Translate

środa, 14 sierpnia 2013

Historia poza tematem numer sto sześćdziesiąt jeden: Stanąć o własnych siłach - Część jedenasta.

Będąc szczęśliwymi nie zauważamy, że możemy być jeszcze szczęśliwsi, a widząc drogę ku temu zaczynamy żałować tego mniejszego szczęścia, które musimy poświęcić. Rok akademicki ma się ku końcowi i trójka przyjaciół rozmyśla nad tym, co zyska, a co straci w czasie rozłąki.

Stanąć o własnych siłach
Część XI

                Pewni już najlepszej metody życia w tym pokręconym świecie, kontynuowali sposób w jaki przeżywali kolejne dni. Poranki spędzali na uczelni, po powrocie w swoich domach jedli obiad, by popołudnie spędzić na powtarzaniu wiadomości, co zaś nie trwało zbyt długo i pozwalało im wieczór spędzić we wspólnym gronie, a także powrót do domów o godzinie przyzwoitej i udanie się spać. Stali się częścią swej wzajemnej codzienności. Choć mijały dni, nie zmieniało się praktycznie nic, jedynie coraz bardziej przywiązywali się do siebie. Wiedzieli już jaki jest dźwięk wzajemnych kroków, w jakiej kolejności zjawią się w ustalonym miejscu. Byli szczęśliwy z powodu tej przewidywalności, która zapewniała im stabilną przyszłość. Jednak mieli tu jedynie siebie. Żadne z nich nie znalazło innych przyjaciół, poświęcając czas na spotkania w tej właśnie grupie, a nie poznawanie kolejnych ludzi. Nie mieli więc również nikogo, kogo mogliby kochać. Lecz tak było najlepiej, skoro i tak nie mogli być tak blisko przez cały czas. Wspólnie spędzony czas dawał im wystarczająco wiele szczęścia, by nie wyszukiwać go w innych miejscach lub u innych ludzi. A jednocześnie powrót do domu nie wydawał się tak bolesny, jeśli nie musieli żegnać nikogo, kogo darzyliby uczuciem. Tak właśnie było najlepiej, stonowana harmonia szczęścia, przyjaźń. Nie wiedzieli jednak jak wiele się zmieni przez najbliższy czas.
                Dni, choć tak sobie podobne były też różne. Wypełnione odmiennymi emocjami, słowami. Choć czuły, myślały i mówiły wciąż te same osoby, to sposób w jaki to robiły choćby w najmniejszym stopniu różnił się od tego z dnia poprzedniego. Zbliżali się do siebie. Najbardziej zaś jednoczył ich chłopiec o miodowych oczach, który mimo wszelkich przeciwności zawsze był szczęśliwy. Swym uśmiechem rozjaśniał nawet najciemniejsze dni, sprawiał, że ludzie w okół również nie mogli powstrzymać się od choćby maleńkiej radości. To dzięki niemu życie dwójki jego przyjaciół się odmieniło.
                Każde z nich zmieniło się na lepsze i nie można było temu w żaden sposób zaprzeczyć. Stali się wobec siebie bardziej ufni, uśmiechali się częściej, poznali smak szczęścia. Potrafili rozmawiać i słuchać, nauczyli się tego, dzięki wspólnym rozmowom. Nikt nikomu nie przerywał, ale i nigdy nie panowała cisza. Potrafili zrozumieć, kiedy należy co powiedzieć i jak się zachować w pobliżu reszty z nich. Mimo, iż dawniej, gdyby usłyszeli, że zaprzyjaźnią się z ludźmi o takich właśnie charakterach, na pewno uznaliby, że mówiący musiał uderzyć się mocno w głowę, to teraz byli dumni, że mogą nazwać siebie nawzajem przyjaciółmi.
                Najstarszy z nich, zawsze samotny i poważny, nauczył się uśmiechać. W końcu, po długim czasie uznawania, że śmiech jest czymś bezsensownym, sam potrafił roześmiać się szczerze. Zwłaszcza, gdy słuchał opowieści swojego najmłodszego przyjaciela, który umiał z zapałem opowiadać nawet o przechodzeniu przez ulicę. Dzięki temu on sam również zrozumiał, że nawet najbardziej błahe rzeczy mogą być cenne i godne opowieści, jakimi raczył ich ten chłopiec. To dzięki niemu zaczął dostrzegać piękno świata, zastanawiając się, jak on by opidał każde z mijanych zjawisk. Zaczął nawet pisać krótkie, acz piękne wiersze, by również opisywać świat, równie pięknie jak ten chłopiec o czystym sercu.
                Jasnowłosy zaś nauczył się nieco empatii. Zwykle zarówno on jak i jego brat mówili prosto to, co myślą. A raczej głównie ukrywali wszystkie swe uczucia, a także nie potrafili rozpoznać emocji innych, więc gdy już coś powiedzieli, nie mogli zrozumieć, czemu ktoś się na nich denerwuje. Teraz już było mu nieco łatwiej zrozumieć, co sam czuje i co czują inni. Nauczył go tego ten chłopiec o miodowych oczach, który potrafił zgadnąć każdą jego myśl, pocieszyć go, gdy był smutny i bez żadnych oporów opowiadać o każdej swej emocji, co pozwalało zrozumieć, jak zachowuje się osoba, która czuje właśnie to, co on czuł. Obserwowanie go pomagało nauczyć się odróżniania emocji i rozumienia tego, co samemu ma się w sercu.
                Najmłodszy z nich zaś nauczył się nieco spokoju. Zwykle był roztrzepany i nie potrafił zapanować nad tym, co robił i mówił, czasem raniąc innych nieświadomie lub przeszkadzając im w czymś ważnym i denerwując ich. Jednak teraz, gdy obok miał dość poważnych przyjaciół, z obserwacji ich zaczął rozumieć, kiedy należy ucichnąć i zacząć słuchać. Nauczył się ich pocieszać i sprawiać, by się uśmiechnęli. Zawsze marzył o tym, by wszyscy w okół niego byli szczęśliwi i teraz spełniał to marzenie, podziwiając uśmiechy swych przyjaciół.

                Wkrótce zaś nastał czas kolejnych egzaminów, które przebiegły podobnie jak te zimowe. Jednak one zwiastowały rozłąkę. Już niedługo miały się zacząć wakacje, które każde z nich spędzić miało w innym miejscu. Choć cieszyli się, że znów ujrzą swych bliskich to jednocześnie czuli się przytłoczeni świadomością, że będą tak daleko do siebie. Nie było jednak możliwości wybrać opcji, która nie zmuszała ich do utraty jednego z obrazów szczęścia. Najmłodszy z nich postanowił, że zrobią sobie wspólne zdjęcia, by mogli nawet w domu patrzeć na siebie nawzajem. Znali już wszystkie swe dane kontaktowe, więc rozmowy nie stanowiły problemu. Jednak powoli zaczynali rozumieć, że nie wiedzą jak powinno wyglądać ich życie, jeśli ich codzienność znów się zmieni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz