Ten, który skrywa
zbyt wiele
Część VIII
Czasem
najsmutniejszą chwilą jest ta, która powinna
być najszczęśliwsza. Moment, który przywołuje wiele wspaniałych
wspomnień, jednocześnie pokazując jak obecny dzień różni się od tych, za
którymi tęsknimy. Patrząc na scenę tak podobną, a tak różną od tych, które
przeżywaliśmy dawniej, a tym bardziej w niej uczestnicząc, czujemy wszystkie
zmiany, jakie zaszły w naszym życiu. Wtedy dopiero otwieramy oczy naprawdę.
Czasem jest to wydarzenie nieco banalne, gdy wyciągamy szklankę, a obok stoi
druga od kompletu i uświadamiamy sobie, że nie ma tu drugiej osoby, która
mogłaby z niej pić. Czasem stawiamy na stole jedno nakrycie zbyt wiele, by po
chwili zrozumieć, że nie musimy szykować go dla osoby, która zniknęła. Albo to
my jesteśmy tym, kto zniknął i w nocy uderzamy w szafę, próbując iść do pokoju
drogą, znaną z poprzedniego domu, lub wołamy w przestrzeń, do nieobecnej osoby,
a gdy nie odpowiada i chcemy ją okrzyczeć, zauważamy, że w tym domu nie ma w
ogóle jej rzeczy, nie ma jej pokoju. I czy to opuszczając, czy będąc
opuszczonym, kiedyś ujrzymy obcy sufit, pamiętając jak kiedyś można było z kimś
rozmawiać, zamiast jedynie patrze w pustą przestrzeń. Najpierw wszystko wydaje
się być dobre, odmiana, być może jedynie na krótko, nadzieja na przyzwyczajenie
się do sytuacji, lub szybki powrót do poprzedniej. Lecz później pojawia się
zimna herbata, której nikt nie wypił, boleśnie uświadamiająca nam, że nie ma
już drugiej osoby, która mogłaby ją wypić. Lub właśnie ta pustka, gdy budzisz
się rano zbyt późno, uświadamiając sobie, że nikt Cię nie okrzyczał, żeś
śpioch. I właśnie w tym, co codzienne najłatwiej zauważyć to, czego brakuje. A
najbardziej widać to wtedy, gdy jest to coś bardzo ważnego.
Chłopiec
nie mógł wyjść ze szpitala nawet na święta, więc spędzał je w tym miejscu,
pełnym smutku i rozpaczy. W okół było wiele smutnych, samotnych dzieci, których
rodzice nie zjawili się tu, nawet w tak ważnym dla rodzin czasie. Chłopiec czuł
się nieco winny, gdy widział te smutne, wielkie oczy, wpatrzone w niego i tak
samotne buzie, wyglądające przez okno. Dobrze pamiętał jak zawsze się cieszył
ze świąt. Było dużo jedzenia i braciszek zabierał go na sanki. Często robili
razem kulig za samochodem ich taty, a mama ciągle na nich krzyczała, że wracają
cali mokrzy, bo robili aniołki na śniegu i bitwę na śnieżki. Zresztą, zwykle
najbardziej ośnieżony wracał ich ojciec, który po prostu nie mógł powstrzymać
się od uczestniczenia w zabawie, choć miał już swoje lata. A teraz chłopiec
widział śnieg jedynie przez okno, sanki zostały w domu, a samochód taty był na
odległym parkingu. Nie mógł również wyjadać rodzynek, gdy mama przygotowywała
jedzenie, czy obsypywać brata mąką. Tu wszystko było sterylne i ukryte przed
ciekawskimi oczami dzieci. Nie było w tym miejscu ani dobra, ani miłości,
jedynie setki par smutnych oczu. Chłopiec cały czas mocno trzymał dłoń brata,
gdy ten siedział przy nim. Chciał, by następne święta spędzili już w domu. Miał
też nadzieję, że również inne dzieci wkrótce powrócą do domów. Martwiły go
smutne oczy, wpatrzone w niego, gdy brat opowiadał o tym, co zrobią, gdy wróci
do domu.
- Braciszku... Ty jesteś takim kochanym braciszkiem...
Twojej miłości starczy dla każdego, prawda? Pobawisz się też z innymi? Wszyscy
tu są smutni, a Ty taki kochany... – mały chłopiec patrzył błagalnie na brata,
który uśmiechnął się ciepło i wyszedł na korytarz, trzymając go na rękach.
Zawołał dzieci do świetlicy oddziału, gdzie później pojawili się też jego
rodzice i przyjaciel. Nie mogły przyjść tam wszystkie dzieci, jednak większość
się na szczęście zjawiła, choć część wraz z kroplówkami na stojakach. A on
wtedy zaczął wymyślać różne ciekawe zabawy, które wymagały głównie myślenia i
pozwalały na to, by dzieci nie musiały się męczyć. Personel szpitala obserwował
to z wielką radością, czasem nawet pomagając niektórym dzieciom dostać się do
tej sali. Nie mogło to wszystko jednak trwać długo, bo dzieci musiały iść na
badania. Lecz później znów mała „delegacja” chodziła po salach, odwiedzając
dzieci, które nie mogły się wtedy z nimi bawić.
W
pewnym momencie znaleźli salę, gdzie leżało tylko jedno dziecko, choć łóżka
były cztery. Było bardzo ciemno, mimo włącznika światła tuż obok dłoni chłopca.
Matt powoli podszedł do niego i ujrzał smutne, przygaszone oczy. Pamiętał,
kiedy ludzie mieli taki wzrok, widział go zbyt często. Zrozumiał, że już jutro
te oczy mogą się nie otworzyć. Więc delikatnie ujął dłoń, nieco starszego od
siebie chłopca, a ten spojrzał na niego, powoli przekręcając ku niemu głowę.
Podeszli do nich również jego brat i zielonooki. Czuli to, co on wiedział. Nie
chcieli, by chłopiec był smutny.
- Ja umrę, prawda? – zapytał nagle chłopiec. – Wy wszyscy
macie takie jasne włosy... Jesteście aniołami, które przyszły mnie pocieszyć? –
wydawał się być zbyt poważny jak na swój wiek. Ale po prostu nie miał już
czasu, by dojrzewać powoli.
- Nieprawda... – powiedział Matt, choć wiedział, że kłamie. –
Może zaśniesz na długo, ale potem wszystko będzie dobrze... Wiesz, tak jak ze
mną...
- Ach, to Ty... O Tobie to cały szpital huczał, pielęgniarki
zamiast w dyżurce to u Ciebie siedziały. Narobiłeś im strachu... A nam
nadziei... Ale dla mnie już na takie zabawy za późno...
-Nie. Zobaczysz, potem się obudzisz. Może będzie się
wydawać, że coś się zmieniło, ale to tylko dlatego, że sen będzie zbyt długi...
Nic Ci nie będzie...
- Jak mówisz to tak smutnym głosem to brzmi jeszcze bardziej
dobijająco... Ale się postaram jeszcze pożyć, żebyś zdążył stąd wyjść. Nie chcę
myśleć jak byś płakał, gdybyś mnie tu martwego znalazł – chłopiec się zaśmiał i
pogłaskał Matta po głowie. – O, do jednego brata jesteś strasznie podobny, a
drugi trochę inne ma oczy... – powiedział nagle, przyglądając się
zielonookiemu. A on już chciał zaprzeczyć pokrewieństwu, gdy Matt powiedział:
- Podobieństwo nie jest ważne, ważne, że jest bardzo miły i
nas bardzo, bardzo lubi – i uśmiechnął się delikatnie. – Chociaż mieszka w
innym domu... Ale jest taki opiekuńczy – mimo, że dopiero co go poznał tego
dnia, mówił o nim w samych superlatywach. Zielonooki poczuł małe ukłucie w
sercu na myśl, że w czasie, gdy ten chłopiec go chwali, on nie mógł opiekować
się swoim własnym bratem. Ale wtedy poczuł jak jego przyjaciel kładzie mu rękę
na ramieniu. Wiedział jak wiele on przeszedł i jak nadzieja do niego powróciła.
Więc i on nie mógł być teraz smutny. Więc obaj, wraz z Mattem kontynuowali
opowieść o tym, jak w święta spełniają się marzenia i choćby chłopiec teraz
zasnął to obudzi się innego dnia i wszystko znów będzie dobrze.
Matt
cały czas trzymał dłoń obcego mu chłopca, jakby był jego przyjacielem. Mówił do
niego, by ten nie zasnął. Jasna twarz dziecka wydawała się być jeszcze bledsza
na tle dość ciemnych włosów. Kolor oczu był trudny do ustalenia, zwłaszcza, że
zamknęły się nieco po tym, jak słońce zaczęło zachodzić. Tutaj wolno było
zostawać ludziom odwiedzającym na noc, więc nikt ich nie wyganiał, jeśli nie
była to godzina ciszy nocnej, nie zauważyli też, że czas już iść spać. Bali
się, że chłopiec, gdy zaśnie, nie obudzi się nigdy więcej. Matt zauważył, że
jego nowy kolega nie reaguje na jakiekolwiek słowa i przyjrzał się mu. Wyglądał
bardzo spokojnie... Zbyt spokojnie.
- Ej... Śpisz? – zapytał, potrząsając jego dłonią, jednak
już nie spodziewał się odpowiedzi. Jego starszy brat podszedł do nich i dotknął
szyi chłopca, a po chwili z przerażeniem wybiegł na korytarz, szukając kogoś z
personelu. Matt rozumiał co to oznaczało. Z jego ogromnych, błękitnych oczu
popłynęły łzy, a po chwili podszedł i wtulił się w Arthura. A on starał się go
uspokoić. Głaskał go po głowie, nie wiedząc co powiedzieć. – Braciszku... Wiem,
że nie jesteś prawdziwym braciszkiem, ale Francis Cię lubi, to będziesz
braciszkiem... Ty... Ty nie odchodź, dobrze? Nigdy, przenigdy... – chłopiec głośno
płakał, gdy kazano im wyjść z sali, by personel mógł ratować chłopca. Wszyscy
wrócili do sali, na której leżał Matt, a tam czekali jego rodzice. Rozumieli
już, co musiało się stać. Jednak wciąż go pocieszali, wmawiając, że na pewno
uda się uratować chłopca. A on zmęczony płaczem zasnął. Jego rodzina zaś zeszła
do miejsca przy szpitalu, gdzie mogli spać.
Rano
chłopiec wstał dużo wcześniej niż inni i powoli, po cichu wszedł do miejsca,
gdzie ostatnio widział tego smutnego chłopca. Dopiero wtedy przypomniał sobie,
że się nawet sobie nie przedstawili. Zobaczył tam puste łóżko i zrozumiał, że
nie spotkają się więcej. Jednak wciąż starał się mieć nadzieję, że to nie
koniec.
- Śpij spokojnie – powiedział przez łzy, siadając na krześle
obok zbyt pustego łóżka. – Śnij piękne sny i bądź szczęśliwy, gdy znów się
obudzisz – otarł łzy i spojrzał za okno, w stronę nieba, uśmiechając się
ciepło, tak jak zwykł to robić jego brat, gdy go pocieszał. Ujrzał mały błysk w
pobliży chmury. Choć mogło to być wiele rzeczy, odległa planeta, samolot, to
czuł, że to ten chłopiec uśmiecha się, by powiedzieć mu, by już nie płakał.
Więc jego łzy ustały, a wkrótce znalazł o tutaj jego brat i przytulił go mocno.
Zielonooki, patrząc na nich zrozumiał, że nie może już więcej myśleć o tym, że
ktoś taki miałby go opuścić, lub, by to on miał ich kiedykolwiek zostawić.
Poczuł również o wiele większą motywację do życia, które chciał poświęcić na
odzyskanie brata i danie mu szczęścia. Teraz rozumiał, że nawet na zwykłe
odwiedziny może być kiedyś zbyt późno.
[ Poprawione przez Megumi/ Milka (czytałam to n razy i za każdym ryczałam! Pięknie!) ]
[ Poprawione przez Megumi/ Milka (czytałam to n razy i za każdym ryczałam! Pięknie!) ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz