Ten, który skrywa
zbyt wiele
Część XV
Nadszedł
czas, gdy wszystko zaczynało się od nowa. Potrzeba było nowego, silniejszego
zaufania i o wiele silniejszych więzi, by wszystko na powrót stało się takie,
jakie być powinno. Należało oddychać nowym powietrzem, czystym, wolnym od
niewypowiedzianych słów, pełnym pięknych szeptów. Należało czuć nowy zapach,
zapach nadziei, nie zdrady. Trzeba było odrzucić samotność i skierować się ku
bliskości.
Czas
jaki zielonooki był w szpitalu mijał dość szybko. Był to jedynie tydzień, przez
który miał się nieco wykurować, by móc wrócić do domu. Każdego dnia jego
przyjaciel odwiedzał go ze swoim bratem. Błękitnooki przynosił mu dużo jedzenia
i słodyczy, zaś chłopiec opowiadał mu każde wydarzenie ze szkoły. Czuł się
częścią ich rodziny, gdy widział codziennie ich twarze, gdy chłopiec upierał
się, by karmić chorego i gdy najstarszy z nich wybuchał śmiechem, patrząc na
nich. Zupełnie jakby od zawsze tak było, jakby byli prawdziwą rodziną, która
odwiedza swojego krewnego, gdy zachodzi taka potrzeba. Pamiętał te wszystkie
filmy, które oglądał z bratem, gdzie zawsze idealna mama obierała i kroiła
jabłka chorym dzieciom. A teraz patrzył jak robi to Francis, a później sadza Matta
na łóżku, tuż obok Arthura, by chłopiec mógł go karmić. Mimo, że zielonooki
mógł zrobić to sam, chłopiec uwielbiam się nim opiekować. Czesał mu włosy,
nawet gdy przed chwilą on sam je rozczesywał, czasem nawet układał mu brwi,
żeby nie były takie groźne i nastroszone, co zawsze powodowało śmiech Francisa.
Arthur zauważył, że pielęgniarki mówiąc mu, o przybyciu tej dwójki mówiły, że
to bracia przyszli go odwiedzić. Czy z zewnątrz naprawdę wyglądali jak rodzina?
Byli nieco podobni i czas spędzali zawsze razem. Nawet ten słodki maluch ich
obu nazywał braćmi. To było piękne. Móc poczuć miłość rodziny. Lecz tam była
też inna miłość. Miłość potężna, lecz często nietrwała. Lecz, cóż na tym
świecie jest trwałe? Nawet żółwią skorupę można zniszczyć, a zamki spadają do
morza, gdy obsunie się ziemia. Oni wierzyli, że ich uczucie będzie silniejsze
niż zamek i trwało dłużej niż życie największych żółwi. Jednak wciąż nikt o tym
nie wiedział. Tym razem powód był inny. Jeśli chłopiec traktuje ich obu jak
swoich braci, to jak zareaguje na to, że oni nigdy nie mogliby zostać nazwani
braćmi? Ich miłość była wielce odmienna od tej braterskiej, lecz równie zdolna
do ofiar i poświęceń. Francis chciał uświadomić nieco brata co do rodzajów
miłości, lecz znów powstrzymał go Arthur, który nie chciał, by ktokolwiek znał
prawdę, choćby było to małe dziecko. On skrywał zbyt wiele. Trudno było nawet
dowiedzieć się, co tak naprawdę lubił, a czego nie. Gdy Francis przynosił mu
jedzenie, zjadał każde, nigdy nie mówiąc, które lubi bardziej, które mniej.
Cóż, byłby z niego dobry mąż, nie krzyczałby na żonę jakby przesoliła zupę...
Jego ubrania były bardzo do siebie podobne, lecz czasem, na dnie szaf można
było znaleźć coś skrajnie odmiennego. Również zdarzało się, że Francis namówił
go na kupienie czegoś, w czym wyglądaliby podobnie. A on na początku
protestował, ale potem sam szukał takich rzeczy. Gdy miał więcej czasu,
zdarzało mu się szyć. Szył dużo ubranek dla Matta, czasem haftował jakieś
serwetki czy obrusy, które dawał w prezencie rodzicom Francisa. Zdarzało się
więc, że błękitnooki wpadał na pomysły rodem z dziwnych filmów. Rysował wiele,
wiele modeli ludzi, a na nich ubrania, a potem zanosił metry materiału do domu
Arthura. Oczywiście żaden z projektów nie został ukończony, bo Arthur nie miał
czasu tego wszystkiego szyć, choćby w weekendy, a Francis co chwilę zmieniał
pomysły. Może kiedyś, gdy zamieszkają razem i gdy świat stanie się dla nich
bardziej przychylny, zrobią coś razem? A jak na razie Matt ciągle chwalił się w
szkole swoimi małymi ubrankami uszytymi przez „nowego braciszka”.
Nadszedł
czas, gdy Arthur mógł już wyjść ze szpitala. Oczywiście w kieszeni trzymał
usprawiedliwienie i dość długie zwolnienie ze szkoły, jak i odpowiednie
dokumenty do pracy. Czekały go więc dwa tygodnie nic nie robienia. A raczej
przesiadywania u Francisa, który uparł się, że się nim zaopiekuje. Najwyraźniej
od niego nie można było uciec. Jednak miało to dobre strony. Francis, chodząc w
tym czasie do szkoły, mógł pożyczać od ludzi z klasy Arthura notatki, które również,
zamiast skserować, uporczywie przepisywał do jego zeszytów. Uważał, że dobry
zeszyt musi być prowadzony starannie, a Arthur nie może się teraz przemęczać.
Uparł się na tyle, że nawet podkreślił mu wszystkie tematy i wpisał daty z
zeszytów, które pożyczał. Zielonooki więc musiał jedynie dużo jeść i pilnować
Matta. A karmiony był zdrowo i solidnie. Pięć posiłków dziennie, czasem prawie
prośbą i groźbą wmuszanych przez Francisa sprawiło, że szybko odzyskał siły.
Również przez kilka dni krążyli w okół niego rodzice Francisa, którzy jak
najbardziej popierali pomysł swojego syna i nawet szybko zwykłe łóżko polowe
rozstawione dla niego w pokoju rodzeństwa, zmieniło się w dość ładne, solidne
jednoosobowe łóżko, postawione pod oknem. Zupełnie jakby uznali, że powinien
tam mieszkać. Jednak zaskoczyli go jeszcze jedną rzeczą. Prosili go, by jak
najwięcej opowiedział o bracie i dał im jak najwięcej jego zdjęć. Wszystkie
informacje zapisali, zdjęcia skopiowali, a potem wydawali się szukać czegoś
całe dnie w internecie, telefonowali wiele. A on już wiedział czemu. Oni
naprawdę chcieli znaleźć jego brata... A to dodatkowe łóżko... Oni mogli wtedy
spokojnie powiedzieć, że już przygotowali się na adopcję kolejnego dziecka!
Czyli... Czyli miałby znów ujrzeć te słodkie niebieskie oczki i włosy koloru
słońca? Wziąć na ręce tego szkraba, który jadł tyle, co kompania wojska, a
najwyraźniej wszystkie kalorie zmieniał w swoją ogromną energię i siłę? Chciał
w to wierzyć, jednak wciąż czuł, że to nierealne. Ale wiedział teraz, że nie
wolno odrzucać marzeń. Po zaledwie tygodniu w tym domu dorośli zaczęli gdzieś
jeździć ze stosami kopii zdjęć jego brata. A on wiedział, że jest o krok od
znalezienia swojego skarbu, choć nic nie zrobił. Lecz, gdy widział Matta,
biegającego po domu w nowych spodenkach, które on dla niego uszył, z
wyhaftowanym na bluzce liściem klonu, czuł, że czas w tym domu nie był
stracony. Odzyskał dawny zapał i na nowo nauczył się czym jest rodzina.
Zajmował się dzieckiem, jak własnym bratem, a on również traktował go jak
rodzinę. Czasem Francis mówił dość dziwne rzeczy, gdy zapadała już noc, a wtedy
naprawdę bardzo się cieszył, że ten chłopiec jest tuż obok i nie pozwala
błękitnookiemu zmienić słów w czyny. Jednak czasem się zastanawiał... Jakby to
było, gdyby jego brat zamieszkał w tym domu, wraz z bratem i rodzicami
Francisa, a oni dwaj byliby w domu zielonookiego? Co by się między nimi działo?
Jak wiele by się zmieniło? Czasem nieświadomie rumienił się patrząc na niego,
gdy niesforna myśl przemknęła mu przez głowę. A on to rozumiał i, gdy nikt ich
nie widział, składał delikatny pocałunek na jego ustach. Zupełnie jakby
próbował napoić go własną nadzieją.
Aż dwa rozdziały w jeden dzień, jesteś aż za dobra dla czytelników, Mean (chociaż ja bym przeczytała nawet i 5 na raz xD).
OdpowiedzUsuńArthur jest taki słodki, z całym tym szyciem ubranek Matta i haftowaniem serwetek.
Jestem ciekawa spotkania Artiego z Alfim.
I jeszcze piszę, a potem następny... *nadrabia*
OdpowiedzUsuńOn zawsze jest słodki... A tę scenę zaplanowałam od dawna^^