Translate

czwartek, 23 maja 2013

Historia poza tematem numer sto: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część szósta.

Czasem to spotkanie odbiera wszelkie nadzieje. Chyba zbyt bardzo lubię Matta, by jakkolwiek przejść do tego, o co chodziło Salut... Jak skończę jego wątek, a raczej ustabilizuję jego byt w świecie materialnym to zajmę się nimi. Mi się tu chyba wykroi FACE Family za jakiś czas... Salut chyba czyta i zastanawia się jak bardzo chce mnie teraz zadźgać...

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część VI

                Spotkanie jest czasem trudniejsze od rozstania. Gdy widzi się wiele zmian, których przebiegu nie mogliśmy obserwować i jest już zbyt późno, by im zapobiec. Gdy ktoś odchodzi zawsze mamy nadzieję, że nic się nie zmieni, że wkrótce znów się spotkamy i wszystko będzie tak samo jak dawniej. Lecz wtedy, gdy zmieniło się już wszystko i widzimy jak mało z dawnego czasu pozostało w istnieniu, nie mamy już nadziei na to, by wrócić do tego, co ukochaliśmy. Przez czas rozłąki snujemy plany spotkania, myśląc, że będzie to najpiękniejszy dzień w naszym życiu, dzień odzyskania nadziei i stworzenia nowych wspomnień. Lecz czasem ten dzień staje się czymś zupełnie innym.
                Nadszedł dzień, gdy rodzice starszego z chłopców przyjechali, by choćby chwilę być w domu i, by później wrócić już z dwojgiem towarzyszy do szpitala. Błękitnooki namówił swego przyjaciela, by nie wracał na czas powrotu rodziców do swojego domu. Jednak było to strasznie trudne, zielonooki wciąż powtarzał, że wyglądałoby to skrajnie podejrzanie i on wolałby nie przeszkadzać w ich spotkaniu. Jednak ostatecznie zgodził się wrócić do domu dzień wcześniej, a gdy już rodzice starszego będą na miejscu, „odwiedzić” go i być może zostać też na noc, by wyglądało to całkowicie naturalnie.
                Zielonooki przyszedł zgodnie z obietnicą. Jego przyjaciel uśmiechał się delikatnie, patrząc na niego. Wprowadził go do domu, w którym byli jego rodzice. Matka chłopaka tak strasznie przypominała młodszemu jego własną. Choć były jednocześnie tak różne. Obie miały blond włosy, gdy jego wciąż je ścinała, mówiąc, że jedynie przeszkadzają, ta kobieta miała włosy spadające długimi pasmami do kolan. Te same błękitne oczy, które u jego matki często podkrążone były z niewyspania, u matki jego przyjaciela były duże i delikatnie podkreślone makijażem. Pamiętał, że jego matka była piękna, choć nigdy zbytnio zadbana, raczej wciąż zabiegana i przemęczona. Zastanawiał się, czy gdyby mogła, stałaby się takim aniołem jak ta kobieta. Z drugiej strony ojciec jego przyjaciela wcale nie przypominał jego własnego. Gdy jego tata był silnym, dość sporym mężczyzną, ten przypominał nieco szmacianą lalkę, jakby miał zniknąć przy najmniejszym podmuchu. Tak samo różniły się włosy, mimo tego samego, jasnego koloru. Jego ojciec zawsze ścinał je tak, że były ledwie widoczne, a ten mężczyzna miał włosy spadające falami na ramiona, zupełnie jak u jego syna. Pozostały oczy, różniące się od siebie kolorem, te były błękitne, a te, które wspominał szmaragdowe. Nie wiedział, czemu próbował porównywać ich rodziców, może dlatego, że oni różnili się dość znacznie, choć wydawałoby się, że mogliby być podobni. I zastanawiał się, czy brat błękitnookiego może przypominać jego własnego brata. Wyobraził sobie dwóch, bardzo podobnych do siebie małych chłopców, bawiących się razem i ich samych, opiekujących się nimi. Taki widok byłby bardzo piękny. Nieco się zasmucił, a wtedy poczuł, jak ktoś położył dłoń na jego ramieniu.
- Więc... Arthurze... Tak się nazywałeś, prawda? – był to ojciec jego przyjaciela, który jego imię wymówił z pewnym trudem. „R” brzmiało wysoce francusko... – Nasz syn wiele nam o Tobie od jakiegoś czasu opowiadał. Mówił też, że ciągle nie chciałeś się zgodzić przyjść tutaj, gdy my wracaliśmy... To naprawdę wielka szkoda, że nie mogłem poznać Cię wcześniej – mężczyzna był nieco spięty.
- Ach, przestań go tak stresować – do mężczyzny podeszła kobieta i delikatnie pacnęła go w czoło. – Arturek nam się jeszcze pochoruje od Twojego gadania. Wyglądasz na bardziej przerażonego od niego. Zupełnie, jakbym widziała pierwszy dzień Matta w szkole – kobieta nachyliła się nad młodzieńcem. – To jak, Arthurze, zajmujesz się dobrze naszym synkiem, prawda? Mówi o Tobie o wiele więcej niż o jakiejkolwiek dziewczynie w jego życiu. Zastanawiam się czy kiedyś nie zostanę Twoją teściową! – kobieta zaśmiała się dźwięcznie, a chłopak spurpurowiał. Zaś Francis nieco posmutniał. Wiedział, że teraz musi temu wszystkiemu zaprzeczyć, wyjaśniać, że są jedynie przyjaciółmi, choć wcale tak nie było. Nie chciał okłamywać rodziców, a jednocześnie nie chciał złamać słowa danego przyjacielowi. – Ach, ale nasz kawaler to nam pewnie niedługo wnuki przyniesie! Tyle dziewczyn za nim biega, że się kijem odganiać musi! Ty pewnie też się już boisz z domu wychodzić, bo się jakieś panny po krzakach na Ciebie czają – blondynka pogłaskała zielonookiego po głowie, jednocześnie, całkiem nieświadomie, odganiając problem, jaki się stworzył przez jej słowa.
                Rodzice Francisa traktowali Arthura bardzo dobrze. Zupełnie jakby był ich własnym synem. Jemu również kilka razy zdarzyło się, w zamyśleniu, nazwać ich „mamą” lub „tatą”. Zauważył, że kobieta poprawnie wymawia jego imię, bez użycia dziwnego „r” jak robił to jej mąż. Z opowieści Francisa wynikało, że jego rodzice poznali się we Francji i tam też się urodził on, lecz później wrócili do domu rodzinnego matki, położonego gdzieś pod Londynem. Z tego wynikało, że był dwóch narodowości, choć trudno było w nim znaleźć jakąkolwiek cechę angielską. Zaś jego brat urodził się niespodziewanie, podczas wakacji w Kanadzie. Od zawsze był bardzo nieśmiały, nawet zanim się narodził. Francis tłumaczył, że istnieje coś takiego jak ciąża, której prawie nie widać, mówił, że jego matka wtedy wyglądała jakby jedynie nieco przytyła, była delikatnie zaokrąglona, ale nie wyglądało to na nic dziwniejszego niż pamiątka po zimie. Aż nagle, w czasie, gdy zwiedzali uliczki Kanadyjskich miast źle się poczuła. I jeszcze tego samego dnia Francis został starszym bratem. Mały Matt był zupełnie niezauważony już wtedy, gdy jego istnienie powinno być bardzo widoczne. Nazwisko, zamiast jak starszy, po ojcu, otrzymał po matce, która chciała, by również jej nazwisko przetrwało dłużej, a nie zniknęło przez dziwne zwyczaje nadawania nazwisk dzieciom. I tak też rodzeństwo nazywało się Francis Bonnefoy, zupełnie jak przykład podręcznikowego Francuza i Matthew Williams, który za to pojawił się niespodziewanie, gdy w Kanadzie było nieco zbyt chłodne lato.
                Zielonooki przypomniał sobie, że tak samo było z nim i jego bratem, choć ten od początku był strasznie głośny. Gdy jeszcze ich mama nosiła go pod sercem tak strasznie kopał, że ciągle była w szpitalu z powodu zbyt silnego bólu. Młody zaś urodził się dopiero kilka dni po tym, jak zawieziono ją do jakieś kliniki w Ameryce. Wydawało się, jakby uparł się na ten kraj, bo było to dużo po terminie i dlatego też matka znalazła się w tamtym ośrodku. Jako, że musiała jechać tam sama, w stresie jako nazwisko dziecka podała swoje. I tak też zostało, choć później, by nieco przeprosić za ten błąd męża, nadała chłopcu drugie imię, po dziadku ze strony ojca. I tak też jako młodszy brat, urodzonego w deszczową, londyńską noc, pojawił się rozwrzeszczany, nafaszerowany dziwnym jedzeniem Alfred F. Jones. Cóż, ten świat pełen jest niespodzianek...
                Jednak, już schodząc do spraw bardziej przyziemnych, przyjaciele wraz z rodzicami starszego wkrótce pojawili się w szpitalu, by spotkać to małe, słodkie nieszczęście, ciężko naznaczone przez los. Rodzice, doskonale już wiedząc, gdzie należy się udać, po chwili zaprowadzili ich do pokoju, w którym spało to małe dzieciątko. Jednak... zbyt małe. Francis spojrzał na swego brata, jakby zobaczył ducha. Ze łzami w oczach przyglądał się wychudzonym, kościstym dłonią, wielkim oczom, w zbyt małej twarzyczce i nieco zwichrzonym, przydługim włosom. Chłopiec wyglądał jak anioł śmierci. Piękny, jak przystało na jego brata, jednak wyniszczony jak miasto po dżumie. Chłopak upadł na kolana przy łóżku swego brata i cicho zapłakał, a wtedy ogromne oczy się otworzyły, a maleńka rączka dotknęła jego włosów.
- Kocham Cię, braciszku, wiesz? – błękitnooki spojrzał w oczy swemu młodszemu bratu. Tak bardzo za nim tęsknił, a te wielkie oczy były teraz tak zamglone wycieńczeniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz