Translate

sobota, 31 sierpnia 2013

Historia poza tematem numer sto siedemdziesiąt trzy: Stanąć o własnych siłach - Część dwudziesta trzecia.

[Rozdział napisany po oglądaniu filmików z "Ib" i podczas słuchania Sound Horizon... To nie jest normalny rozdział...]

Jak wiele twarzy może mieć ten, którego uważamy za bezsilnego? Jak wiele słabości może mieć ten, który wydaje się być niepokonany? Dwoje przeznaczonych sobie ludzi spotyka się w niespodziewanych okolicznościach.

Stanąć o własnych siłach
Część XXIII

                Czarne niebo usiane było gwiazdami, które jak na złość nie chciały oświetlić jasno miejsca, do którego zmierzał młodzieniec. Wszystkie uliczki wydawały się być takie same, tak podobne do siebie, że aż nie sposób było ich rozróżnić. Niewiedza i bezsilność aż bolały, skazując na samotność i wyrzuty sumienia tego, którego oczy zamykały w sobie światło poranka. Mężczyzna biegł przed siebie nawołując to jedno, tak dobrze znane mu imię. Cóż więcej mógł zrobić, gdy nie znał drogi jaką przebył ten, którego tak desperacko poszukiwał? Mógł jedynie mieć nadzieję, że nagle pojawi się przed nim, że znajdzie go, jedynie biegnąc na ślepo. Pierwszy raz w życiu robił coś bez uprzedniego zaplanowania każdego szczegółu. Teraz nie było na to czasu, teraz musiał wierzyć, że jest w stanie zrobić to, co może wszystko zmienić. Biegł przed siebie nawet, gdy deszcz zasłaniał mu widok, jego kroki rozbrzmiewały chlupotem na zmoczonych ulicach. Nie mógł dostrzec twarzy, którą pragnął ujrzeć. Jednak nie poddawał się, niezależnie od tego, ile czasu minęło i jak bezsilnym być się zdawał. Pragnął jedynie, by ta jedna osoba była bezpieczna, niezależnie od tego, co miałoby się stać z nim samym, kim byłby dla niego.
                Jednak jeśli robisz coś bezmyślnie, nie jesteś w stanie przewidzieć konsekwencji swych czynów. Młodzieniec o miodowych oczach zagubił się pośród tysięcy bocznych uliczek, unikając tych jasnych, głównych dróg. I to był jego największy błąd. Pozbawione światła uliczki skąpane były w nieznanym mroku, a tak błyszczące oczy przyciągały wzrok, który nigdy nie powinien na nie paść. Biegnący młodzieniec wydawał się być łatwą ofiarą, jak zastraszona mysz pośród tysięcy kotów. Jeśli już ktoś go gonił, wydawało się, że chłopak jest na przegranej pozycji, nawet gdy jeszcze nic się nie rozpoczęło. Wydawał się być tak bezbronny. Zwłaszcza, gdy przekroczył nieprzekraczalną granicę i znalazł się w miejscu, w którym nigdy nie powinien zawitać, w dzielnicy, którą wszyscy omijali szerokim łukiem. Nigdy nie interesował się częściami miasta, które nie mogły dać mu radości, nie wiedział więc nawet o istnieniu tych, które były w pewien sposób wyklęte ze świata. Nawet nie zauważył, gdy znalazł się w ślepej uliczce, a jej wejście zostało zastawione przez dwóch rosłych mężczyzn. Teraz żałował tego, co zrobił wcześniej. Myślał o tym, że gdyby błękitnooki tu był, wszystko mogłoby się ułożyć, jednak bez niego był niczym. Kiedy tak się od niego uzależnił i nawet nie myślał, co powinien zrobić uważając, że może zostawić wszystko w jego rękach? Teraz już nie miał takiej możliwości.
                Nocne niebo nie było przychylne dla tego, którego oczy miały kolor morza, zbyt długo nie chciało oświetlić miejsca,ku któremu powinien kierować swe kroki. Wkrótce jednak do uszu błękitnookiego dobiegł dźwięk najpiękniejszego znanego mu głosu. Niestety, był to krzyk o pomoc. Natychmiast rzucił się biegiem ku miejscu, z którego dochodził głos, pragnąc nigdy nie widzieć łez na twarzy, której obraz wyrył się w jego sercu. Biegł bez ustanku, przyspieszając, gdy usłyszał krzyk bólu. Czemu nikt nie reagował? Czemu ten krzyk mógł rozchodzić się po uliczkach bez echa? Dobiegł do miejsca, w którym dźwięk był najgłośniejszy, jednak między nim, a jego źródłem stała ogromna ściana... Więc on musiał być zamnkięty w ślepej uliczce... Bez ucieczki... Bez nadziei... Błękitnooki przeklinał sposób budowy starych miast, takich jak ta część tego miejsca. Zamykanie uliczek, by nie zderzały się ze sobą dawne powozy, dzisiejsze samochody... Teraz to, co miało uchronić od tragedii mogło do niej doprowadzić. Mężczyzna szukał przejścia na drugą stronę tej przeklętej ściany, która dzieliła go od tego, co było dla niego tak cenne. Wkrótce ujrzał to, czego nie chciał zobaczyć nigdy, tego, którego pragnął spotkać, ale nie w takim stanie.
                W czasie, gdy pomoc była daleko, niebezpieczeństwo było coraz bliżej. Dwóch, potężnych mężczyzn zbliżało się do drobnego chłopca, który nie miał żadnej drogi ucieczki. Mówili okropne rzeczy, chcieli zabrać wszystko, co do niego należało. Przedmioty mógłby oddać im bez problemu, choć żałowałby utraty numerów i zdjęć zapisanych na telefonie. Pieniędzy nie miał przy sobie zbyt wiele, nie byłoby to więc zbyt wielką stratą, by oddać je tym ludziom. Jednak najwyraźniej nie tylko przedmioty wydawały się być dla nich cenne. Chłopak przełknął ślinę, rozumiejąc, że teraz musi liczyć jedynie na siebie. Nie mógł już patrzeć w dal, czekając na cud. Musiał sam się nim stać. Odmówił poddania się ich żądaniom. Patrzył na nich jak najpoważniejszym wzrokiem na jaki mógł się w tej sytuacji zdobyć. Jego głos nie drżał, miał kogoś, w kim mógł pokładać nadzieję, choć był daleko. Był gotów zrobić wszystko, by go znów ujrzeć, by był z niego dumny. Jednak to jedynie go pogrążyło, gdy jeden z mężczyzn go zaatakował. On jednak nie pozwlił sobie na zostanie marionetką w ich rękach. Znał kilka sztuczek, potrafił szybko uciekać, wystarczyło, że jedynie raz uderzy w odpowiednie miejsce, a droga będzie wolna, a on będzie mógł uciec. Z całej siły kopnął jednego z mężczyzn w brzuch, a on skulił się w pół, wtedy drugi chciał złapać chłopaka, lecz był za duży i zbyt wolny. Chłopak uderzył go łokciem w brodę, gdy ten schylał się, by go sięgnąć. Mężczyzna upadł, a chłopak ruszył ku wyjściu z uliczki, w którym ujrzał błękitne oczy, za którymi tęsknił.
                Jasnowłosy nie mógł uwierzyć w to, co rozgrywało się przed jego oczami. Czy to naprawdę był ten sam delikatny, beztroski chłopiec, którego przywykł chronić? Czy teraz nie stanie się zbędny, gdy on potrafi tak wiele zrobić sam? Patrzył w miodowe oczy, które spoglądały ku niemu... przepraszająco? Zupełnie jakby chłopak nie chciał, by on widział, że wcale nie jest bezsilny i zdany na jego pomoc. Czyżby on tak zawsze udawał? Był taki nieporadny, by inni czuli, że muszą być przy nim, by mu pomóc? Wydawało się to być całkiem sensowne. Nie wyglądał na kogoś, kto umiał tak wiele, nikt więc nie szedłby za nim szukając ratunku. Za to idealnie nadawał się na kogoś, kogo można było chronić... Co jednak było prawdą, a co kłamstwem? Czy to był ten sam chłopak, którego zdążył pokochać? Teraz nie było czasu, by nad tym rozmyślać. Wyciągnął ku niemu dłoń.

                Chłopak patrzył w błękitne oczy, widząc w nich cień strachu. Czy nie wydawał się być teraz straszniejszy od tych, którzy go zaatakowali, gdy on potrafił ich pokonać? Czy teraz mężczyzna się go bał? Czy opuści go dlatego, że nie trzeba go chronić? W jego umyśle kołatało się tak wiele myśli. Tak naprawdę sam nie wierzył, że udało mu się zrobić cokolwiek bez pomocy innych. Nie chciał więc być zdany na siebie, bo „przecież sobie poradzi”. Wiedział, że bez niego nie poradzi sobie nawet w najprostszej czynności. Nie będzie potrafił oddychać bez świadomości, że on robi to dla niego. Ujął jego dłoń i razem uciekli w bezpieczne miejsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz