Ten, który skrywa
zbyt wiele
Część XVI
Rozpoczęły
się dni pełne wyczekiwania i nadziei. Mimo iż były tak sobie podobne, to każdy
z nich przynosił nowe przemyślenia. Co rano wszystkich budził mały Matt, który
chciał być samodzielny i zrobić śniadanie. Zwykle kończyło się to wypadnięciem
czegoś z maleńkich rączek, lub oparzeniem się. Jednak jeśli już zrobił coś do
końca, było to wręcz wspaniałe. Maluszek miał wspaniały talent do gotowania,
głównie naleśników. Robił wszystko w swoim tempie, uważnie i dokładnie, więc
każda rzecz przez niego zrobiona była wręcz idealna. Gdy tylko śniadanie było
gotowe budził resztę domowników, mimo, że ich budziki często były nastawione na
nieco późniejsze godziny. Zawsze się usprawiedliwiał tym, że bał się, że się
spóźnią, jeśli nie zjedzą teraz śniadania. A oni szli za nim do kuchni i zawsze
musieli zjeść bardzo dużo naleśników. Pozwalano małemu gotować, bo był bardzo
odpowiedzialny, więc nie było zagrożenia, że zrobi sobie krzywdę. Poza tym
zawsze robił to, gdy inni spali, więc nie było nawet jak go przypilnować, a
skoro wszystko było dobrze, to nie trzeba było go karać. Później maluszek się
mył i ubierał, bo jemu zajmowało to najdłużej. Za nim do łazienki wchodził jego
brat, który czasem później szukał plastrów, jeśli się zbytnio spieszył, więc
często pilnował go Arthur, który zajmował łazienkę w następnej kolejności. Dla
dorosłych była osobna łazienka, choć teraz nieużywana, gdy byli w rozjazdach.
Później rozdzeństwo szło do szkoły, a zielonooki, wciąż musząc odpoczywać,
zajmował się czytaniem, czasem wyszywaniem, lub zasypiał na jeszcze kilka
godzin. Później zaś sprzątał i robił zakupy. Gdy rodzeństwo wracało, starszy z
nich robił obiad, a młodszy bawił się z zielonookim. Po obiedzie następował
czas na spacer, a następnie na odrabianie lekcji, przepisywanie notatek i inne
rzeczy tego typu. Również błękitnooki często dzwonił do rodziców, pytając o
przebieg ich małego przedsięwzięcia i na razie otrzymywał odpowiedź, że nadal
szukają tego małego skarbu. W czasie dnia nastawał również czas na przekąskę i
popołudniową herbatę. Jako rozrywki często pojawiały się wspólne zabawy, często
nieco pobudzające szare komórki. Lubili głównie kalambury czy inne tego typu
rzeczy. Następnie należało zjeść kolację, wykąpać się i iść spać. Gdy najmłodszy
już spał, starsi czasem rozmawiali szeptem o przyszłości. Lubili wymyślać
dziwne scenariusze i śmiać się z ich nierealności. Zastanawiali się często,
jaki byłby prawdziwy bieg wydarzeń, jeśli do końca byliby razem. Jednak nigdy
nie myśleli o tym zbyt długo. Nie mogli, skoro tyle było jeszcze do zrobienia,
a ich związek wciąż był tajemnicą.
Nadszedł
czas, gdy z, można to nazwać, poszukiwań, powrócili rodzice Francisa.
Dowiedzieli się już, gdzie jest chłopczyk tak bardzo podobny do tego na
zdjęciach, a nawet udało się dowiedzieć nieco o jego przeszłości. Byli wręcz na
sto procent pewni, że to właśnie jego szukali z takim uporem. Powiedzieli o tym
swoim dzieciom, jak i zielonookiemu, którego traktowali wręcz jak syna. A on
był tak szczęśliwy, że nie potrafił tego wyrazić słowami. Pragnął ujrzeć od
dawna utraconego brata. I niedługo miało się to stać. Dowiedział się, że na
następny dzień wszyscy pojadą do miejsca, gdzie powinien być jego brat. On w
pierwszej chwili zaczął się zastanawiać jaki prezent mu dać, by przypomniał
sobie jak najlepsze chwile spędzone wspólnie. I właśnie wtedy zrozumiał jak
mało ich było. On był ciągle zajęty, brata głównie karmił i pilnował jego
nauki. Próbując sobie przypomnieć co lubi, jedynie wyobrażał go sobie,
czytającego komiksy o superbohaterach. Czemu wiedział o nim tak mało? I czemu
wcześniej nigdy się nad tym nie zastanowił? W ostateczności pomyślał, że kupi
mu to, co lubią wszyscy chłopcy. Może jakąś grę, może zabawkę. Nie miał zbyt
wiele pieniędzy, więc padło na pluszaka przypominającego nieco jakiegoś ptaka,
od biedy można było go nazwać nawet orłem. Kolory były nieco nijakie, ale
strasznie przypominały bielika amerykańskiego. Taki prezent pasował do dziecka,
podziwiającego Amerykę, czyż nie? Ach, należało dodać do niego coś jeszcze...
Więc popołudnie spędził Arthur szyjąc pelerynkę, którą następnie założył
pluszakowi, by ten wyglądał jak bohater ulubionych komiksów jego brata. A gdy
zapadła noc zasnął, tulac do siebie zabawkę, jakby była symbolem tego
rozkrzyczanego dziecka.
Rano
wstał pierwszy, lecz w drodze do kuchni wyprzedził go chłopiec, którego
obudziły jego kroki, a później wygonił go z kuchni, by samemu zrobić śniadanie.
Cóż, chyba jego starania zostały odrzucone, zanim nawet je zaczął. Choć
obserwowanie malca jak wspaniale sobie radzi było niezmiernie miłe. Zawsze
marzył o tym, by jego brat mu pomagał, lecz on zwykle jedynie prosił o więcej
jedzenia. Może teraz się zmienił? Gdy już wszyscy byli gotowi do wyjazdu
jeszcze maluch spakował pozostałe naleśniki do pudełka, by zawieźć chłopcu.
Ciągle dopytywał o niego Arthura, który mu o nim opowiadał. Chłopiec wydawał
się być wyjątkowo podekscytowany. Wkrótce też znaleźli się na miejscu,
wyjaśnili powód przyjazdu, pokazali wszelakie potrzebne dokumenty, by pozwolono
im spotkać się z tym dzieckiem, a w końcu jedna z wychowawczyń zaprowadziła ich
do pokoju, gdzie mieli czekać na spotkanie z nim. Arthur bardzo się denerwował,
nie chciał, by jego brat pomyślał, że o nim zapomniał, a jednocześnie nie
chciał zrobić jakiejś sceny tęsknoty. Nie wiedział co mu powiedzieć, ani co
zrobić. Wkrótce go ujrzał.
- Alfred... – powiedział cicho i podszedł do niego. –
Wybacz, że dopiero teraz, nie wiedziałem, jak mam Cię odnaleźć – podał chłopcu
prezent, który dla niego przygotował. On go przyjął, ale chwilę później
spojrzał na niego ze złością.
- Ty nie jesteś prawdziwym bratem! Prawdziwy brat nie
pozwoliłby mnie zabrać! A jeśli już to znalazłby mnie od razu! Zawsze
potrafiłeś sobie poradzić! Nie chcę takiego brata! – chłopiec rzucił pluszakiem
w zielonookiego i patrzył na niego z wyrzutem.