Translate

piątek, 24 maja 2013

Historia poza tematem numer sto dwa: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część ósma.

Czasem zmiany w widzimy w rzeczach najbardziej błahych, jak herbata czy cisza. Lecz pustka nigdy nie jest wieczna. Choć nadzieja stała się jedynie maleńką iskrą, nie wolno nam ugasić jej deszczem rozpaczy. Tu znowu Kanada gra pierwsze skrzypce, pojawia się postać z poza Hetalii, jednak jedynie na chwilę, choć gra ważną rolę.

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część VIII

                Czasem najsmutniejszą chwilą jest ta, która powinna  być najszczęśliwsza. Moment, który przywołuje wiele wspaniałych wspomnień, jednocześnie pokazując jak obecny dzień różni się od tych, za którymi tęsknimy. Patrząc na scenę tak podobną, a tak różną od tych, które przeżywaliśmy dawniej, a tym bardziej w niej uczestnicząc, czujemy wszystkie zmiany, jakie zaszły w naszym życiu. Wtedy dopiero otwieramy oczy naprawdę. Czasem jest to wydarzenie nieco banalne, gdy wyciągamy szklankę, a obok stoi druga od kompletu i uświadamiamy sobie, że nie ma tu drugiej osoby, która mogłaby z niej pić. Czasem stawiamy na stole jedno nakrycie zbyt wiele, by po chwili zrozumieć, że nie musimy szykować go dla osoby, która zniknęła. Albo to my jesteśmy tym, kto zniknął i w nocy uderzamy w szafę, próbując iść do pokoju drogą, znaną z poprzedniego domu, lub wołamy w przestrzeń, do nieobecnej osoby, a gdy nie odpowiada i chcemy ją okrzyczeć, zauważamy, że w tym domu nie ma w ogóle jej rzeczy, nie ma jej pokoju. I czy to opuszczając, czy będąc opuszczonym, kiedyś ujrzymy obcy sufit, pamiętając jak kiedyś można było z kimś rozmawiać, zamiast jedynie patrze w pustą przestrzeń. Najpierw wszystko wydaje się być dobre, odmiana, być może jedynie na krótko, nadzieja na przyzwyczajenie się do sytuacji, lub szybki powrót do poprzedniej. Lecz później pojawia się zimna herbata, której nikt nie wypił, boleśnie uświadamiająca nam, że nie ma już drugiej osoby, która mogłaby ją wypić. Lub właśnie ta pustka, gdy budzisz się rano zbyt późno, uświadamiając sobie, że nikt Cię nie okrzyczał, żeś śpioch. I właśnie w tym, co codzienne najłatwiej zauważyć to, czego brakuje. A najbardziej widać to wtedy, gdy jest to coś bardzo ważnego.
                Chłopiec nie mógł wyjść ze szpitala nawet na święta, więc spędzał je w tym miejscu, pełnym smutku i rozpaczy. W okół było wiele smutnych, samotnych dzieci, których rodzice nie zjawili się tu, nawet w tak ważnym dla rodzin czasie. Chłopiec czuł się nieco winny, gdy widział te smutne, wielkie oczy, wpatrzone w niego i tak samotne buzie, wyglądające przez okno. Dobrze pamiętał jak zawsze się cieszył ze świąt. Było dużo jedzenia i braciszek zabierał go na sanki. Często robili razem kulig za samochodem ich taty, a mama ciągle na nich krzyczała, że wracają cali mokrzy, bo robili aniołki na śniegu i bitwę na śnieżki. Zresztą, zwykle najbardziej ośnieżony wracał ich ojciec, który po prostu nie mógł powstrzymać się od uczestniczenia w zabawie, choć miał już swoje lata. A teraz chłopiec widział śnieg jedynie przez okno, sanki zostały w domu, a samochód taty był na odległym parkingu. Nie mógł również wyjadać rodzynek, gdy mama przygotowywała jedzenie, czy obsypywać brata mąką. Tu wszystko było sterylne i ukryte przed ciekawskimi oczami dzieci. Nie było w tym miejscu ani dobra, ani miłości, jedynie setki par smutnych oczu. Chłopiec cały czas mocno trzymał dłoń brata, gdy ten siedział przy nim. Chciał, by następne święta spędzili już w domu. Miał też nadzieję, że również inne dzieci wkrótce powrócą do domów. Martwiły go smutne oczy, wpatrzone w niego, gdy brat opowiadał o tym, co zrobią, gdy wróci do domu.
- Braciszku... Ty jesteś takim kochanym braciszkiem... Twojej miłości starczy dla każdego, prawda? Pobawisz się też z innymi? Wszyscy tu są smutni, a Ty taki kochany... – mały chłopiec patrzył błagalnie na brata, który uśmiechnął się ciepło i wyszedł na korytarz, trzymając go na rękach. Zawołał dzieci do świetlicy oddziału, gdzie później pojawili się też jego rodzice i przyjaciel. Nie mogły przyjść tam wszystkie dzieci, jednak większość się na szczęście zjawiła, choć część wraz z kroplówkami na stojakach. A on wtedy zaczął wymyślać różne ciekawe zabawy, które wymagały głównie myślenia i pozwalały na to, by dzieci nie musiały się męczyć. Personel szpitala obserwował to z wielką radością, czasem nawet pomagając niektórym dzieciom dostać się do tej sali. Nie mogło to wszystko jednak trwać długo, bo dzieci musiały iść na badania. Lecz później znów mała „delegacja” chodziła po salach, odwiedzając dzieci, które nie mogły się wtedy z nimi bawić.
                W pewnym momencie znaleźli salę, gdzie leżało tylko jedno dziecko, choć łóżka były cztery. Było bardzo ciemno, mimo włącznika światła tuż obok dłoni chłopca. Matt powoli podszedł do niego i ujrzał smutne, przygaszone oczy. Pamiętał, kiedy ludzie mieli taki wzrok, widział go zbyt często. Zrozumiał, że już jutro te oczy mogą się nie otworzyć. Więc delikatnie ujął dłoń, nieco starszego od siebie chłopca, a ten spojrzał na niego, powoli przekręcając ku niemu głowę. Podeszli do nich również jego brat i zielonooki. Czuli to, co on wiedział. Nie chcieli, by chłopiec był smutny.
- Ja umrę, prawda? – zapytał nagle chłopiec. – Wy wszyscy macie takie jasne włosy... Jesteście aniołami, które przyszły mnie pocieszyć? – wydawał się być zbyt poważny jak na swój wiek. Ale po prostu nie miał już czasu, by dojrzewać powoli.
- Nieprawda... – powiedział Matt, choć wiedział, że kłamie. – Może zaśniesz na długo, ale potem wszystko będzie dobrze... Wiesz, tak jak ze mną...
- Ach, to Ty... O Tobie to cały szpital huczał, pielęgniarki zamiast w dyżurce to u Ciebie siedziały. Narobiłeś im strachu... A nam nadziei... Ale dla mnie już na takie zabawy za późno...
-Nie. Zobaczysz, potem się obudzisz. Może będzie się wydawać, że coś się zmieniło, ale to tylko dlatego, że sen będzie zbyt długi... Nic Ci nie będzie...
- Jak mówisz to tak smutnym głosem to brzmi jeszcze bardziej dobijająco... Ale się postaram jeszcze pożyć, żebyś zdążył stąd wyjść. Nie chcę myśleć jak byś płakał, gdybyś mnie tu martwego znalazł – chłopiec się zaśmiał i pogłaskał Matta po głowie. – O, do jednego brata jesteś strasznie podobny, a drugi trochę inne ma oczy... – powiedział nagle, przyglądając się zielonookiemu. A on już chciał zaprzeczyć pokrewieństwu, gdy Matt powiedział:
- Podobieństwo nie jest ważne, ważne, że jest bardzo miły i nas bardzo, bardzo lubi – i uśmiechnął się delikatnie. – Chociaż mieszka w innym domu... Ale jest taki opiekuńczy – mimo, że dopiero co go poznał tego dnia, mówił o nim w samych superlatywach. Zielonooki poczuł małe ukłucie w sercu na myśl, że w czasie, gdy ten chłopiec go chwali, on nie mógł opiekować się swoim własnym bratem. Ale wtedy poczuł jak jego przyjaciel kładzie mu rękę na ramieniu. Wiedział jak wiele on przeszedł i jak nadzieja do niego powróciła. Więc i on nie mógł być teraz smutny. Więc obaj, wraz z Mattem kontynuowali opowieść o tym, jak w święta spełniają się marzenia i choćby chłopiec teraz zasnął to obudzi się innego dnia i wszystko znów będzie dobrze.
                Matt cały czas trzymał dłoń obcego mu chłopca, jakby był jego przyjacielem. Mówił do niego, by ten nie zasnął. Jasna twarz dziecka wydawała się być jeszcze bledsza na tle dość ciemnych włosów. Kolor oczu był trudny do ustalenia, zwłaszcza, że zamknęły się nieco po tym, jak słońce zaczęło zachodzić. Tutaj wolno było zostawać ludziom odwiedzającym na noc, więc nikt ich nie wyganiał, jeśli nie była to godzina ciszy nocnej, nie zauważyli też, że czas już iść spać. Bali się, że chłopiec, gdy zaśnie, nie obudzi się nigdy więcej. Matt zauważył, że jego nowy kolega nie reaguje na jakiekolwiek słowa i przyjrzał się mu. Wyglądał bardzo spokojnie... Zbyt spokojnie.
- Ej... Śpisz? – zapytał, potrząsając jego dłonią, jednak już nie spodziewał się odpowiedzi. Jego starszy brat podszedł do nich i dotknął szyi chłopca, a po chwili z przerażeniem wybiegł na korytarz, szukając kogoś z personelu. Matt rozumiał co to oznaczało. Z jego ogromnych, błękitnych oczu popłynęły łzy, a po chwili podszedł i wtulił się w Arthura. A on starał się go uspokoić. Głaskał go po głowie, nie wiedząc co powiedzieć. – Braciszku... Wiem, że nie jesteś prawdziwym braciszkiem, ale Francis Cię lubi, to będziesz braciszkiem... Ty... Ty nie odchodź, dobrze? Nigdy, przenigdy... – chłopiec głośno płakał, gdy kazano im wyjść z sali, by personel mógł ratować chłopca. Wszyscy wrócili do sali, na której leżał Matt, a tam czekali jego rodzice. Rozumieli już, co musiało się stać. Jednak wciąż go pocieszali, wmawiając, że na pewno uda się uratować chłopca. A on zmęczony płaczem zasnął. Jego rodzina zaś zeszła do miejsca przy szpitalu, gdzie mogli spać.
                Rano chłopiec wstał dużo wcześniej niż inni i powoli, po cichu wszedł do miejsca, gdzie ostatnio widział tego smutnego chłopca. Dopiero wtedy przypomniał sobie, że się nawet sobie nie przedstawili. Zobaczył tam puste łóżko i zrozumiał, że nie spotkają się więcej. Jednak wciąż starał się mieć nadzieję, że to nie koniec.

- Śpij spokojnie – powiedział przez łzy, siadając na krześle obok zbyt pustego łóżka. – Śnij piękne sny i bądź szczęśliwy, gdy znów się obudzisz – otarł łzy i spojrzał za okno, w stronę nieba, uśmiechając się ciepło, tak jak zwykł to robić jego brat, gdy go pocieszał. Ujrzał mały błysk w pobliży chmury. Choć mogło to być wiele rzeczy, odległa planeta, samolot, to czuł, że to ten chłopiec uśmiecha się, by powiedzieć mu, by już nie płakał. Więc jego łzy ustały, a wkrótce znalazł o tutaj jego brat i przytulił go mocno. Zielonooki, patrząc na nich zrozumiał, że nie może już więcej myśleć o tym, że ktoś taki miałby go opuścić, lub, by to on miał ich kiedykolwiek zostawić. Poczuł również o wiele większą motywację do życia, które chciał poświęcić na odzyskanie brata i danie mu szczęścia. Teraz rozumiał, że nawet na zwykłe odwiedziny może być kiedyś zbyt późno.


[ Poprawione przez Megumi/ Milka (czytałam to n razy i za każdym ryczałam! Pięknie!) ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz