Stanąć o własnych
siłach
Część XXIV
Nieważne
było jak patrzyli na nich, gdy pośród nocy biegli trzymając się za ręce. Ważne
było jedynie, by jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Błękitnooki
pamiętał dobrze układ uliczek miasta, mógł szybko wrócić do domu czarnowłosego
lub znaleźć się w jakimkolwiek innym miejscu. Nie mogli biec zbyt długo, by
mieć jeszcze siłę iść dalej, a nie jedynie dobiec do połowy drogi i zatrzymać
się nagle bez czucia w nogach. Tak więc po pewnym czasie zwolnili kroku. W
takiej odległości od miejsca zdarzenia byli już bezpieczni, jednak nie mogli
się jeszcze zatrzymać. Szli teraz zwykłym, codziennym tempem. Mogło to
wyglądać, jakby byli jedynie na spacerze, lub jak długoletnia para, która
odruchowo, idąc gdziekolwiek, trzyma się za ręce przy każdej codziennej
czynności. Czy tak kiedyś naprawdę będzie? Czy nastanie dzień, w którym ich
złączone dłonie staną się codziennością? Ich kroki rozbrzmiewały wspólnym
rytmem, tworząc symfonię na wespół z równym biciem serc. Zupełnie jakby świat
stracił wszelkie dźwięki i jedynie ich oddech rozbrzmiewał echem pośród pustki.
Tak było dobrze. Gdy nie było dla nich żadnych przeszkód. Jednak jaka była ich
przyszłość?
Wkrótce
znaleźli się w pustej uliczce, a chłopak o miodowych oczach zatrzymał się
nagle. Jego towarzysz spojrzał na niego zaskoczony.
- Co się stało...? Jesteś zmęczony? – mężczyzna spojrzał w
oczy, które były mu tak cenne.
- Nie... Tylko Trochę się boję...
- Nie martw się, jestem przy Tobie...
- Boję się, bo jesteś przy mnie... – chłopak złapał mocno
jego ramię wolną ręką, gdy drugą wciąż nie puszczał jego dłoni.
- Co masz na myśli? Zrobiłem coś złego?
- Nie Ty, tylko ja... Wtedy... Widziałeś coś czego nie
powinieneś widzieć... Widziałeś mnie innego, niż chciałem być dla Ciebie... –
na te słowa blondyn zamknął oczy.
- Nic nie widziałem – powiedział, uśmiechając się
delikatnie. – Byłeś sam w ciemnej uliczce, nie było nikogo innego. Zgubiłeś się
i przyszedłem odprowadzić Cię do domu – otworzył swe błękitne oczy i spojrzał w
te należące do młodego chłopaka. – Prawda? Czy może Ty pamiętasz co innego? –
chciał, by chłopak wiedział, że niezależnie co się stanie, w jego sercu nadal
nic się nie zmieni.
- Ach, tak... Było dokładnie tak jak mówisz! Tam było tak
strasznie ciemno... Dziękuję, że mnie uratowałeś – chłopak nagle przytulił
towarzysza i wyszeptał do jego ucha. – Nigdy mnie nie opuścisz, prawda? – te słowa
nieco zaskoczyły mężczyznę, który zamarł bez ruchu i zarumienił się
intensywnie. – Prawda...?
- Oczywiście. Przecież nie mam powodu, by Cię zostawiać... I
mam powód, by być przy Tobie...
- Jaki powód...? – chłopak spojrzał mu w oczy z
zainteresowaniem.
- Bo ja... Ech, nie wiem jak Ci to powiedzieć...
- Możesz zrobić coś, co sprawi, że zrozumiem. Zawsze tak
robisz, prawda? Nie mówisz, że Ci na kimś zależy. Ty zajmujesz się nim, by
wiedział, że może na Ciebie liczyć. Teraz zrobię to samo, wiesz? Też muszę Ci
coś powiedzieć... Ale tym razem nie użyję do tego słów, dobrze?
- Dobrze... – błękitnooki nieco się zarumienił. Wyglądało to
w pewnym sensie zadziwiająco, gdy on, tak poważny i silny, wydaje się być
bardziej zagubiony niż uroczy młodzieniec przed nim.
- Zamknij oczy... – blondyn wykonał polecenie. Chłopak
stanął na palcach i złożył delikatny pocałunek na jego policzku. – Tyle wystarczy,
byś zrozumiał... A nie jest to zbyt wiele, jeśli byś nie chciał...
- Wiesz... Dokładnie to samo chciałem Ci powiedzieć – wyższy
mężczyzna dgarnął włosy z czoła młodszego, by złożyć na m pocałunek.
- Nic się nie zmieni, prawda?
- Kiedyś wszystko się zmieni... Ale nie martw się. Zmieni
się na lepsze – mężczyzna delikatnie zmierzwił włosy towarzysza. – Wracamy?
- Ach, już chyba najwyższy czas. Kiku musi się strasznie
martwić...
- Chodźmy go uspokoić.
- On jest trochę jak mama, ciągle się martwi, robi takie
dobrze jedzonko i nam je daje.
- Więc my mamy być jego dziećmi? – zawsze poważny
błękitnooki tym razem zaśmiał się szczerze.
- Jeszcze trzeba znaleźć mu kogoś miłego, żeby była mamusia
i tatuś! – obaj zaczęli się szczerze śmiać, zmierzając ku miejscu, w którym
powinni się znaleźć. Nie puszczali swych dłoni choćby na chwilę.
Jak
wiele miało się zmienić? A jak wiele pozostać niezmiennym? Młodzieniec patrzył
samotnie w nocne niebo, czekając na powrt przyjaciół. Bał się, że już nigdy ich
nie ujrzy. Nie mógł jednak pokazać, że nie wierzy w to, że sami sobie poradzą.
Czy wszystko będzie dobrze? Czy wrócą razem, czy jedynie jeden z nich? Jak będą
wyglądać, gdy staną przed nim. Nie chciał myśleć o tym, że cokolwiek mogłoby
się im stać. Jednak nie mógł powstrzymać się od myśli, że coś może ich
rozdzielić. Nawet, jeśli wrócą, to czy nic się nie zmieni? Czy wciąż będzie im
potrzebny, czy może oni pozostaną jedynie w dwójkę, już go nie potrzebując? Nie
chciał o tym myśleć. Chciał jedynie jeszcze choćby raz ujrzeć uśmiech na ich
twarzach. Wkrótce usłyszał pukanie do drzwi i poszedł je otworzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz