Si tu périras....
- W związku z zaistniałą
sytuacją nie możemy jednak wykonać żadnych kroków – powiedział Niemcy zimnym
głosem. – Sam jest za to odpowiedzialny. Złamał konwencję.
- Ale przecież nie będziesz
go skazywać na powolną śmierć! – krzyknąłem. Miałem dość jego zimnego
wyrachowania.
- Sam się na nią skazał
prowadząc eksperymenty.
- On tylko chciał pomóc
ludziom! Energia atomowa miała zostać wykorzystana do uzyskania tańszej
energii, doprowadzenia jej do wszystkich wsi, a także do leczenia m.in chorób
nowotworowych. Nie zamierzał robić z niej broni!
- Tak silna energia do
leczenia? Gdyby naprawdę Instytut zajmował się leczeniem jego wybuch nie
przyniósłby aż tylu strat.
- A ile przyniósł?! Nie
wysadził przecież całego państwa! Jedynie ośrodek naukowy!
- Tak go bronisz? Sam też
poniosłeś straty! Jak tak Ci na nim zależy to sam zapłać za odbudowę! I możesz
od razu zbierać pieniądze na naprawę skutków jego działań na całym świecie.
- Widzę, że zapomniałeś, że
dzięki użyciu energii atomowej do leczenia na małą skalę większość osób jest
już na nią odporna. Nie przynosi już tylo strat ile przyniosła w XX i XXI
wieku. Teraz podajemy ją przecież jak antybiotyki, potrafimy się przed nią
chronić. Będę łaskaw Ci przypomnieć, że dlatego uruchomiliśmy program ochrony
przed zniszczeniami atomowymi, bo Ameryka użył tej broni w wojnie przeciwko,
jak on to nazwał „terroryzmowi”. Byliśmy wtedy zaślepieni, prawda? Gdy po
latach okazało się, że robił dokładnie to samo co Ty. Ale nazwał to „niesieniem
demokracji”. To jak krucjaty Twojego brata. A to może dlatego mu po tym
wszystkim pomogłeś, co? Gdy w czasie wojny wybuchł nad nim samolot z kolejną,
już trzecią w historii użytą w wojnie, bombą
atomową, którą, tym razem, chciał zrzucić nad Koreą Północną, Ty
pierwszy biegłeś z pomocą. Bo był taki jak wy! Jak Twój brat zmuszał ludzi do
swych przekonań. Demokracja? Chrześcijaństwo? Grunt to mieć powód do wojny. I
tak samo jak Ty był bezwzględny i żądny krwi tych, których uważał za gorszych.
Bo w końcu to on był tym „sprawiedliwym” tak jak Ty kiedyś byłeś tym „lepszym”.
A teraz, gdy w wyniku tej samej energii, tworząc te same, lecz na dużo mniejszą
skalę skutki, ucierpiał Anglia przez zwykłą chęć szybszej pomocy ludziom, Ty
odsuwasz się od niego. Czemu? Bo on odrzucił to, co kiedyś wszystkim wcisnął
Twój brat? Teraz każdy już to odrzucił. Jesteś wściekły za postępującą
laicyzację świata, bo w końcu chrześcijaństwo to „prezent” od Twojego brata
dany na siłę całemu światu. Dlatego pomogłeś jednemu z ostatnich krajów
chrześcijańskich. A kraj, który przed odrzuceniem wiary na rzecz nauki, jak też
zrobiły wszystkie wysoce ucywilizowane kraje, był anglikański, jest w Twoich
oczach gorszy? Myślisz tylko o sobie, nie interesujesz się tą sprawą, bo Ciebie
ona nie dotyczy. Ja byłem bliżej, wiesz? Poniosłem straty, w przeciwieństwie do
Ciebie. A mimo to chcę mu pomóc. Wiesz jaka jest zaleta tego, że to nie stało
się u Ciebie? Bo jeśli zniszczona zostałaby Twoja wchodnia granica, to na pewno
straty byłyby nieporównywalnie większe i dosięgłyby kogoś, kogo nie powinny. Znów ucierpiałby ktoś, komu powinienem być
wdzięczny. Wiesz jak mało możemy mieć przyjaciół, a ja już kiedyś zawiodłem
kogoś, kto na mnie liczył. Nie zrobię tego ponownie. A Ty, jak masz to w
zwyczaju, możesz pozwolić na głód, choroby i śmierć. Ja nie zamierzam.
- Rób co chcesz. Niech
zgłoszą się osoby, które są tego samego zdania co Francja – zobaczyłem, że są ludzie,
którzy mnie popierają. Jednej osoby się spodziewałem. Mimo, że sam przeżywał
teraz kryzys, Polska podniósł nieśmiało rękę. On chyba by sam głodował, ale
oddał innym ostatnią kromkę chleba. Jego oddziały pomagały mi w XVIII i XIX
wieku, w XX pomógł Anglii. Teraz, w XXII znowu nam pomaga. Nam, bo zrozumiałem,
że jeśli zginie Anglia, ja nie będę miał powodu, by żyć.
Kiedy to wszystko się zaczęło? Kiedy to wszystko się
zmieniło? Pamiętam pierwszy dzień po wybuchu. Tak naprawdę byłem... Być może
szczęśliwy. Miałem nadzieję, że teraz będę mógł go zdobyć. Może było to
egoistyczne, ale naprawdę tak myślałem. Jego cierpienie... Czekałem aż
przyjdzie do mnie prosić o pomoc, a ja ofiarnie zgodzę się zaopiekować
zniszczonymi terenami. Oczywiście jeśli będą w moich granicach. W dzisiejszym
świecie utracenie rejonów naukowych było prawie równe utraceniu państwa.
Kosztowały zwykle biliony world'ów, waluty zgodnej dla całego świata, równej
dawnym 100 dolarów amerykańskim za jeden world, zebrani tam byli ludzie o
najwyższej inteligencji w całym kraju. Zwykle były skumulowane w jednym z
obrzeży państwa, by ich ewentualne zniszczenie nie przyniosło zbyt wielkich
strat. Prawda była jednak taka, że gdziekolwiek by nie były straty byłyby
porównywalne. W porównaniu z pieniędzmi jakie na nie przeznaczono to czy razem
z nimi zniknęła by mała, pusta wioska, czy pół kraju ze stolicą na czele było
prawie bez znaczenia. Wartość stolicy stanowiła nikły procent wartości
niektórych instytutów w aglomeracjach naukowych. Tak więc, gdy Anglia utracił
całą aglomerację stał się wart tyle co w XXI wieku warte były afrykańskie
wioski w porównaniu z europejskimi stolicami. Teraz mogłem wykupić go całego za
wartość równą jedynie rocznej pensji dyrektora Instytutu. Instytutu Pożytku
Publicznego, który wybuchł niszcząc całą aglomerację. Taka była wada budowania
kilkuset piętrowych budynków. Miasto mieściło się w jednym wieżowcu. Kiedyś
podobny wybuch zniszczyłby co najwyżej jedno miasto, może nawet nie całe, w
końcu promieniowanie zajęło jedynie koło o promieniu blisko stu kilometrów. W
XX i XXI wieku zdarzały się o wiele większe katastrofy. Jednak wtedy znikało
jedno miasto, wyspa, może kilka wiosek. Bo skupiska ludzkie były rozległe.
Teraz to co kiedyś zajmowało 100 km^2 teraz zmieści się na 1 km^2. Czyli tak
naprawdę ponosimy stukrotnie większe straty niż kiedyś, w wyniku tej samej
katastrofy. Gdy usłyszałem co się stało bardziej zająłem się uszkodzeniami w
Sangatte i Calais niż tym, że on prawdopodobnie nie dożyje do wiosny. Jedyne
dochody państwa pochodziły zwykle z instytutów badawczych. Nie było już miejsca
na pola. Jedzenie wytwarzano syntetycznie w laboratoriach. Nie było dróg, tylko
urządzenia teleportacyjne. Tak bardzo tęskniłem za randkami na świeżym
powietrzu... Powietrze, właśnie... Ono też już było sztuczne. Ludzie nie
wychodzili na zewnątrz od zniknięcia warstwy ozonowej, zniknęły wszelkie
rośliny. Tlen wytwarzany był w specjalnych fabrykach. Wytwórnie zarówno
jedzenia, wody jak i tlenu mieściły się zwykle w aglomeracjach naukowych, by
nie zabierać miejsca w przeludnionych i tak krajach. Tak więc jego zapasy wody
i pożywienia niedługo się skończą, tlen też był już na wyczerpaniu. Od początku
wiedziałem, że istnieje możliwość, by Anglia korzystał z mojej aglomeracji
naukowej. Byłem najbliżej, spokojnie mógłbym transportować do niego wszystkie
potrzebne substancje. Wystarczyło połączyć moje Bolougne-sur-Mer i jego Lydd,
tyle wystarczyło, byśmy, może biedniej, ale wspólnie przeżyli. Mógłbym nawet
przelewać mu pieniądze, tak jak teraz miałem nadzieję, że zrobią inne kraje.
Jednak wtedy, pierwszego dnia, byłem tak naprawdę szczęśliwy. Odwieczny wróg,
do przyjaźni z którym zmusił mnie XX wiek... Mimo tak wielu wspólnych przeżyć w
wieku zarówno XX jak i XXI, nie żywiłem do niego sympatii, chociaż niechęć nie
była aż tak ogromna. Miałem nadzieję na możliwość przejęcia go, zdobycia jak w
XI wieku. Ale z jeszcze większą hańbą dla niego. Bez walki, na mocy ustawy, za
moje pieniądze, których on już nie miał. Wystarczyło poczekać do jesieni... A
lato właśnie rozkwitało... Wystarczyło kilka tygodni, by on musiał mnie błagać
o pomoc. I w końcu to zrobił.
Gdy usłyszałem jego głos w interkomie, informujący,
że zaraz pojawi się u mnie, byłem z siebie dumny, szczęśliwy. Czułem się niczym
niegdysiejsi bogowie. Potężny. Jego życie i śmierć zależały ode mnie. Jego los
był w moich rękach. Tylko ja mogłem mu pomóc dopóki nie uzbiera pieniędzy na
odbudowę aglomeracji naukowej. Chciałem słyszeć jak błaga o pomoc. Chciałem
widzieć łzy w jego oczach. To było chore. Podniecenie wynikające z czyjegoś
cierpienia. Zemsta za wszystkie wielkie wojny. Władza, siła, jego uległość. To
wszystko o czym zawsze marzyłem. I nagle wszystko zniknęło. Stanął przede mną.
Niczym pies ze schroniska, stał jeszcze wiek temu przed rozkapryszonym
dzieckiem. I tak jak dziecko mogło go odrzucić, bo był za stary, tak ja mogłem
odmówić pomocy ze względu na dawne wojny. Mogłem zrobić to legalnie. Świat stał
się instynktowny. Nikt już nie kochał, nikt nie pomagał, sieroty żyły w
wieżowcach pozbawione nadziei, starcy często byli wraz z nimi, musieli zajmować
się sobą nawzajem. Istniała jedynie konwencja zakazująca szkodzić innym. Nikt
jednak nie kazał pomagać. Pomoc była jedynie wolą ludzi. I ja też mogłem teraz
zdecydować jakkolwiek chciałem. Personifikacje stały się bytami zgoła
oddzielnymi. Nie istniała już demokracja, więc to my decydowaliśmy, tak jak
kiedyś władcy absolutni czy dyktatorzy. Musieliśmy sami się o siebie troszczyć.
Najpierw chciałem zmusić go do błagania o pomoc, jednak sam jego wygląd działał
lepiej niż serki próśb. Był brudny i wychudzony. Jedzenie pewnie już się skończyło,
lub było go wyjątkowo mało. Usta miał suche, spierzchnięte, jakby umierał z
pragnienia. Twarz szarą, bezbarwną, jakby jego organizm powoli obumierał z
niskiej ilości tlenu. Zamiast czekać na to co powie postanowiłem zaprowadzić go
do kuchni i nakarmić. Oddychał głęboko, jakby chciał nabrać powietrza na zapas.
Przestraszyłem się. To mogło doprowadzić do hiperwentylacji. Zwróciłem mu na to
uwagę, uspokoił oddech. Martwiłem się. Tak, naprawdę się o niego martwiłem. O
tą samą osobę, którą wcześniej chciałem doprowadzić do płaczu. Posadziłem go
przy domowej maszynce do tworzenia tlenu. Dopiero potem zrozumiałem, że
powinienem go pilnować, zamiast zajmować się jedzeniem. Chwilę później
usłyszałem huk. Arthur zemdlał. Tak jak sądziłem doprowadził do hiperwentylacji.
Postanowiłem się nim zaopiekować. Położyłem go w swoim łóżku. Być może miałem
na coś nadzieję, na to, że odwdzięczy mi się w jakiś sposób. Nie zamierzałem
również spać na kanapie. Będziemy spać razem. W końcu tak jest bezpieczniej,
prawda? Nie spadnie z łóżka, a jeśli nawet to od razu go podniosę... Gdy on
leżał w mym łóżku zadzwoniłem do osoby, która jako jedna z założycieli Unii
Światowej mogła nam pomóc. Ludwig jedynie zwołał konferencję. Udało mi się
tylko osiągnąć pomoc finansową kilku krajów, o ironio, tych biedniejszych. Nie
licząc oczywiście Polski i Litwy, którzy w ostatnim czasie bardzo się rozwinęli,
dorównując już Japonii, który swoją drogą też zaoferował pomoc, jednak naukową.
Tak więc
zrezygnowany wróciłem do domu. Usiadłem na łóżku i obserwowałem otwierające się
oczy Anglii. Spojrzałem na kalendarz. Pewnie teraz spadałyby liście, gdyby były
drzewa. Muszę się nim zająć... Muszę. Sam nie przeżyje do wiosny. Niczym małe,
porzucone kocię. Jego los był w moich rękach. A ja nie planowałem już czekać na
jego śmierć. Moje zachowania przekładały się na decyzje rządu. Jeśli dam mu
jeść rozpoczną się dostawy pokarmu, jeśli dam mu pić, rozpoczną się dostawy
wody, jeśli znów ustawię go przy maszynie tlenowej rozpoczną się dostawy tlenu.
Wszystko zależało ode mnie. Wystarczyło dać mu kilka banknotów, by nasze banki
zaczęły współpracować.
- Obudziłeś się? – zapytałem niepewnie.
- Tak, nie martw się, zaraz wracam do domu...
- Nie wracasz. Przygotowałem Ci kolację. W czasie jak będziesz
jadł napuszczę wody do wanny i się wykąpiesz. Poszukam jakieś piżamy dla
Ciebie...
- Co? Ty chcesz, bym tu zamieszkał?
- No oczywiście! Co ja mam niby innego zrobić? Dać Ci umrzeć?
Wiem, że masz mnie za najgorszego, ale nie jestem taki. Pomogę Ci.
- Ile?
- Co „ile”?
- Ile mam Ci za to zapłacić?
- Nic. Wystarczy, że jesteś teraz na mojej łasce.
- Nie potrzebuję jej.
- To czemu wyglądasz gorzej niż po drugiej światowej?
- Bo jest gorzej. Wtedy sobie poradziłem to teraz też.
- Teraz siedzisz tutaj i słuchasz braciszka Francji.
- Może jeszcze mam Cię tak tytułować?
- Nie, „wielmożny łaskawco” w zupełności wystarczy – zaśmiałem się.
Widziałem gniew w jego oczach, więc poklepałem go po wychudłym ramieniu. –
Żartowałem. Może być nawet „pieprzony żabojad”, tylko stąd nie odchodź.
- Dobra... Ale nie mam jak Ci zapłacić.
- I nie musisz. Ja i tak ciągle produkuję nadwyżki. Lepsze dać
Tobie niż wciskać na siłę na eksport, albo wyrzucać. I tak mi się na nic to
wszystko nie przyda. A przynajmniej zobaczę Twój uśmiech. Prawda?
- Chyba w snach...
- Więc chcesz, bym śnił o Tobie? O, Angleterre! – przytuliłem go
mocno.
- Odpierdziel się, żabojadzie! Łapy precz, bo pourywam! I ogólnie
wszystko przecz, bo Ci urwę...
- Niektóre rzeczy z chęcią dam Ci do rąk... – zamruczałem uśmiechając
się wymownie. Jak ja kocham się z nim droczyć!
- Zmiana Francji w eunucha za 3...2...
- Żartowałem! – przytuliłem go znowu. – O, Anleterre, jak zwykle
słodki.
- A Ty jak zwykle zboczony...
- Dopełniamy się! No, chodź do kuchni!
- Co Ty taki uczynny?
- Oj, mam dzień dobroci dla podstarzałych gentlemanów.
- Jesteś starszy...
- Ale ja się nie starzeję! Ja rozkwitam!
- Kwiatem śmierdzącym i trującym...
- O, Angleterre, przestań, bo nie dostaniesz buzi na dobranoc.
- Bardziej zainteresowany jestem kolacją...
- Już, już, gotowa! – posadziłem go na krześle. Patrzyłem jak je.
A raczej jak się stara jeść. Jego dłonie drżały. Miał problem z trafieniem
łyżką do buzi. Dałem mu na początek trochę kaszki mannej, żeby nie uszkodzić,
zapewne długo nie używanego żołądka, ale nawet z tym miał problem. Wyglądał jak
nieporadne dziecko. Może to słodkie jak ma kaszkę na koszuli i nosku, ale na
pewno nie normalne. Podszedłem do niego i położyłem mu ręczniczek pod bródką,
niczym niemowlęciu. Wziąłem od niego łyżkę.
- Co robisz?
- Karmię Cię.
- Odpuść sobie, sam umiem.
- Już lepiej jadł Kanada jak go znalazłem niż Ty teraz.
- Nie denerwuj mnie, oddawaj łyżkę.
- Otwórz buzię – powiedziałem stanowczo. Nie miałem nastroju na
żarty. Naprawdę nie uśmiechało mi się widzieć jak się męczy. A jeszcze wczoraj
marzyłem o tym. Jednak kim byłby starszy braciszek, jeśli nie opiekowałby się
młodszym?
- Ale... Nie mów o tym nikomu, dobrze? W domu... W domu jadłem
resztki przez taką słomkę... Ale nie chcę, by ktoś się dowiedział o mojej
nieporadności.
- Nikt się nie dowie. Wszystko będzie dobrze, Angleterre, zaufaj
mi.
- Dobrze – pozwolił się nakarmić. Byłem naprawdę szczęśliwy i
jednocześnie smutny... Szczęśliwy, że w końcu się mu na coś przydałem, smutny,
bo potrzebował pomocy. Wkrótce już był nakarmiony. Uśmiechał się słodko. Czułem
ciepło w sercu.
- Chcesz deser?
- Nie będę na Tobie żerował. Wystarczy mi to co, dostałem.
- Spokojnie. Mam jeszcze trochę jabłek z hodowli szklarniowej i
mogę...
- Masz prawdziwe jabłka?! Nie syntetyczne?! – zapytał z
przejęciem.
- Modyfikowane genetycznie, ale tak, prawdziwe. Wiem, że w tym
stanie nie możesz ich jeść, ale zetrę Ci je i dostaniesz papkę z cukrem.
- Cukrem... Jak ja dawno o nim nie słyszałem...
- Teraz będziesz go miał pełno. Gdy Ty inwestowałeś w syntetyczne
jedzenie ja zająłem się modyfikacją owoców i szklarni. Mam nawet trochę zwierząt.
- Kłamiesz...
- Nie. Prowadziłem badania. Jeden z wieżowców to zoo. Może
zwierzęta różnią się od tych nam znanych, bo trochę namieszanow genach, ale są.
Żywe.
- Pokażesz mi kiedyś to zoo?
- Tak. I zabiorę Cię do herbaciarni – widziałem łzy w tych
zielonych oczach. Łzy szczęścia i wzruszenia. Chciałbym, by istniały jedynie
takie łzy.
Niedługo potem nadeszła pora kąpieli.
Może to złe, może nie powinienem nawet o tym myśleć, ani tym bardziej tego
robić i o tym mówić, ale... podglądałem go. Naprawdę czułem, że musze na niego
patrzeć. Stosunki cielesne wyszły w mody już na początku tego stulecia, dlatego
już długo tego nie robiłem. Teraz patrzyłem na niego z zamiarem odtworzenia
sobie tego obrazu, gdy sam będę się kąpał. Jednak ujrzałem coś innego. Ciało,
tak szare i wychudzone nagle runęło na podłogę. Wszedłem do łazienki.
- Nic Ci nie jest? – zapytałem przerażony.
- Nie, tylko zakręciło mi się w głowie...
- Wykąpię Cię... – szybko kliknąłem przycisk napełniający wannę.
Dobrze, że nie zapomniano o takich przyjemnościach jak gorąca kąpiel.
- Co?! Ty zboczony...! – podniósł rękę, by mnie uderzyć, ale
złapałem go za nadgarstek.
- Nie zboczony, tylko zmartwiony. Przewracasz się, Angleterre,
masz problemy z jedzeniem. I posłuchaj się. Mówisz strasznie powoli. Wątpię czy
uda Ci się samemu umyć.
- Dam radę...
- Spokojnie... Zasłonisz sobie... wiesz co. Tam sam się umyjesz
jak wyjdę i potem mnie zawołasz, ale resztą ja się zajmę, dobrze?
- Ale... – rumienił się i odwracał wzrok.
- Proszę, zaufaj mi... – wkrótce zgodził się na mój plan. Umyłem
go powoli i delikatnie, jak się myje niemowlę. Naprawdę nie chciałem go
krzywdzić, ani pohańbić. Chciałem jego dobra.
Niechętnie
również zgodził się na pomoc w ubieraniu, czy na wspólne spanie. Chciał nawet
spać na kanapie, byle tylko z dala ode mnie. Jednak udało mi się go przekonać,
że to dla jego dobra. Tak bardzo się o niego martwiłem. Teraz spał plecami do
mnie, na samym brzegu łóżka. Dalej mnie nienawidzi? Czy może po prostu jest
zawstydzony? Sam już nie wiedziałem co się dzieje.
Zaczęliśmy
żyć w pewnej symbiozie. Ja mu dawałem warunki do życia, a on mi ku niemu powód.
Gotowałem dla niego. Tak, znów gotowałem. Po latach gotowych, syntetycznych
dań, gotowałem z użyciem szklarniowych warzyw i mięsa wyhodowanego w laboratoriach.
Może coś ugotowanego za pomocą fal elektromagnetycznych było gorsze, od dawnego,
powoli dojrzewającego na gazie, ale było prawdziwe, ugotowane z miłości. I tak
wciąż spaliśmy w jednym łóżku, jedliśmy w jednej jadalni. Nawet wpadłem na
pomysł wspólnych kąpieli, skoro i tak musiałem go pilnować. Chociaż trudno było
się przy nim opanować przed dogadzaniem sobie. Pamiętam jak uciekł z łazienki,
gdy zauważył, że się podnieciłem. Musiałem naprawdę bardzo się kontrolować. Ale
było warto, by móc mieć go ciągle przy sobie. Po jakimś czasie zauważyłem, że
przestał się krępować, nie zasłaniał się podczas wspólnych kąpieli, sam
otwierał usta do karmienia, mimo, że mógł już jeść sam. W nocy nie leżał tak
daleko ode mnie. Czułem ogromne ciepło w sercu.
Całe dnie zbierałem pieniądze, by
odbudować jego aglomerację naukową. Byłem szczęśliwy mogąc mu pokazać wyniki
badań, które zostały przeprowadzone w pierwszym odbudowanym instytucie. Nastała
wiosna, a on żył. Żył i miał się dobrze. To było najwspanialsze co mogło się
wydarzyć. Pewnego dnia zauważyłem, że Arthur kręcił się niespokojnie po kuchni.
- Co robisz, mon Angleterre?
- Chciałem Ci coś ugotować w zamian za to co dla mnie zrobiłeś... –
mówił szybko, składnie, poruszał się z gracją. Był już blisko powrotu do dawnej
świetności.
- Największą nagrodą będzie jak nie będziesz mi kazał jeść Twoich
dzieł – zaśmiałem się. Lecz potem ujrzałem zrezygnowanie i smutek w jego
oczach. Jego dolna warga niebezpiecznie drżała. – Żartowałem, no! Chodź, zaraz
poszukamy składników! Co chcesz zrobić?
- Scone...
- No, już, główka do góry! Spisz mi składniki, a ja je zamówię,
dobrze?
- Dobrze...
- Uśmiechnij się.
- To mnie pocałuj.
- Co...? – zatrzymałem się w pół kroku, przestałem oddychać. Czy
on powiedział „Pocałuj”?
- Pocałuj mnie. Tak jak całowałeś Monako, Seszele, te osoby, które
rzekomo kochałeś.
- Czemu mam Cię pocałować...?
- Bo... Bo... Ja Cię chyba... Nie wiem, ale wydaje mi się, że
Cię... Nie... To tylko zauroczenie... To nie może być prawda...
- Ty mnie, co...?
- Kocham, głupku! Ale po co Ci to mówię... Ty pewnie masz mnie
gdzieś...
- Ja... Uświadomiłem sobie, że nie mogę bez Ciebie żyć, wiesz?
Dziękuję, że mnie kochasz... Ja... Ja Ciebie też... – pocałowałem go.
- To ja dziękuję, za wszystko co dla mnie robisz – jakiś czas się
całowaliśmy. Tak dawno nie czuliśmy cielesnej bliskości, tak bardzo nam tego
brakowało. Jednak nie odważyliśmy się na więcej. Wkrótce zrobiliśmy Scone.
Było... inne. Nawet ja musiałem przyznać, że mi smakowało. Anglia był z siebie
dumny. Uśmiechał się jak dziecko po napisaniu pierwszego słowa. Ja też byłem
szczęśliwy.
Niestety wraz
z jego wyzdrowieniem nadszedł czas rozłąki. Oczywiście nadal mogliśmy się
odwiedzać, ale nie było to to samo. Wiedziałem, że będę za nim tęsknił.
Leżeliśmy wtuleni w siebie, gdy nagle spojrzał mi w oczy i zapytał:
- Kiedy ostatnio to robiłeś?
- Co robiłem...? – zbił mnie z tropu.
- Kiedy ostatnio się kochałeś?
- Chyba jeszcze w poprzednim stuleciu... Czemu nagle o to pytasz?
- Wiesz... Ty to zawsze lubiłeś i... I myślę, że muszę Ci się
jakoś odwdzięczyć... Za opiekę, za miłość...
- Nie chcę Twego ciała jako zapłaty! Nie robiłem tego dla
korzyści! Robiłem to po to, byś przeżył!
- A ja nie chcę Ci w ten sposób płacić! Ja chcę... Ja chcę...
Chcę, by było jak dawniej... Móc kogoś dotknąć, pocałować...
- Przecież możesz...
- A Ty? Pierwszy kochanek świata... A od stu lat nie miałeś
kobiety... Mężczyzny pewnie też nie.
- Ale nie chcę w ten sposób.
- Potraktujmy to jako noc poślubną...
- Co?
- Byś mógł czerpać korzyści z tego co włożyłeś w mój kraj,
połączymy nasze państwa. To Unia. Nigdzie się nie wyprowadzam.
- Czyli, że...?
- Tak – pocałował mnie. Tak, naprawdę mnie pocałował. Moje
szczęście nie miało granic.
Skoro to
miała być noc poślubna, taka jak w dawnych czasach, nadszedł czas na to, czego
dawno nie robiłem, miłość cielesną. Tak bardzo tego pragnąłem, tęskniłem za
tym... A teraz nie wiedziałem co mam zrobić, bałem się, że go skrzywdzę.
Wiedziałem, że on już od dawna nie jest prawiczkiem, z mojej winy z resztą...
Ale... Tak okropnie się bałem. A on nagle zaczął robić to, czego go kiedyś
nauczyłem. Nie sądziłem, że francuskie pocałunki i francuska miłość będą
jeszcze lepsze w wykonaniu Anglii... Tym razem to on dominował. Tak, uległem mu
całkowicie. Jednak on nie pozwolił mi cierpieć, nie pozwolił zaznać bólu. Sam
przyjął go na siebie. Byłem szczęśliwy, wkrótce również spełniony.
Nasza Unia
miała być niezniszczalna. Często jeździliśmy do Polski i Litwy, którzy od kilku
lat tworzyli wspólne państwo. Unię Słowiańsko-Bałtycką, obejmującą pół Europy.
Unia Światowa się rozpadła. Powróciła indywidualność, kraje łączyły się według
uznania personifikacji. Jedynie Niemcy pozostał sam, no może z bratem. Może
zrozumiał, że najważniejsze jest ludzkie szczęście, nie zyski. A my istnieliśmy
w naszej symbiozie.
opuściłam się z czytaniem ;o
OdpowiedzUsuńale może to dlatego, ze 'nie mieszkam w domu' ;p
to jest boskie i kocham i wgl, bo FrUK, a resztę postaram się przeczytać ;p
Co oznacza, że nie mieszkasz w domu? Opowiesz?
OdpowiedzUsuńmieszkam w internacie ;D
UsuńTo smutne... Tam jest dużo ludzi, a ludzie są straszni...
Usuńteż tak myślałam, ale mam fajne, zboczone zyeby w pokoju<3
UsuńTylko uważaj na siebie, bo Ty taka ładna jesteś...
Usuńjestem największym zboczeńcem w szkole, jak nie w mieście, spoko ;p
UsuńDobrze, że jestem brzydka, bo poczułabym się zagrożona...
Usuńnie ważny wygląd, tylko dupa xD
UsuńTy masz lepszą^^
Usuńmuszę przyznać, że lubię moją dópkę <3
OdpowiedzUsuńJedz więcej, to będzie więcej do podziwiania^^
Usuńjem na okrągło... bardzo bardzo dużo xD
UsuńAle na pewno mniej niż Ameryka XD
Usuńhmmm, no nie wiem nie wiem
UsuńNo to przyjedź i Cię dokarmię XD
Usuńjedzenie *.* <33333
UsuńW momencie gdy zobaczyłam ten komentarz Skype wyskoczył z informacją "Angielski Kuchmistrz jest dostępny" XD No, takie jedzonko też dobre? XD
Usuńzawsze można spróbować >.<
UsuńTak samo wszystkie grzyby są jadalne, ale niektóre tylko raz XD Podobno muchomory są smaczne. Ludzie, którzy zjedli muchomora sromotnikowego mówią, że był to najpyszniejszy grzyb w ich życiu. A potem umierali w męczarniach.
Usuńoj tam, ja jem wszystko, mój żołądek, podobnie jak szafa, to śmietnik ;p
UsuńGrzybki halucynogenne też jesz? XD
Usuńjeszcze nie miałam przyjemności ;<
UsuńUważaj na siebie, kiciu^^ A czytasz też tutaj czy tylko komentujesz to?^^"
Usuńtak :3
UsuńWiesz, jak jest "czy" i do wyboru to się wybiera XD "Czytasz czy komentujesz?" - "Tak" XD No odpowiedz po ludzku XD
Usuń