Ten, który skrywa zbyt
wiele
Część XII
Spotkanie
przynoszące radość pokazuje nam, za czym naprawdę tęskniliśmy. Gdy widzimy to,
czego dawniej brakowało i czujemy szczęście, wiemy, że jest to tym, czego
najbardziej pragnęliśmy. Te ogromne oczy, skryte w maleńkiej twarzyczce były
piękne niczym spełnienie marzeń. Delikatny głos dziecka dawał radość, niczym
tysiące dzwoneczków.
- Matt... Ale czemu on też miał przyjść? – zapytał błękitnooki
wskazując na swego przyjaciela.
- Bo on jest nowym braciszkiem. Bardzo go lubisz i wszędzie
go ze sobą zabierasz, więc chciałem, by był teraz przy Tobie. On Ciebie też
lubi, prawda? Patrzycie na siebie jak mamusia i tatuś – dziecięca szczerość
jest wręcz oszałamiająca.
- No bo wiesz, my... – zaczął błękitnooki, lecz przerwał mu
jego przyjaciel.
- To tylko tak się wydaje – Arthur zaśmiał się nerwowo. – Bo
on mi ciągle daje jedzenie, tak jak Twoja mama tacie, więc tak to się kojarzy.
Może on coś dodał do tego jedzenia, co? – zaczął łaskotać chłopca. Francis zaś
wydawał się być smutny. Mimo, że dwie z najważniejszych dla niego osób były
teraz tuż przed nim, on czuł się samotny. Czemu on się go wypierał? Przecież
już nie miał powodu... Może on się go wstydził? Dlatego nie chciał nikomu
wyjawić prawdy? Błękitnooki miał teraz w sercu wiele rozterek, ale starał się
śmiać w czasie zabawy z bratem i rozśmieszać swojego przyjaciela. Lubił słuchać
ich śmiechu. Był zupełnie jak spełnienie marzeń, dźwięczny, harmonijny razem.
Jednak czegoś w nim brakowało, jakby dopełnienia. Czegoś brakowało w sercu
istnienia o szmaragdowych oczach.
Arthur
miał prosty powód, by nikomu nie mówić prawdy. Uważał, że nie jest ona prawdą.
Myślał, że może teraz błękitnooki opowiada o miłości, jest przy nim, ale
wkrótce o nim zapomni. Nieważne ile czasu spędzili razem. Dla niego to była
jedynie przyjaźń. W końcu tak to wyglądało.
Może czasem zdarzyło się coś więcej, delikatny pocałunek, przytulenie.
Ale wyglądało to bardziej jakby było to konieczne, by ich relacja wyglądała na
ważniejszą. Czuł, jakby jedynie odgrywali swoje role. Jak stare małżeństwo
będące ze sobą jedynie z przyzwyczajenia, które stara się być razem, ale nie
czuje już tego co dawniej. Może spędzali razem czas częściej niż ze zwykłymi
przyjaciółmi, może robili razem więcej rzeczy, ale to wszystko zdawało się być
puste, jakby wyuczone. Spotkania w tych samych momentach dnia, żadnego
niecierpliwego wyczekiwania, każda wspólna minuta była identyczna. Nie było niczego,
co miałoby znamiona wyjątkowości. Zupełnie, jakby błękitnooki jedynie starał
się zagłuszyć nim samotność. Dlatego on nie chciał nazywać ich relacji
miłością. Bo nie czuł, że jest naprawdę potrzebny. Myślał, że gdy powróci ten
chłopiec, błękitnooki nie będzie już go potrzebował, zajmie się swoim bratem, a
jego zostawi daleko w tyle. Więc nie chciał, by ktokolwiek był tego świadkiem.
Chciał, by wszyscy myśleli, że są po prostu kolegami, rozmawiają w szkole i
tyle wystarczy. Nie chciał, by ktokolwiek widział jak się rozchodzą, zapominają
o sobie. A tym bardziej nie chciał, by to ten chłopiec miał patrzeć jak jego
brat i „nowy braciszek” drą ze sobą koty, bo jeden jest już nie potrzebny
drugiemu, ale próbują kontynuować to na siłę. Nie chciał litości, nie chciał
znosić poniżenia, gdy się rozdzielą, nie chciał tęsknoty. Chciał spokoju.
Dlatego uciekał w samotność.
Jednak
teraz najważniejszy był ten maluszek, który wciąż był bardzo chorowity, a
wiosna tak chłodna. Wiele się zmieniło we wszystkich trzech życiach. Jedno,
jeszcze króciutkie życie zaczęło być weselsze. Maluszek jeszcze nie mógł iść do
szkoły, bo jego odporność była w opłakanym stanie i mógł łatwo zachorować, więc
spał długo, odsypiał te wszystkie szpitalne koszmary. I tulił mocno swojego
brata, który co rano miał kłopoty ze wstaniem, bo mała przylepka nie chciała
wypuścić go z pokoju. Gdy chłopiec już obudził się do końca zjadał śniadanie.
Zwykle było to coś słodkiego. Już jak był mniejszy nauczył się robić naleśniki,
więc często, gdy nikt nie widział robił ich całą górę. Co zwykle kończyło się
wybieleniem mąką całej kuchni i maluszkiem leżącym na środku, bo wywrócił się
na plamie oleju. Maluszek wyglądał niemożliwie słodko z zaparowanymi okularami
i mąką we włosach. Zwykle w takim stanie witał swojego braciszka i „nowego
braciszka”. Tak, bo teraz jeszcze w ich życiach się coś pozmieniało. By spędzać
więcej czasu z Mattem, Francis przyprowadzał zielonookiego do swojego domu, by
razem z nim spędzać codzienny czas. Zwykle pierwszym widokiem po otwarciu drzwi
wejściowych była mała, biała kulka, potykająca się o własne nogi, a potem
tuląca się do nich. Co powodowało, że cała trójka była bialutka. Przyzwyczaili
się już do tego, więc w szafie błękitnookiego spoczywało już kilka ubrań jego
przyjaciela, by ten mógł się przebrać przed wyjściem do pracy. Maluszek stał
się nieco żywszy, grał ze starszymi w łapki, jak było więcej czasu też trochę
bawił się włosami Arthura, które według niego były bardzo zabawne. Chłopiec
zwykle bawił się z bratem, albo cichutko przyglądał jak się uczy. Zwykle to
brat pomagał mu się dokładnie domyć z tej mąki, którą na siebie wysypał robiąc
naleśniki.
Wieczorem jednak była mała
zmiana. Gdy tylko chłopiec zasnął, jego starszy brat wychodził. Kilka minut
później pukał do drzwi swego przyjaciela, by u niego, zrobić mu kolację. Ciągle
się śmiał, że jest to bardzo, bardzo romantyczne, jednak gromiony był zimnym
spojrzeniem i wytłumaczeniem, że to nic romantycznego, tylko jego wymysł. Choć
wyglądało to jak w małżeństwie. Jedna osoba wraca zmęczona z pracy, druga daje
jej kolację.
- A Ty znowu taki zimny – błękitnooki poszturchiwał już
ładnie wykąpanego i przebranego w piżamkę przyjaciela.
- Jak wiesz miałem ciężki dzień, jak co dzień z resztą.
Wracałem do domu śmierdząc olejem, a Ty mi tu jeszcze siedzisz nad uchem. Brat
się będzie o Ciebie martwił, spadać mi.
- Nie spadnę... Czemu ciągle zaprzeczasz, że jesteśmy razem?
Przecież ustaliliśmy, jak on wróci, wszystko mówimy.
- Ale niedługo o mnie zapomnisz, bo już go masz, nie
denerwuj mnie już...
- Cały czas myślałeś, że zapomnę?! – błękitnooki przyciągnął
do siebie swojego przyjaciela. – Czemu niby miałbym!?
- No bo byłeś przy mnie dlatego, że nie mogłeś być przy
nim... Każdy dzień był taki sam... Jakbyś był przy mnie z litości... I teraz
znów, mimo zmian, dni zaczynają się powtarzać...
- Chcesz, by stało się coś, co się nie stało nigdy...?
- I tak potem zrobisz to znowu... I znowu wszystko będzie
identyczne – nagle zielonooki poczuł, że jest ciągnięty przez swojego
przyjaciela. – Co robisz?
- Coś, czego jeszcze nigdy nie zrobiliśmy i nawet, jeśli się
powtórzy, to nigdy nie będzie takie samo – starszy wydawał się być bardzo
zdenerwowany.
- Ej, nie wygłupiaj się. Co Ci odbiło?! – chłopak próbował
się wyrwać, aż nagle został rzucony na własne łóżko. – Przestań... Nawet się
nie waż... – jego protesty zamknął pocałunek.
- I co? Wystarczy Ci taka odmiana? Czy jak mam Ci udowodnić,
że Cię nie zostawię?
- Przestań. Po prostu wróć już do domu, jeśli coś zrobisz,
będziesz żałował - szmaragdowe oczy
wypełniał strach.
- Już chyba od roku jesteśmy praktycznie nierozłączni, a Ty
ani razu mi na to nie pozwoliłeś... – zbliżył się do niego, przyciskając go
lekko do podłoża.
- Przestań, nie żartuj sobie... Dobrze... Dobrze, już Ci
wierzę... Zależy Ci, rozumiem... Ale... Odsuń się... Nienawidzę jak ktoś
próbuje kogokolwiek zmusić do takich rzeczy. Wynoś się stąd.
- Co? Ale ja tylko chciałem Cię nastraszyć – szafirowe oczy
pełne były niezrozumienia.
- Idź... Nie musisz już wracać, skoro chcesz tylko tego.
Denerwujesz się, bo Ci nie pozwoliłem, co? Idź już. Po prostu daj mi spokój.
Możesz wrócić jak Ci przejdzie, ale takiego nie chcę Cię znać...
- Spokojnie... – starszy delikatnie przeczesał palcami włosy
młodszego. – Jak chcesz to już nie wrócę, ale musisz być tego pewien.
- Nie wiem już czego jestem pewien... Po prostu na jakiś
czas mnie sobie odpuść i tak już nie jestem Ci potrzebny. Wrócisz, jeśli nadal
będziesz tego chciał. Wyjdź... – młodszy drżał. Zwykle był impulsywny, ale nie
chciał go zranić. Ledwie się hamował, by zrobić mu krzywdę. Ale uważał, że tak
właśnie powinno być, powinni się rozejść, dopóki jeszcze mogą.
- Dobrze... Wyjdę, nie wrócę przez tydzień, dwa. Nie
zadzwonię, nie będziemy iść razem do szkoły. Będziesz sam. Całkowicie sam i
przemyślisz, czy naprawdę jesteś tego wszystkiego pewien – a potem rozległy się
kroki i trzaśnięcie drzwi wyjściowych. Skoro tego właśnie chciał, skoro
wiedział, że to nastąpi... Czemu teraz było mu tak smutno? I czemu na poduszce
pojawiały się kolejne krople?[ Poprawione przez Megumi/ Milka ]
Etapy czytania:
OdpowiedzUsuń1 - Boże jak słodko!
2 - Przecież on Cię kocha (głupia krowo!) !
3 - No, nie, no nie...
4- Masz ci babo placek! Rycz i żryj lody. Ale prawdziwa miłość wszystko zwycięży...Nawet pierwszy kryzys i ciche dni.
Oj, jesteś taka kochana... Mam nadzieję, że niczego nie popsułam.... To opowiadanie żyje własnym życiem... Nie mogę go skończyć, bo co chwilę mam nowy pomysł i się rozwija jak tasiemiec w żołądku Amerykanina...
UsuńSkoro to ja poprosiłam Cię o to opowiadanie, i byłaś na tyle miła by je dla mnie napisać to myślę, że powinnam napisać extra komentarz, kiedy w końcu dostałam szansę by je przeczytać (przepraszam, że nie wcześniej, ale szkoła i plener i w ogóle zżarły cały mój czas).
OdpowiedzUsuńNo dobrze więc komentując w trakcie czytania, od początku. Pierwsza część to cud, miód i orzeszki. Samotność Artiego i ich spotkanie... aww. Francis to taki uparty... och nie wiem co ale w dobrym znaczeniu. I bezpośredni, ubóstwiam go. Och i pojawiło się reszta Bad Touch Trio! Epicko. Biedny Arthur boi się, że Franny odejdzie.
No dobra czytając drugą część uspokoiłam się nieco ale...
Mówiłam ci już wcześniej, że lubię jak opisujesz uczucia i sytuacje? Och i biedny Matt. Aczkolwiek jego choroba i leczenie brzmią interesująco. I ten ich związek, tak subtelny i uroczy <3
Część trzecia. To prawda odbiega od mojej prośby ale póki to FrUK i mogę się rozpływać z powodu ilości słodyczy i smucić z nimi jest ok.
Część czwarta. Franny i Arti są tacy uroczy. A miłość braterska jest słodka. To dobrze, że Matt wyzdrowieje.
Część piąta. To więc tak oni się poznali. Gilbert jest zabójczy~!
Biedny Arthur wciąż tak niepewny Francisa.
Część szósta. Co do notki odautroskiej, Salut wtedy nie czytała ale teraz nadrabia. I nie chcę cię zadźgać bo chcę wiedzieć co dalej, no i zbyt lubię Twoje opowiadania ^.^ Rodzice Francisa rządzą. Biedny Matt, taki... biedny.
No dobra. Kolejne zdania mają coraz mniej sensu, więc mimo mojego uwielbienia dla Twojego opowiadania, resztę części skomentuję wspólnie.
Scena ze śmiercią chłopca w szpitalu jest taka smutna, a to jak Arthur szybko awansował na braciszka urocze.
Ojej i tak na dwunastym rozdziale skończyłam nadrabianie. Wszystko zaczynało się układać, a tu nagle tak się zaczęło rozsypywać. Czekam, aż Arthur sobie wszystko przemyśli i przyzna, że chce romansu z Francisem.
Kocham to opowiadanie i czekam na kolejne rozdziały <3 Dziękuję, że je piszesz, i przepraszam, za taki bez składny komentarz.
To opowiadanie żyje własnym życiem, więc nawet ja nie wiem co dalej... I z tej głupoty w postaci wstępu do ich romansu i pozbycia się na chwilę dzieci powstała główna oś historii... Postaram się dziś napisać brakujące trzy rozdziały (jest trzydziesty, a notek dwadzieścia siedem), ale jeszcze nie wiem o czym będą... Znaczy mam plan co napisać, ale wiesz, opowiadanie się może nie zgodzić. Np. ta ostatnia scena sama się zrobiła, po prostu zostało mi trochę słów do mojej średniej długości to zaczęłam pisać cokolwiek... O i moja ulubiona scena to też ta w szpitalu. Popłakałam się podczas pisania... Jesteś taka kochana i słodka^^ Jak chcesz to możesz podrzucać kolejne pomysły^^ A to opowiadanie się skończyć nie chce... Ale niedługo Franek idzie w tym na studia chyba (rok szkolny się kończy, on jest w trzeciej klasie), więc wypadałoby to wykończyć...
UsuńCzęsto tak bywa, że opowiadanie, samo się rządzi. Ale nie mam na co narzekać póki jest ciekawie - lubię tasiemce.
UsuńTeż jesteś kochana i urocza <3 jeśli wpadnie mi jakiś ciekawy pomysł do głowy, to Ci go podrzucę.
Ja będę z wielką chęcią czytała każdy rozdział aż do samego końca.
A jest jeszcze ciekawe?
UsuńTo bardzo miłe^^
A ja staram się szybko nadrobić ilość rozdziałów...