on potrafi czuć? Już dawno w to zwątpiłem. Jednak powziąłem pewne postanowienie... Dziś powiem Ci coś, czego na pewno nie słyszysz na co dzień, a na pewno nigdy nie słyszałeś ode mnie.
                Minął pierwszy dzień konferencji, należało udać się do hotelu i odpocząć. Poszedłem za Tobą, cel był niedaleko, więc musiałem się pospieszyć. Złapałem Twoją dłoń. Nie... Nie próbuj mi jej wyrwać, uspokój się.
- Co Ty, do diabła, robisz?! – krzyknąłeś, jednak nie ważyłeś się mnie uderzyć. Zawsze mnie to zastanawiało. Twoja smutna mina, gdy cofałeś podniesioną na mnie rękę.
- Schwytałem właśnie największy skarb tego świata, wiesz? – powiedziałem tajemniczo. Twoja zdziwiona mina była tak piękna.
- Nie śmiej się ze mnie – czemu się rumienisz? – Myślisz, że dam się nabrać na Twoje ckliwe słówka? Nagle Cię naszła ochota zaciągnięcia mnie do łóżka? Możesz sobie pomarzyć... Nie jestem taki jak Ty...
- Gdybym Cię nienawidził, tak jak Ci się zdaje, czy marnowałbym czas na te słówka? Mógłbym Cię w każdej chwili zmusić – przyciągnąłem Cię mocno do siebie, unieruchamiając Cię w uścisku.
- Zostaw! Jesteś nienormalny! Puszczaj! – krzyczałeś, próbując się wyrwać. Nie wiesz jak jesteś słodki, gdy jesteś taki drobny, a uparty.
- Widzisz? Jeśli bym chciał tylko zaciągnąć Cię do łóżka, zrobiłbym to spokojnie siłą. Nie możesz mi się przeciwstawić jako samotny człowiek – powiedziałem, chcąc jednocześnie Cię wystraszyć i uspokoić. Pokazać, jaki jesteś względem mnie mały, w tym delikatnym ciele, a jednocześnie jak dla mnie ważny, skoro nie skrzywdziłem Cię w ten sposób. Wiem jaki jesteś potężny. Wiem jak ogromny względem niektórych. Ale tu i teraz, jesteś moją zdobyczą.
- Czego chcesz? – powiedziałeś z rezygnacją. Czyżbyś się bał? Czyżbyś myślał, że już nie masz wyboru i próbował się ratować? Przed czym? Przed moją miłością?
- Niczego szczególnego. Chcę spędzić ten wieczór z Tobą. Nieważne czy zgodzisz się zostać na noc. Nie myśl, że chcę tylko jednego.
- Ty zawsze myślisz tylko o jednym. Myślisz, że tak łatwo mnie zdobyć? Po tylu latach, gdy... – przerwałeś nieco smutnym głosem. Zmartwiłem się i  delikatnie dotknąłem Twej twarzy.
- Spokojnie... Dziękuję, że mi pomogłeś... Wiesz kiedy... Może jedynie uczestniczyłeś w pokonaniu wspólnego problemu, ale... Ale pomogłeś mi... Zaimponowałeś mi wtedy. Jak myślisz, jak się zmieniłem przez te lata?
- Też o tym ciągle myślisz? – spojrzałeś nagle w moje oczy. – Wtedy naprawdę myślałem, że już Cię nie zobaczę, żabojadzie, pieprzony... Ale... Nie cieszyłem się z tego... Byłem smutny, wiesz? Tak cholernie smutny i załamany myślą, że mógłbym patrzeć jak umierasz.
- Widzisz? Nie mamy już powodu do nienawiści... Więc zgódź się ja choć kilka godzin razem.
- Mam dużo pracy...
- Pomogę Ci. Możesz to nawet już policzyć do wspólnego czasu.
- Jesteś uparty, wiesz?
- A Ty słodki jak się rumienisz – spiorunowałeś mnie spojrzeniem i nagle ruszyłeś w stronę hotelu. Szedłem za Tobą niczym pies za swoim panem. I tak się czułem. Ty byłeś panem mego serca, a smyczą nić przeznaczenia. Wszędzie byliśmy razem, czyż nie?
                Wkrótce znaleźliśmy się w Twoim pokoju. Nerwowo układałeś dokumenty i notatki z dzisiejszego dnia. Starałem się Ci pomóc, jednak co chwilę wyrywałeś coś z moich rąk. Jednej kartki nie zdążyłeś zabrać, nim coś zobaczyłem. Maleńki rysunek u dołu strony... Wyglądał jak moja nieco zniekształcona twarz. Uśmiechnąłem się, a Ty zarumieniłeś. Rozmawialiśmy o wszystkim. O tym, co nas dzieliło, o tym, co nas łączyło. Wspomnienie wspólnych, choćby krótkich momentów było miłe. Żaden nie wspomniał o kłótniach, jakby nie chcąc wprowadzić smutku między śmiech. A potem zrobiłeś herbatę i wciąż rozmawialiśmy. Niczym starzy przyjaciele. Czy to nie było dziwne? Gdy już wypiliśmy herbatę, a tematy nadal się nie skończyły wypiliśmy kolejną. Tym razem dodałeś do niej rumu. Jutro i tak był dzień wolny, bo jedna z osób musiała być gdzie indziej, a bez niej nie mogliśmy nic ustalać... Po jednej herbacie „z prądem” przyszła kolejna i kolejna. Dziwne, było mi coraz cieplej, a Ty... Ty byłeś coraz milszy... Byłeś coraz bliżej. I nagle zrobiłeś coś, co sprawiło, że obaj nagle wytrzeźwieliśmy. Nasze usta zetknęły się w pocałunku. Chwilę potem spojrzałeś na mnie przerażony.
- Przepraszam... – wybełkotałeś. – To nie tak... Ja tylko...
- Spokojnie... Po pijaku ludzie robią różne rzeczy... Widać za dużo rumu dodałeś do herbaty... Albo tych herbat za dużo wypiliśmy. Już dobrze. Jeśli mnie nie lubisz to po prostu uznam to za chwilowe zaćmienie – objąłem Cię delikatnie, żebyś się uspokoił.
- Ale ja... To nie było aż takie zaćmienie... Ja... – drżałeś nieco. Czyżbyś był bliski płaczu?
- Wiesz, czemu nie gniewam się o ten pocałunek? Bo zawsze o nim marzyłem – mogłem powiedzieć to prosto z mostu, nie miałem z tym takich trudności jak Ty. – A wiesz czemu tak bardzo go pragnąłem? Bo Cię kocham. Uznam to więc za prezent.
- J-ja.. Ciebie... Ja Ciebie też, cholero jedna... – i się rozpłakałeś. To było słodkie, jednak... Zastanawiam się ile będziesz pamiętał jutro... Być może nic... Albo uznasz, że Cię skrzywdziłem... Jednak teraz jestem szczęśliwy. Gdy już się uspokoiłeś postanowiliśmy iść spać. Nie bawiliśmy się w szukanie drugiego posłania, łóżko było duże. Lecz... Co pomyślisz jutro? Tej nocy trzymałem Cię cały czas w ramionach.

wtorek, 22 stycznia 2013

Wiersz numer osiemdziesiąt sześć: Słońce i Księżyc.

Opis relacji Polska-Prusy i taka mała nadzieja na ocieplenie ich stosunków w przyszłości.

Słońce i Księżyc

Złoto tak piękne i tak pożądane
Przez lata Srebro zazdrościło mu piękna
I, gdy tylko mogło
Próbowało stać się lepsze od niego

Szmaragd był tak rzadki i chroniony
Zniknął na chwilę, pojawił się znowu
Rubiny, choć liczne i silne
Zniknęły nagle i bezpowrotnie

Słońce wschodzi co dzień
Zachodzi co noc
Na miejsce jego wstępuje Księżyc
By zniknąć, gdy Słońce powrócić zapragnie

Czemu muszą wciąż w nienawiści żyć?
Słońce i Księżyc pojawiają się razem
Zmierzch i świt jedność im nadają
Tak i oni jedynie chwilami wspólnie się pojawiają

Czemu nie mogą żyć wspólnie?
Niczym szkarłatne róże, mimo iż kolców pełne
Istnieć mogą na malachitowych krzewach nie raniąc ich liści
Więc czemu i oni nie mogą obok siebie przebywać zbyt długo?

Spójrzcie więc na niebo
Blaskiem słońca księżyc jaśnieje
Spójrzcie więc na ziemię
Wśród trawy kwitną maki

Więc czemu oni wciąż rywalizować muszą?
Czemu nie mogą zaznać szczęścia?
Czy nie mogliby istnieć w szczęściu i harmoni?
Rubiny wrzucone między szmaragdy w szkatule

Tak więc jak róże na krzewie
Jak maki wśród traw
Niech istnieją wspólnie
I zmienią świat

Słońce i Księżyc równie są piękne
Wielkie drzewa zielone równie podziwiane co wiśnie na nich czerwone
Na polanie kwitną maki, wśród rubinów błyszczą szmaragdy

Teraz już wymieszało się wszystko
Lecz to nie chaos, lecz harmonia
Czemu nie mogło tak być zawsze?
Do szczęścia długa droga

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Wiersz numer osiemdziesiąt pięć: Ponowne zjednoczenie.

Kontynuacja poprzedniego wiersza. Polska i Litwa od zaborów (przed którymi skończył się poprzedni wiersz) do dnia dzisiejszego.


Ponowne zjednoczenie

Utopię zniszczył ten, który miłości nie zaznał nigdy
Rozdzielone marzenia i sny
Jednak serc nie rozdzieli nikt
Ciała są teraz daleko

I wciąż w snach, w środku nocy
Pojawiają się szmaragdowe oczy
I dwoje budzi się z płaczem
Widząc puste obok siebie miejsce

I tak wśród litrów wielu łez wylanych
Ponawiali próby odzyskania szczęścia
Krwi wiele przelali
Tak wiele jeszcze stracili

Iskra nadziei zapłonęła i zgasła
Jednak była, pokazała możliwość zwycięstwa
I ponowiły się próby na wolność ucieczki
Wielkie, organizowane długo, spontaniczne też zaistniały

Tak więc dzień po dniu
Dotykając jedynie trawy zielonej
Czuli jakby dotykali swych dłoni
A patrząc na polanę, spoglądali sobie w oczy

Po czasie długim i żmudnej pracy
W końcu na własnych nogach stają
Daleko od siebie, lecz tak blisko
Wolni, lecz samotni

I gdy znów piersi ich przebite bagnetem zbrodniczym
Jedno z nich zabrane do mroźnego piekła
Drugie znów wspólnym atakiem, jednak dwójki tym razem
Zranione dogłębnie, zdradzone

I tak czas smutku nastał na nowo
Jednak trwał on krócej
Wylano krwi więcej jednak
Niż przez lat tysiące

Jednak gdy piekło skończyło się wreszcie
Tak długo jeszcze trwała na wolność ucieczka
Niewola całkowita, lub częściowa jedynie
Zakończyła się na szczęście, choć po latach wielu

I teraz, wolni nareszcie
Obok siebie, tak blisko i tak daleko
Inaczej patrzą w oczy swoje
Jak uczucie nazwać to należy?

Miejmy nadzieję jednak
Że serca ich zaznają znów miłości
I nawet jeśli osobno będą
Nigdy sobą nie wzgardzą

niedziela, 20 stycznia 2013

Wiersz numer osiemdziesiąt cztery: Zjednoczenie szmaragdu.

Wiersz o nieco innej, bardziej ludzkiej stronie Rzeczpospolitej Obojga Narodów. (Czemu ta nazwa kojarzy mi się z rajem i jednością najwspanialszych istnień? Niczym idealna harmonia łącząca wszystko, czego świat pragnie i potrzebuje... Zawsze mnie czytanie o niej wzrusza... *popłakała się kiedyś na geografii widząc słowo "Litwa"* Szkoda, że narodzili się ludzie, którzy sami lub z powodu innych to zniszczyli.... A raczej Ci, którzy byli największym tego powodem czy to niszcząc samo to piękno czy niszcząc życie osoby, która to zrobiła... *jak mieli lekcje w sali historycznej (akurat religię) i na mapie był napis pod państwami bałtyckimi o ich dołączeniu (raczej zmuszeniu do dołączenia) do ZSRR to całą religię przepłakała patrząc na mapę*) Jak wiemy personifikacje Polski i Litwy, jeśli nastąpiła Unia personalna musiały wziąć ślub. A co, gdy Unia stała się realna? O tym właśnie w tym wierszu...

Zjednoczenie szmaragdu

Czy to nie czas, by tradycji stała się zadość?
Tak długo trzymaliście się za ręce
Choć jedność wam nakazano
Czy teraz nie jesteście z jej powodu szczęśliwi?

Oczy prawie identyczne
Włosy podobne jak u rodzeństwa
Lecz różnic tak wiele
Inne spojrzenie i inne usta

Poznaliście tajemnice swe wszystkie
Potrafiliście bez słów się zrozumieć
Czy to nadal jest przyjaźń?
Czy już miłością się zwie to?

Pośród łez i śmiechu
Pośród miłości i krwi rozlewu
Wciąż byliście tak blisko
Bliżej niż inni przyjaciele

Gdy życia wasze jednością się stały
Gdy serca biły w równym rytmie
Gdy i oddechy brzmiały niczym chór
Czemu ciała wasze wciąż były odległe?

Oficjalnie jednym bytem byliście
Jednak jak wiele was łączyło?
A jak wiele dzieliło?
Czemuż by nie pozbyć się różnic?

Dłonie tak podobne
Mniejsza zamknięta w większej
Obie spalone słońcem
I nieco zniszczone od pracy w polu

Jednak właśnie te dłonie dawały najwięcej ciepła
Lecz czy wystarczy trzymanie się za ręce?
Jest jeszcze tak wiele rzeczy
Które mogą połączyć ich na wieki

Jedne usta, które nigdy się nie zamykają
Drugie, które rzadko są otwarte
Jak bardzo się różnią?
Jak bardzo są podobne?

Czy ustami tymi można rozmawiać jedynie?
Czy udowodnić miłość czymś więcej niż słowa?
Nie wolno nigdy czynów ignorować
Bo one pozostają w pamięci najdłużej

Tak więc niech staną się jednością
Dusze, umysły i ciała
Tak jak stały się serca i słowa
Myśli, czyny i pragnienia

Tak więc dwie pary oczu niczym szmaragdy
Lśnią w ciemności patrząc na siebie
Tej nocy już nic ich nie rozdzieli
Nawet strach nie może, nie istnieje bowiem od dawna

Tak więc teraz dłonie tak podobne, tak piękne
Poznają nawzajem ciała tak drobne, acz tak silne
Też usta powoli zasmakowywują siebie nawzajem
Granica staje się przeszłością

I wkrótce księżyc zawstydzony ukryje się za chmurami
By nie przeszkadzać parze najwspanialszej
Ich ciała zbyt podobne, choć rodzeństwem nie są w żadnym calu
Stają się jednym, z nadzieją, że nic ich nie rozdzieli

Więc teraz, choćby tej nocy
Niech nikt ich nie rozdziela, nikt ich nie budzi
Niech zaznają choć odrobiny szczęścia i ciepła
Nim zniszczy to ten, który nie zna miłości

sobota, 19 stycznia 2013

Wiersz numer osiemdziesiąt trzy: Marzenie o Utopii.

Zgadnijmy jaki kraj jest Utopią... Choć dziś są to dwa, równie piękne kraje. I zgadnijmy, kto jest drzewem grzechu, które próbowało swymi korzeniami zniszczyć Utopię... Choć kraju tego na mapie dziś nie ma. Wiersz nieco w formie wypowiedzi do władcy o smutnych oczach, który przelewając łzy w dzieciństwie w życiu dorosłym przelał wiele krwi.


Marzenie o Utopii

Widziałeś tak blisko siebie
Raj przez los Ci nie dany
Czy zapomniałeś, że Utopia płynie miodem i mlekiem?
Czemu splamiłeś ją krwią i łzami?

Żyjąc w smutku, radości nie rozumiałeś
Egzystując w cierpieniu, szczęścia nie znałeś
Wśród łez dorastając, nie wiedziałeś czym jest śmiech
Więc zamiast nadziei dałeś ludziom śmierć

Gdy nienawiść Cię otaczała
Nie poznałeś nigdy miłości
Piękno mając w zasięgu dłoni
Wybrałeś okrucieństwo wojny

Czy to był grzech Twój
Czy pomyłka tego, który dał Ci życie?
Gdybyś życie swe w szczęściu przeżył
Nie zniszczyłbyś żadnego, prawda?

Widząc śmierć przyzwyczaiłeś się do niej
Czując nienawiść zapomniałeś czym jest miłość
Widząc smutne przeznaczenie
Nie wiedziałeś, że koniec może być szczęśliwy

Tak więc tak blisko siebie Utopię mając
Czując zapach mleka świeżego i miodu
Nie potrafiłeś zrozumieć, że mogą się tym podzielić
Uważałeś kradzież szczęścia za jedyną opcję

Pamiętaj jednak, że radość nie jest materialna
Odbierając ją komuś nie doświadczysz jej nigdy
Więc dobywając broni
Nawoływałeś smutnego końca

I cóż Ci przyszło po podbojach?
Gdy wydarłeś fragment Utopii
Nic nie zyskałeś, więcej straciłeś
Jedynie żyć wiele zamieniłeś w koszmar

I teraz, gdy powoli kres Twój nadchodzi
Co na łożu śmierci wspominasz?
Czy doświadczyłeś szczęścia i miłości?
Czy jedynie chwilowej satysfakcji, żaru bezsensownego?

Tak więc zamknij już swe oczy
I zobacz sen swój ostatni
Czemu więcej jest rzeczy wywołujących żal w Tobie
Niż tych, przynoszących Ci dumę?

I tak kończy się historia krwią napisana
Kwiat podlewany łzami usycha
A Utopia pojawia się na nowo
By świecić blaskiem wspanialszym od słońca

Gdy troje zniszczyć chciało dwoje
Zostały teraz tylko dwie pary
Drzewo grzechu, które było początkiem
Uschło po wsze czasy

Spójrz na Utopię
Jedność dawną, dziś w dwóch ciałach
Czy warto było podnosić na nią rękę?
Czy nie widzisz uśmiechu na twarzach dzisiejszych dzieci?

Tak więc historia niczym lustro
Niszczy niszczycieli
Odradza zniszczonych
Przeznaczenie zawsze ma dwie strony

piątek, 18 stycznia 2013

Wiersz numer osiemdziesiąt dwa: Mit.

Napisany pod wpływem wydrukowania rysunku przedstawiającego Polskę i Litwę oraz grania w osu! a dokładniej męczenia piosenki "Shangri-La" Angeli. Właśnie... Shangri-La, z tego co pamiętam jest to kraina bliska Utopii, a może nawet wspanialsza, gdzie ludzie są szczęśliwi. Czyż nie chcielibyście rządzić takim miejscem? Ktoś próbował zdobyć państwo pełne radości i wolności będąc wciąż w swej klatce... Tak, to kolejny wiersz o Fritzu, jako, że nachodzi bardzo na jego dorosłe życie ma wydźwięk dość negatywny, neguje to co nam zrobił. Trochę też podsumowanie skutków psychicznych dla niego i historycznych dla naszych państw. Wystarczy spojrzeć teraz na mapę kogo brakuje... Zastanawia mnie coś... Jak piszę o nim zanim został królem to praktycznie jakbym ideał opisywała, a jak już nim został to w moich wierszach zmienia się w diabła... Cóż... Relatywizm psychiki względem polityki i filozofii?


Mit

Słyszałeś o krainie, gdzie ludzie są szczęśliwi?
Słyszałeś o miejscu, w którym nie ma łez?
Słyszałeś na pewno
Słyszałeś zbyt wiele

Była tuż obok Ciebie na wyciągnięcie ręki
Była, lecz Ty nią pogardzałeś
Była Twym marzeniem
Była Twym koszmarem

Widziałeś codziennie strach i łzy
Widziałeś w lustrze swą zmęczoną twarz
Widziałeś zbyt wiele niewinnej krwi
Widziałeś demoniczny błysk w ojca oczach

Czułeś ogromny żal i smutek
Czułeś żal do siebie i tego, który sprowadził Cię na ten świat
Czułeś się bezsilny
Czułeś wiatr ze wschodu przynoszący zapach kwiatów

Wiedziałeś, że za tą granicą dzieci śmieją się dźwięcznie
Wiedziałeś, że w Twym domu radość nigdy nie nastanie
Wiedziałeś, że tylko Ty możesz to zmienić
Wiedziałeś, że musisz zdobyć krainę radości

Straciłeś już wszelkie marzenia
Straciłeś jedynego przyjaciela
Straciłeś resztki uczuć i człowieczeństwa
Straciłeś wszelkie zahamowania

Doświadczyłeś łez i cierpienia
Doświadczyłeś krwi smaku
Doświadczyłeś krzywd i bólu wojny
Doświadczyłeś tego, co sam stworzyłeś

Pogardzałeś radością i śmiechem
Pogardzałeś wszystkim, czego nie miałeś nigdy
Pogardzałeś prawdą, gdy żyłeś w kłamstwie
Pogardzałeś orłem zdobywającym przestworza w czasie, gdy Twój płakał w klatce

Postanowiłeś zdobyć marzenia
Postanowiłeś zniszczyć marzenia
Postanowiłeś odebrać wolność bieli
Postanowiłeś wznieść czerń na piedestał

Nie rozumiałeś, że miłości nie można zniszczyć
Nie rozumiałeś tego, co ludzie nazywają szczęściem
Nie rozumiałeś, co zrobiłeś naprawdę
Nie rozumiałeś, jak bardzo się myliłeś

Nie przewidziałeś czynu swego konsekwencji
Nie przewidziałeś, że słońce kocha biel
Nie przewidziałeś, że czerń pogrąży się w ciemności
Nie przewidziałeś, że umrzesz samotnie

Wolnego ptaka w klatce nikt nie zamknie
Zniewolonego nikt latać nie nauczy
Nie potrafiłeś zrozumieć tej prostej zależności
Przecież cały świat poznałeś swym umysłem
Filozofia to ukochanie myślenia
Czy potrafiłeś kochać tylko ono?
I jakże mogłeś, znając świata tego prawidła
Nie zrozumieć jego podstawowych zasad?
Biel niczym na niebiosach jasne obłoki
Czerń niczym smoła rozlana w piekle
Wiesz dobrze, które zawsze górą będzie
Jakże mogłeś nie przewidzieć
Że orzeł o skrzydłach czystych prędzej czy później
Zbrukanego zrzuci w otchłań piekielną?
Łez wiele i krwi wylanej
Zniszczyłeś życie swoje, wrogów, przyjaciół i poddanych
Czy żałujesz?
Jak wiele słów Cię usprawiedliwiało w Twej własnej mowie?
Czy myślenie i działanie muszą się wykluczać?
Czemu wybrałeś drugie, o pierwszym zapominając zupełnie?
I czy teraz śpisz spokojnie?
Czy tułasz się po świecie?
Lub wróciłeś by na nowo żyć?
Pamiętaj, winy swe odkupić musisz
A za zasługi nagrodzony zostaniesz
Lecz jak rozróżnić jedne od drugich?
Co złem a co dobrem w Twych czynach było?
Utopię zdobyć zapragnąłeś
Rozrywając skarb najwspanialszy na trzy krwawe płaty
Pamiętaj, że krew na rękach pozostanie
Zaślepi Twe oczy
Utopi serce w rozpaczy
I teraz, gdy biel znów na niebie gości
Czerń zniknęła w piekielnej otchłani
Jak wiele z tego jest Twoim udziałem?
Jak wiele zmienić mogłeś?
Jak wiele żałujesz?
Gdybyś kochał byłbyś kochanym
Nienawidziłeś i nienawidzony będziesz
Jednak między uczuciami tymi cienka jest granica
Właśnie, granica...
Dla jednych bohater, dla innych łajdak
Księżyc ma jasną i ciemną stronę
Mogłeś niczym słońce świecić
Lecz stałeś się srebrną kulą
Medal ma dwie strony
Twe życie już prawie zapomniane
Winy i zasługi zniknęły w gąszczu zdarzeń
A Ty nigdy nie spełniłeś prawdziwych swych marzeń
Jedynie te, które mieć mogłeś
Jako marionetka kraju i ojca wtedy już zmarłego
Zapomniałeś czym jest prawda
Więc na jej miejscu postawiłeś kłamstwo
Żywiłeś się nektarem z kwiatu piekieł
I zadławiłeś się nim, nie mogąc popić go ambrozją
Gdy nie mogłeś uciec od okrutnego przeznaczenia
Gorsze jeszcze sprowadziłeś na innych
I to raczyłeś sprawiedliwością nazwać?
Tak naprawdę nie rozumiałeś niczego
Gdy wybrałeś działanie przestałeś już myśleć
Przestałeś czuć, pragnąłeś jedynie
Gdy nie mógł ogrzać Cię żar miłości
Spaliłeś się w ogniu nienawiści

czwartek, 17 stycznia 2013

Wiersz numer osiemdziesiąt jeden: Nadzieja odchodzi wraz z zachodzącym słońcem.

Pisane po rozmowie z Megumi i kilkoma innymi osobami. Temat podobny. Nie chce nikt chyba wiedzieć o co chodzi. Ale rozpoczęła się rozmowa od oglądania portretu 24-letniego Fritza... Dobra... Muszę znaleźć sobie jakieś inne zajęcia... I najlepiej jakiegoś chłopaka, co bym się nie patrzyła gdzie nie mam... Ale z moim wyglądem to mi patrzenie zostaje... Dlatego namalowałam Polskę i Litwę^^" A tutaj dziwny wiersz o Prusach i Austrii z dodatkiem Węgier^^ ("Z dodatkiem Węgier" jakbym obiad robiła nie wiersz...)


Nadzieja odchodzi wraz z zachodzącym słońcem

Promienie słońca wpadają do pustego pomieszczenia
Kiedyś to było miejsce, które uwielbiałeś
Miałeś tu tyle pamiątek
Teraz powoli opuszczasz dawny dom
By osiąść w domu swego brata
Czy jesteś z tego powodu smutny?
Nie, oczywiście, że nie
W końcu zerwiesz maskę fałszywego ukochania samotności
Będziesz mógł być przy bracie, bo w końcu jest Twą rodziną
Nikt nie powie, że unikasz samotności
Będą się łudzić, że to jedynie rodzinne uczucie
A Ty zawsze byłeś samotnikiem
Nie... Ty byłeś samotny
Lecz udawałeś, że wszystko jest dobrze
Nie chciałeś łaski, nie chciałeś współczucia
Chciałeś jedynie prawdy
Chciałeś spełnić swe marzenia
Ale jedno z Twych marzeń spełniło się komuś innemu
Czemu nie przyznasz, że marzyłeś o miłości?
Czemu nie przyznasz, że marzyłeś, by te szmaragdowe oczy patrzyły tylko na Ciebie?
Nie na niego... Na Ciebie
Lecz teraz to u jego boku będzie sypiać
Jest tak już od dawna
I tak zapewne pozostanie
Odszedłeś w cień
Lecz, gdy tylko ujrzałeś ich razem nie potrafiłeś dłużej być silnym
Powoli przegrywałeś, upadałeś
Czułeś się chory
Na taką paskudną, złą chorobę
Zżerającą serce od środka
Wkradającą się do mózgu
Tak, kochałeś ją
Chociaż tak często potrafiła przyprawić Cię o ból głowy
To zawsze chciałeś na nią patrzeć
Tak, patrzeć, nie dotykać
To nie była ta miłość z gatunku wypełnionych pożądaniem
Tylko czysta, platoniczna
Więc, gdy ujrzałeś jak szła z nim za rękę
Nie czułeś zazdrości
Miałeś jedynie nadzieję, że on ją uszczęśliwi
Tylko tego pragnąłeś
Ale to ona była Twoją motywacją do życia
Twoją wolą walki
Odeszła...
I co się teraz z Tobą stanie?
Słabniesz z dnia na dzień
Stajesz się wspomnieniem
Ale wciąż marzysz
Marzysz o tym, że ona będzie szczęśliwa

Nie minęło zbyt wiele czasu nim nie ujrzałeś jej samej
Jej piękna twarz była nieco zaczerwieniona, jakby od łez
Martwiłeś się o nią
Ty, który zawsze wykrzykiwałeś hołd samotności
Teraz martwiłeś się o jedną kobietę
Dowiedziałeś się o powodzie jej smutku
Samotność
To, co zawsze chwaliłeś
To, co udawałeś, że lubisz
Na jej twarzy to uczucie wyglądało kompletnie inaczej
A Ty wiedziałeś, że już nic nie możesz
Jeszcze kiedyś... Kiedyś stanąłbyś u jej boku
Ale teraz się już nie liczyłeś
Byłeś wspomnieniem
Cóż więc mogłeś zrobić?

Wróciłeś do domu bezsilny
To nawet nie był Twój dom
Należał do Twojego brata
Teraz już nic nie należało do Ciebie
Byłeś bezsilny, bezbronny
Bezsensowny, bezcelowy
Każdy fragment Ciebie był tylko iluzją
Iluzją, która powinna już od dawna nie istnieć
A może... Może jest jeszcze coś, co możesz zrobić?
Nie chcesz patrzeć na jej cierpienie, na jej łzy
A nie jesteś w stanie jej pomóc
Możesz jedynie zamknąć oczy
Może powinieneś odejść?
Zamknąć oczy na zawsze i zniknąć w nicości
Tam, gdzie już od dawna było Twe miejsce

Nawet nie słyszysz pukania do drzwi
Nie wiesz, że Twój brat wpuścił gościa
Jesteś sam w swym pokoju
Bawisz się swą bronią
Jak wiele krwi przelałeś?
Zbyt wiele?
Zbyt mało?
Co dałoby szczęście Tobie i jej?
Czemu teraz ona była smutna?
I czy to była jego wina?
Nawet nie słyszysz zbliżających się kroków
Miarowych i dystyngowanych
Zaczynasz rozumieć, że to wina świata
Wina świata, który nakazuje wam łączyć się w pary
Wina świata, który nakazuje wam się rozdzielać
Ani on nie ma w tym winy
Ani Ty nie masz w tym nadziei
Pora to skończyć

Zastanawiasz się jak smakuje śmierć
Więc delikatnym ruchem umiejscawiasz lufę pistoletu w ustach
Język dotyka zimnego metalu
To właśnie jest śmierć w postaci przedmiotu
Wiesz co się stanie, jeśli teraz pociągniesz za spust
Chcesz tego
Chcesz spokoju, wolności
Nie chcesz już patrzeć na łzy i krew
Nie zauważasz jak za Twoimi plecami otwierają się drzwi
Mocne szarpnięcie, huk wystrzału
Jednak nadal żyjesz
Kula uderzyła w sufit
Ktoś wyrwał Ci broń z dłoni
Strzeliłeś Ty, lecz inna ręka nadała kierunek
Czy strzeliłeś w panice?
Bałeś się, że ktoś Cię powstrzyma?
Gdy nagle tak mocno szarpnął Twą ręką
I lufa skierowała się ku górze
Było za późno by strzelić
To był odruch
Na szczęście nikogo nie skrzywdziłeś
„Zwariowałeś, głupcze?!”
Słyszysz znajomy głos
Lecz nie ten, który usłyszeć pragnąłeś

Spoglądasz na oczy drżące za szkłami okularów
I rozumiesz, że on martwił się naprawdę
Czemu? Zawsze byliście sobie wrodzy
Lecz teraz wygląda jakby miał się rozpłakać
Odrzuca broń i patrzy na Ciebie
Drży nieznacznie
Czemu?
Nic nie rozumiesz
A on klęka przy Tobie i otula Cię swymi ramionami
„Jak myślisz, ile łez by wylała, gdyby się dowiedziała?
Nadal możesz być przy niej
Nie z nią, lecz obok
Chciałem Ci jedynie powiedzieć
Żebyś się nie smucił
Tak dawno nikt nie widział Twego uśmiechu”
Miał rację
Ile czasu spędziłeś sam ukryty w tym domu?
Kiedy ostatnio wyszedłeś z niego jak dawniej?
Mógł się martwić
Ona mogła się martwić
Więc czemu tu nie przyszła?
On uśmiecha się smutno i spogląda Ci w oczy
„Dla niej obaj jesteśmy tylko przyjaciółmi
A może aż przyjaciółmi”
Więc... to wszystko...
Nie mogłeś nigdy z nim wygrać
Bo nigdy nie walczyliście
Ona nie była trofeum
Ona przyglądała się z boku
Nie wiesz nawet czy obrała którąś ze stron
Ale on wiedział
On rozumiał co czujesz
I teraz był przy Tobie
Choć pragnąłeś, by to ona złapała Cię w ramiona
Otumanił Cię jego zapach
Był zbyt blisko
Lecz nie był nachalny
Dopiero teraz zrozumiałeś
Że wszystko się zmieniło
Nie byliście już wrogami
A on... On wydawał się bardziej ludzki
Spojrzałeś na tą smutną i piękną twarz
Czy czuł to samo cierpienie?
Jak to rozpoznać?
Zauważyłeś, że jego usta drżą
Gdy drżały dłonie, objął Cię
Więc teraz... Teraz go wyprzedzisz
Składasz na jego ustach pocałunek
Nie wiesz już co robisz, ani czemu
Wiesz jednak, że on się nie opiera
Czyżby też był aż tak załamany?
Czyżby aż tak tęsknił do bliskości
Że gotów był przyjąć ją nawet od Ciebie?
Spoglądaliście sobie w oczy
Żaden się nie odsunął, ani nie odwrócił wzroku
Więc jednak
Czy to była droga, by zapomnieć o samotności?
Czy powinniście nią podążać?
Widziałeś rumieniec na jego twarzy
Po chwili on spuścił wzrok
Zaczął się odsuwać
Ale mocno złapałeś go w ramiona
„Gdy wchodzisz do jaskini lwa
Licz się z tym, że może Cię pożreć”
Wyszeptałeś do jego ucha
Jego drżenie i próba wyrwania się były dla Ciebie nagrodą
Chciał Cię tylko pocieszyć
A Ty chcesz zabrać więcej
Tak długa samotność nie działa na Ciebie dobrze
Powoli składasz na jego szyi pocałunki
Zastanawiasz się czy zacznie płakać
Czujesz jak drży
Wydaje się jednak, że zaakceptował swój los
„Boisz się?”
Pytasz prowadząc go na swoje łóżko
Jakże teraz się cieszysz, że brat pilnował porządku
„Trochę... Ale... Ale skoro odebrałem Ci marzenia muszę dać Ci coś w zamian”
Więc to tylko poczucie winy go tu przywiodło
Che oddać Ci siebie w zamian za utracone szczęście
Nie wiesz co teraz zrobić
Lecz on drżącymi dłońmi odpina guziki koszuli
Ukradkiem uciera uciekającą łzę
„Nie musisz”
Łapiesz jego dłonie
Wiesz, że mógłbyś to zrobić tu i teraz
Jednak nie chcesz go krzywdzić
Wiesz, że ona będzie płakać, jeśli zobaczy jego smutek
Nie chcesz tego
„Wiem, że muszę... Widziałem tyle razy Twoją samotność
A teraz mnie pocałowałeś... Chcesz tego, prawda?”
Czy tego chcesz...?
Sam już nic nie wiesz
Jedynie patrzysz w jego oczy
„Spokojnie. Myślisz, że tylko na tym mi zależy?”
Jednak mimo wszystko tulisz go do siebie
Czego teraz chcesz?
Wiesz, że wolałbyś obejmować kogoś innego
On jest po prostu pod ręką
„Już się nie boję...”
Wiesz, że kłamie
Wiesz, że tylko chce zabić poczucie winy
I być może tęsknotę
Jednak też czujesz, że nie możesz zrobić nic innego
Noc jest jeszcze młoda
Słyszałeś trzaśnięcie drzwi
Jesteście sami
Boi się, wiesz o tym
Drży, próbuje powstrzymać łzy
Jak wiele razy pragnąłeś ujrzeć go takim?
Poddanego Tobie, przerażonego, bezsilnego
I właśnie taki jest przed Tobą
Czemu więc czujesz się tak podle, gdy korzystasz z jego uległości?
Pozwala Ci na wszystko, korzystasz z tego
„Nie płacz”
Szepczesz do jego ucha, gdy wiesz, że zaboli
Czemu to robisz, skoro sam nie chcesz?
Ach tak, jesteś już zbyt długo samotny
A on uważa to za zadość uczynienie
Odbierając mu teraz godność ratujesz jego pokręcony honor
Dla kogo to robisz?
Dla siebie czy dla niego?
Skoro żaden z was tego nie chce, ale jednocześnie chcecie obaj?

Noc upływa tak jak się tego spodziewałeś
Rano on chce odejść, ale widzisz jak drży
Nie wiesz co zrobi w samotności
„Możesz tu wracać... Jeśli chcesz będę przychodził do Ciebie
Nie będziesz już sam”
Mówisz do niego, choć wiesz, że to on powinien powiedzieć do Ciebie
„Rozumiem... Jeśli tego chcesz...”
Mówi bez przekonania, drżącym głosem, jakby stracił nadzieję
„Nie zmuszam Cię, tylko proszę. Niczego od Ciebie nie wymagam
Wystarczy, że będę mógł z Tobą rozmawiać. Nie musisz się więcej poświęcać”
Spogląda na Ciebie zaskoczony
Jakby zastanawiał się skąd znasz prawdę
Wkrótce jest już gotowy, chce uciec
Jednak Ty mocno łapiesz jego dłoń
„Nie mów jej nic, dobrze? Odprowadzę Cię, nie chcę, byś się zgubił”
Widzisz jak drży
Pamiętasz jego dumę, jak patrzył na Ciebie z góry
A teraz widzisz, że nienawidzi samego siebie
Nagle spod jego powiek uciekają łzy
Nigdy nie widziałeś jak płacze
To takie straszne, nienormalne
Nie wiesz co robić
Rozumiesz czemu płacze
I wiesz, że to Ty jesteś tego powodem
Jednak możesz jedynie go przytulić

Gdy się uspokoił odprowadziłeś go do domu
Po drodze ją spotkaliście
Niczego się nie domyślała
Cieszyła się z waszej przyjaźni
Piękna jak zwykle
Nagle przytuliła was obu
I poczuliście się, jakby spełniły się wszystkie wasze marzenia
Więc dlatego nie wybrała żadnego z was
Nigdy nie chciała zranić drugiego
Może nawet teraz któregoś z was kocha
Ale ukrywa to przed drugim
Teraz obaj możecie być przy niej
Czyż to nie wspaniałe?
Marzenie spełniło się po przejściu przez piekło
Sen ziścił się po wyśnieniu koszmaru
Teraz już wszystko będzie dobrze

środa, 16 stycznia 2013

Wiersz numer osiemdziesiąt: Ouroboros.

Wiersz o Prusach i Niemczech, napisany pod wpływem sceny zjadania zwłok białego myszoskoczka przez czarnego myszoskoczka, mimo że obok było picie i jedzenie. Cóż wiadomo co się dzieje z pamięcią o Prusach. Znika pod wszystkim co zrobił Niemcy. Krąg Ouroborosa - wąż zjadający własny ogon, symbol wieczności. Ale czy wieczność i nicość nie są siostrami?

Ouroboros

Słyszałeś o wężu zjadającym własny ogon?
Tyś jest takim wężem
Na własnej piersi wyhodowałeś
Kwiat rodzący trujące owoce
Miał być Tobą
I Ty miałeś być nim
Lecz powiedz
Gdzie jesteś teraz?
Ślady Twego istnienia powoli są wymazywane
Jedynie historia Twych marzeń ukryta między księgami
Kurzy się dalej na nieużywanej półce
Powiedz
Kto dziś wymawia Twe imię?
Może kilku, lecz zwykle z nienawiścią
Lub z poczuciem żalu, winy
Pokaż mi choć jednego
Który imię Twe z dumą wymawia
Teraz już imię Twego brata na ustach wszystkich
Niektórzy wypluwają je z nienawiścią
Inni wykrzykują z zachwytem
Lecz nikt nie pamięta
Kto dał mu życie
Miałeś być nim
On miał być Tobą
Więc jednym jesteście
Ouroborosem
Wężem zjadającym własny ogon
Ty jesteś ogonem, historią
Która wlecze się za nim i od której ucieka
On głową, nowoczesnością
Marzeniem, które spełnia się pośród smutku
Jednak gdy pozbędzie się Ciebie
Sam siebie zatraci
Ouroboros pożre własny ogon
A sama głowa nie przetrwa zbyt długo

wtorek, 15 stycznia 2013

Wiersz numer siedemdziesiąt osiem: Zasłona utkana z nut.

Trochę o Austrii i Węgrzech. Nie wiem do końca na ile logiczne, bo udało mi się ściągnąć program kompozytorski i mam chwilowo ciekawe zajęcie... Flet tam brzmi tak słodko <3 I oczywiście próba wprowadzenia dzisiejszego instrumentu kończy się na chaosie... A chcę zrobić coś jak Sound Horizon... Przy dzisiejszych umiejętnościach to jedyne co bym mogła z Sound Horizon zrobić to przynieść Revo soczek... Ale się nie poddam, o! A to, że powinnam iść spać...


Zasłona utkana z nut

Myślisz, że ukryjesz wszystko?
Gdy zamiast łez płyną dźwięki
Myślisz, że nikt nie wie co myślisz?
Gdy palce muskają klawisze, nie policzek ukochanej
Jednak pamiętaj, uszy wiedzą to, czego oczy ujrzeć nie zdołają
Każda nuta niczym słowo
Każdy dźwięk niczym łza
Myślisz, że nikt tego nie dostrzeże?
Mylisz się, mój drogi
Każdy ruch Twych dłoni
Tysiące oczu obserwują
Myślisz, że drżenie ich przeoczą?
Nigdy, nigdy, nigdy
Nikt nie pominie milczeniem Twego smutku
Ci, którzy Cię kochają, usłyszą go od razu
Dźwięk kolejnych o klawisze uderzeń
Zupełnie jak łzy spadające na poduszki
Myślisz, że ona to przeoczy?
Ona zna każdy Twój ruch
Każdy dźwięk myśli Twoich
I słowa nie wypowiedziane za pomocą języka
Z nią nie wygrasz nigdy
Szmaragdowe oczy prawdę znają
I nic się przed nimi nie ukryje
Mimo, że zeszklone od łez oczy schowasz za szkłami okularów
A drżące dłonie wygrywać będą spokojną melodię
Ona będzie znała prawdę
Porcelanowa Twa twarz niczym lustrzane odbicie Twych myśli
Nie ukryjesz ich, nie ukryjesz nic
Więc spójrz jej w oczy bez strachu, bez lęku
Więc pozwól się objąć
A palce, zamiast znów na klawiszach kłaść
We włosy jej wplącz i przybliż się, by poczuć jej zapach
Tak, to właśnie woń miłości
Cóż jest piękniejsze?
Miłość czy muzyka?
Wybierz, już czas na to
W pustym pomieszczeniu nadal rozbrzmiewa fortepian

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Wiersz numer siedemdziesiąt siedem: Niesprawiedliwość.

Nawiązuje do wczorajszej rocznicy wydarzeń na Litwie. Pisane dopiero dzisiaj, bo w nocy malowałam portret Litwy. O wydarzeń zbyt dużo nie wiem i nie chcę pomylić, więc lepiej samemu poszukać. W każdym razie Litwa już wcześniej ogłosiła niepodległość, lecz Związek radziecki miał co do tego inne plany. Wielu ludzi zginęło i zostało rannych pod wieżą telewizyjną, na którą jechały sowieckie czołgi. Jednak, jak widać, możemy dziś podziwiać piękną i wolną Litwę.


Niesprawiedliwość

Czemuż to ginąć trzeba, gdy wolnym powinno się nazywać?
Czemuż to, tak długo po wojny końcu
Znów krew się przelewa?
Świat pozbawiony jest sprawiedliwości

Ludzie niczym marzenia
Obejmują sens istnienia
Przed złem chronią to, co takim trudem było zdobyte
Lecz nie można ochronić sprawiedliwości

Zło czaiło się długo
By zniszczyć wszelkie nadzieje
Zaczyna z pierwszą krwi kroplą
Powoli niszczy sprawiedliwość

Jednak Ci, którzy marzą
Jednak Ci, którzy pragną
Nie poddadzą się nigdy
Własnymi ciałami osłonią sprawiedliwość

Gdy w mieście rozbrzmiewa głos wolności
Jego gardło poderżnąć chcą czołgi
Jednak nie wygrają nigdy
Z tymi, którzy bronią sprawiedliwość

Krew przelana w nowej walce
Walce, która powinna zakończyć się już dawno
Od dawna wolni już byli
Lecz odebrano im sprawiedliwość

Lecz teraz już koniec
Zabici i ranni odpoczną
A wolni odwiedzać ich będą
Z nadzieją na sprawiedliwość

Wielkie serce w małym ciele
Pokonało tyrana bez duszy
I już nigdy nikt na świecie
Nie zada ciosu sprawiedliwości

niedziela, 13 stycznia 2013

Historia poza tematem numer dwadzieścia osiem: Chrońmy to, co najważniejsze.

Historia opowiada o przemyśleniach Polski i Litwy oraz Prus i Austrii o rozbiorach i odzyskaniu niepodległości. Jest tam też wątek łączący Polskę i Prusy. Akcja ich wspólnej sceny dzieje się na Cytadeli Grudziądzkiej trzynastego grudnia tego roku, czyli za dokładnie jedenaście miesięcy. Napisane pod wpływem zaśnięcia podczas czytania książki o Fritzu, akurat tematu o tym co się z nami działo, gdy miał kawałek nas pod swoją pieczą i po zrozumieniu, że jestem jedyną osobą dorosłą, która nie schyla się w podziemiach Cytadeli w moim mieście (tej wspomnianej w opowiadaniu), bo zwyczajnie się mieści i jeszcze ma miejsce nad głową. Zalety bycia kurduplem... A wiecie, że słowo "kurdupel" pochodzi z litewskiego? To słodkie <3 Lubię to słowo... Pasuje do mnie^^" A zgadnijcie kto kazał zrobić Cytadelę, którą tak ciągle odwiedzam, ale boję się dotknąć jej murów, w których zapisane są wspomnienia? Tylko w jednym budynku pozostawionym przez Prusy nie ma wspomnień. To rywalizujące z nami liceum o niższym numerze, którego uczniowie są straszni... Znałam kilka osób, które były takie kochane, a potem tam poszły i zachowują się jak komputery... Dlatego tam nie ma wspomnień w murach... Bo tam nie ma emocji i uczuć w ludziach...

Chrońmy to, co najważniejsze

                Deszcz powoli rozbrzmiewał uderzając w parapet. Słońce skryte za chmurami niepewnie spozierało na ludzi pod sobą. Zapewne zawstydzone widokiem włosów jeszcze bardziej złotych niż ono i szmaragdowych oczu przyćmiewających je urodą. I właśnie ta piękna, drobna, choć wypełniona potęgo istota sama była częścią deszczu, tworzyła go przez krople swych łez spadających na brukowane uliczki. Jedno, choć odległe wydarzenie sprawiało, że osoba ta, zwykle promieniująca szczęściem, szukała pocieszenia. Wiedziała, że znajdzie je u osoby, której oczy są tak podobne do jej własnych. Osoby, która przeżyła to samo.
                Niepewnie zapukał do drzwi. To było nie w jego stylu. Zwykle do tego domu wchodził jak do własnego. A teraz, teraz był tak niepewny... Czemu? Czy to dlatego, że przypomniało mu się jak długo byli osobno? I jak bardzo różnią się teraz? Bał się... Tak bardzo się bał odrzucenia. Choć już wiele lat byli przyjaciółmi i spotykali się prawie codziennie, teraz, gdy przypomniał sobie, że kiedyś mieszkali w jednym domu i wydarzenie, które ich rozdzieliło, był bardzo smutny. Usłyszał ciche kroki. Kroki, które rozpoznałby wszędzie. Dźwięk jego ukochanych kroków tłumiony był przez dywan w przedpokoju, były tak cichutkie, niczym jego głos, choć wciąż słyszalne i zauważalne. Ale mało kto zwraca uwagę na takie szczegóły. Tylko on, choć się do tego nie przyznawał. Jakże mało ważni byli teraz! Choć kiedyś byli na szczycie. Życie bywa okrutne. Im wyżej wzejdziesz tym większa jest zazdrość ludzi, którzy pragną, byś opadł na dno i tym bardziej boli upadek. On wciąż czuł ten ból, choć od dna odbili się już dawno. Jednak szczyt był wciąż tak daleko. Tęsknił za ambrozją pitą na Olimpie. Ambrozją, którą było znaczenie na świecie. Teraz musiał zadowolić się jej ochłapem, choć jeszcze wielu patrzyło na niego ukradkiem, niczym na boga. Lecz czy uśmiech przyjaciela nie jest słodszy od ambrozji? Drzwi się otworzyły, a on ujrzał zielone oczy, delikatnie zaokrągloną twarz ubrudzoną mąką i nieco ciemniejsze niż jego własne włosy spięte w kucyk.
- Och, Feliks? – gospodarz spojrzał na niego ze zmartwieniem. – Nic  Ci nie jest? Wejdź... – otworzył mu drzwi szeroko. – Właśnie chciałem zrobić sękacz, jeśli zostaniesz dłużej to go dostaniesz, ale jeszcze nie teraz.
- Chciałbym zostać tu długo... Totalnie chciałbym nawet na noc... Na zawsze... Generalnie nie przyszedłem tu dla jakiegoś sękacza, tylko... Tak jakby to przyszedłem dla Ciebie – blondyn przytulił mocno swojego przyjaciela.
- Feliks... Co Ci jest...? – wyższy chłopak był nieco zdziwiony.
- Spójrz... Spójrz na kalendarz... – powiedział pociągając nosem. Więc drugi zielonooki spojrzał i zrozumiał...
- Ten sam dzień... Jak wtedy... Wtedy, gdy nas rozdzielili, prawda? Wtedy też padało... – przycisnął chłopca mocniej do siebie. – Ale teraz jestem tu przy Tobie, nie martw się, już dobrze.
- Wiem, ale... Ale bałem się, że gdy przyjdę to Twój dom będzie pusty... Taurys... Boję się...
- Cichutko... Cichutko... Pierwszy raz się tak zachowujesz... Spokojnie... – głaskał chłopca po głowie, by już nie drżał w szlochu. – Już nigdy Cię nie opuszczę...
- Naprawdę? Cały czas się boję, zwłaszcza w dni takie jak ten... Że... Że totalnie okaże się, że jesteś u Ivana... A do mnie przyjdzie Gilbert i... I... – rozpłakał się jeszcze bardziej.
- Już dobrze... Nikt Cię już nie skrzywdzi. Ani Ciebie, ani mnie... Ten świat się zmienił.
- Ale wtedy... Wtedy... Nawet Roderich... A przecież mu pomogłem... I jeszcze się kłócił z Gilbertem... A wtedy... Wtedy stanął po jego stronie... Jakbym to ja był wrogiem... Ten, który mu pomógł jeszcze tak niedawno... A nie on, który go praktycznie chwilę wcześniej pobił...
- Ach, wiesz jaki on jest... Na pewno nie zrobił tego, by Cię skrzywdzić... Po prostu on wszędzie szuka korzyści... A Gilbert... On... On jest  po prostu dziwny. Ale teraz nie stanowi już zagrożenia, ani nie będzie żadnych korzyści, więc nas zostawią w spokoju.
- A Ivan...? A Ivan Cię nie zabierze?
- Oczywiście, że nie! Ma teraz ważniejsze sprawy na głowie, nieco zmądrzał zapewne...
- To takie wieczne dziecko, totalnie... A nas traktuje jak zabawki...
- Cóż... Każdy jest marionetką w rękach silniejszego... Ale on teraz rozumie, że jeśli zbije porcelanową lalkę to się skaleczy.
- Mówisz takie trudne słowa! Ale wiesz... Wszystko rozumiem... My jesteśmy silniejsi, cenniejsi niż zwykłe, szmaciane kukły. Wyjątkowi jak te lalki porcelanowe... I potrafimy się obronić, nie leżymy bezczynnie...
- Wiedziałem, że zrozumiesz, dlatego to powiedziałem. Ja Cię doceniam, wiem, że nie ma nic co jest dla Ciebie za trudne...
- A inni to mnie totalnie jak głupka traktują! Szkoda tylko, że mi nie dają instrukcji obsługi odsuwania krzesła...
- Cichutko... Jesteś lepszy niż myślą i mądrzejszy... Bo inaczej bym Cię nie pokochał...
- C-co...? Co powiedziałeś? – blondyn spojrzał na przyjaciela zdziwiony.
- Nic... Ja tylko...
- Generalnie to słyszałem, tylko nie wierzę...
- Uwierz...
- Jesteś kochany – blondyn delikatnie pocałował wyższego w policzek.
- Wiesz... To chyba powinno wyglądać tak... – drugi chłopak ujął podbródek niższego i pocałował go czule. Później obaj patrzyli sobie w oczy z uśmiechem. Nie potrzebowali słów, by wiedzieć, że nic ich już nie rozdzieli.

                Jednak Ci, którzy kiedyś sprowadzili smutek, teraz go nie odczuwali, jedynie poczucie winy, które próbowali stłumić. Młody mężczyzna, o palcach tak jasnych i delikatnych, oraz twarzy niczym ulana z porcelany, grał na fortepianie kolejną melodię. Czemuż była smutna w dzień, w którym kiedyś wygrał? Dlatego, że wtedy walczył z kimś, wobec kogo miał tak wiele zobowiązań. Czuł się zdrajcą, wyrzuty sumienia zawładnęły jego sercem i wtedy nagle jego grę przerwało mocne uderzenie otwieranych drzwi o ścianę.
- I co, paniczyku?! – niczym piorun kulisty do pokoju wpadł jasnowłosy mężczyzna. – Co taki smutny, co?! Ach, jak my w dzień taki jak ten zwyciężyliśmy! Ha! Jesteśmy najlepsi!
- Tak, oczywiście. Najlepsi w niszczeniu ludzkich marzeń i nadziei – z hukiem zamknął klawiaturę fortepianu. – Gilbert, czy Ty naprawdę nie rozumiesz do czego wtedy doprowadziliśmy? Nie rozumiesz jak bardzo ich skrzywdziliśmy?
- No, ale... Ja... Ja wcale nie chciałem Ci tego przypominać... Sam ten dzień nasunął mi się na myśl... Nie to co było później...
- Ty nigdy nie myślisz o konsekwencjach! Wiesz jak wiele krwi i łez polało się razem z deszczem?! Myślisz, że możesz o tym wszystkim ot tak zapomnieć?!
- Ale przecież wygraliśmy...
- Ale moralnie przegraliśmy. Na tym polu oni wygrali. Wojna to nie tylko walka ludzi między sobą. To też ich walka z własnym sumieniem. Nawet, jeśli wygraliśmy wojnę, przegraliśmy własne dusze.
- To co miałem niby zrobić? Przecież on tego chciał... Nie mogłem mu odmówić, chciałem... Chciałem, by był szczęśliwy...
- Och, więc szczęście dało mu zniszczenie tego, o co tak dbał jeden z tych nielicznych, których podziwiał? Powiedz... On to zrobił z zazdrości, prawda? Bo nie wierzył, że wśród pogardzanych przez niego osób jest ktoś, kogo podziwia! Nie mógł przełknąć tego, jak bardzo się mylił w swym negatywnym osądzie. Chciał wygrać, bo wiedział, że przegrał już dawno. A Ty byłeś tylko pionkiem. Wiesz, że pomagając mu tak naprawdę jeszcze bardziej sprawiłeś, że się zatracił?
- Ja... Ja nie wiedziałem... Ale Ty zrobiłeś to samo! Ona przecież powinna była zajmować się dziećmi czy coś, a nie włóczyć po wojnach...
- Wiem o tym... Ale... Ona miała cel do spełnienia... Chciała udowodnić swą wartość... Wiesz, teraz nikt o niej nie zapomni... Ale ciągle myślę czy, gdyby do tego nie doszło to... Czy byłaby szczęśliwa? Tak samo wcześniej byli przeciw sobie, a nagle po jednej stronie... Jak się wtedy czuli? Patrząc sobie w oczy, w nawzajem znienawidzone twarze, by zmieść uśmiech zaklęty w tych przepełnionych miłością szmaragdowych oczach... Wiesz, myślę, że tego właśnie tym chłopcom zazdrościliśmy, ich szczęścia i przyjaźni. Prawdy ich sercach. Bo nasze były już dawno zgniłe i przekłamane...
- Może masz rację... Przepraszam...
- Już dobrze, choć tu... Znasz nieco nuty, prawda? Ten, którego tak kochałeś... Zapewne Cię ich nauczył, czyż nie?
- Tak...
- Więc ja postąpię krok dalej. Zagrajmy razem.
- Ale ja... Ja jeszcze nie umiem... Oczywiście, wspaniały ja umie wszystko! Ale to jeszcze tak w wersji demonstracyjnej...
- Ech... Więc czas stworzyć nowe piękno i nowe umiejętności... Siądź obok mnie – jasnooki mężczyzna przesunął się nieco na siedzisku obok fortepianu i otworzył klawiaturę. Drugi zaś usiadł obok. Ich ciała się stykały.
- Przytyło się? – zapytał ze śmiechem mężczyzna o krwawych oczach.
- Tobie? Oczywiście – zaś ten o oczach niczym fiołki posłał mu uśmiech nieco weselszy, acz jakże skryty. Zaczęła się nieco dziwna wymiana zdań. Lecz wkrótce skupili się na swym celu. Jeden chciał przekazać swe jakże wielkie umiejętności, a drugi nie chciał być od niego gorszy. Lecz tym razem ich rywalizacja nie miała doprowadzić do niszczenia, lecz do tworzenia.

                Tym razem deszcz nie musiał ukrywać żadnych łez, więc mimo iż padał dnia poprzedniego, jak to często się działo o tej porze roku, tym razem pozwolił słońcu oświetlać uśmiechy ludzi i piękne flagi trzepoczące na delikatnym, jesiennym wietrze. Dwie pary szmaragdowych oczu patrzyły na siebie z uśmiechem.
- Wiesz Taurys... Ja myślę, że... Że jak już skończymy świętować... No i totalnie się wyśpimy i przestanie nas głowa boleć... To pojedźmy pozwiedzać to, co tak się męczyli, żeby u nas zrobić, a teraz jest nasze, co? Wyobrażasz to sobie, totalnie? Nasze spojrzenie pełne dumy i te ich wymęczone budyneczki, które tak kochali, a utracili, bo wcześniej nas skrzywdzili. Jak jakaś Karma czy jak to się zwie.
- Och, tyle czasu mieć nie będę... Może... Może każdy pozwiedza swoją część, a potem sobie opowiemy? Zobaczymy jak każdy z nas na to patrzy, a w przyszłym roku odwrotnie, dobrze? I porównamy nasze wspomnienia.
- Ale jak będzie okrągła rocznica to objeździmy wszystko razem, jasne? – powiedział blondyn z uśmiechem.
- Ależ oczywiście. Będziemy razem, więc i pojedziemy razem. Zawsze, nieważne jak bardzo świat by tego nie chciał, będziemy nierozłączni.
                Jednak słońce potrafi też tworzyć tęczę. Niestety czasem w łzach. Lecz te łzy powinny się pojawić. Były to łzy poczucia winy.
- Wiesz co... Ty jednak miałeś rację... Teraz o tym myślę... Oni przez nas cierpieli. Teraz świętują, to dobrze... Ale... Gdy pomyślę jak wiele musieli przecierpieć, że teraz aż tak bardzo się cieszą, że się nas pozbyli... To tak myślę... Bydlęta byliśmy, co nie?
- Masz rację... Bydlęta nad bydlętami, Gilbercie. Ale... To dobrze, że teraz już są szczęśliwi. Nie nienawidzą nas, to też świadczy o tym, że nie byliśmy najgorszymi potworami.
- Tak, ale... Potem znowu ta cała kołomyja, ale w wersji krótkiej, a jeszcze bardziej niszczącej... Może, gdybyśmy wtedy im nic nie zrobili, to potem mój brat by się bał spróbować... Nawet trochę po tym jak wtedy wygraliśmy... On... Wiesz o kim mówię... On umarł... Myślisz, że jakby wtedy się powstrzymał to koniec jego życia byłby szczęśliwszy?
- Wątpię czy Cię to pocieszy, ale... Tak. Myślę, że miałby mniej obowiązków i zająłby się żoną. Może nawet mógłby mieć dzieci. Mógłby poznać smak szczęścia i miłości, której nie dane było mu zaznać... Widziałem cierpienie w jej oczach, gdy musiała opuszczać dziecko i też zajmować się tym wszystkim... Cierpienie zadane tym chłopcom powróciło do nas, nawet, jeśli nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy...
- Ale chyba też zrobiliśmy coś dobrego... Prawda?
- Trochę na pewno... Można pomyśleć chociaż o budynkach, które u nich zostawiłeś...
- Właśnie! Pozwiedzajmy je!
- Ja zbytnio nie mam czasu... I wiesz jak to się u mnie kończy... Pobiegniesz gdzieś, zostawisz mnie z tyłu i tyle mnie będą widzieli jak już do domu nie wrócę...
- Wiem, gubisz się gdzie tylko dasz radę!
- A Ty zostawiasz mnie za sobą, gdy tylko masz ku temu okazję.
- Więc ja pojadę i wszystko Ci opowiem, dobrze?
- Tak, tak, dobrze...
                Tak więc szmaragd i szkarłat, wkrótce przemierzały jeden teren. Wiadomym było, że wkrótce mogą się spotkać. Tak nieprzewidywalni, a jednocześnie powtarzalni za razem. Ich kroki, choć najpierw kierowane w różne miejsca, wkrótce rozbrzmiały w tym samym mieście. Grudziądz.Latem, pod koniec tygodnia Cytadela, bo to ten obiekt budził teraz ich zainteresowanie, miała być otwarta dla zwiedzających. Teraz, w piątek, gdy była zima jeszcze nie było na niej ruchu, pojawili się tam osobno, by rozejrzeć się w niej, w miejscach, do których nie wpuszczono by nikogo innego, zwłaszcza samemu. Jednak oni mieli specjalne prawa. Śnieg zaciekle padał, mimo że i tak było go już dużo. Może utrzyma się jeszcze tydzień, dwa i zostanie na święta? Może wbrew pozorom trzynastka będzie szczęśliwa? Tak, trzynastka... W roku... W dniu. Ta liczba się powtarzała. Grudzień witał ich trzynastego w piątek. Czy w nieszczęściu znajdą szczęście?
- Totalnie wiedziałem, że będę miał dzisiaj pecha! Rano mi się mleko wylało i sól strąciłem, no! A teraz jeszcze ta  Pruska Zaraza! – młody chłopak o szmaragdowych oczach w podziemiach tej wielkiej budowli świecił latarką w oczy koloru krwi.
- To ja mam pecha, pchło! Miałem sobie pozwiedzać zajebiste rzeczy jakie wam zostawiłem, a tu widzę, że Ty sobie tu łazisz i brudzisz błotem!
- Też brudzisz, karaluchu, prusaku jeden! Śnieg jest to logiczne, że się brudzi, mendo przebrzydła!
- O, znasz się na mendach?
- Wiem jak je unikać, choć dziś chyba miałem pecha.
- Ja dziś chyba jedną złapałem.
- To nie wpieprzaj się, gdzie Cię nie proszą!
- Aż tak mi zazdrościsz bycia zajebistym?
- Spójrz na mapę to zobaczymy kto jest zajebisty!
- Wolę sobie popatrzeć na taką z początku dziewiętnastego wieku, maluszku – i w tym momencie blondyn rzucił w jego głowę latarką. – Ej, to bolało! Ale teraz nie masz światła, a ja mam. Wystarczy, że sobie pójdę i zostaniesz sam w ciemnych podziemiach...
- Ej! Totalnie mi tego nie rób! – chłopak rzucił się po latarkę, jednak została mu zabrana. Światło zaczęło się oddalać.
- Boisz się?
- Oddaj! Oddaj, mówię! To generalnie nie fair! – jego latarka została zgaszona, tak samo ta należąca do wyższego młodzieńca. – Włącz je! Włączaj natychmiast!
- Boisz się? Odpowiedz – szkarłatne oczy widziały w ciemności lepiej niż zielone, nawet jeśli w dzień szybko się męczyły. Teraz spozierały na nieco drżącego chłopca. – Mów.
- Nie... Nie boję się...
- Tak...? To sobie idziemy bez światła dalej.
- Ale tu jest dużo... dużo wszystkiego! To niebezpieczne!
- Ten korytarz jest dobrze zachowany. Wystarczy iść przy ścianie, żeby wiedzieć gdzie skręcić. Ja przy jednej, Ty przy drugiej i znajdziemy zakręty. Poradzimy sobie bez światła... Chyba, że się boisz.
- Nie... Tylko... Tylko nie lubię ciemności... Nie chcę...
- Chodź tu – białowłosy wyciągnął dłoń ku blondynowi. – Podejdź do mnie.
- Przecież już jestem przy Tobie! Oddaj mi latarkę!
- Złap moją rękę. Zrób to.
- Nie! Włącz latarkę, oddaj latarkę! No zaświeć się, mendo! – wyciągnął rękę ku włącznikowi światła, które Gilbert miał założone na głowie. Wtedy wyższy złapał jego nadgarstek i przyciągnął go do siebie. – Puszczaj! Zostaw! Oddaj latarkę!
- Nie... Uspokój się... Boisz się, co? Czego się boisz? Nigdy nie widziałem, żebyś panikował... Zawsze byłeś najodważniejszy. I jeśli ja to mówię to musi być prawda. Co Ci jest...?
- Nie chcę być z Tobą sam, kiedy jest ciemno...
- Czemu?
 -Dobrze wiesz czemu! Oddawaj latarkę... I... I nie dotykaj mnie...
- Powiedz czy... Czy nie pamiętam czegoś, co kiedyś zrobiłem...? Skrzywdziłem Cię? – brzmiał kompletnie inaczej niż zawsze. Nie był wredny... Był... Smutny... Zmartwiony...
-  Kiedyś... W sylwestra... Wypiłeś za dużo i... – w szmaragdowych oczach zalśniła łza.
- Przepraszam – wyższy mężczyzna przycisnął go mocno do siebie. – Ale wiesz... Nie pamiętam tego... Nie chciałem...
- Chciałeś... Słyszałem kiedyś takie powiedzenie „Słowa pijanego to myśli trzeźwego”. Więc może też czyny pijanego to pragnienia trzeźwego? Chciałeś, ale z jakiegoś powodu tego nie robiłeś... A wtedy już się nie powstrzymałeś...
- Może... Może nadal chcę...
- Natychmiast mnie puszczaj! – chłopak w panice zaczął go bić i się wyrywać.
- Uspokój się! Nic Ci nie zrobię, jeśli mi nie pozwolisz...
- Na pewno nie pozwolę... Nie kocham Cię, to nie pozwolę. Zwłaszcza nie po tym co mi zrobiłeś!
- A zastanawiałeś się kiedyś czemu? Jak myślisz, jak się czułem, gdy Ty byłeś z nim, a ja mogłem jedynie patrzeć na wasze szczęście? Patrzeć na Ciebie... Zawsze chciałem, byś był ze mną...
- Nie wierzę...
- Uwierz mi... Przecież nie męczyłbym się tak długo, by utrzymać Cie przy sobie, gdy miałem przez to tyle problemów! Chciałem mieć Cię przy sobie...
- Czemu...? – blondyn przestał się wyrywać, słysząc smutek w jego głosie. Odpowiedzią na pytanie nie były słowa lecz... pocałunek. – Co Ty odwalasz?! Puszczaj! Znowu... Znowu chcesz to zrobić!
- Uspokój się... Zrozum ja... Ja Cię...
- Chyba nie powiesz, że kochasz?!
- Nie wiem... Jest osoba, która jest dla mnie cenniejsza... Ale nie mogę powiedzieć, że do Ciebie nic nie czuję.  Ty też kochasz kogoś innego... Ale mnie nigdy nie traktujesz obojętnie... Po to jest ciemność, by ukryć tajemnice. Stwórzmy więc jakąś. A Cytadela będzie jej chronić. Po to została stworzona, do ochrony. Nie myślisz, że to dla niej obraza, bycie jedynie obiektem do zwiedzania? Nikt nas tu nie przyłapie... To jeszcze nie czas, gdy ktoś może tu wejść... Poza tym... Otwierają ją tylko latem, nie teraz...
- Wiem, ale... Proszę, zostaw...
- Uspokój się. Nikt się nie dowie... Nie pozwolę Ci cierpieć... Uznaj to za zadość uczynienie. Skoro zrobiłem Ci tyle złego, to teraz zrobię coś miłego.
- Wystarczyłby wierszyk, a nie...
- Uczę się grać dla Ciebie... Znaczy, Roderich mnie uczy... Zagram dla Ciebie coś pięknego... Ale teraz... Teraz chcę dać Ci chociaż to...
- Idź lepiej do niego. Nie widzisz, że się stara, byś był szczęśliwy? Myślisz, że jakby się poczuł, gdyby się dowiedział? I ja... Ja nie chcę zasmucić Taurysa...
- Gdyby ich nie było... miałbyś jakiś opór?
- N-nie wiem...
- Ich tu nie ma. I nigdy nie dowiedzą się co tu się stało... Nie opieraj się – albinos złożył pocałunek na szyi o tak pięknym, zwyczajnym kolorze.
- Zostaw... – blondyn próbował go od siebie odepchnąć.
- Spokojnie... Tu nikt się o niczym nie dowie... – zaczął odpinać jego płaszcz.
- Bedzie zimno... Zostaw... Odsuń się...
- Czemu nie jesteś taki jak zawsze? Czemu mnie po prostu nie zwyzywasz? Nie uderzysz? Ja przecież, jak zawsze, zdobywam to, czego pragnę... Rozumiesz? Pragnę Cię.
- Zostaw. Natychmiast... – chłopak drżał. – Jeśli chciałeś być miły to już przestałeś. Nie chcę...
- Chcesz... Tylko się uspokój... Martwisz sie o to, co on by o tym myślał. Przestań. Myślisz, że jak wiele was teraz łączy, gdy dłużej byliście osobno niż razem? Czemu miałby się dowiedzieć?
- Ja... Nie wiem...
- To już nie czas, gdy byś mu to odruchowo powiedział. Nie jesteś już taki ufny i naiwny. A on też już nie interesuje się Tobą na tyle, by zauważyć, że coś się stało. Nie masz powodu, by mi odmówić. Powiedz... Czy on Ci kiedyś zrobił tak...? – zacisnął dłoń tuż pod linią jego pleców. – To miłe prawda? – odpowiedzią był cichy jęk. – Nie, prawda? Powiedz, on nie pożąda Twego ciała. Traktuje Cię jak przyjaciela...
- Szanuje mnie, nie to co Ty...
- Jak często Cię całuje? Musisz o to prosić, prawda? Tyle przecież mógłby zrobić. Czy na spacerze trzymacie się za ręce? To Ty bierzesz jego dłoń w swoją, prawda?
- Przestań... To nie tak... On mnie szanuje... On...
- Wstydzi się Ciebie, brzydzi? Przecież dba o Ciebie, wiem o tym... Ale jesteś dla niego tylko przyjacielem... Umiem to zauważyć. Nie da Ci tego...
- A Ty? Czemu chcesz to dać akurat mi? Sam mówiłeś, że Roderich...
- On? On jest zbyt... „Czysty”? Po prostu ma zbyt wiele zasad. Nie pozwoli sobie, nawet jeśli by tego chciał, na chociażby myśl o tym... O tym, by mnie chociaż przytulić... Wiesz jak wygląda, gdy dotknę jego dłoni? Ucieka... Po prostu zabiera dłoń... A potem widzę jak myje ręce. Myślisz, że zgodziłby się na coś takiego?
- Nie... Ale to jeszcze nie powód...
- To jest powód. Po prostu mi pozwól. Nikt się nie dowie. Nikt się tym nie przejmie. Nie opieraj się...
- Bo inaczej zrobisz to siłą?
- Nigdy bym Ci tego nie zrobił... Ale... Nie myślisz, że to dobry moment? Minęło już tyle lat, a ja wciąż pragnąłem, byś spojrzał na mnie i przypomniał sobie coś miłego... Nie chcę być tylko złym wspomnieniem... A tego nie zapomnisz nigdy... Więc sprawię, by była to jedna z najlepszych rzeczy w Twoim życiu.
- Powiedziałeś, że... Że nikt się nie dowie, prawda? – chłopak powoli się przekonywał. W końcu... Czy on był naprawdę zły? Czy teraz miałby po co kłamać? I czy... Czy mógłby liczyć na coś podobnego w jakiejkolwiek innej sytuacji? To była szansa, by przeżyć coś nowego... A on lubił robić dziwne, nowe rzeczy.
- Nikt, nigdy... – pocałował go w szyję i delikatnie ścisnął jego pośladek. Usłyszał cichy jęk i westchnienie.
- Dobrze... Ale... Ale nikomu nie wolno się dowiedzieć...
- Nikt... – wyższy mężczyzna powoli zdjął płaszcz niższego. – Czy Ty musisz być taki słodki...?
- W końcu muszę być Twoim przeciwieństwem.
- A jeśli jesteśmy podobni? – zdjął jego bluzkę.
- Zimno... To nie fair... – niższy zdjął kurtkę temu o jaśniejszej skórze.
- Zaraz będzie fair – pozbył się więc koszuli. – Teraz jest dobrze?
- Może być – zamknął oczy zawstydzony.
- Spokojnie... – albinos powoli wodził dłońmi po ciele blondyna. – Jesteś taki delikatny... I ciepły... – pocałował jego obojczyk. Po chwili złożył na jego torsie jeszcze wiele pocałunków. Odpowiadały mu westchnienia. – Mogę posunąć się o krok dalej? – w odpowiedzi otrzymał niepewne przytaknięcie. Tak więc pozbyli się reszty dzielących ich ubrań. Wkrótce stało się to, czego należało się spodziewać. W pustych podziemiach rozległy się niezwykłe tu dźwięki, a dwa ciała stały się jednym. Mimo niepewności byli szczęśliwi. Resztę dnia spędzili razem, lecz nie zrobili żadnego zdjęcia, na którym pojawiłby się ten drugi, nie miało być dowodów. Jednak później, gdy autokar wiózł ich na pociąg, przy którym mieli się rozstać zrobili zdjęcia krajobrazu. Nie wiedzieli, że ich odbicie w szybie ukazało się na zdjęciu.
                Złotowłosy, gdy wrócił do domu od razu podłączył kartę aparatu do czytnika w DVD i uruchomił pokazując zdjęcia swemu, jak miał nadzieję, partnerowi. Opowiadał żywiołowo, szczegółowo. Dopóki nie ujrzał zdjęcia w autobusie, gdzie w szybie odbijała się jego twarz z aparatem i Gilbert, również robiący zdjęcie, siedzący tuż obok niego. Nie usłyszał jednak żadnego komentarza, jedynie wyższy chłopak wyłączył odtwarzacz, gdyż to zdjęcie było ostatnie.
- Idźmy spać – powiedział Taurys. – Na pewno jesteś zmęczony...
- J-ja... To zdjęcie...
- To nic, wiem o tym. To jedno z „jego” miejsc. Dosiadł się do Ciebie i tyle, jego wina. Chodź – jednak z czego wynikała ta obojętność? Z zaufania? Taką blondyn miał nadzieję. Jednak, gdy poszli spać jego przyjaciel tulił go mocno do siebie, jakby ktoś miał go zabrać. Czyli... jednak się tego obawiał? W odpowiedzi na czuły pocałunek otrzymał zaborczy.
- Co... Co robisz? – zapytał blondyn, gdy jego piżama była odpinana.
- Nic... Tylko... Tylko pomyślałem, że... Że będziemy jak wszystkie inne dojrzałe pary, nie jak dzieci z podstawówki...
- Ty taki nie jesteś... Czemu nagle...?
- Chcę tego... A Ty? W końcu to ja mam Ci to dać, nie ktoś inny...
- Ty myślisz, że ja...?
- Nie chcę, byś odszedł od niego, bo on może dać Ci więcej... Nie chcę Cię ograniczać... Dam Ci wszystko...
- Spokojnie... Drżysz... – blondyn ujął twarz przyjaciela. – Jeśli nie chcesz... Proszę... Nie musisz...
- Chcę, tylko zawsze się bałem... Już wiem, że nie mam czego...
- Nie opuszczę Cię...
- Wiem... Dlatego mogę to zrobić bez obaw... – zrobili to... Jednak to właśnie obawy były powodem.
                Tak samo też mężczyzna o srebrnych włosach zaprosił przyjaciela do siebie i zaprezentował mu zdjęcia. Opowiadał z ożywieniem i niejaką radością. I wtedy pojawiło się ostatnie zdjęcie.
- Widzę, że byłeś tam szczęśliwy... – powiedział mężczyzna i poprawił okulary.
- Ja... To nie tak... Nie smuć się.
- Nie smucę. Cieszę się, że nie byłeś samotny... I... Mam jedno pytanie...
- Tak?
- Jest już późno... Wiesz, że sam nie trafię do domu... Nie chcę Cię kłopotać i...
- Tak, możesz spać u mnie – jasnowłosy zaprowadził przyjaciela do łazienki, by mógł się przebrać i nie musiał przy nim. – Wiesz ja... Ja chyba nie mam żadnej piżamy, która by z Ciebie nie spadła...
- Chyba... Chyba nie ma takiej konieczności... Wiem, czemu byłeś tak smutny, gdy mimo próśb nie zostawałem z Tobą... I ile razy patrzyłeś w okna mojego domu... Dziś... Dziś dam Ci to, czego zawsze chciałeś... Tylko nie bierz tego od nikogo innego.
- Nie musisz... Wiem, dam Ci koszulę brata! Będziesz miał koszulę nocną, taka długa będzie!
- Nie szukaj jej... – pocałował go. – Myślałeś, że się Ciebie brzydzę, prawda...? Ja tylko... Tylko się bałem, że pomyślisz o mnie źle... Ale... Już mnie to nie obchodzi... Chodźmy do łóżka, dobrze? – jasnowłosy przytaknął. Tej nocy zdobył wszystko, czego tak długo pragnął.
                Gdy czerwień i zieleń znów się spotkały nie potrafiły patrzeć na siebie tak samo. Rozmowa trwała dość długo, wytłumaczyli sobie wszystko.
- Więc generalnie będziemy się przyjaźnić, jasne? No bo... Bo już nie ma powodu do niczego innego... – szmaragd podsumował sytuację
- Tak... Zdobyliśmy wszystko, czego pragniemy... Taka współpraca nie musi mieć miejsca... Ale jakaś wspólna popijawa może? – szkarłat jak zwykle się nie poddawał.
- Ale dla bezpieczeństwa co najmniej w czwórkę. I nigdy nie gaś światła.
- Oczywiście. Parami jak w przedszkolu i w świetle, najlepiej dnia.
- I tak będzie dobrze.
- Właśnie tak.