Stanąć o własnych
siłach
Część XVIII
Nic nie
trwa wiecznie, a niepewność musi zostać rozwiana. Słońce postanowiło nieco
hojniej obdarować tą z półkul ziemi, która pozbawiona była istnienia znanej nam
trójki przyjaciół. Tak więc oni zmuszeni byli do stawienia czoła jesieni i
kolejnym wyjazdom. Cała trójka przygotowywała się do kolejnego opuszczenia
domu, pożegnania rodzin i powrotu do studenckiej codzienności. Jednocześnie
przeżywali smutek rozstania i radość oczekiwania na kolejne spotkanie. Trudno było
zdecydować, czy uśmiechać się czy płakać, gdy trzeba było puścić jedną dłoń, by
ująć inną. Nie było jednak wyboru, dłonie były zbyt daleko od siebie, by obie
na raz trzymać w uścisku.
Delikatny
chłopiec o oczach koloru świeżego miodu ostatni dzień spędzał w rodzinnym domu.
Musiał jednak przed odjazdem powiedzieć bratu jedną rzecz, by ten nie musiał
się o nic martwić. W czasie wspólnego posiłku długo zastanawiał się jak zacząć,
przez co był cichy i nieobecny.
- Feliciano – starszy z braci spojrzał na młodszego badawczo.
– Język sobie odgryzłeś w czasie jedzenia lodów czy co, kurna?
- Nic, ja tylko... Muszę Ci coś powiedzieć... Czuję, że
muszę mieć Twoją zgodę zanim zdecyduję się na jedną rzecz...
- Jaką? Chcesz zmienić płeć i wyjechać na Hawaje zostając tancerką
Hula? – starszy z braci żartował, jednak minę miał poważną, więc towarzyszący
im mężczyzna nieco nie mógł rozeznać się w sytuacji.
- Naprawdę bardzo to śmieszne, braciszku... Ale teraz myślę
o czymś poważnym... Może to nie coś, na co zgodę potrzebuję... Raczej coś, co
powinno tylko zależeć ode mnie... Może jedynie teraz chcę Ci powiedzieć o tym,
co chcę zrobić... Żebyś się nie denerwował, gdy się to stanie... Bo już jestem
pewien, że chcę to zrobić...
- Dobra, Feli, mów, nieważne co to jest. Po prostu przestań
się tak trząść jakbym Ci miał coś uciąć, gdy to powiesz. Skoro już zdecydowałeś
to przecież nie mam prawa się nie zgodzić, prawda? Po prostu to wyduś, bo
wyglądasz jak kura u rzeźnika.
- Pamiętasz jak Ci mówiłem o – chłopak zawahał się przez chwilę,
nim wymówił imię przyjaciela, gdyż bał się reakcji brata. – Ludwigu...?
- O tym kartoflu, co go za bardzo lubisz, tak? – starszy z
Włochów spojrzał na młodszego wzrkiem kta obserwującego agonię karalucha.
- Chcę go zapytać czy też mnie lubi i jeśli lubi...
- Nie mów, że chcesz się z nim zeswatać... – na te słowa
młodszy z braci tylko skinął głową. – O kurna... Za jakie grzechy... No, ale
żeby z kartoflem?!
- Ale on jest naprawdę bardzo miły...
- Jak kaktus, tak samo sztywny...
- Może wygląda szorstko, ale potrafi być naprawdę bardzo
uroczy... – po tych słowach starszy spojrzał na młodszego jakby ten właśnie
powiedział najgłupszą rzecz na świecie.
- Ale jak go lubi to będzie z nim szczęśliwy, prawda? – do
rozmowy nagle wtrącił się towarzyszący im mężczyzna. – Więc to chyba ważniejsze
czy on go lubi niż czy Ty go lubisz... Zaufaj bratu. Wiesz, jeśli się nie
sparzysz, nigdy nie dowiesz się, że ogień jest gorący.
- O, dziś powiedziałeś coś mądrego, zapiszę ten dzień w
kalendarzu, bo rzadko Ci się to zdarza – mimo szorstkiego tonu Lovino, Antonio
uznał to za komplement i uśmiechnął się niczym pochwalony przedszkolak. – Co
racja, to racja... I tak nie zmienisz zdania, co nie, Feli? – chłopiec skinął
głową w odpowiedzi na to pytanie brata. – Dobrze... Rób co uważasz za słuszne.
Lubisz go, dobrze, jak on Ciebie to jeszcze lepiej. Ale jak Cię skrzywdzi to mu
jaja urwę i wsadzę do gardła, żeby się nimi udusił, jasne?
- Jak słoneczko, braciszku! – Feliciano przytulił mocno
brata. – Wiesz, jak Antonio powiedział... Jeśli się nie sparzysz, nie dowiesz
się, że ogień jest gorący... Nie wykorzystując szansy nie dowiesz się, co
mogłeś zyskać, a co stracić... I zawsze będziesz żałował, myśląc, że wszystko
byłoby idealne. Ale jeśli spróbujesz i choćbyś cierpiał, to dowiesz się, co tak
naprawdę kryło się za tym marzeniem...
- Nie wybaczyłbyś mi, gdybym Ci zabronił spróbwać, co nie?
Jak się wszystko uda to dobrze, jeśli nie to nie obwiniaj nikogo poza sobą,
jasne?
- Jasne, braciszku – bracia dalej trwali w tej słodkiej
scence. Jednak wielkimi krokami zbliżał się czas rozłąki.
Nadszedł
poranek dnia, którego wieczór, dla chłopaka o miodowych oczach, nastąpi w
kompletnie innym miejscu. Nastąpił dzień powrotu do poznanej rok temu
codzienności, drugi rok nauki był tuż przed nim. Każdy dzień zbliżał go do
spełnienia marzeń, lecz ten znów oddalał go od rodziny na tak długi czas.
Należało jednak poczynić ten krok, ruszyć ku odległemu miejscu, by móc zbliżyć
się do celu. Tym razem pożegnanie z rodziną, bratem jak i ich wspólnym
przyjacielem, którego traktował raczej jak dobrego wujka, nie było aż tak
rzewne. Wiadomym już było, że nie ma powodu do zmartwień, że sposobów na
zaspokojenie tęsknoty jest wiele i powrót nastąpi niedługo. Wyglądało to więc
raczej jakby chłopak jechał na kolonie do pobliskiego miasta, a nie na wiele
miesięcy do obcego kraju. Tak też się czuł. Wiedział, że rodzinę ma zawsze
blisko siebie, w swym sercu, a zbyt wiele zajęć nie pozwoli mu na odczucie
długości dni i tygodni. Wszystko minie niczym sen, chwila, gdy jesteś daleko i
blisko jednocześnie, a upływ czasu jest nieznany. Wiedział, że nim zdąży
zauważyć zachód słońca, ujrzy wschód znów we własnym domu. Chłopak jak
poprzednio zapiął pasy w samolocie i spojrzał przez okno. Uśmiechał się
delikatnie, patrząc na to, co go otaczało. Minie wiele dni, nim ujrzy to znów.
Jednak nie był smutny. Wiedział, że wkrótce spotka osobę, którą pragnie na
zawsze zachować w swym sercu i być może spotka go największe szczęście, na
jakie mógłby liczyć. Gdy samolot oderwał się od ziemi, chłopak westchnął
przeciągle. Wkrótce wszystko się zmieni, a on pczyni kolejny krok, ku byciu
takim dorosłym, jakim zawsze chciał być.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz