Translate

wtorek, 28 maja 2013

Historia poza tematem numer sto pięć: Ten, który skrywa zbyt wiele - Część jedenasta.

I tak o to przebiłam ilością rozdziałów inne Historie poza tematem. Znów dużo Kanady, zapowiedź pojawienia się Ameryki. Niedługo wszystko się zmieni. I dalej nie mogę dojść do tego, o co prosiła Salut... *ten fail*

Ten, który skrywa zbyt wiele
Część XI

                Łąki zaczęły rozkwitać zielenią, kolorem nadziei. Wiosna zbliżała się powoli, choć czasem, wśród nocy, biel pokrywała świeżą trawę. Dni zaczynały różnić się od siebie, co dzień ujrzeć można było nowy, maleńki kwiat. Czasem wracając do domu można było poczuć zapach polnych kwiatków, włożonych przez dzieci do szklanki, czasem budził nas śpiew ptaków, a noc oświetlana była ogromnym księżycem. Nadszedł czas, by zakwitł najpiękniejszy z kwiatów, lecz do tego trzeba go przesadzić...
                Każdy człowiek w pewnym sensie jest jak roślina. Dom jest glebą. Na złej zgnije, na dobrej wyrośnie pięknym kwieciem. Wodą są uczucia i emocje, bez nich nikt nie da rady żyć zbyt długo, ale jeśli woda będzie zła, pełna zanieczyszczeń, czyli smutku i nienawiści, wtedy kwiat uschnie. A słońce to uczucia, które dajemy, jeśli są odwzajemnione dają nam siłę, jeśli nie, jedynie nas spalają. Człowiek w szpitalu jest niczym kwiat w wazonie. Jeśli jest tam zbyt długo, mimo, że ma wodę i słońce, bez gleby uschnie. Trzeba więc przesadzić go chociażby do doniczki, czyli pozwolić mu być przy bliskich. Lecz dopiero, gdy wróci do domu, rozkwitnie naprawdę.
                Ten dzień wydawał się być taki jak każdy inny. Błękitnooki znów męczył przyjaciela, by zjadł cały obiad, a on znowu śmiał się z niego, że zachowuje się jak mama. Rozmawiali spokojnie i razem odrabiali lekcje, gdy nagle zadzwonił telefon błękitnookiego. Był to środek tygodnia, więc nie spodziewał się żadnych wiadomości, ani tym bardziej nikogo, kto by czegokolwiek od niego chciał. Odebrał jednak telefon, gdy zobaczył, że dzwoni jego mama.
- Tak, mamo? Coś się stało...? – zapytał nieco przerażony. Spodziewał się, że nie chce słyszeć tej wiadomości.
- Chodź szybko do domu... Twój brat – głos jego matki wydawał się być bardzo spokojny.
- Co z nim?! Powiedz! – on zaś wręcz przewrócił się z telefonem w ręku.
- Spokojnie, dowiesz się jak przyjdziesz. Jesteś u swojego.. przyjaciela, prawda? – ton głosu wydawał się sugerować, że kobieta wie coś, czego nigdy jej nie powiedziano. – Niech on też przyjdzie, dobrze?
- Czemu on też? On chyba nie może.. Ja – rozmowę przerwało odłożenie słuchawki przez kobietę.
- Co się stało...? – zielonooki podszedł do niego niepewnie. – Coś złego?
- Nie wiem... Coś z bratem... I Ty też masz przyjść... Nie wiem czemu.. I Ty jeszcze masz pracę... Boję się, że to coś okropnego, a Ty masz przyjść, żebym się zbytnio nie załamał.
- Może jednak nie? W końcu  bez niego nie wracaliby  w środku tygodnia, prawda? A ja zaraz zadzwonię do pracy i powiem, że nie mogę dzisiaj się stawić. Nie możesz zakładać, że wszystko jest źle – zielonooki poszedł po swój telefon i zadzwonił do pracy. Nie wykorzystywał jeszcze wolnego, więc szef nawet chętnie dał mu ten dzień. Zupełnie jakby miał go dość...
- Ale on wtedy był taki drobny, taki chudy... A jeśli oni go tam źle karmili? Jeśli coś się stało? Widziałeś jak on wychudł! A minęło sporo czasu... A jeśli inne dzieci były dla niego niemiłe?
- Ty się już nic nie martw. Jemu się już poprawiało, a szpitale są po to, by leczyć, a nie zabijać, prawda? I jak można by było nie lubić kogoś tak słodkiego? – zielonooki położył rękę na ramieniu swojego przyjaciela. – Ty raczej się spodziewaj, że on Ci na ten Twój pusty łebek wianek z kwiatków założy – zmierzwił mu włosy, a po chwili otworzył drzwi. – No, to idź, panie przodem.
- Ja Ci dam panie, cholero jedna – zaśmiał się i wyszedł, przy okazji składając delikatny pocałunek na jego policzku. Młodszy zamknął drzwi i obaj ruszyli w dobrze znaną im drogę.
                Jednak byli nieco poddenerwowani. Tak naprawdę wszystko mogło się zdarzyć. Czasem jednego dnia jesteś, drugiego Cię nie ma. A jak wiele zmian mogło zajść przez ten czas? I jakie mogły one być? Nawet, jeśli on wrócił to kim naprawdę teraz był? Jeśli wciąż się zmieniał i smutniał to czy dalej był tym samym dzieckiem, które wcześniej poszło do tego szpitala? A co, jeśli nie wrócił? Jeśli wróciło jedynie ciało? Nie chcieli o tym myśleć. Zielonooki zastanawiał się czy on kiedykolwiek odnajdzie swojego brata. Miał nadzieję, że ujrzy go równie słodkiego i dziecinnego jak dawniej.
                Często pożegnania i spotkania są bardzo smutne. Gdy oczekujesz wieli zmian i gdy widzisz jak wiele ich nastąpiło. Mały chłopiec pamiętał jak zawsze tulono odchodzących ze szpitala, a on był tu tak długo, że widział ich bardzo, bardzo wielu. Niektórzy przychodzili i wychodzili w czasie, gdy jego stan się nie zmieniał. Inni nie zdążyli wrócić do domu. Tych, którzy go tu witali nie było już z wielu powodów. A teraz żegnali go ci, których poznał całkiem niedawno. Widział zapłakane twarzyczki dzieci, które tak często do niego przychodziły, by przytulić się do niego. Teraz trwożnie chowały się przy nogach pielęgniarek. Czuł się wręcz winny, że ich opuszcza, tym bardziej, że był szczęśliwy odchodząc, zostawiając te dzieci same. Mimo, że sam był jednym z młodszych, opiekował się kim tylko mógł. A teraz czuł się trochę jak matka zostawiająca dzieci u dziadków. Jego rodzice wciąż mu opowiadali jak bardzo tęskni za nim brat i, że zostawi przyjaciół w dobrych rękach, a on przytulił wszystkich, nawet przeszedł różne sale, by pożegnać się z każdym, kto nie mógł podejść. Zauważył, że na tym łóżku, które stało się puste tej smutnej, gwieździstej nocy leżało małe dziecko. Tak maleńkie i drobne. Spało spokojnie, choć oczy były czerwone od łez. Pocałował je w czoło i powiedział cicho:
- Obyś Ty, mały, zszedł z tego łóżka o własnych siłach i przytulił rodziców z całych swoich sił – otarł maluchowi łzy i pobiegł do swoich rodziców. Może już od dawna nie zachowywał się jak dziecko, choć wciąż nim był, lecz teraz miał ochotę, by rodzice złapali go za ręce. I szedł po środku, jego rzeczy dawno były w samochodzie rodziców, a on trzymał ich dłonie i machał nimi z uśmiechem. Zastanawiał się, jak wiele zmieniło się w jego domu.
                A teraż już turlał się po swoim i brata ogromnym łóżku. Było mu tak miło i wesoło. Nie mógł się doczekać aż wróci jego brat i go wyściska. Nagle usłyszał jak drzwi otwierają się wręcz z hukiem, jakby ktoś wszedł w biegu.
- Co z nim? Co z Mattem? – to był głos jego brata, najwyraźniej jeszcze nic nie wiedział.
- Przestań, straszysz swoich rodziców... – tu drugi głos, nieco spokojniejszy, jakby zbytnio przyzwyczajony do takich wybuchów. Ach, znał ten głos, to ten miły chłopak ze smutnymi oczami.
- Jest tam, gdzie jest jego miejsce, synku – głos matki, jak zawsze kojący. I wtedy otworzyły się drzwi, rozległy się kroki, a chłopiec poczuł, że ktoś go podnosi i tuli.
-  Braciszku! Drapiesz brodą! – maluszek się zaśmiał i mocno przytulił brata.
- Kiedy wróciłeś? Czemu nikt mi nie powiedział? – błękitnooki przyciskał do siebie maleńkie i tak ciepłe ciało braciszka.
- Jestem tu chyba od godziny, to miała być niespodzianka. Słodki jesteś z tą miną – maluszek zaśmiał się słodko. – Jakbyś myślał, że to sen – chłopiec zaczął go łaskotać,a odpowiedzią był śmiech starszego. – Widzisz? To nie sen.
- Tak się cieszę, że wróciłeś... Zobacz, nowy braciszek też przyszedł – starszy pokazał na skrytego za framugą drzwi zielonookiego, a maluszek pomachał do niego. A wtedy on podszedł i pogłaskał go po głowie. – O, skoro... moi rodzice już nie będą wyjeżdżać to wszyscy poszukajmy tego Twojego berbecia? – zapytał nagle Francis.
- W sensie... Mojego brata...? Jak Ty chcesz to zrobić? I co to ma do Twoich rodziców? – Arthur patrzył na niego nieco zdziwiony.
- Jak go adoptują to już nikt go nie zabierze, prawda? I mógłby nawet mieszkać u Ciebie, a rodzice by tylko dawali pieniądze, byś mógł się nim zająć. Mógłbyś przestać pracować i więcej czasu z nami spędzić.
- Wtedy byłby Twoim bratem, nie moim...
- Ty i tak już jesteś jak rodzina to wspólnym. No i nic nie zmieni więzów krwi, niezależnie od tego,co będzie stało w papierach. To jak? Szukamy naszej zguby? – na to pytanie zielonooki jedynie skinął głową, zbyt szczęśliwy, by cokolwiek powiedzieć.

3 komentarze:

  1. Śliczne...Jestem ciekawa, czy Alfred będzie chciał być z Arthurem.
    A reakcja Francji po odebraniu telefonu...Cóż gdyby Matt leżał w Polskim szpitalu, to miał by się o co bać...
    Przepraszam, że nie komentuje, ale wiedz, że zawsze czytam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się zastanawiam, bo mi ciągle co innego wychodzi...
      To trochę wzięte z rozmowy jednej lekarki z moim tatą jak go nastraszyła, że mam jechać na jeden dzień do szpitala, chodziło tylko o jakieś głupie badania, a przy okazji wspomniała, że tam dzienny oddział jest tylko chemioterapii...
      Wiem, wiem, kiciu^^

      Usuń
    2. Jakoś to będzie...
      Lekarski troll...
      Ale nie chce, żeby Ci było smutno, bo nikt nie komentuje...

      Usuń