Stanąć o własnych
siłach
Część XXV
Czy
powinno się być szczęśliwym przewidując swą samotność? Czy wolno być smutnym,
widząc czyjeś szczęście? Jak należy zachować się, gdy w okół jest tyle
sprzecznych emocji? Czarnowłosy patrzył na swoich przyjaciół, którzy z
błąkającymi się po twarzy uśmiechami, które próbowali ukryć, przepraszali za
sprawione zmartwienia i tłumaczyli, że już wszystko jest dobrze. Przyglądał się
ich złączonym dłoniom, które natychmiast rozdzielili i schowali za siebie, gdy
go ujrzeli. Czyżby wstydzili się przed nim swych uczuć? Czy może uważali, że
okazywanie ich byłoby równie niestosowne, co jedzenie na oczach umierającego z
głodu? On starał się nie przejmować niczym i jedynie uśmiechać, patrząc im w
oczy. Cieszył się, że nic im nie jest, lecz obawiał się, że pozostawią go
kiedyś samego.
Reszta
wspólnego czasu tego dnia upłynęła spokojnie, choć Feliciano z niewiadomych
powodów, gdy szli spać, zaczął obiecywać Kiku, że będą grzeczni i on może spać
spokojnie. Błękitnooki zaś jedynie rumienił się myśląc o tym, co chłopak miał
na myśli przez niegrzeczne zachowanie, którego obiecał unikać. Dwoje przyjaciół
jak zawsze zajęło jedno posłanie, choć tym razem obaj uśmiechali się przez sen.
Jedynie jeden nie mógł zasnąć mimo coraz późniejszej pory. Zaczął tęsknić za
domem, pierwszy raz od dawna, choć już zdążył zdecydować, że niedługo
przestanie do niego wracać. Lecz teraz czuł, że jedynie tam może być. Czemu? Bo
tam wiedział, że ktoś na niego czekał. Choćby młodsze rodzeństwo rozeszło się
po świecie, starszy brat zawsze był przy nim. Niestety, nikt nie jest
wieczny... Nie chciał jednak o tym myśleć, nie chciał nigdy choćby nawet przez
chwilę, pomyśleć, że jego mogłoby zabraknąć... Czuł jednak, że jego
przeznaczenie coraz bardziej zbliżało się do samotności. Ludzie młodsi od niego
już dawno znaleźli tych, których chcą mieć przy swoim boku, on obserwował jak
to samo robią jego przyjaciele. Jego rodzeństwo było coraz starsze, więc nie
był im już tak potrzebny jak dawniej. A on wciąż pozostawał niezmienny, nie
znalazł nikogo, dla kogo mógłby żyć, nie miał też nikogo, kto by go
potrzebował, a ludzie w okół tak szybko się zmieniali, jakby mieli zniknąć nim
nastąpi brzask. Patrzył przez okno jak księżyc ustępuje miejsca słońcu. On też
zawsze usuwał się w cień. Czy tak musi być? Czy jedno istnienie musi odejść, by
pojawiło się inne w jego miejscu? Czy zawsze musi być ktoś niepotrzebny?
Gwiazdy odległe jeszcze nie zostały całkowicie zagłuszone światłem tej bliższej,
Słońca. Widział jak punkcik za punkcikiem ich światło zdaje się znikać, gdy
pomarańczowa kula wspina nie po nieboskłonie. Jednak one nie znikały, nie
bladły, to jedynie złudzenie. Więc czy i on nie powinien obudzić się ze snu i
ujrzeć to, co jest prawdą? Gwiazdy wciąż święcą, nawet, gdy ich nie widzimy. On
też pozostaje potrzebny nawet, gdy nie będzie sam o tym wiedział, gdy kto inny
zajmie jego dotychczasowe miejsce, dla niego pozostanie inne. Czemu jednak on
był jedyną osobą, którą nie zdawała sobie z tego sprawy?
Minuty
mijały, a poranek niepowstrzymanie wkradał się do pomieszczenia swym światłem.
Mężczyzna w końcu zasnął, by przespać choć kilka godzin przed popołudniową
zmianą. Jego przyjaciele obudzili się dużo wcześniej niż on. Jednak nawet nie
pomyśleli o tym, by odejść bez słowa. Obaj zaczęli sprzątać to, co pozostało po
wspólnym wieczorze, starając się być tak cicho, jak tylko było to możliwe.
Chłopiec o miodowych oczach nawet wiele razy poprawiał przyjacielowi kocyk, by
ten się nie przeziębił. Czekali aż młodzieniec się obudzi, a gdy to nastąpiło,
a on ich ujrzał, czuł się niewyobrażalnie szczęśliwy. Nie zostawili go nawet
wtedy, gdy mieli ku temu pełne prawo. Czekali, choćby po to, by się pożegnać, a
w dodatku zrobili dla niego tak wiele. Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, gdy
jego najmłodszy przyjaciel przytulił go mocno. Nawet niepewnie odwzajemnił
uścisk, uspokajając go, gdy ten mówił o tym, jak bardzo martwił się, że on już
się nie obudzi, bo przecież zawsze wstawał tak wcześnie. Przepraszał za
sprawione zmartwienie i wytłumaczył powód zaistniałej sytuacji, lecz jego
przyjaciele jedynie przerwali potok jego przeprosin, zapewniając, że nic złego
się nie stało, a on jedynie powinien mniej się stresować i bardziej o siebie
dbać. Z każdym ich słowem czuł się coraz szczęśliwszy, wiedział już, jak ważny
musi dla nich być, widział ich oczy, gdy patrzyli na niego. Tego wzroku nie
można było udawać. To jeden z tych błysków w oczach, które rozpalane są wielkim
żarem w sercu. Teraz już wiedział, że nie zostanie przez nich osamotniony.
Jednak zaczął myśleć, że może być dla nich ciężarem, gdy będą chcieli być sami,
a będą obwiniać się, że on nie ma nikogo, kto mógłby podać mu rękę, gdy oni
będą zbyt daleko. On sam nie wiedział, czy kiedykolwiek się to zmieni. Chciał
jednak jedynie patrzeć na szczęście innych. Nie potrafił jeszcze zrozumieć, że
są ludzie, ktrych uszczęśliwi jego uśmiech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz