Ten, który skrywa
zbyt wiele
Część IV
Poranek
wydawał im się być całkowicie naturalny. Zupełnie, jakby taka noc była czymś
normalnym. Może to też racja, taka być powinna. Nie zrobili nic złego, więc nie
mają się czego wstydzić. Nie patrzyli na siebie wzrokiem, który byłby
zwiastunem złych myśli. Wszystko było czyste i niewinne. Gdy otworzyli oczy
wiedzieli, że nowy dzień przyniesie nowe nadzieje. Nie chcieli wstawać,
pozostawali w swych objęciach przez długie godziny. Nie stało się nic oprócz
tego. To było ich ciche porozumienie, bez słów, bez zbędnych czynów. Rozumieli
się doskonale, sam wzrok potrafił przekazać ich uczucia. Gdy już opuścili łoże,
wciąż zachowywali się, jakby taka sytuacja działa się co dzień. Nie było pytań
o to, kto pierwszy pójdzie do łazienki się ubrać, lub o możliwość korzystania z
czegokolwiek. Obaj w odpowiednim czasie zrobili to, co trzeba było. Śniadanie
również przygotowali wspólnie, jak i również zjedli. Zupełnie, jakby mieszkali
razem od dawna, a to była ich codzienność. Wkrótce jednak wszystko miało się
zmienić, by powrócić do niezmienności.
Dawniej
wszystko było prostsze, gdy jeszcze byli dziećmi. Obaj mieli kochających
rodziców i wspaniałych, młodszych braci.
Lecz wtedy nie znali siebie nawzajem, byli dla siebie nikim, nie byli w
swych światach. Teraz to wszystko runęło, ale odnaleźli siebie. Czy, jeśliby to
wróciło, to odrzuciliby siebie? Nie myśleli o tym, nawet nie brali tego pod
uwagę. Chcieli, by nastała nowa codzienność, gdy byliby przy nich wszyscy,
którzy są dla nich ważni, a oni spajaliby ich łańcuchem, wciąż będąc
nierozłączni. O przyszłości miało zadecydować tak niewiele czasu. Jeden
tydzień, który mógł dać nadzieję, lub odebrać ją całkowicie. Zbyt długi sen,
który może być ostatnim. Lecz w końcu sen pozwala się zregenerować, może pomóc,
by przeszłość i przyszłość stały się jednością. Nadszedł czas, który był dla
nich najważniejszy. Ich obu, choć dotyczył tylko jednego z nich, jednak
połączone serca czuły to samo. Strach i niepewność o przyszłość. Te uczucia towarzyszyły
im w każdej sekundzie, która była dla nich nieznanym i, którą mogli jedynie
bezczynnie obserwować. Jednak to nie oni byli tu najbardziej bezczynni, lecz
ten, który zasnął teraz, nie wiedząc, czy się obudzi.
Maleńki
chłopiec, zbyt drobny w tym ogromnym, szpitalnym łóżku, spał najważniejszym w
swym życiu, najgłębszym snem. Bał się, czy się obudzi, nie wiedział, co poczuje
w następnej sekundzie. Jednak nie był w stanie o tym myśleć. Nie czuł niczego,
pogrążony był w obrazach przeszłości i wytworach swego mózgu. Jego umysł
wypełnił się wspomnieniami.
Najpierw
ujrzał wspomnienie, jak uczył się jeździć na rowerze. Był wtedy jeszcze
młodszy, nie chodził wtedy jeszcze do szkoły. Z pełną determinacji miną wsiadł
na rower, choć cały drżał. Kółeczka pomocnicze sprawiały, że wyglądał jeszcze
bardziej uroczo z tą swoją zdecydowaną minką. A jego brat się uśmiechał. To był
jeden z tych pięknych, pokrzepiających uśmiechów, zupełnie, jakby chciał mu
powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Chłopak podszedł do brata i ujął jego
dłonie, zamykając je w swoich wraz z uchwytami kierownicy, pilnując, by
chłopiec ich nie puścił, delikatnie zaciskał jego piąstki. Szedł tyłem, patrząc
mu w oczy i pilnując również, czy chłopiec pedałuje rytmicznie i, czy wciąż się
boi. Powtarzał mu słowa otuchy i uśmiechał się delikatnie. Gdy zobaczył, że
chłopiec już sobie radzi, puścił go i oddalił się nieco, by później iść za nim.
Szedł blisko bagażnika tego małego pojazdu, by gdy tylko zajdzie potrzeba,
złapał chłopca i rower. Powtarzał wciąż, że jest z niego dumny, a on uśmiechał
się szeroko. Później często jeździli razem na wycieczki, choć było to nieco
trudne, by zsynchronizować tempo jazdy dużego roweru z tym maleńkim. Więc
wkrótce starszy z braci odłożył całe kieszonkowe, by kupić sobie tanie wrotki,
na których mógłby spokojnie nadążać za młodszym bratem, a jednocześnie nie
prześcigając go zbytnio, jak miało to miejsce, gdy jechał swoim rowerem. Zanim
chłopiec zachorował brat odkręcił kółeczka w jego rowerku, by nauczyć go
jeździć bez pomocy. Ale chłopiec nie zdążył nigdy pojechać na pierwszą
wycieczkę bez pomocy, jadąc na równi z bratem... Może marzenie się spełni, gdy
się obudzi?
Kolejnym
wspomnieniem były zastrzyki, gdy zaczął chorować i wyglądało to jeszcze na
jedną z pospolitych chorób. Strasznie bał się igieł, płakał, gdy myślał o tym,
jak może go to boleć. I wtedy znów pojawił się jego brat. Popatrzył na niego
karcącym wzrokiem i powiedział, że tak duży i odważny chłopiec nie powinien się
bać takich rzeczy. Przypominał mu jak czasem obaj się przewracali, często z
powodu wjechania rowerkiem w brata, co powodowało małą kraksę
wrotkowo-rowerową, a potem były siniaki i zdarte kolana. Albo gdy się zagadali
i starszy nieświadomie skręcał, pilnując jedynie maluszka, co skutkowało
wjechaniem w drzewo. Chłopak przypominał mu wszystkie momenty, gdy któreś z
nich było ranne, by chłopiec pomyślał jak bardzo to bolało, a mimo to nigdy się
nie bał. Nawet, gdy zdarł sobie kolana, wsiadał z powrotem na rowerek. Więc
czemu teraz miałby się bać małego zastrzyku? Przecież to jak ugryzienie komara,
a komary wcale nie są straszne. By jeszcze bardziej dodać otuchy bratu, chłopak
wziął go na ręce i w gabinecie, gdy maluszek otrzymywał zastrzyk, on cały czas
ściskał jego dłonie. A chłopiec uśmiechał się delikatnie, by pokazać jaki jest
odważny, a wtedy starszy brat powtarzał mu, jaki jest z niego dumny i uśmiechał
się promiennie.
Tylko
raz ten uśmiech był inny. Wtedy, gdy chłopiec wyjeżdżał do szpitala. Starszy
brat uśmiechał się tak blado, smutno. Jednak nie pozwalał sobie na łzy, choć
oczy mu się szkliły. Powtarzał, że na pewno chłopiec niedługo wróci, choć
wiedział, że szanse są nikłe. I to wtedy młodszy brat mocno go przytulił i
powiedział, że jeśli chce, to może płakać, nie musi zawsze się uśmiechać
jedynie po to, by go pocieszyć. I gdy ogromne, słone łzy spadły z wysokości na
małą główkę chłopca, powiedział do starszego brata, że jest z niego dumny. A
wtedy on podniósł go wysoko i przytulił mocno. Tym razem to młodszy był silny i
pocieszał brata. Powtarzał, że chce jeszcze kiedyś pojeździć z nim na rowerach,
więc musi wrócić. Pocałował brata w policzek i wraz z rodzicami pojechał do
szpitala. Był on bardzo, bardzo daleko, zbyt daleko, by brat odwiedzał go
choćby w weekendy. Bał się, że będzie on
samotny w ich wielkim domu. Więc ciągle tulił misia, którego od niego
dostał. Pamiętał jak brat powiedział mu, że cokolwiek powie do misia, on też
usłyszy, jeśli przytuli pluszaka, będzie jakby tulił jego. Więc chłopiec spał z
misiem, jak dawniej z bratem, mówił do niego i tulił go mocno, gdy tylko mógł
miał go przy sobie, ciągnął go wszędzie za łapkę. Miał nadzieję, że jego brat
będzie choć trochę mniej samotny i odrobinę bardziej szczęśliwy.
Tym
czasem jego brat miał swój własny sposób na walkę z samotnością. Ten sposób
miał słodkie oczy koloru trawy, włosy przypominające zboże i brwi niczym sierść
kota. Bardzo słodko marszczył nosek, gdy spał, głośno krzyczał, gdy się go
zawstydziło, rumienił się i denerwował jednocześnie. Wieczory i poranki
następowały po sobie, a ich codzienności się połączyły. Zachowywali się dojrzale,
nigdy nie wykorzystali wspólnej samotności, by złamać jakąkolwiek zasadę, nie
podążali za pożądaniem, lecz za czystą miłością. Pewnej nocy również
błękitnooki nastolatek miał sen pełen wspomnień.
Widział
czas, gdy pierwszy raz zobaczył swojego brata. Był malutki, czerwony i jak na
złość naturze miał mały ząbek z przodu buzi. Mimo, że dzieci zwykle rodziły się
bez zębów, on pokazał się światu jak malutki zajączek. I zawsze był takim
małym, strachliwym zajączkiem. Chłopak pamiętał, jak tylko on potrafił
uspokoić brata, gdy ten płakał. Mama próbowała go karmić, lecz nie chciał jeść,
pieluchę miał czystą, a na zabawy reagował płaczem. A wtedy wystarczyło, by
błękitnooki powiedział jego imię, a ten natychmiast spoglądał spokojnie ku
niemu. To właśnie starszy brat usypiał chłopca, śpiewał mu kołysanki. To jego
głos był zaklęciem hipnotyzującym to małe, słodkie dziecię.
Gdy
nadszedł poranek kolejnego dnia otworzyły się dwie pary niebieskich oczu
rodzeństwa. Minęły już wyznaczone dni snu chłopca, a on obudził się tak, jak
było to zaplanowane. Telefon od rodziców obudził jego brata, który zrozumiał,
że teraz będzie już tylko lepiej. Nastał czas oczekiwania, lecz nie tego nie
pewnego, tylko radosnego. Przyszłość dążyła drogą światła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz