Ten, który skrywa
zbyt wiele
Część XI
Łąki
zaczęły rozkwitać zielenią, kolorem nadziei. Wiosna zbliżała się powoli, choć
czasem, wśród nocy, biel pokrywała świeżą trawę. Dni zaczynały różnić się od
siebie, co dzień ujrzeć można było nowy, maleńki kwiat. Czasem wracając do domu
można było poczuć zapach polnych kwiatków, włożonych przez dzieci do szklanki,
czasem budził nas śpiew ptaków, a noc oświetlana była ogromnym księżycem.
Nadszedł czas, by zakwitł najpiękniejszy z kwiatów, lecz do tego trzeba go
przesadzić...
Każdy
człowiek w pewnym sensie jest jak roślina. Dom jest glebą. Na złej zgnije, na
dobrej wyrośnie pięknym kwieciem. Wodą są uczucia i emocje, bez nich nikt nie
da rady żyć zbyt długo, ale jeśli woda będzie zła, pełna zanieczyszczeń, czyli
smutku i nienawiści, wtedy kwiat uschnie. A słońce to uczucia, które dajemy,
jeśli są odwzajemnione dają nam siłę, jeśli nie, jedynie nas spalają. Człowiek
w szpitalu jest niczym kwiat w wazonie. Jeśli jest tam zbyt długo, mimo, że ma
wodę i słońce, bez gleby uschnie. Trzeba więc przesadzić go chociażby do
doniczki, czyli pozwolić mu być przy bliskich. Lecz dopiero, gdy wróci do domu,
rozkwitnie naprawdę.
Ten
dzień wydawał się być taki jak każdy inny. Błękitnooki znów męczył przyjaciela,
by zjadł cały obiad, a on znowu śmiał się z niego, że zachowuje się jak mama.
Rozmawiali spokojnie i razem odrabiali lekcje, gdy nagle zadzwonił telefon
błękitnookiego. Był to środek tygodnia, więc nie spodziewał się żadnych
wiadomości, ani tym bardziej nikogo, kto by czegokolwiek od niego chciał.
Odebrał jednak telefon, gdy zobaczył, że dzwoni jego mama.
- Tak, mamo? Coś się stało...? – zapytał nieco przerażony.
Spodziewał się, że nie chce słyszeć tej wiadomości.
- Chodź szybko do domu... Twój brat – głos jego matki wydawał
się być bardzo spokojny.
- Co z nim?! Powiedz! – on zaś wręcz przewrócił się z
telefonem w ręku.
- Spokojnie, dowiesz się jak przyjdziesz. Jesteś u swojego..
przyjaciela, prawda? – ton głosu wydawał się sugerować, że kobieta wie coś,
czego nigdy jej nie powiedziano. – Niech on też przyjdzie, dobrze?
- Czemu on też? On chyba nie może.. Ja – rozmowę przerwało
odłożenie słuchawki przez kobietę.
- Co się stało...? – zielonooki podszedł do niego niepewnie.
– Coś złego?
- Nie wiem... Coś z bratem... I Ty też masz przyjść... Nie
wiem czemu.. I Ty jeszcze masz pracę... Boję się, że to coś okropnego, a Ty
masz przyjść, żebym się zbytnio nie załamał.
- Może jednak nie? W końcu
bez niego nie wracaliby w środku
tygodnia, prawda? A ja zaraz zadzwonię do pracy i powiem, że nie mogę dzisiaj
się stawić. Nie możesz zakładać, że wszystko jest źle – zielonooki poszedł po
swój telefon i zadzwonił do pracy. Nie wykorzystywał jeszcze wolnego, więc szef
nawet chętnie dał mu ten dzień. Zupełnie jakby miał go dość...
- Ale on wtedy był taki drobny, taki chudy... A jeśli oni go
tam źle karmili? Jeśli coś się stało? Widziałeś jak on wychudł! A minęło sporo
czasu... A jeśli inne dzieci były dla niego niemiłe?
- Ty się już nic nie martw. Jemu się już poprawiało, a
szpitale są po to, by leczyć, a nie zabijać, prawda? I jak można by było nie
lubić kogoś tak słodkiego? – zielonooki położył rękę na ramieniu swojego
przyjaciela. – Ty raczej się spodziewaj, że on Ci na ten Twój pusty łebek
wianek z kwiatków założy – zmierzwił mu włosy, a po chwili otworzył drzwi. –
No, to idź, panie przodem.
- Ja Ci dam panie, cholero jedna – zaśmiał się i wyszedł,
przy okazji składając delikatny pocałunek na jego policzku. Młodszy zamknął
drzwi i obaj ruszyli w dobrze znaną im drogę.
Jednak
byli nieco poddenerwowani. Tak naprawdę wszystko mogło się zdarzyć. Czasem
jednego dnia jesteś, drugiego Cię nie ma. A jak wiele zmian mogło zajść przez
ten czas? I jakie mogły one być? Nawet, jeśli on wrócił to kim naprawdę teraz
był? Jeśli wciąż się zmieniał i smutniał to czy dalej był tym samym dzieckiem,
które wcześniej poszło do tego szpitala? A co, jeśli nie wrócił? Jeśli wróciło
jedynie ciało? Nie chcieli o tym myśleć. Zielonooki zastanawiał się czy on
kiedykolwiek odnajdzie swojego brata. Miał nadzieję, że ujrzy go równie
słodkiego i dziecinnego jak dawniej.
Często
pożegnania i spotkania są bardzo smutne. Gdy oczekujesz wieli zmian i gdy
widzisz jak wiele ich nastąpiło. Mały chłopiec pamiętał jak zawsze tulono
odchodzących ze szpitala, a on był tu tak długo, że widział ich bardzo, bardzo
wielu. Niektórzy przychodzili i wychodzili w czasie, gdy jego stan się nie
zmieniał. Inni nie zdążyli wrócić do domu. Tych, którzy go tu witali nie było
już z wielu powodów. A teraz żegnali go ci, których poznał całkiem niedawno.
Widział zapłakane twarzyczki dzieci, które tak często do niego przychodziły, by
przytulić się do niego. Teraz trwożnie chowały się przy nogach pielęgniarek.
Czuł się wręcz winny, że ich opuszcza, tym bardziej, że był szczęśliwy
odchodząc, zostawiając te dzieci same. Mimo, że sam był jednym z młodszych,
opiekował się kim tylko mógł. A teraz czuł się trochę jak matka zostawiająca
dzieci u dziadków. Jego rodzice wciąż mu opowiadali jak bardzo tęskni za nim
brat i, że zostawi przyjaciół w dobrych rękach, a on przytulił wszystkich,
nawet przeszedł różne sale, by pożegnać się z każdym, kto nie mógł podejść.
Zauważył, że na tym łóżku, które stało się puste tej smutnej, gwieździstej nocy
leżało małe dziecko. Tak maleńkie i drobne. Spało spokojnie, choć oczy były
czerwone od łez. Pocałował je w czoło i powiedział cicho:
- Obyś Ty, mały, zszedł z tego łóżka o własnych siłach i
przytulił rodziców z całych swoich sił – otarł maluchowi łzy i pobiegł do
swoich rodziców. Może już od dawna nie zachowywał się jak dziecko, choć wciąż
nim był, lecz teraz miał ochotę, by rodzice złapali go za ręce. I szedł po
środku, jego rzeczy dawno były w samochodzie rodziców, a on trzymał ich dłonie
i machał nimi z uśmiechem. Zastanawiał się, jak wiele zmieniło się w jego domu.
A teraż
już turlał się po swoim i brata ogromnym łóżku. Było mu tak miło i wesoło. Nie
mógł się doczekać aż wróci jego brat i go wyściska. Nagle usłyszał jak drzwi
otwierają się wręcz z hukiem, jakby ktoś wszedł w biegu.
- Co z nim? Co z Mattem? – to był głos jego brata,
najwyraźniej jeszcze nic nie wiedział.
- Przestań, straszysz swoich rodziców... – tu drugi głos,
nieco spokojniejszy, jakby zbytnio przyzwyczajony do takich wybuchów. Ach, znał
ten głos, to ten miły chłopak ze smutnymi oczami.
- Jest tam, gdzie jest jego miejsce, synku – głos matki, jak
zawsze kojący. I wtedy otworzyły się drzwi, rozległy się kroki, a chłopiec
poczuł, że ktoś go podnosi i tuli.
- Braciszku! Drapiesz
brodą! – maluszek się zaśmiał i mocno przytulił brata.
- Kiedy wróciłeś? Czemu nikt mi nie powiedział? – błękitnooki
przyciskał do siebie maleńkie i tak ciepłe ciało braciszka.
- Jestem tu chyba od godziny, to miała być niespodzianka.
Słodki jesteś z tą miną – maluszek zaśmiał się słodko. – Jakbyś myślał, że to
sen – chłopiec zaczął go łaskotać,a odpowiedzią był śmiech starszego. –
Widzisz? To nie sen.
- Tak się cieszę, że wróciłeś... Zobacz, nowy braciszek też
przyszedł – starszy pokazał na skrytego za framugą drzwi zielonookiego, a
maluszek pomachał do niego. A wtedy on podszedł i pogłaskał go po głowie. – O,
skoro... moi rodzice już nie będą wyjeżdżać to wszyscy poszukajmy tego Twojego
berbecia? – zapytał nagle Francis.
- W sensie... Mojego brata...? Jak Ty chcesz to zrobić? I co
to ma do Twoich rodziców? – Arthur patrzył na niego nieco zdziwiony.
- Jak go adoptują to już nikt go nie zabierze, prawda? I
mógłby nawet mieszkać u Ciebie, a rodzice by tylko dawali pieniądze, byś mógł
się nim zająć. Mógłbyś przestać pracować i więcej czasu z nami spędzić.
- Wtedy byłby Twoim bratem, nie moim...
- Ty i tak już jesteś jak rodzina to wspólnym. No i nic nie
zmieni więzów krwi, niezależnie od tego,co będzie stało w papierach. To jak?
Szukamy naszej zguby? – na to pytanie zielonooki jedynie skinął głową, zbyt
szczęśliwy, by cokolwiek powiedzieć.
Śliczne...Jestem ciekawa, czy Alfred będzie chciał być z Arthurem.
OdpowiedzUsuńA reakcja Francji po odebraniu telefonu...Cóż gdyby Matt leżał w Polskim szpitalu, to miał by się o co bać...
Przepraszam, że nie komentuje, ale wiedz, że zawsze czytam!
Też się zastanawiam, bo mi ciągle co innego wychodzi...
UsuńTo trochę wzięte z rozmowy jednej lekarki z moim tatą jak go nastraszyła, że mam jechać na jeden dzień do szpitala, chodziło tylko o jakieś głupie badania, a przy okazji wspomniała, że tam dzienny oddział jest tylko chemioterapii...
Wiem, wiem, kiciu^^
Jakoś to będzie...
UsuńLekarski troll...
Ale nie chce, żeby Ci było smutno, bo nikt nie komentuje...