Kochana, pieprzona
żabciu
Zielone
oczy błyszczały dziwnie spod imponujących brwi. Mężczyzna zaczął zauważać coś
bardzo, bardzo dziwnego. I najwyraźniej nie tylko on. Spojrzenie brązowych oczu
było nad wyraz niepokojące? A jeśli on wie coś więcej niż powinien? Gorąc
sprawia, że mężczyźnie robi się duszno. Delikatnie poluzowywuje krawat, a na
szyi pojawia się słona kropla. Czy naprawdę jest aż tak parno? Czy może jego
myśli idą innym tokiem niż powinny? Kierują się ku jednej, jakże dziwnej,
dawniej znienawidzonej osobie. Przez tą pieprzoną żabę nie może normalnie spać,
jeść, nawet pić mu się odechciewa. Nie... Napił to by się akurat chętnie i to
czegoś mocniejszego. Chwilowo miał przed sobą japońską herbatę, a po drugiej
stronie niskiego stołu wielce tajemniczą osobę. A ta jakże tajemnicza osoba
wpatruje się w niego uporczywie.
- England-san, czyż dzień nie jest zbyt piękny na
zmartwienia? – usłyszał z ust ciemnowłosego.
- Jest... Ale nie umiem nic na to poradzić. Herbata jednak
koi me nerwy.
- To wspaniale, że istnieje ten napój. Być może to właśnie
ona była ambrozją bogów starożytnych Aten.
- Lecz teraz każdy może stać się bogiem. Nauka idzie do
przodu, nieśmiertelność jest tylko o krok od ludzi, a przy nas całe nasze
istnienia.
- To smutne, ze ludzkie życie trwa tak krótko, niczym iskra.
Nim zdążysz się nią nacieszyć zaraz zgaśnie. Nie ogrzejesz się nią, jednak na
zawsze pozostanie w Twej pamięci.
- Pozostawi smutek i żal, gdy odejdzie. A my jesteśmy
płomieniami. To na nas składają się iskry. My jednak trwamy wiecznie, a iskry
jedynie ułamek sekundy.
- Cały świat jednak składa się z piękna. Ludzie niczym
kwiaty, rodzą się maleńcy, nic nie zapowiada ich piękna nim nie rozkwitną.
- Masz rację. Jednak czasem piękne kwiaty rodzą trujące owoce.
- Takie kwiaty na szczęście szybko się wycina.
- Lecz nie wiadomo ilu ludzi już się otruło...
- Mimo wszystko trzeba ratować tych, którzy przeżyli.
Pochować tych, którym już nie można pomóc. Pamiętam jak kiedyś jeden z kotów
Greece-san zjadł szczura, który wcześniej zjadł trutkę. Greece-san płakał
bardzo długo. Zawsze myślałem, że w jego sercu istnieje tylko szczęście. Wtedy
jednak widziałem w nim rozpacz.
- Koty są skarbem, czyż nie? Są trochę takie jak Ty. W
pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nikt nie wie, co czai się w ich głowach.
- Albo takie jak Ty, England-san, nikt nie zrozumie ich
prawdziwych uczuć.
- Czytałem kiedyś piękny wiersz „Umrzeć, tego się nie robi
kotu...”, tak brzmiały jego pierwsze słowa. Pięknie obrazował, że kot również
przywiązuje się do ludzi. Błąka się między pustymi ścianami, gdy nie ma już
właściciela, podchodzi do pustej miski, której już nikt nie napełni...
- U nas był taki pies, Hachiko. Zawsze rano odprowadzał
swego pana na stację, wieczorem wychodził po niego. Gdy pan umarł w pracy, nie
wrócił, on mimo wszystko przychodził na stację, czekał na wieczorny pociąg.
Nieprzerwanie od 10 lat.
- Aż umarł, a wy wystawiliście mu pomnik... Czemu wśród
ludzi, czemu wśród nas nie ma nic tak niezmiennego?
- Jest. Przecież od kilkuset lat kłócisz się z France-san,
prawda, England-san? – na te słowa zielonooki po prostu zacisnął pięść. – O,
mam pewien pomysł. Czy nie dobrze byłoby skorzystać z gorących źródeł, skoro
już tu jesteś, England-san?
- Dobry pomysł...
- O, proszę o więcej uśmiechu. Zaraz przygotuję Ci ubrania
na zmianę, England-san – tak więc zielonooki wraz z kimonem i... czymś? Czymś
co brązowooki nazwał przepaską został oddelegowany do gorących źródeł. Jednak
jedna myśl nie dawała mu spokoju... Ta piekielna żaba wciąż siedziała w jego
umyśle. Po jakimś czasie nadszedł moment, gdy powinien opuścić wodę i się
ubrać. Tylko jak się tą „przepaskę” obsługuje? Ach, nieważne. Założył jedynie
kimono. W końcu kto mu będzie pod nie zaglądał? Na pewno nie brązowooki.
Czarnowłosy
mężczyzna o wyglądzie nieco starszego chłopca jedynie zaczął coś podejrzewać.
Czemu zielonooki był taki smutny na wspomnienie o jego dawnym wrogu? Czyżby coś
się zmieniło? Wydawał się być taki poddenerwowany, by nie powiedzieć „pobudzony”.
Czy łączyło ich coś innego niż dawna niechęć i nienawiść? Ujrzał go
wkraczającego do pokoju. Zauważył brak pewnych znaczących linii pod kimonem.
Zarumienił się.
- Tak więc, England-san, czemuż to jesteś tak smutny?
- Och, nieważne, po prostu mam taki dzień, nic szczególnego.
- Nie? To czemu zareagowałeś tak gwałtownie na wzmiankę o
France-san?
- Bo go nienawidzę?
- Byłeś smutny... Naprawdę... Martwię się o Ciebie, England-san...
- Nie masz o co...
- Przecież to jedno z zadań przyjaciół, martwić się o siebie
nawzajem.
- O mnie nikt nie powinien się martwić.
- Każdy, dla kogo jesteś ważny, England-san, będzie się o
Ciebie martwił.
- Czyli chyba tylko Ty...
- Wiesz... Ostatnio podobnie zachowywał się France-san...
Zadzwonił do mnie i pytał czy jesteś tutaj. Ale wtedy Cię nie było, jak też
odpowiedziałem. Stał się bardzo smutny... Myślę, że martwił się o Ciebie. Może
nawet przyszedł Cię odwiedzić, a gdy nie zastał Cię w domu zaczął dzwonić do
wszystkich...
- Teraz to wymyśliłeś?
- T-tak... przepraszam... Ale ja...
- Chcesz wiedzieć co mnie z nim łączy? Myślisz, że go kocham
i chcesz to sprawdzić poprzez bajeczkę, o jego dobroci? Bo może jak usłyszę, że
jemu na mnie zależy to będę szczęśliwy?
- England-san, ja wcale nie...
- Bo ja tą pieprzoną żabę kocham! Rozumiesz? Myślisz, że te
wszystkie wojny to były z nienawiści? Chciałem mu zaimponować, zdobyć go, mieć
go przy sobie... Posłusznego, zachwyconego... A miałem daleko od siebie,
wściekłego, pełnego nienawiści...
- Spokojnie, England-san... Wiem, co jest najlepsze na
sercowe rosterki. A co najmniej co zawsze pomaga wam, ludziom z zachodu –
czarnowłosy wyszedł, a po chwili wrócił z butelką. – Z alkoholi mam tylko sake,
ale pewnie też się nada, prawda?
- Wszystko się nada... Wiesz... Ja... Dziwnie się czuję, gdy
go widzę...
- Masz na myśli France-san?
- Tak... Jakbym był taki jak on, jakbym był wampirem
patrzącym na pulsującą tętnicę...
- Budzi w Tobie pożądanie?
- Tak... Ale... Nie mów mu tego... On już wystarczająco mnie
nienawidzi...
- Spokojnie, pij śmiało... – nalał mu alkoholu. Sam starał
się nie pić. Alkohol rozwiązuje ludzkie języki. Na zachodzie mówiono, że
również rozkłada kobiece nogi, ale on nie rozumiał znaczenia tych słów. Czekał
więc, aż jego przyjaciel zacznie się wypowiadać. I zaczął.
- A w ogóle to Ameryka jest niewdzięczny! Tyle dla niego
zrobiłem! A on... On mnie zostawił! Jak jakąś starą zabawkę!
- Taki jest już los rodziców... Przepraszam, starszych
braci, dzieci dorastają i zostawiają ich samych.
- A mówiąc o dzieciach, to Sealand to samo! Ameryka w jego
wieku się do mnie tulił i prosił, żebym mu czytał! A ten mały co? Wyzywa mnie!
- Może należy podejść do niego inaczej. Ameryka był Ci
wdzięczny, że się nim zająłeś, a Sealand gniewa się, że go zostawiłeś. Okaż mu
trochę uwagi. Kup mu słodycze, pobaw się z nim.
- Myślisz, że to pomoże?
- Dziecko potrzebuje ojca, Ty powołałeś go do życia, więc
nim jesteś. A dziecko nie może pozostać samo. Wystarczy odrobina Twego ciepła,
by roztopić jego małe serduszko.
- Masz rację... Mogłem posłuchać wróżek jak radziły, żeby mu
czytać na dobranoc, a nie zostawiać samopas.
- Kogo...?
- Wróżek, no! Czy Ty wątpisz w ich istnienie?!
- Nie, oczywiście, że nie – wolał się nie narażać. – Ale chyba
za dużo wypiłeś, spójrz na zegar, pierwsza w nocy.
- Daj mi tu umrzeć... – zobaczył, że zielonooki kładzie
głowe na stole. Po chwili usłyszał jego miarowy oddech. Cóż było robić? Sam go
nie przeniesie do łóżka, tak też nie zostawi. Czuł, że zaraz nastąpi koniec
świata, musiał wykonać telefon o... wpół do drugiej w nocy... I to do Francji.
Tak, tylko on był na tyle zaufaną osobą, z tych mu znanych, którym mógł
powierzyć los tego co zostało z Anglii po spożyciu tak dużej ilości alkoholu.
Tak
więc blondyn postanowił pobawić się w dobrą wróżkę, och jakże ta osoba, którą
zaraz ujrzy w stanie połowicznego rozkładu kocha wróżki! Więc trzeba się
pozbierać, żeby pozbierać jego. Wkrótce był na miejscu i ujrzał piękny widok,
słodką twarzyczkę śpiącego Arthura. Jednak nagle zaświeciły się zielone lampki
ostrzegawcze, czyli otworzyły się piekne oczy.
- Ten żabojad mnie śledzi! Co Ty tu robisz, zboczeńcu?!
Jesteś jakimś prześladowcą?
- Raczej wybawicielem – bez cackania przerzucił go sobie
przez ramię, a ten go bił.
- France-san, czy to na pewno bezpieczne?
- Oczywiście, no już, nie martw się – posłał czarnowłosemu
całusa.
- Proszę, zanieś go do sypialni dla gości jest...
- Zaniosę go tam, gdzie jego miejsce, nie będzie Ci tu rano
na kacu ględził.
- Ale, France-san...
- Zamknij swoje słodkie usteczka, chyba, że pragniesz, by
zostały zamknięte moim pocałunkiem – nastała upragniona cisza, a on wyniósł
zdobycz. Oczywiście przy okazji skorzystał z dostępu do dolnych partii śpiącego
ciała, które niósł. Sprawdził ręcznie miekkość jego siedzenia. Po czym wrzucił
go do samochodu jak worek ziemniaków i odjechał do domu. W drodze zdarzały się
przebłyski świadomości zielonookiego. Słyszał coś o porwaniu, zgłoszeniu gwałtu
i molestowania, oraz coś o pieprzonym, zdemoralizowanym zboczeńcu, a potem już
miarowy oddech. Zaniósł go do domu. Po położeniu go na łóżku ujrzał znowu
zieleń. Przygotował się na kolejną dawkę wyzwisk, ale...
- Braciszku... – tego się nie spodziewał.
- Tak, Angleterre?
- Czemu ściąłeś mi włoski? – och, ktoś tu się cofnął w
czasie po alkoholu. Tego w żadnej książce nie przeczytał.
- Bo wyglądasz ślicznie z krótkimi.
- Naprawdę tak sądzisz?
- Oczywiście, Angleterre.
- Przytul...
- No, chodź... – tak więc został przytulony przez dzieciątko
ważące tyle co on sam, ale bez ręki. Został prawie wyduszony. A on chyba się
pomylił z kotem, bo zaczął najpierw mu szeptać piękne, słodkie słówka, a potem
tak miziać jak kotek pijący mleczko z kociej mamy. No cóż, koszula pójdzie się
suszyć, albo najlepiej wyprać. Ramię obślinione. – Może już czas spać?
Przebierz się do spania, dobrze?
- Ale braciszku...
- Tak...?
- Bo tu mi się dziwne zrobiło – spojrzał na pokazywane
miejsce. Sam był już pozbawiony większości ubrań, więc nie dziwił się, że kogoś
podniecał. Pozbawił się ich do końca.
- A umiesz sprawić, by mi też się takie zrobiło?
- A jak? – wytłumaczył mu. Jakże to było piękne, gdy on był
taki słodki i niewinny. Zielonooki oczywiście grzecznie wykonał polecenie.
Efekt jego działań od razu został połknięty, a on... zasnął.
- O, mon amour... – pozbawił go niepotrzebnych ubrań, czyli
wszystkich ubrań i położył się obok niego. A niech rano myśli co chce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz