Ten, który skrywa
zbyt wiele
Część XIV
Czasem,
na granicy bytu i niebytu, jawy i snu, widzisz to, co widziałeś już dawniej,
czujesz to, co już pamiętasz, jakby całe życie powtarzało się w ciągu kilku
sekund, byś mógł zrozumieć co zrobiłeś dobrze, a co zrobiłeś źle. Jeśli się
obudzisz, naprawisz swe błędy, jeśli nie, będą dręczyły Cię wieczne wyrzuty
sumienia. To czas refleksji, szansa na zmianę wszystkiego, co wydawało się być
niezmienne. Jednak to jedynie ułamek sekundy, cząstka świadomości. Niewiele możemy
zrobić, jeśli nie zapamiętamy lekcji, którą da nam nasze własne serce. Dopiero
wtedy, gdy odchodzimy, podejdą ci, którzy chcą nas zatrzymać.
Szafirowe
oczy ujrzały największy skarb tej ziemi, miłość w kolorze nadziei. Ujrzały też
to, czego widzieć nigdy nie chciały. Jak ciało tak drobne i sercu drogie, osuwa
się bezwładnie na ziemię. Chłopak patrzył przez chwilę oniemiały, bez ruchu.
Zastanawiał się, czy to naprawdę osoba, o której tyle myślał. Jednak z
zamyślenia wyrwał go głos jego małego braciszka.
- Czy to Artie się tam przewrócił...? Czemu on nie wstaje? –
chłopiec spojrzał na brata niepewnie, a on wziął go szybko na ręce i podbiegł
do zielonookiego. Odstawił brata na ziemię i kazał mu stać spokojnie. Dotknął
twarzy swojego przyjaciela i mówił do niego, by go obudzić. Zastanawiał się czy
może jedynie chwilowo zemdlał. Jednak on wciąż się nie budził. Z szafirowych
oczu pociekły łzy, a dziecko wtuliło się w brata. Jednak chłopak zachował tyle
zimnej krwi, by zadzwonić po pogotowie. Wiedział, że może być wiele problemów,
w końcu jego przyjaciel nie miał już żadnej rodziny i nie było wiadomo czy
ktokolwiek dowie się co się z nim stało. Jednak chciał móc znów z nim
porozmawiać, a nie płakać wśród wspomnień o nim.
Sekundy
zdawały się być minutami, minuty godzinami, a godziny przeradzały się w
wieczność. Zegar tykał zdecydowanie zbyt wolno, zbyt głośno. Rodzeństwo czekało
na jakiekolwiek wieści o ich przyjacielu. Nie oczekiwali wielkiego opisu każdej
jego przypadłości, wiedzieli, że w świetle prawa nie mogą dowiedzieć się
niczego. Ale chcieli chociaż wiedzieć czy się obudził i zapytać go, czemu to
się stało. Tak więc dwie pary szafirowych oczu rozglądały się niepewnie po
szpitalnym korytarzu, nasłuchując kroków kogokolwiek z personelu, kto mógłby
powiedzieć im, że wszystko jest dobrze. Tak bardzo pragnęli, by to wszystko było
jedynie koszmarem.
- Braciszku... A Artie też będzie w szpitalu jak ja...? Też
mu się krzywda stała? – chłopiec patrzył z trwogą w oczy brata.
- Nie, nie. Tylko trochę dojdzie do siebie i zabierzemy go
do domu. Może mu wypiszą takie zwolnienie jak Tobie do szkoły i nie będzie
musiał tyle pracować i się uczyć jakiś czas. Zabierzemy go na spacer jak tylko
wydobrzeje. – starszy chłopak mocno przytulił dziecko, siedzące mu na kolanach.
Tak bardzo się bał, że chłopiec ma rację i stało się coś bardzo, bardzo złego.
Nie chciał nikogo tracić. A tym bardziej nie kogoś tak mu bliskiego.
Minął
jakiś czas, chłopiec zasnął na kolanach brata, gdy przyszła wiadomość o tym, że
zielonooki się obudził. Chłopak wziął dziecko na ręce i poszedł za pielęgniarką
do sali, w której przebywał jego przyjaciel. Przez drogę dowiedział się paru
rzeczy o jego stanie. Odwodnienie, niedożywienie, zbyt niska ilość snu. To były
tak błahe i tak ważne rzeczy jednocześnie. Czuł, że to była jego wina. Za mało
pilnował swojego przyjaciela, czuł się za niego odpowiedzialny. Nawet, jeśli on
mógł radzić sobie sam i w końcu zawsze sobie radził, to błękitnooki czuł się
podle, w końcu w pewien sposób przyzwyczaił go do siebie i gdy odszedł,
wszystko musiało się zmienić. Patrzył teraz ze smutkiem w blade oblicze
przyjaciela, który uśmiechał się delikatnie.
- Przepraszam. – powiedzieli jednocześnie po czym obaj
spojrzeli na siebie z zakłopotaniem.
- Ja powinienem przeprosić. – odezwał się ponownie Francis. –
Tak długo Ci przyrzekałem, że Cię nie zostawię, tak długo męczyłem się, by
zdobyć Twoje zaufanie, a Cię zawiodłem. Gdybym nie był takim egoistą...
- To nie Twoja wina... – Arthur uśmiechnął się blado. – To ja
nie potrafiłem zrozumieć, że nie kłamiesz. Nie potrafiłem tak po prostu uznać,
że jeśli coś mówisz, to jest to prawda. Nie umiałem Ci zaufać. Ale... Po prostu
znam zbyt dobrze ból utraty kogoś bliskiego. Nie chcę przeżywać go nigdy więcej.
Nie wiem czy dalej chcesz zawracać sobie mną głowę – westchnął ciężko.
- Oczywiście, że chcę. Teraz to moje przeznaczenie, sprawić,
byś był szczęśliwy i już nigdy, przenigdy nie cierpiał. Ale masz o siebie dbać,
jasne?
- Dobrze, dobrze, mamusiu – zielonooki zaśmiał się cicho, a
jego przyjaciel podszedł blisko niego.
- Wiesz... Jednej osoby nie straciłeś na zawsze. Można
jeszcze go odnaleźć. Może za jakiś czas znów się spotkacie? Może nawet uda się,
żebyście znów mieszkali razem?
- Wiesz... To miłe, że dajesz mi nadzieję, ale wiem, że to
jest praktycznie niemożliwe. Jest wiele tak samo nazywających się dzieci.
Musiałbym każde dziecko odwiedzać i dowiadywać się czy to właśnie on... W
dodatku, co zrobię, gdy odwiedzę obce dziecko? Wyobrażasz sobie jego minę, gdy
dowie się, że przyjechał jego brat, a ja spojrzę na niego i powiem, że to nie
on? Jak mam wtedy tak po prostu odejść?
- On Cię przecież pamięta. Zapytają te dzieci czy mają
takich starszych braci i po prostu wezmą pod uwagę tylko te, które odpowiedzą
prawidłowo. Tyle chyba mogą zrobić, prawda? Ale cóż, trzeba będzie pojeździć i
popytać... A Ty jesteś teraz chory i musisz odpoczywać...
- Widzisz? Przez własną głupotę nie mogę nic zrobić...
- Za karę będziesz siedział u mnie i pomagał mi w pilnowaniu
brata. Jak stąd wrócę to zapytam rodziców czy zgodzą się trochę pojeździć. On
był w podobnym wieku co Matt, prawda? – błękitnooki poprawił nieco uścisk,
którym przytrzymywał śpiącego brata. – Może udałoby się go nawet adoptować, co?
Miałbyś go przy sobie.
- Ale i tak zajmie to lata... On pewnie mnie za wszystko
obwinia... Ty pewnie już rozglądasz się za tym, gdzie wyjechać na studia...
- Jak tylko będę miał wolne ręce to Cię trzasnę w ten durny
łeb... Jak się poddasz to nigdy nic nie osiągniesz. Od teraz będę pilnował
Twoich posiłków, czasu snu, nawet będę sprawdzał czy nie masz paproszków w
pępku, żebyś się godnie przed bratem zaprezentował, kiedy go znajdziemy. Nie „jeśli”,
ale „kiedy”, bo dla mnie jest to pewne. Ty też w to uwierz.
- Postaram się – zielonooki uśmiechnął się delikatnie. –
Mogę trochę przytulić Matta? Jest strasznie do niego podobny.
- Ach, dobrze, tylko uważaj, jesteś teraz osłabiony, a to
nie jest leciutki bobas tylko ośmiolatek – podał brata leżącemu na łóżku
szpitalnym przyjacielowi.
- Ach, taki drobny i lekki... Jak podnosiłem Alfreda to
zawsze jakbym małego słonia miał na rękach – zaśmiał się cicho.
- No to poszukajmy tego słonia, zanim się o trąbę potknie –
obaj jeszcze chwilę porozmawiali, aż zielonooki nie poczuł się zbyt zmęczony.
Wtedy bracia wrócili do domu. Jeszcze wychodząc z sali, Matt otworzył
nieprzytomnie oczki i pomachał zielonookiemu, a ten uśmiechnął się delikatnie i
zasnął. Od teraz czekało ich wielkie i poważne zadanie. Odnalezienie tego
małego, niebieskiego słonika.[ Poprawione przez Megumi/Milka ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz