Translate

poniedziałek, 20 maja 2013

Historia poza tematem numer dziewięćdziesiąt osiem: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część czwarta.

Jak wiele jest rodzajów oczekiwania? Jak wiele jest wspomnień? Sukcesywnie dążę do tego, o co naprawdę prosiła Salut, ale jak na razie jestem daleko w polu... Ale to pole się tak miło pisze...

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część IV

                Poranek wydawał im się być całkowicie naturalny. Zupełnie, jakby taka noc była czymś normalnym. Może to też racja, taka być powinna. Nie zrobili nic złego, więc nie mają się czego wstydzić. Nie patrzyli na siebie wzrokiem, który byłby zwiastunem złych myśli. Wszystko było czyste i niewinne. Gdy otworzyli oczy wiedzieli, że nowy dzień przyniesie nowe nadzieje. Nie chcieli wstawać, pozostawali w swych objęciach przez długie godziny. Nie stało się nic oprócz tego. To było ich ciche porozumienie, bez słów, bez zbędnych czynów. Rozumieli się doskonale, sam wzrok potrafił przekazać ich uczucia. Gdy już opuścili łoże, wciąż zachowywali się, jakby taka sytuacja działa się co dzień. Nie było pytań o to, kto pierwszy pójdzie do łazienki się ubrać, lub o możliwość korzystania z czegokolwiek. Obaj w odpowiednim czasie zrobili to, co trzeba było. Śniadanie również przygotowali wspólnie, jak i również zjedli. Zupełnie, jakby mieszkali razem od dawna, a to była ich codzienność. Wkrótce jednak wszystko miało się zmienić, by powrócić do niezmienności.
                Dawniej wszystko było prostsze, gdy jeszcze byli dziećmi. Obaj mieli kochających rodziców i wspaniałych, młodszych braci.  Lecz wtedy nie znali siebie nawzajem, byli dla siebie nikim, nie byli w swych światach. Teraz to wszystko runęło, ale odnaleźli siebie. Czy, jeśliby to wróciło, to odrzuciliby siebie? Nie myśleli o tym, nawet nie brali tego pod uwagę. Chcieli, by nastała nowa codzienność, gdy byliby przy nich wszyscy, którzy są dla nich ważni, a oni spajaliby ich łańcuchem, wciąż będąc nierozłączni. O przyszłości miało zadecydować tak niewiele czasu. Jeden tydzień, który mógł dać nadzieję, lub odebrać ją całkowicie. Zbyt długi sen, który może być ostatnim. Lecz w końcu sen pozwala się zregenerować, może pomóc, by przeszłość i przyszłość stały się jednością. Nadszedł czas, który był dla nich najważniejszy. Ich obu, choć dotyczył tylko jednego z nich, jednak połączone serca czuły to samo. Strach i niepewność o przyszłość. Te uczucia towarzyszyły im w każdej sekundzie, która była dla nich nieznanym i, którą mogli jedynie bezczynnie obserwować. Jednak to nie oni byli tu najbardziej bezczynni, lecz ten, który zasnął teraz, nie wiedząc, czy się obudzi.
                Maleńki chłopiec, zbyt drobny w tym ogromnym, szpitalnym łóżku, spał najważniejszym w swym życiu, najgłębszym snem. Bał się, czy się obudzi, nie wiedział, co poczuje w następnej sekundzie. Jednak nie był w stanie o tym myśleć. Nie czuł niczego, pogrążony był w obrazach przeszłości i wytworach swego mózgu. Jego umysł wypełnił się wspomnieniami.
                Najpierw ujrzał wspomnienie, jak uczył się jeździć na rowerze. Był wtedy jeszcze młodszy, nie chodził wtedy jeszcze do szkoły. Z pełną determinacji miną wsiadł na rower, choć cały drżał. Kółeczka pomocnicze sprawiały, że wyglądał jeszcze bardziej uroczo z tą swoją zdecydowaną minką. A jego brat się uśmiechał. To był jeden z tych pięknych, pokrzepiających uśmiechów, zupełnie, jakby chciał mu powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Chłopak podszedł do brata i ujął jego dłonie, zamykając je w swoich wraz z uchwytami kierownicy, pilnując, by chłopiec ich nie puścił, delikatnie zaciskał jego piąstki. Szedł tyłem, patrząc mu w oczy i pilnując również, czy chłopiec pedałuje rytmicznie i, czy wciąż się boi. Powtarzał mu słowa otuchy i uśmiechał się delikatnie. Gdy zobaczył, że chłopiec już sobie radzi, puścił go i oddalił się nieco, by później iść za nim. Szedł blisko bagażnika tego małego pojazdu, by gdy tylko zajdzie potrzeba, złapał chłopca i rower. Powtarzał wciąż, że jest z niego dumny, a on uśmiechał się szeroko. Później często jeździli razem na wycieczki, choć było to nieco trudne, by zsynchronizować tempo jazdy dużego roweru z tym maleńkim. Więc wkrótce starszy z braci odłożył całe kieszonkowe, by kupić sobie tanie wrotki, na których mógłby spokojnie nadążać za młodszym bratem, a jednocześnie nie prześcigając go zbytnio, jak miało to miejsce, gdy jechał swoim rowerem. Zanim chłopiec zachorował brat odkręcił kółeczka w jego rowerku, by nauczyć go jeździć bez pomocy. Ale chłopiec nie zdążył nigdy pojechać na pierwszą wycieczkę bez pomocy, jadąc na równi z bratem... Może marzenie się spełni, gdy się obudzi?
                Kolejnym wspomnieniem były zastrzyki, gdy zaczął chorować i wyglądało to jeszcze na jedną z pospolitych chorób. Strasznie bał się igieł, płakał, gdy myślał o tym, jak może go to boleć. I wtedy znów pojawił się jego brat. Popatrzył na niego karcącym wzrokiem i powiedział, że tak duży i odważny chłopiec nie powinien się bać takich rzeczy. Przypominał mu jak czasem obaj się przewracali, często z powodu wjechania rowerkiem w brata, co powodowało małą kraksę wrotkowo-rowerową, a potem były siniaki i zdarte kolana. Albo gdy się zagadali i starszy nieświadomie skręcał, pilnując jedynie maluszka, co skutkowało wjechaniem w drzewo. Chłopak przypominał mu wszystkie momenty, gdy któreś z nich było ranne, by chłopiec pomyślał jak bardzo to bolało, a mimo to nigdy się nie bał. Nawet, gdy zdarł sobie kolana, wsiadał z powrotem na rowerek. Więc czemu teraz miałby się bać małego zastrzyku? Przecież to jak ugryzienie komara, a komary wcale nie są straszne. By jeszcze bardziej dodać otuchy bratu, chłopak wziął go na ręce i w gabinecie, gdy maluszek otrzymywał zastrzyk, on cały czas ściskał jego dłonie. A chłopiec uśmiechał się delikatnie, by pokazać jaki jest odważny, a wtedy starszy brat powtarzał mu, jaki jest z niego dumny i uśmiechał się promiennie.
                Tylko raz ten uśmiech był inny. Wtedy, gdy chłopiec wyjeżdżał do szpitala. Starszy brat uśmiechał się tak blado, smutno. Jednak nie pozwalał sobie na łzy, choć oczy mu się szkliły. Powtarzał, że na pewno chłopiec niedługo wróci, choć wiedział, że szanse są nikłe. I to wtedy młodszy brat mocno go przytulił i powiedział, że jeśli chce, to może płakać, nie musi zawsze się uśmiechać jedynie po to, by go pocieszyć. I gdy ogromne, słone łzy spadły z wysokości na małą główkę chłopca, powiedział do starszego brata, że jest z niego dumny. A wtedy on podniósł go wysoko i przytulił mocno. Tym razem to młodszy był silny i pocieszał brata. Powtarzał, że chce jeszcze kiedyś pojeździć z nim na rowerach, więc musi wrócić. Pocałował brata w policzek i wraz z rodzicami pojechał do szpitala. Był on bardzo, bardzo daleko, zbyt daleko, by brat odwiedzał go choćby w weekendy. Bał się, że będzie on  samotny w ich wielkim domu. Więc ciągle tulił misia, którego od niego dostał. Pamiętał jak brat powiedział mu, że cokolwiek powie do misia, on też usłyszy, jeśli przytuli pluszaka, będzie jakby tulił jego. Więc chłopiec spał z misiem, jak dawniej z bratem, mówił do niego i tulił go mocno, gdy tylko mógł miał go przy sobie, ciągnął go wszędzie za łapkę. Miał nadzieję, że jego brat będzie choć trochę mniej samotny i odrobinę bardziej szczęśliwy.
                Tym czasem jego brat miał swój własny sposób na walkę z samotnością. Ten sposób miał słodkie oczy koloru trawy, włosy przypominające zboże i brwi niczym sierść kota. Bardzo słodko marszczył nosek, gdy spał, głośno krzyczał, gdy się go zawstydziło, rumienił się i denerwował jednocześnie. Wieczory i poranki następowały po sobie, a ich codzienności się połączyły. Zachowywali się dojrzale, nigdy nie wykorzystali wspólnej samotności, by złamać jakąkolwiek zasadę, nie podążali za pożądaniem, lecz za czystą miłością. Pewnej nocy również błękitnooki nastolatek miał sen pełen wspomnień.
                Widział czas, gdy pierwszy raz zobaczył swojego brata. Był malutki, czerwony i jak na złość naturze miał mały ząbek z przodu buzi. Mimo, że dzieci zwykle rodziły się bez zębów, on pokazał się światu jak malutki zajączek. I zawsze był takim małym, strachliwym zajączkiem. Chłopak pamiętał, jak tylko on potrafił uspokoić brata, gdy ten płakał. Mama próbowała go karmić, lecz nie chciał jeść, pieluchę miał czystą, a na zabawy reagował płaczem. A wtedy wystarczyło, by błękitnooki powiedział jego imię, a ten natychmiast spoglądał spokojnie ku niemu. To właśnie starszy brat usypiał chłopca, śpiewał mu kołysanki. To jego głos był zaklęciem hipnotyzującym to małe, słodkie dziecię.
                Gdy nadszedł poranek kolejnego dnia otworzyły się dwie pary niebieskich oczu rodzeństwa. Minęły już wyznaczone dni snu chłopca, a on obudził się tak, jak było to zaplanowane. Telefon od rodziców obudził jego brata, który zrozumiał, że teraz będzie już tylko lepiej. Nastał czas oczekiwania, lecz nie tego nie pewnego, tylko radosnego. Przyszłość dążyła drogą światła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz