[Mała informacja: jadę na HetaDay, nie będzie mnie od jutra, a raczej dziś rana, aż do dnia dziewiętnastego sierpnia tego roku. Dlatego dziś już dodaję jutrzejszą notkę, dziewiętnastego napiszę również dwie.]
Stanąć o własnych
siłach
Część XVI
Czarna
noc idealnie współgrała z włosami młodego mężczyzny, spoglądającego niepewnie w
kierunku księżyca. Czy wszyscy ludzie znajdą swe szczęście? Nie wiedział, czemu
o tym myślał, jednak czuł, że ma bardzo blisko siebie tych, o których w takich
momentach powinien pamiętać. Spojrzał na uśpione rodzeństwo w łóżkach, ich
twarze były tak urocze, niezależnie od ich wieku. Oni kiedyś dorosną, założą
własne rodziny... On również niedługo się wyprowadzi, już odkładał pieniądze,
by wykupić na własność mieszkanie, w którym mieszkał. Zauważył, że i jego brat
ostatnio często odbiera telefony od kogoś mu nieznanego. Mężczyzna był bardzo
szczęśliwy, rozmawiając z tą osobą. Czyżby ten ktoś stawał się dla niego ważny?
Młodzieniec chciał mieć nadzieję, że jego brat będzie uśmiechał się szczerze.
Spojrzał znów przez okno w uśpioną noc. Wiedział, że gdzieś daleko od niego
jest ktoś, kto teraz potrzebuje szczęścia. Zastanawiał się czy tych dwoje
zrozumie to, co on widzi patrząc na nich. Przypominał sobie jak patrzyli sobie
w oczy i uśmiechali się na swój sposób. Choć tak odmienni, pasowali do siebie
idealnie. Roztrzepany chłopak i opiekuńczy młodzieniec. Obaj byliby sobie
niezmiernie potrzebni. Jeden potrzebował kogoś, kto by o niego dbał, drugi kogoś, o kogo może
dbać. Czy nie było to idealne połączenie? Nie potrzebowaliby nikogo innego niż
siebie nawzajem, byliby szczęśliwi. A on? Czy on kiedykolwiek znajdzie cel w
swoim życiu? Wydawało mu się, że znalazł, gdy spojrzał na stos książek jak i
uśpioną twarz starszego brata. Chciał dbać o swą rodzinę, sprawić, ze wszyscy
będą szczęśliwi, a to miało dać mu radość. Jednak nie miał nikogo, z kim mógłby
dzielić się szczęściem. Choć miał liczną rodzinę, nie potrafił znaleźć kogoś,
kogo kochałby w sposób wyjątkowy. Oni byli sobie równi, niezależnie od płci i
wieku. Nie mógł pokochać któregoś z nich bardziej niż reszty. Chciał w końcu
znaleźć kogoś, kogo kochałby w inny sposób. Teraz jednak mógł jedynie patrzeć w
puste niebo bez gwiazd, których światło zblakło przy pełni księżyca.
Rankiem
znów pomagał bratu w opiece nad młodszym rodzeństwem. Najstarsi robili jedzenie
dla całej gromadki i pomagali ubrać się najmłodszym, średni nakrywali d stołu.
Najmłodsi nieco zazdrościli starszym tego, czego nie potrafili zrobić sami.
Taki właśnie był ten dom. Ten, który potrafił najwięcej był najbardziej
szanowany i podziwiany. Być może to właśnie wpłynęło na młodzieńca, który
zatracił radość życia pośród milionów stron książek. Teraz próbował ją
odnaleźć, zmieniając wiedzę w umiejętności. Jak na razie udało mu się kilka
razy doradzić rodzeństwu, które źle się czuło, jednak wciąż nie miał praw, by
samemu im pomagać, potrzebował opinii prawdziwego lekarza, który zgodnie z
prawem przepisałby dzieciom to, co on już dawno miał w swej głowie. Czuł się
przez t w pewien sposób zniewolony, niepełny. Wiedział, że nie przyspieszy
dnia, w którym to uczucie by się skończyło, jednak pragnął szczęścia wynikające
z bycia potrzebnym. Nie wystarczyło mu już to, że rodzeństwo prosiło go o pomoc
przy lekcjach i chwaliło jego wiedzę. Chciał, by wielu ludzi było mu
wdzięcznych, chciał, by już nigdy nie był tym drugim. Teraz najważniejszy był
jego starszy brat, on był tylko zastępstwem w czasie, gdy mężczyzna był zajęty.
Dwójka jego przyjaciół wspaniale radziłaby sobie bez niego, on był tylko
maleńką iskrą, która rozpoczęła ten płomień. Nie potrafił zrozumieć, że wiele
rzeczy nie zdarzyłoby się bez niego. Chciał wiedzieć, że jest ważny. Postawił
więc stać się kimś, z czyją opinią nikt nie mógłby dyskutować. Chciał
jednocześnie był jak najbardziej przydatnym. Postanowił już dawno, gdy tylko
zdobędzie prawa lekarza zrobi wszystko, b y stać się neurologiem. Nikt nie
potrafił zrozumieć tego, co krył ludzki mózg. On chciał stać się jego panem.
Chciał móc pomóc wtedy, gdy nie było już nadziei, zrozumieć to, czego nikt nie
mógł pojąć. Chciał sprawić, by już nigdy zabawa rodzeństwa nie została uciszona
z powodu bólu głowy jego starszego brata. Chciał sprawić, by nikt nie musiał
już uskarżać się na ból. W końcu i on powstawał w mózgu, prawda? Gdyby tylko
udało się go powstrzymać przed jego narodzeniem... Znaleźć jego źródło, nim
zacznie się cierpienie... To stało się teraz jego nowym celem.
Gdy
zasypiał nie wiedział, jak bardzo będzie mu kiedyś ta wiedza potrzebna. Zamykał
czy w spokoju, bez obawy, że sen przywiedzie niechciany obraz. Nie mógł
spodziewać się, że kiedyś życie stanie się gorsze od najstraszniejszych
koszmarów. Teraz jednak trwał czas słodkich snów, a on miał powodów, by żyć i
być szczęśliwym. Wszyscy w okół niego byli w stanie uśmiechać się niewinnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz