Translate

piątek, 31 maja 2013

Historia poza tematem numer sto dziewięć: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część piętnasta.

Krótki opis życia Arthura z Francisem i Mattem. Pisane nieco na szybko, jak widać po różnicy czasu między tym, a poprzednim rozdziałem. Zapowiedź pojawienia się Alfreda. Pojawia się nowa nadzieja, a uczucia rosną w siłę.

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XV

                Nadszedł czas, gdy wszystko zaczynało się od nowa. Potrzeba było nowego, silniejszego zaufania i o wiele silniejszych więzi, by wszystko na powrót stało się takie, jakie być powinno. Należało oddychać nowym powietrzem, czystym, wolnym od niewypowiedzianych słów, pełnym pięknych szeptów. Należało czuć nowy zapach, zapach nadziei, nie zdrady. Trzeba było odrzucić samotność i skierować się ku bliskości.
                Czas jaki zielonooki był w szpitalu mijał dość szybko. Był to jedynie tydzień, przez który miał się nieco wykurować, by móc wrócić do domu. Każdego dnia jego przyjaciel odwiedzał go ze swoim bratem. Błękitnooki przynosił mu dużo jedzenia i słodyczy, zaś chłopiec opowiadał mu każde wydarzenie ze szkoły. Czuł się częścią ich rodziny, gdy widział codziennie ich twarze, gdy chłopiec upierał się, by karmić chorego i gdy najstarszy z nich wybuchał śmiechem, patrząc na nich. Zupełnie jakby od zawsze tak było, jakby byli prawdziwą rodziną, która odwiedza swojego krewnego, gdy zachodzi taka potrzeba. Pamiętał te wszystkie filmy, które oglądał z bratem, gdzie zawsze idealna mama obierała i kroiła jabłka chorym dzieciom. A teraz patrzył jak robi to Francis, a później sadza Matta na łóżku, tuż obok Arthura, by chłopiec mógł go karmić. Mimo, że zielonooki mógł zrobić to sam, chłopiec uwielbiam się nim opiekować. Czesał mu włosy, nawet gdy przed chwilą on sam je rozczesywał, czasem nawet układał mu brwi, żeby nie były takie groźne i nastroszone, co zawsze powodowało śmiech Francisa. Arthur zauważył, że pielęgniarki mówiąc mu, o przybyciu tej dwójki mówiły, że to bracia przyszli go odwiedzić. Czy z zewnątrz naprawdę wyglądali jak rodzina? Byli nieco podobni i czas spędzali zawsze razem. Nawet ten słodki maluch ich obu nazywał braćmi. To było piękne. Móc poczuć miłość rodziny. Lecz tam była też inna miłość. Miłość potężna, lecz często nietrwała. Lecz, cóż na tym świecie jest trwałe? Nawet żółwią skorupę można zniszczyć, a zamki spadają do morza, gdy obsunie się ziemia. Oni wierzyli, że ich uczucie będzie silniejsze niż zamek i trwało dłużej niż życie największych żółwi. Jednak wciąż nikt o tym nie wiedział. Tym razem powód był inny. Jeśli chłopiec traktuje ich obu jak swoich braci, to jak zareaguje na to, że oni nigdy nie mogliby zostać nazwani braćmi? Ich miłość była wielce odmienna od tej braterskiej, lecz równie zdolna do ofiar i poświęceń. Francis chciał uświadomić nieco brata co do rodzajów miłości, lecz znów powstrzymał go Arthur, który nie chciał, by ktokolwiek znał prawdę, choćby było to małe dziecko. On skrywał zbyt wiele. Trudno było nawet dowiedzieć się, co tak naprawdę lubił, a czego nie. Gdy Francis przynosił mu jedzenie, zjadał każde, nigdy nie mówiąc, które lubi bardziej, które mniej. Cóż, byłby z niego dobry mąż, nie krzyczałby na żonę jakby przesoliła zupę... Jego ubrania były bardzo do siebie podobne, lecz czasem, na dnie szaf można było znaleźć coś skrajnie odmiennego. Również zdarzało się, że Francis namówił go na kupienie czegoś, w czym wyglądaliby podobnie. A on na początku protestował, ale potem sam szukał takich rzeczy. Gdy miał więcej czasu, zdarzało mu się szyć. Szył dużo ubranek dla Matta, czasem haftował jakieś serwetki czy obrusy, które dawał w prezencie rodzicom Francisa. Zdarzało się więc, że błękitnooki wpadał na pomysły rodem z dziwnych filmów. Rysował wiele, wiele modeli ludzi, a na nich ubrania, a potem zanosił metry materiału do domu Arthura. Oczywiście żaden z projektów nie został ukończony, bo Arthur nie miał czasu tego wszystkiego szyć, choćby w weekendy, a Francis co chwilę zmieniał pomysły. Może kiedyś, gdy zamieszkają razem i gdy świat stanie się dla nich bardziej przychylny, zrobią coś razem? A jak na razie Matt ciągle chwalił się w szkole swoimi małymi ubrankami uszytymi przez „nowego braciszka”.

                Nadszedł czas, gdy Arthur mógł już wyjść ze szpitala. Oczywiście w kieszeni trzymał usprawiedliwienie i dość długie zwolnienie ze szkoły, jak i odpowiednie dokumenty do pracy. Czekały go więc dwa tygodnie nic nie robienia. A raczej przesiadywania u Francisa, który uparł się, że się nim zaopiekuje. Najwyraźniej od niego nie można było uciec. Jednak miało to dobre strony. Francis, chodząc w tym czasie do szkoły, mógł pożyczać od ludzi z klasy Arthura notatki, które również, zamiast skserować, uporczywie przepisywał do jego zeszytów. Uważał, że dobry zeszyt musi być prowadzony starannie, a Arthur nie może się teraz przemęczać. Uparł się na tyle, że nawet podkreślił mu wszystkie tematy i wpisał daty z zeszytów, które pożyczał. Zielonooki więc musiał jedynie dużo jeść i pilnować Matta. A karmiony był zdrowo i solidnie. Pięć posiłków dziennie, czasem prawie prośbą i groźbą wmuszanych przez Francisa sprawiło, że szybko odzyskał siły. Również przez kilka dni krążyli w okół niego rodzice Francisa, którzy jak najbardziej popierali pomysł swojego syna i nawet szybko zwykłe łóżko polowe rozstawione dla niego w pokoju rodzeństwa, zmieniło się w dość ładne, solidne jednoosobowe łóżko, postawione pod oknem. Zupełnie jakby uznali, że powinien tam mieszkać. Jednak zaskoczyli go jeszcze jedną rzeczą. Prosili go, by jak najwięcej opowiedział o bracie i dał im jak najwięcej jego zdjęć. Wszystkie informacje zapisali, zdjęcia skopiowali, a potem wydawali się szukać czegoś całe dnie w internecie, telefonowali wiele. A on już wiedział czemu. Oni naprawdę chcieli znaleźć jego brata... A to dodatkowe łóżko... Oni mogli wtedy spokojnie powiedzieć, że już przygotowali się na adopcję kolejnego dziecka! Czyli... Czyli miałby znów ujrzeć te słodkie niebieskie oczki i włosy koloru słońca? Wziąć na ręce tego szkraba, który jadł tyle, co kompania wojska, a najwyraźniej wszystkie kalorie zmieniał w swoją ogromną energię i siłę? Chciał w to wierzyć, jednak wciąż czuł, że to nierealne. Ale wiedział teraz, że nie wolno odrzucać marzeń. Po zaledwie tygodniu w tym domu dorośli zaczęli gdzieś jeździć ze stosami kopii zdjęć jego brata. A on wiedział, że jest o krok od znalezienia swojego skarbu, choć nic nie zrobił. Lecz, gdy widział Matta, biegającego po domu w nowych spodenkach, które on dla niego uszył, z wyhaftowanym na bluzce liściem klonu, czuł, że czas w tym domu nie był stracony. Odzyskał dawny zapał i na nowo nauczył się czym jest rodzina. Zajmował się dzieckiem, jak własnym bratem, a on również traktował go jak rodzinę. Czasem Francis mówił dość dziwne rzeczy, gdy zapadała już noc, a wtedy naprawdę bardzo się cieszył, że ten chłopiec jest tuż obok i nie pozwala błękitnookiemu zmienić słów w czyny. Jednak czasem się zastanawiał... Jakby to było, gdyby jego brat zamieszkał w tym domu, wraz z bratem i rodzicami Francisa, a oni dwaj byliby w domu zielonookiego? Co by się między nimi działo? Jak wiele by się zmieniło? Czasem nieświadomie rumienił się patrząc na niego, gdy niesforna myśl przemknęła mu przez głowę. A on to rozumiał i, gdy nikt ich nie widział, składał delikatny pocałunek na jego ustach. Zupełnie jakby próbował napoić go własną nadzieją.

2 komentarze:

  1. Aż dwa rozdziały w jeden dzień, jesteś aż za dobra dla czytelników, Mean (chociaż ja bym przeczytała nawet i 5 na raz xD).

    Arthur jest taki słodki, z całym tym szyciem ubranek Matta i haftowaniem serwetek.
    Jestem ciekawa spotkania Artiego z Alfim.

    OdpowiedzUsuń
  2. I jeszcze piszę, a potem następny... *nadrabia*

    On zawsze jest słodki... A tę scenę zaplanowałam od dawna^^

    OdpowiedzUsuń