Jak wiele twarzy może mieć ten, którego uważamy za bezsilnego? Jak wiele słabości może mieć ten, który wydaje się być niepokonany? Dwoje przeznaczonych sobie ludzi spotyka się w niespodziewanych okolicznościach.
Stanąć o własnych
siłach
Część XXIII
Czarne
niebo usiane było gwiazdami, które jak na złość nie chciały oświetlić jasno miejsca,
do którego zmierzał młodzieniec. Wszystkie uliczki wydawały się być takie same,
tak podobne do siebie, że aż nie sposób było ich rozróżnić. Niewiedza i
bezsilność aż bolały, skazując na samotność i wyrzuty sumienia tego, którego
oczy zamykały w sobie światło poranka. Mężczyzna biegł przed siebie nawołując
to jedno, tak dobrze znane mu imię. Cóż więcej mógł zrobić, gdy nie znał drogi
jaką przebył ten, którego tak desperacko poszukiwał? Mógł jedynie mieć
nadzieję, że nagle pojawi się przed nim, że znajdzie go, jedynie biegnąc na
ślepo. Pierwszy raz w życiu robił coś bez uprzedniego zaplanowania każdego
szczegółu. Teraz nie było na to czasu, teraz musiał wierzyć, że jest w stanie
zrobić to, co może wszystko zmienić. Biegł przed siebie nawet, gdy deszcz
zasłaniał mu widok, jego kroki rozbrzmiewały chlupotem na zmoczonych ulicach.
Nie mógł dostrzec twarzy, którą pragnął ujrzeć. Jednak nie poddawał się,
niezależnie od tego, ile czasu minęło i jak bezsilnym być się zdawał. Pragnął
jedynie, by ta jedna osoba była bezpieczna, niezależnie od tego, co miałoby się
stać z nim samym, kim byłby dla niego.
Jednak
jeśli robisz coś bezmyślnie, nie jesteś w stanie przewidzieć konsekwencji swych
czynów. Młodzieniec o miodowych oczach zagubił się pośród tysięcy bocznych
uliczek, unikając tych jasnych, głównych dróg. I to był jego największy błąd.
Pozbawione światła uliczki skąpane były w nieznanym mroku, a tak błyszczące
oczy przyciągały wzrok, który nigdy nie powinien na nie paść. Biegnący
młodzieniec wydawał się być łatwą ofiarą, jak zastraszona mysz pośród tysięcy
kotów. Jeśli już ktoś go gonił, wydawało się, że chłopak jest na przegranej
pozycji, nawet gdy jeszcze nic się nie rozpoczęło. Wydawał się być tak bezbronny.
Zwłaszcza, gdy przekroczył nieprzekraczalną granicę i znalazł się w miejscu, w
którym nigdy nie powinien zawitać, w dzielnicy, którą wszyscy omijali szerokim
łukiem. Nigdy nie interesował się częściami miasta, które nie mogły dać mu
radości, nie wiedział więc nawet o istnieniu tych, które były w pewien sposób
wyklęte ze świata. Nawet nie zauważył, gdy znalazł się w ślepej uliczce, a jej
wejście zostało zastawione przez dwóch rosłych mężczyzn. Teraz żałował tego, co
zrobił wcześniej. Myślał o tym, że gdyby błękitnooki tu był, wszystko mogłoby
się ułożyć, jednak bez niego był niczym. Kiedy tak się od niego uzależnił i
nawet nie myślał, co powinien zrobić uważając, że może zostawić wszystko w jego
rękach? Teraz już nie miał takiej możliwości.
Nocne
niebo nie było przychylne dla tego, którego oczy miały kolor morza, zbyt długo
nie chciało oświetlić miejsca,ku któremu powinien kierować swe kroki. Wkrótce
jednak do uszu błękitnookiego dobiegł dźwięk najpiękniejszego znanego mu głosu.
Niestety, był to krzyk o pomoc. Natychmiast rzucił się biegiem ku miejscu, z
którego dochodził głos, pragnąc nigdy nie widzieć łez na twarzy, której obraz
wyrył się w jego sercu. Biegł bez ustanku, przyspieszając, gdy usłyszał krzyk
bólu. Czemu nikt nie reagował? Czemu ten krzyk mógł rozchodzić się po uliczkach
bez echa? Dobiegł do miejsca, w którym dźwięk był najgłośniejszy, jednak między
nim, a jego źródłem stała ogromna ściana... Więc on musiał być zamnkięty w
ślepej uliczce... Bez ucieczki... Bez nadziei... Błękitnooki przeklinał sposób
budowy starych miast, takich jak ta część tego miejsca. Zamykanie uliczek, by
nie zderzały się ze sobą dawne powozy, dzisiejsze samochody... Teraz to, co
miało uchronić od tragedii mogło do niej doprowadzić. Mężczyzna szukał
przejścia na drugą stronę tej przeklętej ściany, która dzieliła go od tego, co
było dla niego tak cenne. Wkrótce ujrzał to, czego nie chciał zobaczyć nigdy,
tego, którego pragnął spotkać, ale nie w takim stanie.
W
czasie, gdy pomoc była daleko, niebezpieczeństwo było coraz bliżej. Dwóch,
potężnych mężczyzn zbliżało się do drobnego chłopca, który nie miał żadnej
drogi ucieczki. Mówili okropne rzeczy, chcieli zabrać wszystko, co do niego
należało. Przedmioty mógłby oddać im bez problemu, choć żałowałby utraty
numerów i zdjęć zapisanych na telefonie. Pieniędzy nie miał przy sobie zbyt
wiele, nie byłoby to więc zbyt wielką stratą, by oddać je tym ludziom. Jednak najwyraźniej
nie tylko przedmioty wydawały się być dla nich cenne. Chłopak przełknął ślinę,
rozumiejąc, że teraz musi liczyć jedynie na siebie. Nie mógł już patrzeć w dal,
czekając na cud. Musiał sam się nim stać. Odmówił poddania się ich żądaniom.
Patrzył na nich jak najpoważniejszym wzrokiem na jaki mógł się w tej sytuacji
zdobyć. Jego głos nie drżał, miał kogoś, w kim mógł pokładać nadzieję, choć był
daleko. Był gotów zrobić wszystko, by go znów ujrzeć, by był z niego dumny.
Jednak to jedynie go pogrążyło, gdy jeden z mężczyzn go zaatakował. On jednak
nie pozwlił sobie na zostanie marionetką w ich rękach. Znał kilka sztuczek,
potrafił szybko uciekać, wystarczyło, że jedynie raz uderzy w odpowiednie
miejsce, a droga będzie wolna, a on będzie mógł uciec. Z całej siły kopnął
jednego z mężczyzn w brzuch, a on skulił się w pół, wtedy drugi chciał złapać
chłopaka, lecz był za duży i zbyt wolny. Chłopak uderzył go łokciem w brodę, gdy
ten schylał się, by go sięgnąć. Mężczyzna upadł, a chłopak ruszył ku wyjściu z
uliczki, w którym ujrzał błękitne oczy, za którymi tęsknił.
Jasnowłosy
nie mógł uwierzyć w to, co rozgrywało się przed jego oczami. Czy to naprawdę
był ten sam delikatny, beztroski chłopiec, którego przywykł chronić? Czy teraz
nie stanie się zbędny, gdy on potrafi tak wiele zrobić sam? Patrzył w miodowe oczy,
które spoglądały ku niemu... przepraszająco? Zupełnie jakby chłopak nie chciał,
by on widział, że wcale nie jest bezsilny i zdany na jego pomoc. Czyżby on tak
zawsze udawał? Był taki nieporadny, by inni czuli, że muszą być przy nim, by mu
pomóc? Wydawało się to być całkiem sensowne. Nie wyglądał na kogoś, kto umiał
tak wiele, nikt więc nie szedłby za nim szukając ratunku. Za to idealnie
nadawał się na kogoś, kogo można było chronić... Co jednak było prawdą, a co
kłamstwem? Czy to był ten sam chłopak, którego zdążył pokochać? Teraz nie było
czasu, by nad tym rozmyślać. Wyciągnął ku niemu dłoń.
Chłopak
patrzył w błękitne oczy, widząc w nich cień strachu. Czy nie wydawał się być
teraz straszniejszy od tych, którzy go zaatakowali, gdy on potrafił ich pokonać?
Czy teraz mężczyzna się go bał? Czy opuści go dlatego, że nie trzeba go
chronić? W jego umyśle kołatało się tak wiele myśli. Tak naprawdę sam nie
wierzył, że udało mu się zrobić cokolwiek bez pomocy innych. Nie chciał więc być
zdany na siebie, bo „przecież sobie poradzi”. Wiedział, że bez niego nie
poradzi sobie nawet w najprostszej czynności. Nie będzie potrafił oddychać bez
świadomości, że on robi to dla niego. Ujął jego dłoń i razem uciekli w
bezpieczne miejsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz